niedziela, 28 lipca 2013

27.



Podjeżdżamy pod blok, w którym mieszka Paweł z Karolem. Pierwszy z nich zabiera się z nami do Warszawy. Karol przebywa już w stolicy, skąd pochodzi. Kilka lat temu przeprowadził się z rodziną do Łodzi, a teraz pani Krystyna na obrzeża Bełchatowa. W Warszawie, w domu rodzinnym państwa Kłos zamieszkują dziadkowie naszego utalentowanego środkowego, z racji czego czasem przebywa właśnie w tym mieście.  
Zati ma dużo do gadania z Wiktorem, w sumie obaj są gadatliwi także nie ma się co dziwić. Bartek czasem włącza się do dyskusji, jednak i jemu udziela się moje senne samopoczucie spowodowane nieprzespaną nocą, dlatego zasypiamy po kilku kilometrach jazdy.  Budzę się dopiero po minięciu tablicy informującej o wjeździe do stolicy. Szturcham przyjmującego, żeby zaczął się wybudzać. Widok uroczy - włosy roztrzepane na wszystkie strony, rumieniec na lewym policzku spowodowany przylgnięciem do mojej głowy, zaspany wzrok.
Dostrzegam cześć chłopaków oblegających krzesełka na warszawskim Okęciu. Wszyscy jak jeden mąż ubrani w czerwone koszulki, spodnie mamy prywatne jakie chcemy. Gubimy Zatorskiego, a sami udajemy się w kierunku automatu z gorącymi napojami.  Pogoda nas nie rozpieszcza i mimo, że nie pada zachmurzenie jest bardzo duże.  
- Bartuś, koszulkę masz na lewą stronę. - chichotam wracając myślami do porannych wydarzeń. Pobudka nam się wydłużyła, także mieliśmy mniej czasu na spokojne wyjście. Kurek popatrzył na siebie, niedowierzając w moje słowa i zrobił minę wiedzącą tylko dla niego co oznacza. Popijając przysłowiowy napój bogów zbliżam się do siatkarzy oczekujących na lot.
- Cześć wszystkim. - uśmiecham się na ich widok. Brakowało mi przez te kilka dni ich obecności, docinków, śmiechu.
- Witamy panią fizjoterapeutkę. - z Red Bull’em w ręce szczerzy się do mnie Bartman.
- Cześć Zbyszko z Bogdańca. - śmieję się odszukując go wzrokiem, na co reszta również dołącza się do śmiechu.
- Gdzie zgubiłaś rycerza na białym koniu? - zaraz obok mnie pojawia się Dziku.
- Pojechał zostawić konia na przechowanie do stadniny. - wybuchła salwa śmiechu, że aż ludzie oczekujący na swój lot popatrzyli spod byka na nas.
- Co się stało? - dołączył do nas Bartek.
- Nie wiem? Chyba się z nas śmieją. - wzruszyłam ramionami i dałam Bartkowi resztę niewypitej kawy.
Odprawa, przejazd autokarem pod schody do samolotu i wreszcie oczekiwanie na lot. Zamieniłam się z Andrzejem miejscem, i tak on siedzi obok Piotrka, a ja Kurka. Uruchamiamy tableta, by obejrzeć film.
- Julita mogę cię do siebie na słówko?
- Oczywiście proszę pana. - przechodzę wąską alejką do Olka.
- Usiądź sobie. - nakazuje bym klapnęła.
- Nie ma potrzeby postoję chwilę.
- Nie no siadaj, widzisz, że torujesz przejście. - zniesmaczona usiadłam obok niego. Po chwili stewardessa instruowała jak mamy zapiąć pasy. Wykiwana dziesięcioma minutami rozmowy z Bieleckim reszta lotu zapowiadała się spędzona przy nim. Na szczęście w kieszeni bluzy miałam słuchawki i odtwarzać muzyki. Bartek odwracał się do mnie, jednak co mogłam zrobić? Wzruszyłam ramionami robiąc smutną minę. Zamiast przytulić czy chociaż złapać za rękę mojego lubego muszę polemizować z chrapiącym Olem. Facet mnie kiedyś wykończy. Może zbiorę w sobie na tyle odwagi, że po którymś takim mało śmiesznym incydencie pogadam z nim. Ewidentnie nie toleruje mojej obecności z Bartkiem.
Po 1,5 godzinnym locie szczęśliwie wylądowaliśmy w Bułgarii. z racji, że obowiązuje tutaj czas wschodnioeuropejski dodajemy godzinę, czyli kwadrans po dwunastej opuszczaliśmy samolot trzymając w rękach bagaże podręczne.
- I jak się leciało z Olkiem? - ironicznie pyta mnie Zbyszko.
- Idealnie! Mogę stwierdzić, że ma równomierny oddech, jednak zauważam krzywą przegrodę nosową co wiąże się z chrapaniem. - sarkastycznie się uśmiecham. Siatkarz dezerteruje i odchodzi dalej. Po kolejnych dwóch godzinach w końcu meldujemy się w hotelu.  Czując żołądek przyssany do pleców udaję się na stołówkę zabierając na talerz wszystkiego po trochu ze szwedzkiego stołu.
- Zjesz to? - pyta z otwarta buzią Piotrek, gdy usadawiam się obok niego.
- Tak. Co taki zdziwiony? Głodna jestem. Lepiej weź się za swoje jedzenie, bo może ci zniknąć. - biorę nóż i widelec w ręce i mam zamiar spokojnie skonsumować obiad.
- Julita ty chcesz to zjeść?  - dołącza do nas Kurek.
- Nie, zabrałam dla ciebie! - drwię,  zła do granic możliwości. - Kolejny, któremu nie pasuje. Masz swój talerz zajmij się nim. - rozmowy cichną i każdy jest zajęty swoją miską.

