piątek, 31 stycznia 2014

48.


Po mile spędzonym weekendzie na południu Polski czas wrócić do obowiązków. W poniedziałek siatkarzy czekają aż trzy godziny porannego treningu. Z pewnością będą bardzo rozleniwieni, gdyż jak się dowiedziałam od kilku lat nie mieli tylu dni wolnych na przestrzeni świąt. Osobiście mam wielki zapał do pracy, jednak przeszkadza mi w nim wysoka gorączka, którą przywiozłam z Nowego Sącza.
- Jutro zamiast do pracy idziesz do lekarza. - mruczy mi za uszami Bartek.
- Bo sobie kichnęłam raz czy dwa i już polecę po zwolnienie, uważaj… - sięgnęłam po chusteczkę, by wydmuchać nos.
- Julita, ty masz gorączkę.
- Już nie mam.
- Bo wzięłaś leki na zbicie.
- Nie marudź. Idziesz spać czy nie? - zmieniam temat.
- Zęby umyję i wracam. - wyszedł mrucząc pod nosem, że go nigdy nie słucham, lekceważę swój stan i takie tam pierdoły jakie mu ślina przyniosła.
Wstałam cichutko przed Bartkiem wzięłam bieliznę i szlafrok i udałam się do łazienki wziąć prysznic, a po drodze włączyłam czajnik w kuchni. Ogólnie źle się czułam, każdy ruch sprawiał potworny ból mięśni, głos zupełnie straciłam na rzecz chrypki, a i z połykaniem śliny były problemy.
Wróciłam z ręcznikiem na włosach do kuchni, poszukałam w kuchennej apteczce roztworu do sprzędzenia leczniczej herbatki. Zjadłam kilka łyżek płatków owsianych z niewielką ilością mleka i wróciłam do sypialni, a stamtąd do garderoby po ubrania. Z naręczem ciuchów podeszłam do Bartka, by go obudzić. Delikatnie szturchanie nie zdało egzaminu, więc wspomogłam się wołaniem chociaż mój głos nie był zbyt przekonywujący.
- Minutka, zaraz wstanę. - przykrył się kołdrą odwracając w drugą stronę. Popatrzyłam na niego, wzruszyłam ramionami i wyszłam. Ubrałam się w łazience, zrobiłam delikatny makijaż zakrywający czerwony nos i wróciłam do kuchni zrobić Bartkowi śniadanie.
- Bartek, już ósma dochodzi!  - krzyczę z salonu, o ile można nazwać moje wołanie krzykiem.
- Pół nocy kaszlałaś, kichałaś jeszcze brałaś leki. - atakuje ledwo co zasiadając do stołu. - Dziękuję za śniadanie, ale czy chcesz czy nie idziesz do lekarza. Nawet nie wiem czy masz po co pokazywać się w klubie, bo jak cię prezes zasmarkaną zobaczy to wścieku dostanie.
- A dziękuję ci bardzo za rady. Jedz i zaraz wychodzimy.
Prezes na szczęście mnie nie widział, ale Miguel i Tomek dali mi reprymendę wyganiając do lekarza po kwadransie obecności wśród nich. Po półtorej godziny spędzonej na poczekalni w ośrodku zdrowia doczekałam się wizyty z lekarzem rodzinnym. Zbadał ciśnienie, uszy, osłuchał płuca, sprawdził gardło i tutaj najdłużej się zatrzymał. Wyszłam z gabinetu z plikiem recept i diagnozą - angina. Jeszcze nie jest w zaawansowanym stadium, ale z racji, że jutro sylwester później nowy rok przychodnia będzie zamknięta, więc lepiej żebym zażyła antybiotyk niż męczyła, to są słowa lekarza… Wykupiłam wszystkie potrzebne leki, witaminy, kropelki i wróciłam do domu. Tyle co zdążyłam ściągnąć buty i kurtkę mój osobisty pielęgniarz zainteresował się zdrowiem podopiecznej.
- Angina, antybiotyk, mnóstwo leków. Zadowolony? - grzmiałam do telefonu.
- Juliś, to dla twojego dobra. - głos miał łagodny jak baranek.
- Swoimi sposobami poradziłabym sobie, to nie, a teraz muszę zażywać tydzień cholerny antybiotyk.
- Zaraz będę u Ciebie.
- Nie, siedź w domu, jeszcze ty się zarazisz, a tego to nikt nie chce.
- Nie martw się mam dużą odporność.