Zmęczona masowaniem chłopaków, kładę się na łóżku oczekując na kolację. Zadowolona z siebie zamykam oczy, by móc chociaż chwilę się zdrzemnąć regulując brak snu z poprzedniej nocy. Mam nadzieję, że nasze igraszki nie wpłynął negatywnie na formę Bartka. Dzisiejszy rozruch nie dał mi żadnej informacji na ten temat prócz tego, że Kuraś był nad wyraz uśmiechnięty i zadowolony.
- Julita nie śpij! - nad łóżkiem stoją Karol, Zati i Andrzej.
- Zwariowaliście? Po co mnie budzicie?
- Zaraz kolacja, a później idziemy świętować twoja obronę.
- Co? Jakie świętować?
- Szybko! - Paweł łapie za róg kołdry zrywając ją ze mnie.
- Zatorski! Niech cię dorwę w swoje ręce! - po chwili widać tylko kurz unoszący się w pokoju spowodowany ich szybką ucieczką. Ociężale wstaję. Poprawiam a’la koka, sztucznie uśmiecham do lustrzanego odbicia i wychodzę na kolację.
O dziwo zamiast jakiś kanapek mamy żurek. Panie gotujące się postarały, smak wspaniały. Rozglądam się po sali, wszyscy zatraceni w swoich talerzach, zero rozmów. Coś niespotykanego.

Przebrana w krótkie spodenki, koszulkę z Krecikiem bohaterem kreskówki z dziecinnych lat, sandały na stopy sweter do ręki, przepasana torebką zamykam pokój. Przed hotelem czekają na mnie chłopcy. To co tam zastaje przechodzi moje najśmielsze oczekiwania! 13 z 14 siatkarzy idzie gratulować moją obronę, tylko nasz podstawowy rozgrywający przegrał z grypą jelitową.
- Was aż tylu?
- A co myślałaś, że tylko twój Bartuś może świętować? - z tłumu zbliża się w moim kierunku Igła.
- Krzysiu, powiem ci coś tak na uszko. - ściszam głos i obejmuję polskiego libero. - Bartuś już gratulował. - jego mina jest bezcenna. Wybucham śmiechem, a on patrzy na mnie zażenowany.
W końcu znajdujemy ogródek piwny, który pomieści naszą ferajnę. Siadamy pod parasolami i już chcę iść zamawiać soki, gdy Piotrek mnie zatrzymuje.
- Ej, Złotko nie przyszliśmy, żeby napić się soczku pomarańczowego czy jabłkowego. Ja proponuję dla każdego po piwku. - składa swe zamówienie Zbyszko.
- Me żywe Srebro, czy chcesz publicznie spożywać piwo na oczach gapiów?
- Dlaczego nie?
- A dlatego, że znając „życzliwych” jutro pojawią się w największych pismakach wasze zdjęcia jak podczas wyjazdów na mecze uraczacie się piwem. - uśmiecham się ironicznie.
- Czyli mamy nie korzystać z uroków życia i bułgarskiego Zagorka?
- Cena sławy Kochany. - cmokam w powietrzu, i idę do wnętrza budynku. Dogadać się z kelnerem po angielsku graniczyło z cudem. Już myślałam, że będę musiała rysować co chcę, żeby nam podał.
- Julita, sok?  - kipi ze złości atakujący.
- Zbyszek! Uspokoisz się? Inni nie narzekają tylko ty. - karcę go, jednak wiem jaka jest zawartość szklanki, a reszta cierpliwie czeka aż im podadzą i nie marudzi.
- A przepraszam, takie soczki proszę częściej. - tym razem uśmiecha się od ucha do ucha i mlaska, za co mam ochotę nakopać mu do dupy. Wszyscy uraczamy się kolorowymi drinkami. Przechodnie nie zarzucą nam, że się alkoholizujemy w końcu sączymy kolorowy płyn z rureczką. Czas miło ucieka, wszyscy żartujemy, reszta chłopaków spoza bełchatowskiego klubu „otwarła” się w pewnym sensie przede mną. Przed zmrokiem zbieramy się do powrotu. Wracając bułgarskimi alejkami panuje swawola.
- Chłopaki, ale te drineczki były w celu regeneracji psychofizycznej, w końcu jesteście sportowcami, wielka presja na was ciąży.
- Oczywiście proszę pani. W końcu kogo mamy słuchać w tej kwestii jak nie naszej fizjoterapeutki. - odzywa się nadzwyczaj rozbawiony kapitan.
- Tylko spróbujcie pisnąć słowo Bieleckiemu. - mrożę ich wzrokiem.
- Spoko. Ale między wami to atmosfera taka, że siekierę można wieszać. - uśmiecha się cwaniacko Zbyszek. Nie odpowiadam nic, tylko zajmuje się rozmową z Pawłem.  Pojawia się obok mnie Bartek, łapie za dłoń i w takim złączeniu przemierzamy kolejne metry drogi powrotnej.
- Ej, Kurki! - słychać przodownika naszej sporej grupki.
- Tak Karolku?
- A może jakieś podziękowanie dla mnie? -spoglądamy na siebie nie wiedząc o co chodzi środkowemu. Momentalnie staje w miejscu i czeka aż dojdziemy do niego. Kiwam głową nie wiedząc co ma na myśli.  - Gdyby nie ja, nie szlibyście sobie tutaj razem. - teatralnie przenosi wzrok w górę, oczekując jakiegoś wsparcia z Niebios?
- Aaa o to chodzi? - chwytam go pod rękę, a w drugiej ściskam bartkową dłoń. - Karolek, jesteśmy ci bardzo wdzięczni! Tylko nie wiem komu składać podziękowania: tobie czy twoim rodzicom? - teraz to on przybiera minę myśliciela nie wiedząc co mi chodzi po głowie. - Zdziebełko, gdyby nie pani Krysia i twój tata, nie byłoby ciebie. A wtedy nie miałabym Bartka, i co byśmy poczęli? - robię smutną minę. Kłosiątko nie wytrzymało i wybuchło śmiechem, co również i my uczyniliśmy.  - A tak poważnie. - szepczę mu na ucho. - Dziękuję ci za wszystko. Wiem, że niejednokrotnie ustawiałeś nasze spotkania. - uśmiecham się przyjaźnie i cmokam w policzek.
- Julita! - oburza się Bartek.
- No co? Zazdrośniku ty mój.

Pierwsze spotkanie za nami. Po męczarniach wygrane 3-2, lecz droga do awansu nadal jest otwarta dla co najmniej 4 drużyn. Wszystko wyjaśni się w ostatnim meczu. Wracamy do hotelu przed 22, gdyż spotkanie odbyło się o wcześniejszej porze niż zwykle. Kolejny dzień jest dniem przerwy.
Zmęczona przywracaniem chłopaków do w miarę normalnego funkcjonowania, nie korzystam z zaproszenia Wronaska na pokera, tylko  kładę się na łóżko. Doskwiera mi od kilku dni ból w podbrzuszu. Nie jest ciągły, ale zdarza się siarczystym skurczem przypomnieć o sobie. Nie wiem czym to może być spowodowane, ponieważ niedawno miałam wykonywane badania i nie było żadnych problemów.
- Misia, co jest? Miałaś przyjść oglądać film do nas. - Bartek siada na podłodze.
- Bartuś zmęczona jestem. Innym razem posiedzę z wami. Nawet nie wyobrażasz sobie jak mnie ręce bolą.
- Yhym. - wskakuje na łóżko na co się krzywię. - Boli cię coś?
- Nie, trochę mi niedobrze. - leżę na boku, z głową na jego ramieniu.
- Okres?
- Nie. Po prostu, jajniki przypominają gdzie są umiejscowione. - silę się na nikły uśmiech. Podnosi rękę, by mnie pomasować po bolącym brzuchu, na co natychmiast reaguję krzykiem aby  tego nie robił.
- Może lekarza ci trzeba? Blada jakaś jesteś, temperaturę też masz. - odzywa się w nim nieodkryty lekarski talent.
- Daj spokój! Odpocznę i będzie wszystko dobrze.
- Ale jak by cię bolało…
- Tak. - przerywam jego mądrości. - To pójdę do lekarza, w końcu mam go na miejscu. A teraz uciekaj do spania. - niechętnie opuszcza pokój.