- Masz nie przychodzić dzięki za troskę naprawdę. Jutro rano jestem w klubie. Nie wiesz czy Aleks już zdrowy?
- Normalnie trenował, to chyba tak. Jutka, co z sylwestrem?
- A co ma być? - nie wiedziałam co miał na myśli skoro wszystko już zaplanowane.
- Zostajemy w domu?
- Oszalałeś?
- No gdzie ty z antybiotykiem chcesz iść na imprezę?
- A czy ktoś powiedział, że ja muszę pić? Nie. Był problem z kierowcą mieliśmy wracać taksówką, to po prostu ja będę prowadzić.
- Ale jak się będziesz źle czuła…
- Czuję się znakomicie. - przewracam oczami. - Za dwie godziny masz trening.
- Wiem mamo.
- No to dobrze, nie zaśpij. Idę leżeć, więc możesz być spokojny o mnie. Do zobaczenia jutro. - rozłączyłam się. Nalałam szklankę wody mineralnej i wzięłam garść lekarstw do zażycia. Przebrałam się w dres i poszłam do salonu leżeć pod kocem z kubkiem herbaty i polska komedią lecącą z tv.

Na drugi dzień lepiej się czułam. Zażyłam antybiotyk plus inne leki, zaaplikowałam kropelki do nosa i po wykonaniu porannych czynności pojechałam na halę. W czasie, gdy chłopaki odbywali trening zajmowałam się kolanem Nicolasa później kilku chłopaków potrzebowało rozmasowania rąk, nóg czy pleców. Gdy wszyscy opuścili łóżko zabiegowe starannie je przeczyściłam środkiem dezynfekującym i wzięłam się za uzupełnianie kartotek zawodników. Wczesnym popołudniem pożegnałam się z ochroniarzem życząc mu udanej zabawy sylwestrowej, gdyż wieczorem kończył swoją zmianę.
Alicja właśnie opuściła mój dom uprzednio wykonując piękne loki z moich długich, czarnych włosów. Z racji, że jest kosmetologiem zna się doskonale na makijażach i ma niezliczoną ilość kosmetyków, by poprawić lub też podkreślić urodę. Mocniejszy makijaż niż zwykle bardzo mi się podoba, tylko nie wiem jak będzie wyglądał wokół nosa, bo zapewne nieraz skorzystam z chusteczek higienicznych…
Na dzisiejszy wieczór kupiłam jakiś czas temu dopasowaną, czerwoną sukienkę do połowy ud. Zabudowana na górze, z szerokimi ramiączkami. Pas na dole jest doszyty z lamówką, zapinana jest z tyłu długim, srebrno-czarnym zamkiem błyskawicznym, który ma za cel ozdobienie całości.
Czekam w bartkowym mieszkaniu aż się ubierze, bo umówiliśmy się, że jedziemy jego samochodem.
- Komórka ci dzwoni! - wołam z salonu do gramolącego się w łazience siatkarza.
- A kto dzwoni?
- Danusia. - zaakcentowałam.
- Aaa pewnie chce spytać o której będziemy. - aż wzdrygnęłam się na myśl blondwłosej cheerleaderki.
- Chcesz powiedzieć, że ona też będzie? - chwile się zastanowił co odpowiedzieć.
- No tak.
- Nie mogłeś jej zapisać nie wiem „Danka”, „Dana”, „Danuta” tylko „Danusia”? - popatrzył chwilę na mnie szczerząc się, co doprowadzało mnie do jeszcze większego podenerwowania.
- Ty jesteś zazdrosna? - pisnął.
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Jestem. - oblałam się rumieńcem wpatrując w paznokcie.
- Julita, na miłość boską! Danka ani mi się nie podoba, ani nie jest w moim typie, jest koleżanką. Tylko koleżanką. - chwycił mnie za podbródek podnosząc głowę.
- Mhm. Ale jeśli was zobaczę, to nie ręczę, bo ona mi się od jakiegoś czasu nie podoba. - fuknęłam.
- Całkiem przyjemnie, gdy jesteś o mnie zazdrosna. - uśmiechnął się szeroko z błyskiem w oku. Szturchnęłam go pięścią w pierś. Przycisnął mnie do siebie zanurzając swoje usta w moich, pieszcząc dolną wargę do straty przeze mnie umysłu. Wielkie dłonie umiejscowił na moich pośladkach całkowicie angażując w czynności, które wykonywał.
- Jestem chora, zapomniałeś? Nie możemy się całować. - oblizałam wargi kosztując resztki smaku, który pozostawił. Przewrócił oczami uśmiechając się łobuzersko. Założył koszulę, marynarkę i gdy był w pełni gotowy wyszliśmy z mieszkania.