Ubrana w reprezentacyjny dres wychodzę z Maćkiem na halę. Siadamy na wyznaczonych dla nas miejscach. Dzisiaj razem z panem Aleksandrem spędzamy mecz obok siatkarzy, a nie w moim przypadku na trybunach jak dotychczas. Olek zaczyna mnie dażyć nutką sympatii, jednak zdrowy się czuje, gdy nie widzi mnie  z przyjmującym razem. Oczywiście nadal nie mogę legalnie masować Bartka, bo z myślenia Bieleckiego „dzieci z tego będą”?
Bułgarzy wykorzystując atut jakim jest swoja publiczność plus efektowna zagrywka panują nad naszymi Orłami w dwóch z trzech setów. Bartkowi niestety nie wychodzi dzisiejsze spotkanie i już po drugiej partii zostaje zmieniony na Dzika. Zarówno Kuba jak i Andrzej nie są dziś w szczytowej formie. Co kilka piłek Gardini podaje tabliczki z numerkami na koszulkach poszczególnym graczom, którzy szukają antidotum na bułgarski blok i serw.
Spotkanie po zaciętej końcówce zostaje przez nas przegrane i zamiast cieszyć się z awansu do turnieju finałowego musimy czekać na wynik z ostatniego spotkania, w którym grają Brazylijczycy z Francuzami. Widać złość w oczach chłopaków. W ciszy wracamy do hotelu nie wiedząc czy mamy się pakować i wracamy do Polski czy od razu do Argentyny? Jeśli powrót do domu, to w tą noc z kolei do Mar del Plata jutro około południa.
Do siatkarzy lepiej się nie odzywać, bo nawet popatrzenie na nich grozi niepotrzebną awanturą.
- Ja idę spać. - opanowany Kosok przerywa oglądanie decydującego meczu.
- Ciebie popierdzieliło? - irytuje się Zbyszek. - Nie wiemy gdzie lecimy, a ty sobie chcesz iść spać?
- Mogliśmy grać lepiej, a nie teraz liczyć na szczęście. - wyrzuca środkowy. - Dajcie mi znać, jaki wynik.- ziewa, zamykając za sobą drzwi.
- A weź idź, i nie wkurwiaj ludzi. - mruczy pod nosem wybuchowy atakujący. Nie odzywam się nic, na szczęście nie dochodzi do rękoczynów. Francuzi wcale nie są tak słabi, jak twierdzili eksperci; na własnej skórze o tym się przekonaliśmy. Jednak w polskim mniemaniu jest ocenianie wszystkich, taka mentalność, i nie ma co z tym walczyć, bo czy wygrał ktoś kiedyś z wiatrakami?
Sama zasnęłam pod koniec spotkania, w końcu zakończyło się nad ranem naszego czasu. Wybuchy radości, krzyki, tańce dają mi znak, że Brazylia wygrała i dzięki nim również i my!
- Julita słyszysz?! - drze się Winiar.
- Zaraz mi bębenki pękną, a ty się głupkowato pytasz.
- Lecisz z nami do Argentyny! Wyobrażasz to sobie!? - tym razem ściska mnie Zatorek.
- Chciałabym, bo wy z pewnością ja jeszcze nie wiem czy Aleksander będzie mnie potrzebował. - nie zawracając sobie głowy, co stanie się za kilka godzin cieszę się radością chłopaków. 
                                                                                                                                                                
Witam po przerwie, spowodowanej różnymi sprawami, które nie pozwalały mi bywać na komputerze, co wiąże się z wielkimi zaległościami, które jak najszybciej postaram się nadrobić, cierpliwości! :)
Miłego tygodnia Wam życzę ;*


NIE ZOSTAWIAJCIE W KOMENTARZACH PUSTYCH LINKÓW DO NOWYCH OPOWIADAŃ!
JEST SPECJALNE MIEJSCE NA TO W ZAKŁADCE NOWOŚCI, KTÓRA ZNAJDUJE SIĘ PO PRAWEJ STRONIE.

niedziela, 14 lipca 2013

26.




Twarz siatkarza momentalnie pobladła, wyciągnął chusteczkę z pudełka, które leżało na stole.
- Dom bardzo ucierpiał? - spytał po chwili, gdy kończyłam dmuchać nos.
- Nie wiem, nie słuchałam mamy, nie pamiętam.
- Spokojnie. - przytulił mnie kładąc swoją głowę na mojej.
- Jak mam być spokojna, kiedy nie wiem czy będę miała do czego wrócić?! - oderwałam się energicznie od niego.
- A to w twój dom uderzył ten piorun?
- Bartek, jaki ty tępy czasem jesteś. - popatrzyłam na niego groźnym wzrokiem.
- Przepraszam, nie zrozumiałem. Jutka zadzwoń do rodziców dowiedz się coś, a nie będziemy tutaj się niecierpliwić.
Po krótkiej, aczkolwiek treściwej rozmowie z tatą dowiedziałam się, że połowa komina została rozburzona, w promieniu około metra wokół niego połamała się dachówka, która spadając uderzała o inne i również nadają się do wymiany. W kuchni i dwóch pokojach spadły żyrandole, spalił się dekoder oraz część instalacji.
Do reszty zdołowana ruszyłam na śniadanie, którego nie miałam ochoty jeść, jednak pod dyktaturą Bartka musiałam włożyć w siebie kanapkę z serkiem topionym. Każdy kęs dosłownie rósł mi w ustach. Po zjedzeniu jednej, cienkiej kromki czułam się jakbym pochłonęła pół bochenka chleba. Wypiłam filiżankę kawy, która miała mnie pobudzić, a może obudzić z tego snu w jakim się znalazłam? Nie, to nie sen, tylko szara, bura, ponura rzeczywistość, z którą nie chcę się zmierzyć, ale muszę! Nie wiem kiedy Bartek uprzedził chłopaków, żeby nie zaczynali ze mną głupich żartów, lecz miałam spokój z ich czasem dziecinnymi docinkami. Po śniadaniu udaliśmy się na halę na krótki rozruch, bo treningiem tego nie nazwałabym. Razem z Maćkiem miałam pełne ręce roboty, gdyż ciągle któryś z siatkarzy narzekał na bóle w różnych częściach ciała. Do wieczora szybko minął czas i nie wiedzieć kiedy siedziałam na przygotowanym specjalnie dla sztabu krzesełku. Z racji braku Olka, nie zajmowałam miejsca na trybunach. Mimo, że katowicki Spodek jest miejscem magicznym zupełnie nie czułam tej atmosfery. Myślami byłam w Bełchatowie w moim ukochanym domu. Jeden moment, jeden grzmot, błyskawica i poukładane życie rozburza się.
Znowu niespodzianka i po wyrównanym meczu gorycz porażki. Punkt został wyrwany co cieszy trenera. Przed północą wracamy do Angelo Hotel, jemy delikatnie mówiąc spóźnioną kolację, bo kto jada po pierwszej w nocy? Po wzięciu prysznica, przebraniu w strój do spania układam się w miarę wygodnie w łóżku próbując znaleźć antidotum na sen. Gdy leśne Skrzaty próbowały przetransportować mnie do krainy Snolandii, ktoś ich wystraszył delikatnym pukaniem do drzwi.
- Proszę - wychylam nos zza kołdry.
- Śpisz?
- Nie Bartek. Co się stało?
- Nic. Przyszedłem do ciebie.
- Misiu, ale ty musisz odpocząć - biorę jego dłoń w swoje i próbuję zniechęcić do tego pomysłu, jednak nie daje za wygraną. Usadawia się obok w jakimś stopniu uspokajając mnie.