Impreza sylwestrowa odbywa się w Zduńskiej Woli w restauracji Miraż. Nie miałam za wiele do gadania, gdyż chłopaki wraz ze znajomymi wynajmują od dwóch lat to miejsce do wspólnej zabawy. Mieści się tam około 40 osób. Nie będzie z nami Andrzeja z Terką, ponieważ spędzają tą noc w Bydgoszczy, nie będzie także z bełchatowian Karola, Facundo, Aleksa, Jędrzeja i Samuela. Za to będzie Aneta z Bogdanem, Winiarscy, reszta chłopaków ze Skry z partnerkami oraz dobrzy znajomi  graczy nie wszyscy związani z siatkówką. W czasie drogi spokoju nie dawała mi tańcząca blondynka podczas przerw w meczach Skrzaków.
- Bartek, ty kiedyś byłeś z Danką? - wyrzuciłam z siebie patrząc w prawą stronę.
- Nie. Co ci przyszło do głowy?
- To dlaczego ona tam będzie?
- Bywała przez te dwa lata to i dziś będzie.
- A ona przez te dwa lata była twoją osobą towarzyszącą? - zapadła cisza.
- Nie, to znaczy ja jak i ona przychodziliśmy osobno, a potem razem się bawiliśmy, jak i z resztą. - przytaknęłam krótkim mruknięciem. Wiedziałam, że z nią był, może nie dosłownie, ale jednak. Jestem kobietą i takie rzeczy wyczuwam. To dlatego Danka nie przepada za mną co doskonale zauważam. Trochę się jej nie dziwie w końcu zgarnęłam jej faceta sprzed nosa. No cóż, jakoś nie jest mi jej żal widocznie nie potrafiła go oczarować.
Witamy się z osobami, które już przyjechały na miejsce, jednak ciągle oczekuję na przybycie Dagmary z Michałem i Anety z Bogdanem, gdyż dawno tej czwórki nie widziałam. Szampańska zabawa trwa w najlepsze i mimo, że nie byłam przekonana co do takiej formy spędzenia sylwestra nie zamieniłabym go za siedzenie w domu i oglądanie tv.
- Julita. - skrada się Michał od którego dało się z odległości wyczuć woń alkoholu.
- Co chciałeś?
- Napijesz się?
- Nie, antybiotyk zażywam.
- A Bartek może? - roześmiałam się w głos.
- A czy ja mu bronię? - zmrużyłam oczy, które przegrały walkę z błękitnymi Winiarskiego. Usiadłam na krześle miedzy Dagmarą, a Alą, które nadal nadrabiają utracone kuzynostwo. Dołączyła do nas Aneta na której ręce dostrzegłam święcący kamień.
- Aneta chcesz powiedzieć, że!? - pisnęłam chwytając jej dłoń. Nieśmiało się uśmiechnęła dając twierdzącą odpowiedź. Zaraz podłapał temat Michał, który ogłosił całemu towarzystwu młodych narzeczonych. Nie obyło się bez toastu czy gratulacji.
- A wiecie dlaczego dziewczyny uwielbiają żołnierzy? - spytał błyskotliwie Mariusz. Kilka osób rzuciło swoje propozycje. - Bo żołnierze potrafią przygotować jedzenie, posprzątać i przywykli do słuchania rozkazów. - cały tłum wybuchł gromkim śpiewem, a zarówno Bogdan potrafił się śmiać z siebie i zawodu jaki wykonuje. Po wypadku w Afganistanie wrócił wręcz do pełni zdrowia, lecz zdecydował więcej nie wyjeżdżać na misje. Godziny szybko mijały, dziesięć minut przed północą chłopaki zaczęli przygotowywać różnego rodzaju petardy do odstrzału. Kelnerzy wychodzą przed restaurację z szampanem na tackach, a dla mnie specjalnie sok jabłkowy i kilka sekund później witamy nowy 2014 rok. 2013 był dla mnie wspaniały mimo kilku przeszkód, więc mam nadzieję, że huczne wejście z ukochaną osobą w kolejny będzie oznaką równie dobrego, a nawet lepszego.
Po północy zabawa nadal trwa, nikt nie ma zamiaru opuszczać towarzyszy. W końcu wypalam z pytaniem, gdzie jest Karol.
- Kłosek spędza sylwestra w Warszawie. - relacjonuje jego kolega z mieszkania, Paweł.