Po zjedzonym śniadaniu żegnam się z chłopakami i trenerami, udaję się do ‘swojego’ pokoju, by spakować walizkę i zdążyć na autobus do Łodzi.
- Julitka poradzisz sobie? - staje za mną Bartek.
- A czemu miałabym sobie nie poradzić? Duża jestem. - chwyta mnie za rękę podnosząc z pozycji klęczącej przy walizce i bardzo mocno przytula, o mało nie łamiąc żeber.
- Pozbawiasz mnie tlenu. - odzywam się półżartem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cie kocham. - wpatruje się w moje podkrążone oczy.
- Wiem. - uśmiecham się szczerze całując go.
- Tutaj masz klucze. - wyciąga z kieszeni spodenek zbiór kilku różnego kalibru kluczyków.
- A co to za klucze i po co mi?
- Do mojego mieszkania. Gdzie chcesz się podziać?
- Głuptasie, do rodziców pojadę.
- Na pewno?
- Tak.
- Pomóc ci z tą walizką?
- Trening masz o 9.30, ja autobus o 9.15 więc mamy pół godziny. Także możesz włożyć do niej te rzeczy, które leżą na łóżku, a ja jeszcze mam sprawę do Maćka.
Po omówieniu ostatnich spraw z moim fizjo kolegą wracam do pokoju, sprawdzam  czy nic nie zostawiłam i z moim tragarzem udaję się na przystanek, który znajduje się raptem 200m. od hotelu.
- Masz mi dać znać jak dojedziesz.
- Wiem, daj mi już tą walizkę. Masz przykładać się do treningów i wyjść w piątek w pierwszej szóstce. - przykładam ręce na jego tors zakryty koszulką, a Bartek obejmuje mnie poniżej pleców.
- To ciebie nie będzie na meczu? - pochmurnieje.
- Nie wiem? Mam obronę w czwartek, nie wiem co z domem. - ściszam głos.
- Dobrze. Dzwoń jak się dowiesz co z domem, bo ja chyba oszaleję, że nie mogę jechać z tobą tylko samą cię zostawiam.- jego błękitne oczy nabierają mocniejszego koloru.
- Daj spokój, dorosła jestem poradzę sobie. Zadzwonię jak będę coś wiedzieć. - z przymusu podnoszę kąciki ust, by go uspokoić.
- A kiedy wracasz do nas?
- Mówiłam ci, że do Bułgarii lecę z wami. A wy macie mieć dzień wolnego przed wylotem. Do zobaczenia. - cmokam go w policzek.

Niedaleko przystanku w Łodzi czeka już na mnie Jurek.
- Cześć tatuś! - cmokam go w policzek mocno przytulając. - Możemy najpierw jechać do mnie, chcę zobaczyć dom.
- Oczywiście. Zająłem się z mamą ubezpieczeniem dzisiaj, właśnie wracam z urzędu.  Jutro ma przyjść firma budowlana, by naprawić uszkodzony dach plus komin. - przytakiwałam głową, nie miałam ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Podjechaliśmy pod dom, niezłe pobojowisko. Weszliśmy do środka, w sumie nic się nie zmieniło oprócz braku prądu i trzech żyrandoli. Mama musiała posprzątać roztłuczone szkło. Wyciągnęłam drugą walizkę z szafy i wrzuciłam do niej kilka najpotrzebniejszych ubrań. Pozbierałam wszelkie materiały co do obrony i chyba nie będę pojawiać się tutaj przez kilka najbliższych dni, bo i po co? Poczekam aż firma remontowa zrobi co do niej należy przy okazji wypłukując moją kieszeń.