- Z tą Elizą? Tak było jego dziewczynie na imię?
- Coś ty! On już dawno z nią nie jest.
- Aha, chyba cos przegapiłam. Nie zdążyłam nawet poznać tej całej Elizy.
- Nic nie straciłaś, bo jej poziom inteligencji był bardzo zaniżony.
- Sylwestra spędza ze znajomymi z Metra podobno, a jego osobą towarzyszącą jest koleżanka jego kolegi czy jakoś tak. - mówi Ala siedząca na pawłowych kolanach.
- Żeby z nimi nie było jak z nami, Julita. Mnie się podobałaś, a zostałaś dziewczyną Bartka. - Zatorski wybucha śmiechem, a ja czuję na sobie wzrok Bartka i Ali. Oblewam się rumieńcem, a ta dwójka oczekuje wyjaśnień. Tylko jakich? Przecież ja z Pawłem nigdy nie byłam. Zażenowana jąkam się, a Zatorski wcale mi nie pomaga, wręcz przeciwnie dolewa oliwy do ognia. Alicja schodzi z kolan chłopaka idąc w stronę stołu i przechyla kieliszek z czystą. Impreza szybko dla nas się kończy, ani Bartek ani Ala nie rozmawiają ze mną i Zatorskim, a libero podniecony wzburzeniem nie opuszcza mnie na krok co jest denerwujące dla mnie. Żegnam się ze znajomymi i zajmuję miejsce kierowcy. Bartek siada obok, Ala z Pawłem w tyle. Zatorski zasypia zaraz, a pozostała dwójka nie wymienia ze mną ani słowa. Alicja jedynie informuje, żeby ją podwieźć do domu w Pabianicach, bo u Zatorskiego nie zostaje, chociaż taki miała wcześniej plan.
- Mnie zostaw na osiedlu. - odzywa się Bartek, gdy dojeżdżam do jego bloku.
- Nie zostajesz u mnie? - odwracam się do niego, a on podziwia latarnie po swojej prawej stronie. Cisza, tępa cisza mówi wszystko. Jak prosi tak też robię. Budzę Pawła, żeby wysiadał, chociaż mam ochotę go udusić gołymi rękami za szum jaki zrobił. Mam nadzieję, że Bartek jest wstawiony, a do rana mu przejdzie. Po południu pewnie przyjdzie do mnie odebrać samochód, taką mam nadzieję.
Przed południem budzi mnie sms „Samochód jutro oddasz mi pod halą. Cześć.”
Wgapiam się w ekran, a po policzkach płynie rwąca rzeka słonych łez. Przeklinam w myślach Pawła i jego niewyparzony język. Starsi ludzie mówią: „Jaki Nowy Rok, taki cały rok”. Mam nadzieję, że to jest starowieczny zabobon. Marzę, żeby zasnąć i móc się obudzić, a Bartek przyjdzie do mnie uśmiechnięty jak zawsze, bo pierwszy dzień nowego roku nie zapowiada nic dobrego. 
                                                                                                                                           
 
Witam.
Powolutku zbliżamy się do końca, ale spokojnie jeszcze nie za dwa ani trzy rozdziały. Bohaterowie przejdą trochę jeszcze.
Dziękuję, że jesteście :* Wiedzcie, że pamiętam o Was i często myślę! Tylko nie z każdym mam kontakt.

twoja dwulicowość  - nowy rozdział.
Genetyczne cierpienie - nowy projekt.
Pomóż mi wstać - kiedyś.


piątek, 24 stycznia 2014

47.



Ostatni mecz przed świętami z dość wymagającym przeciwnikiem jakim jest kędzierzyńska Zaksa. Późnym popołudniem meldujemy się pod hotelem. Odbieramy klucze do pokoi i jak się okazuje mi przypadł z Pawłem - fotografem Skry. Wszystkie rezerwowane pokoje są dwu lub trzy osobowe. Pojedynczych prawie nigdy nie zamawiają, gdyż im się to nie opłaca finansowo. Cena jednoosobowego pokrywa się z ceną trzyosobowego, więc logiczne, że klub wybiera „trójkę” w końcu wszędzie szukane są oszczędności, a stan pokoi jest całkiem dobry. Bartek cały wieczór złowrogo patrzy na niczego nie świadomego Pawła. Zjadam do końca drobiowe galaretki i szybko wychodzę z hotelowej restauracji, by dogonić Bartka, który właśnie co wyszedł.
- Możesz przestać? - staję obok niego oczekując wspólnie na windę.
- A o co ci chodzi?
- Dobrze wiesz. Zachowujesz się jak jakiś zazdrosny nastolatek. - wchodzimy do windy stojąc w bezpiecznej odległości. Wciskam guzik i drzwi się zamykają. Jesteśmy tylko my i  nasze szalejące myśli.
- Może jestem zazdrosny, i co? - zakłada ręce na piersi i świdruje mnie swoim lazurowym spojrzeniem.
- Jezu… Bartek, no masz o kogo. A co ty myślałeś, że będą nas lokować we wspólnych pokojach?  Ty jesteś z zawodnikami, ja z fotografem. Mamy osobne łóżka zważ na to. - obejmuję go w pasie prosząc by się schylił, bo stanął na baczność głowę trzymając dumnie jak paw. - Kocham tylko ciebie. - szepczę wprost do ucha delikatnie muskając szyję, później kącik ust aż w końcu docelowo usta.
- Julita, co ja z tobą mam. - obejmuje mnie w talii przyciągając do siebie dopóki winda się nie otworzy. Rozchodzimy się do swoich tymczasowych pokoi Bartek odpoczywać, a ja uczyć choć przez chwilę na zaliczenie przed świąteczne jeszcze. Niestety profesorka Mojowa nie czuje klimatu świąt i do końca sępi z nas wiedzę.

Kolejne trzy punkty obronione, passa zwycięstw podtrzymana, a rok zakończymy z liderowaniem w tabeli z lekką przewagą punktową. Miguel mimo, że dopiero co rozpoczął karierę trenerską świetnie sobie radzi. Miałam okazję poznać Marysię córkę kapitana reprezentacji. Dziewczynka odziedziczyła gen wzrostu zdecydowanie po ojcu. Jak na niespełna roczne dziecko jest bardzo wysoka.
Spakowani opuszczamy hotel udając się do autokaru. Kierowca wkłada walizki do bagażnika, a z podręcznymi torbami wchodzimy do wnętrza klubowego wehikułu czasu. Omijamy się z Bartkiem szerokim łukiem, gdyż kolejna słowna potyczka rozegrała się między nami. Tym razem poszło o święta, mianowicie o jego czas spędzony we Wrocławiu. Uparł się, że wraca w drugi dzień świąt i za nic w świecie mu nie przegada. Nie mówię, że by mi to nie odpowiadało, ale wszystko byłoby okej, gdybym nie znała jego mamuśki. Jadwiga co najmniej jakieś czary na mnie rzuci, że jej ukochany syn nie spędzi tych rodzinnych świąt w pełni z nią. Siadam mniej więcej po środku autobusu miejsce obok spoczywają moje nogi, a głowa oparta jest o szybę i fotel. Zamykamy oczy wsłuchując w zachrypiały głos Joe’a Cocker’a.
- Wstajemy księżniczko! - Karol nie byłyby sobą, gdyby kogoś nie zaczepił.
- Nie mów do mnie księżniczko. - syknęłam zmieniając pozycję do siedzącej na wprost.
- Bartek śpi, to chyba mogę? - odwróciłam się zerkając na osobnika siedzącego na przed ostatnim miejscu, który rzeczywiście spał lub tak dobrze grał.
- Nie chodzi o niego, nie lubię, gdy ktoś tak do mnie mówi.
- Dobrze, dobrze. O co się znowu pokłóciliście?
- O nic. Idź do chłopaków grać w karty, ja chcę pospać.
- Nie ma żadnego spania idziesz grać z nami. - wstał ciągnąc mnie za rękę powodując, że też musiałam wstać.
- Nie cierpię cię! - przyklejając uśmiech do ust dosiadłam się do chłopaków, którzy przygotowali z kawałka deski prowizoryczny stół.

Ostatni trening przed przerwą świąteczną dobiega końca. W kolejce na masaż pozostał tylko Jędrzej, który od kilku dni narzeka na ból w lewym udzie po dłuższym wysiłku. Po serii ćwiczeń wychodzi z pomieszczenia życząc wesołych świąt, gdyż zobaczymy się po przerwie świątecznej. Sprzątam pokój zabiegowy i jeszcze przed wybiciem południa żegnając się z ochroniarzem opuszczam Energię. Pogoda nie rozpieszcza od nocy pada deszcz do tego temperatura poniżej zera. Woda momentalnie marznie tworząc popularną ‘szklankę’. Trzeba uważać jak się chodzi nie mówiąc jak wolno można jechać. Ostrożnie wyjeżdżam z parkingu i udaję pod bartkowy blok, gdzie od dwóch kwadransów pakuje się do wyjazdu do Wrocławia. Przywołuję windę wciskam przycisk i jadę w górę. Szybkim krokiem udaję się pod drzwi.