Mama zaczęła już o mnie odpowiednio dbać. Porcje jem podwójne, bo według niej zmizerniałam. Z tego wszystkiego zapomniałam zadzwonić do Bartka.  Wiedząc, że ma trening piszę mu krótkiego smsa, że dotarłam cała i zdrowa.
Zamiast się wziąć za naukę, popijam kawę z mamą w salonie jedząc wyborne ciasto z jagodami.
- I jak tam Julitka, opowiadaj?
- Co mam ci mówić?
- Co tam robisz?
- Mamo, a co może robić fizjoterapeuta? Najogólniej mówiąc masujemy chłopaków po wyczerpujących treningach czy meczach. Wiesz, że nie lubię opowiadać o mojej pracy, bo w słowie „masaż” kryje się wiele innych słów.
- A twoi współpracownicy mili?
- Można powiedzieć, że tak.
- Można? - drąży temat.
- Tak. Mój opiekun tylko wiecznie ma humory.
- Kawaler stary?
- Nie wiem.
- Na pewno! Nie ma żony, nie może wyładować swoich emocji podczas seksu, to wyżywa się na tobie!
- Mamo! - zamurowało mnie! Ona i takie słowa?! Własnej matki nie znam?
- Co mamo? Taka prawda Złotko. A ty i Bartek to co?
- Co? -pisnęłam. - Nie poznaję cię.
- Nie miałaś chłopaka, nie było takich rozmów. - szelmowsko się uśmiechnęła.  Na szczęście naszą bardzo gorącą rozmowę przerwała Patrycja z Emilką, które przyjechały w odwiedziny.  Natychmiast wzięłam Małą na ręce. Podreptałam z nią do mojego pokoju i wręczyłam prezent, który przywiozłam z Bydgoszczy. Była zachwycona lalką i jej akcesoriami. Nie obyło się bez zabawy w modelkę. Kacper wyjechał na trzydniowe szkolenie, także Marszałkówny zostały w Pabianicach na noc. Mama miała raj na ziemi, dwie córki i wnuczka pod jednych dachem. Za to tata miał lekko opuchniętą głowę od babskiego towarzystwa. 

- Cześć Kochanie.  - w ekranie laptopa pojawia się uśmiechnięta twarz siatkarza.
- Witam, popatrz kto dzisiaj ze mną jest. - kieruje kamerkę na Milcię.
- Emilka? Cześć mały Szkrabie. - macha w jej stronę.
- Cześć - włącza się do rozmowy. Po chwili zaczyna małymi rączkami błądzić po ekranie „łapiąc” Bartka.
- Emilka niedługo przyjadę do ciebie, a teraz pilnuj cioci, żeby jej się żadne koszmary nie przyśniły.
- Co to koszmary?
- To teraz Misiu produkuj się. - przyjmujący wpadł w lekkie zakłopotanie.
- Koszmary to są takie niedobre Czarodzieje, które nie dadzą twojej cioci spać, ale ty będziesz jej pilnować i nikt was nie odwiedzi, tak?
- Dobrze. - jeszcze chwilę pogadaliśmy, jednak Emka nie była bierna i rozmowa musiała się zakończyć, bo nie dawała dojść nam do słowa.

- Mamo! Gdzie ty jesteś? - biegam między kuchnią, salonem, łazienką i moim tymczasowym pokojem.
- W piwnicy byłam, co się stało?
- Gdzie położyłaś mój żakiet?
- W salonie na wieszaku, na rączce od szuflady tej wysokiej. - w zawrotnym tempie wracam skąd wyszłam. Ubrana w kremowo czarną sukienkę i szpilki zbieram materiały, które potrzebowałam do pracy. Nie wiem po co zabieram je ze sobą, skoro i tak nie będę miała czasu ich przeglądnąć, a pewnie zrobię sobie większy mętlik w głowie. Parę minut po 10 wyjeżdżam na uczelnię, mimo, że mam na 11.15. Na korytarzu niecierpliwią się już Sandra, Ismena i Angela.  Wszystkie trzymałyśmy się razem na studiach i razem bronimy.  Oczekiwanie jest najgorsze z możliwych rzeczy! Już raz przechodziłam ten stres kończąc rachunkowość.
Opuszczam salę z wielkim uśmiechem na twarzy. Pierwsza moim oczom pokazała się Ismena, której o mało nie zmiażdżyłam tuląc ze szczęścia.
- Mów, no jak?
- Zdałam!
- Wiem. - cieszy się. - Ale na ile?
-Czekaj zaraz ci pięknie wyrecytuję: Praca licencjacka - pracę dyplomową oceniono jako - bardzo dobry. Złożyła egzamin dyplomowy z wynikiem bardzo dobry. Otrzymała tytuł licencjata z wynikiem ogólnym bardzo dobry - 4,71. - szczerzę się jak oszalała. Po chwili ściskamy się wszystkie cztery, każda każdej gratulując.
- Julita, najlepiej z nas zdałaś. Pewnie twój siatkarz miał na to wpływ. - uszczypliwie aczkolwiek żartobliwie cedzi słowa Sandra.
- No weź przestań! Cały świat nie wie, że jest moim chłopakiem. A nawet, to co on ma z tym wspólnego? Sama zapracowałam na taki wynik. Czym on się różni od twojego Marka?
- Nie jest znany, ale spokojnie już. - wystawia mi język. Umawiamy się na wieczór na babskie wyjście do klubu co by przypieczętować nasz trud naukowy.  Dzwonię do mamy, Patrycji, Ali, Anety, Wiktora i Bartka informując ich o pomyślnej obronie.