- Ja tylko na chwilę. Wesołych świąt kochanie. - podnoszę się na palcach i całuję w usta.
- Tobie również, żebyś odpoczęła ode mnie, bo za dwa dni się widzimy.
- Czyli nie zostajesz? - przekręcam w bok głowę.
- Mówiłem ci już. Też chcę z tobą spędzić chociaż kilka chwil w te święta.
- Wiem, ale z rodziną widzisz się rzadko, przemyśl.
- Mimo wszystko z tobą też wcale nie jestem 24 godziny na dobę. - uśmiecha się. - Przepraszam, ale dziś nie mam prezentu dla ciebie, lecz niedługo będzie. - zmienia temat. Przypominam sobie o drobnostce dla niego i szybko z czeluści torebki wyciągam małe pudełeczko przepasane kokardą.
- Nie szkodzi. Tutaj coś nie coś dla ciebie, a prezent właściwy również niedługo dotrze.
- Teraz to mi głupio, że nic nie mam. - robi smutną minę dołączając do tego zrozpaczony wzrok na co wybucham śmiechem.
- Ty jesteś moim wielkim prezentem. - wtulam się w niego. - Uciekam, bo mama już chyba z siedem razy do mnie dzwoniła. Jeszcze muszę wziąć kilka ubrań i wtedy ruszam do Pabianic.
- Będzie w końcu Wiktor?
- Tak. Jutro Maja przyjeżdża, w drugi dzień świąt oboje idą do pracy, jak się nie mylę, to do Dublina mają lot. Jedź ostrożnie. - obdarowuję go muśnięciem w policzek.
- Ty też. Kocham cię.
- Ja ciebie Miśku też. - jeszcze ostatni całus i opuszczam mieszkanie prosząc, żeby dał mi znać jak dojedzie. Zbiegam po schodach w dół nie czekając na automatyczny zjazd, gdyż zająłby mi więcej czasu. O mało zrobiłabym szpagat na oblodzonym chodniku, lecz w ostatniej chwili złapałam się słupa od latarni. Ostrożnie doszłam do samochodu, zapięłam pasy i powolutku włączyłam się do ruchu. Dochodziło wpół do pierwszej postanowiłam, że gdy wrócę do domu przeznaczam godzinę na wykonanie kilku telefonów z życzeniami czy też smsmów lub emaili. Na liście osób nie zabrakło państwa Kurek, chociaż pewniej czułam się rozmawiając z panem Adamem, a później Kubą, bo pani Jadwiga podobno lepiła uszka i miała całe ręce z mąki. Lepiej dla mnie. Chociaż nie wiem, kiedy my się polubimy.

Wigilia w mile spędzonym gronie. Oprócz rodziców i Wiktora była z nami babcia Marysia i mój chrzestny Andrzej z żoną Ewą. Patrycja spędzała wigilię z teściami, a później przyjechała z rodzinką do nas. Święta w Pabianicach od zawsze mają ten urok. Świeża choinka zdobiona przeze mnie i Wiktora od kiedy tylko pamiętam.
- Wujek, a gdzie ciocia? - Emilka podbiega do mojego brata, gdy zdajemy sobie relacje z najnowszej premiery kinowej na której każde z nas było.
- Jaka ciocia? Julita przecież tu siedzi. - sprawdza Małą.
- Nie ta, tylko ciocia Majka.
- Maja jest dzisiaj z rodzicami, a jutro tutaj będzie.
- A mnie nie będzie. - tak pięknie robi podkówkę ustami, a oczy zwiększają swoją objętość.
- Odwiedzimy cię niedługo, bo chyba Mikołaj zostawił coś u niej dla ciebie.  - Emila się ożywia brylując mlecznymi ząbkami.
- A wujek Baltek sam w domu? - przenosi wzrok na mnie.
- Nie, wujek też z rodzicami tak jak i my.
- I też jutlo będzie? - zbiera już ją na płacz.
- Nie, w czwartek przyjeżdża. I na sto procent z nim się zobaczysz. - biorę ją na ręce kradnąc całusa.
- To dobrze, bo wujek Wiktol to zdlajca! - powstrzymujemy się z Wiktorem, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Emilka, skąd znasz takie słowa!?
- Tata tak mówił, gdy oglądał jakiś mecz.  - patrzymy na siebie wytrzeszczając oczy. Dalsza część rozmowy z Małą Marszałkówną przebiega bez niespodzianek. Wytrwała pasterkę, a nawet później nie chciała iść spać.

Pierwszy dzień świąt spędzony w miłej atmosferze. Na obiad dołączyła Maja, a wczesnym popołudniem wróciła do siebie zabierając Wiktora. W drugi dzień świąt przyjeżdża Patrycja z Kacprem i Emką. Taka mała wymiana dzieci w rodzinie Fedko. Bartek wczesnym popołudniem powinien przyjechać. Najpierw do moich rodziców, gdzie załapie się na kolejną porcję ciast, a później wrócimy do Bełchatowa. Emilka od pół godziny nie opuszcza mnie na krok pytając za ile będzie wujek. Nie wiem czym Kurek ją przekupuje, ale Mała go uwielbia.
- Bartek, czy ty oszalałeś? - słyszę donośny głos Patrycji, gdy wyszłam po sok dla niego.
- Mamo! Nie krzycz na wujka. - Emila stanęła w obronie Bartka.
- Emilia skończ przedstawienie.
- Patrycja, to tylko zabawka.
- Bartek, ty nie możesz jej kupować wszystkiego co chce. - ciekawość mnie zżera co on tym razem kupił, ale dalej przysłuchuję się kłócącej trójce.  - Chciała rybki, tablice, wrotki, chodzącą lalkę, klocki lego i to wszystko zdążyłeś kupić. To, że ją rozpieszczasz to już pomijam, ale ona nie może mieć wszystkiego co zapragnie.
- Tatuś weź mamę. - zakłada ręce pod boki.
- Co ty powiedziałaś? - Patrycja została zaprowadzona za rękę do Kacpra.
- Tato, każ mamie tu siedzieć. Ja będę bawić się z wujkiem. - dwu i pół latka totalnie mnie zaskakuje. Wodzę za nią wzrokiem z szeroko otwartą buzią. Zostawia Patrycję z Kacprem i idzie do Bartka zamykając za sobą drzwi. Biorę sok i szklanki i idę do nich zobaczyć co tym razem majstrują.
- Patrycja uspokój się, chyba dobrze, że mają świetny kontakt. - Kacper jeszcze bardziej wzburza swoja małżonkę.
- Julita, zrób coś z tym Bartkiem, bo ja go zastrzelę. - złowrogie spojrzenie siostry mówi wszystko.
- Patuś, ja nie wiem co on jej kupił nic mi nie mówił. - wzruszam bezradnie ramionami.
- Kolejkę elektryczną. - syczy.
- Co?! - krztuszę się śliną.
- Idź zobacz. - wchodzę do pokoju tym razem nie powstrzymując śmiechu.
- Ciocia! Patrz co dostałam! - porwana za rękę dołączam do grona na środku pokoju.
- A to nie zabawka dla chłopców? - lekko się krzywię. Oboje wybuchają głośnym „nie”. Kapituluję i oddaję się w wir zabawy kolejką elektryczną.
- Bartek, ty jednak oszalałeś. - szepczę do niego, by Emila nie słyszała. Uśmiecha się najpiękniej jak potrafi, a te kąciki podniesione ku górze działają na mnie jak narkotyk dla człowieka na głodzie. - Naszych dzieci nie będziesz tak rozpieszczał. Nie pozwolę ci na to. - odwzajemniam uśmiech przelotnie muskając bartkowych warg pod nieobecność Marszałkówny.
- Dzieci? Mam rozumieć, że będzie więcej niż jedno.
- Oczywiście. - bawię się dłonią na jego udzie idąc ku górze. Zbliżamy się do siebie do czasu aż mama nie otworzy drzwi wołając nas na kolację wtedy natychmiastowo odskakujemy od siebie.

- Wreszcie w domu. Cisza spokój… - odkładam klucze na półkę obok wejścia i siadam na sofie przymykając oczy. - Co ty się tak skradasz?
- Mam coś dla ciebie. - wręcza mi białą podłużną kopertę. - Spóźniony prezent świąteczny. - szepcze wprost do ust delikatnie je muskając. Otwieram białą kopertę wyciągając karton, a po przeczytaniu wybucham psychicznym śmiechem.
- Miś, ty się dziś szaleju najadłeś? - mówię całkiem spokojnie opanowując swój śmiech. Wstaje podenerwowany kierując się do wyjścia. Śledzę jego ruchy w końcu wychodzę z salonu zatrzymując go nim ubierze kurtkę. - Gdzie ty idziesz?