- Możesz rozmawiać?
- Tak. Jeszcze leżę, niedługo mamy trening.
- Bartek, od kiedy z ciebie taki romantyk?
- Że co?
- Przecież wiem, że te kwiaty są od ciebie. Dziękuję ci bardzo. - mimowolnie uśmiecham się do telefonu.
- Wiedziałem, że obronisz. - chichota, a ja razem z nim.
- A gdyby nie, to te kwiaty miały być pocieszeniem?
- Takiej ewentualności nie brałem pod uwagę. Co tam robisz? Jak dom?
- Panowie robotnicy łacą dach, elektryk w przyszłym tygodniu też zawita. A ja obecnie odpoczywam i zbieram siły na nocne tańce.
- Idziesz świętować beze mnie? - jego głos staje się chłodniejszy.
- Jeśli się teleportujesz to razem ze mną będziesz. Taki tam babski wypad.
- Nie zapomnij tam o mnie. - czuję, że się uśmiecha. - Piotrek cię pozdrawia, i chce żebyś wróciła.
- Też go pozdrów, a za tydzień już w Bułgarii będziemy, także niech zatęskni za mną. - chichotam jak nastolatka. - Dobrze, ja będę się zbierać, ty chyba też powinieneś  już 15 minęła, a o wpół do macie zbiórkę, nie?
- Tak. Baw się dobrze, a jutro się widzimy mam nadzieję? - pożegnałam się z moim siatkarzem, obiecując, że jak nic się nie zmieni to przybędę do Katowic, gdzie spędzili cały tydzień.

Miał być babski wieczór, lecz Sandra przybyła z Markiem, a Ismena z Wojtkiem, także mi została Angela. Po spożyciu dwóch kolorowych drinków zaczynało mi być obojętne, że zabrały swoich mężczyzn. Mój Misiek odpoczywa przed jutrzejszą bitwą z Amerykanami.

- Śpisz? - ktoś mnie delikatnie klepie po ramieniu. Podnoszę ociężałe powieki, nade mną stoi mama.
- Już nie śpię, bo mnie obudziłaś. Stało się coś czy co? Mamo, ja późno wróciłam. - nakrywam się szczelniej kołdrą.
- Córeczko, już druga po południu dochodzi. Twoja komórka też ciągle dzwoni. - nie dałam jej dokończyć, tylko szybko zerwałam się z łóżka.
- Boże, mamo wiesz, że jedziemy na mecz nie mogłaś mnie obudzić?
- Aa nad ranem wróciłaś, nie chciałam cię budzić. Patrysia, Emilka i Kacper już są.
- Kacper? Też jedzie? - zdziwiłam się, bo mój szwagier nie wydawał się być takim fanem siatkówki.
Późnym po południem wyjechaliśmy. Skontaktowałam się z kilkoma chłopakami ze Skry, którzy również wybierali się na mecz. Alicja już około południa pojechała. Nieprawdopodobne, że obie przyjaciółki zakochały się w dwóch siatkarzach grających w tych samych klubach, reprezentacji i w dodatku trzymają ze sobą. Życie sprawia niespodzianki.
Droga, która miała zająć ponad dwie godziny przez korki pokonaliśmy w trzy i pół, w dodatku znaleźć miejsce na parkingu graniczyło z cudem.

Jednak w pełni mogę się zgodzić, że katowicki Spodek jest mekką siatkówki. Ostatni mecz, który był tutaj organizowany w poprzednim tygodni był zapewne równie wielka gratką dla kibiców, jednak ja nie potrafiłam wczuć się w atmosferę, gdyż w głowie krążyły mi myśli co z domem.
Dzisiaj w pełni poczułam co to znaczy doping ponad jedenastu tysięcy gardeł. Klimatyzacja zdała egzamin i nie było potrzeby machać kartkami, które leżą na każdym krześle przed rozpoczęciem meczu.  Mimo ciężkiej przeprawy zdołaliśmy do końca utrzymać nerwy na wodzy i zdobyć cenne dwa punkty.  Mam możliwość udać się do Bartka na chwilę po meczu, jednak mimo prób udobruchania ochroniarza nie przepuszcza mojej siostry. Z Emilką na rękach idę długim korytarzem, do mojego zawodnika meczu.
Późno w nocy wracamy do domu. Zmęczona, z bolącym gardłem szybko zasypiam.  W sobotę chłopaki przenoszą się do Wrocławia, by w niedzielę zagrać drugie spotkanie  ze Stanami Zjednoczonymi. Mogłam wybrać się i na ten mecz, lecz nie chciałam. Powód? Rodzice Bartka. Grając we Wrocku na pewno będą dopingować syna. Nie miałam okazji jeszcze rozmawiać z Kurasiem na temat jego rodziców. Wiem, że prędzej czy później nastąpi nasze spotkanie, ale jeszcze nie jestem gotowa. Musze najpierw wybadać jacy są z charakteru.

- Julita, a może Bartek przyjedzie do nas na obiad? Po co będziesz mu wiozła?
- Mamo, innym razem go poznasz osobiście. - zakrywam folią aluminiową talerz z solidną porcją drugiego dania.
- Wszyscy go znają tylko nie ja! Matka jego dziewczyny! - obrusza się.
- Obiecuję, że jak będzie miał przerwę po Lidze Światowej to przyjedziemy. - cmokam ją w policzek ubierając wyjściowe buty.
- Jasne, jasne…  - marudzi pod nosem. Żegnam się z tatą i przykazuję im trzymać kciuki za Polaków w kolejnych meczach. Pakuję walizkę do bagażnika, talerz leży na miejscu pasażera i spokojnie mknę do mieszkania Bartka. Dzisiaj kilka godzin razem, a jutro wylot na południowy wschód do Bułgarów.
Kurek nie zagrzał się długo w domu. Ledwo zjadł obiad i pognał na umówioną konferencję z jednym z nowych sponsorów.


- Wiesz, że za 12 godzin będziemy już lecieć do Warny? - mówiąc zabieram mu z kolan laptopa, po czym sama zajmuje jego miejsce.
- Tak. - śmieje się.  
- I zostało nam spędzenie jakiś ośmiu godzin w domu? - muskam jego policzki dochodząc do warg.
- Więc co proponujesz? - pyta między pocałunkami.
- Ty już dobrze wiesz co. - ściągam koszulkę, by szybciej zainicjować dalszy przebieg wieczoru. Wczepiam się w bartkowe usta, bawiąc rękami pod jego koszulką. Uśmiecha się, co czuję podczas fali zażartych pocałunków.  - Kwiaty były piękne, ale mógłbyś mi bardziej osobiście pogratulować obronę.
- Wiesz, że gram mecze niedługo? - szepcze seksownie do ucha.
- Wiem, lecz obiecuję, że w idealnym stanie oddam cię. - ironizuję.
- Nikt nie powiedział, że może mi zaszkodzić.
- Dlatego przetestujemy. Bartek, nie gadaj tyle, długo mam czekać na jaśnie Pana? - w niedługim czasie przechodzi od słów do czynów. Bujaliśmy się w nadanym przez nas rytmie przyspieszając i zwalniając. Tym razem ja jestem stroną dominującą. Kończąc nasze upojne chwile, które są wyrazem miłości, na wpół przytomna dostrzegam grymas zadowolenia na twarzy mojego kochanka. Jego uśmiech jest zwieńczeniem całej mojej przyjemności, bo co może być przyjemniejszego mając świadomość, że moja osoba doprowadza go do takiego stanu?
- Lubię, gdy jesteś tak niegrzeczna.
- Tylko przy tobie. - wdrapuję się na umięśnione ciało siatkarza odszukując ciepłych i mokrych warg, a dłonie topię w krótkich, ciemnobrązowych włosach.  Po krótkim odpoczynku przenosimy się do bartkowej sypialni. Sen, wczesna pobudka i dzięki uprzejmości  mojego brata mamy transport na warszawskie lotnisko skąd wylatujemy na ostatnie mecze fazy interkontynentalnej.

- Co ty robisz? - przewracam się z boku na plecy obudzona kurkowymi całusami.
- Korzystam póki mogę.
- A kto ci powiedział, że możesz? -droczę się z nim obejmując za szyję. - W dodatku nie mamy czasu.
- Mamy dobre pół godziny, a jak się ubierzesz szybko to nawet więcej. - w mgnieniu oka buszuje swoimi ustami po moim ciele gdzieś pod kołdrą.
- Jesteś erotomanem. - chichoczę. 
- Nie przesadzaj, ja tylko sprawdzam działanie seksu na mój organizm. -  szczerzy się wisząc nade mną, gdzie podpiera się na łokciach.
- Jak by tylko Olek wiedział.  - krzywię się.
- Mam z nim pogadać? - patrzy troskliwie na mnie.
- Nie. - głaszczę jego lica. - Lepiej skończ co zacząłeś, chyba, że nie chcesz. - wiedziałam, że tym zdaniem przyspieszę jego reakcję. Bez zbędnych ceregieli wykorzystuje brak mojego odzienia.  Takie pobudki, to ja mogę mieć codziennie.
                                                                                                                                                             

Wyżej nie do końca zawarte, co chciałam przedstawić, jednak pomału wszystko u mnie się normalizuje, może wrócę na właściwe tory.
Przesyłam Wam moc uścisków! ;*

Zwycięzca ma wielu kibiców, przegrany wiernych. - ot tyle z mojej strony.