- Do siebie. Jak się zdecydujesz daj znać.
- Ej no nie wkurzaj się na mnie. Poczekaj moment. Czyli jutro mamy jechać do yyy niech sprawdzę. - wyciągam kartkę z koperty. - Do Nowego Sącza do SPA, tak?
- Tak. Chciałem, żebyś odpoczęła. Nie było na ostatnią chwilę ofert z bliższych miejsc. Jutro na 14 mamy być, a w niedzielę o 12 opuszczamy pokój.
- Hotel Beskid, czterogwiazdkowy, pokój dwuosobowy z łożem. - spoglądam na niego podśmiechując się.
- Masaże, kąpiele…
- Dziękuję. - uwieszam się na jego szyi ładnie dziękując. Chwilę później jestem niesiona przez niego z powrotem do wnętrza mieszkania. Kładzie mnie na kuchennym stole. - Nie pomyliły ci się kierunki? - pytam przerywając pocałunki.
- Tutaj było najbliżej. - ściąga koszulkę.
- Chcesz powiedzieć, że jestem ciężka?- na omacku staram się pozbyć paska z jego dżinsów.
- Nie gadaj tyle. - odpina guziki mojej koszuli.
- Och Bartek… - mruczę pobudzona muśnięciami na szyi i przyjemnym dotykiem jego wielkich dłoni na moim ciele, które potrafią wprawić piłkę w taki ruch, że zawodnik przewraca się, a kolorowa mikasa ląduje gdzieś na trybunach. Te same dłonie delikatnie pieszczą moje ciało przez co mięśnie rozluźniają się, a rozum chce łaknąć kolejne dawki czułego dotyku.

Małopolska wita nas ostrą zimą. Im bliżej gór tym opady śniegu nasilają się, a ilość samochodów stojących na A4 zwiększa się z minuty na minutę. W końcu docieramy na miejsce. Odbieramy z recepcji klucze i idziemy do pokoju numer 49. Wnętrze pięknie urządzone. Naprzeciw wejścia pierwsze w oczy rzucają się dwa skórzane krzesła, a pomiędzy nimi mały okrągły stół na którym położna jest tacka z wodą i dwoma szklankami oraz wazon z kilkoma różowymi goździkami. Po prawej stronie drzwi do łazienki, a po lewej wielkie łoże. Za drzwiami znajduje się ciemno brązowa szafa z bocznym lustrem i kilkoma zewnętrznymi wieszakami. Po dwóch stronach łóżka znajdują się szafki nocne, nad  głowami umocowane są lampki.
By nie tracić czasu szybko wychodzimy z pokoju i ruszamy w wyznaczone miejsce, by zregenerować ciało. Bartkiem zajmuje się drobna rudowłosa dziewczyna, która zaprosiła go na masaż japońskimi bambusami, ja z kolei w towarzystwie około trzydziestoletniego masażysty kładę się na łóżku aby poczuć na własnej skórze masaż psychosomatyczny twarzy i ciała.  Później idziemy do groty solnej na pół godzinny seans wdychania mikroelementów. Wprawdzie wizyta w jaskini nie zastąpi spaceru nad morzem, ale spora namiastka. Kojąca muzyka, świergot ptaków, szum wody spływającej po kamieniach sprawiają, że ciało się odpręża, a umysł wycisza. Komfort zapewniają wygodne fotele i łagodne oświetlenie.  Wieczorem decydujemy się wyjść na miasto na kolację. Spacerujemy ulicami Nowego Sącza, kilka osób rozpoznaje Bartka i prosi o autograf czy zdjęcie o dziwo cierpliwie znosi prośby. Idziemy wzdłuż ulicy Jagiellońskiej staramy się jak najmniej skręcać, by później móc z powrotem trafić do hotelu, a w tym mieście jesteśmy pierwszy raz. W zasadzie Bartek był rok temu przed inauguracją sezonu, by rozegrać spotkanie towarzyskie z miejscową Sandecją, lecz jestem przekonana, że nie mieli czasu na zwiedzanie.
Piękna iluminacja świetlna zdobi Rynek, wysoka choinka, kurtyna na ratuszu oraz węże świetlne na drzewach dające wrażenie jak gdyby były oszronione. Fontanna także zdobi całość.  Przechadzamy się wkoło podziwiając wystrój. Opowiadamy o różnych śmiesznych prezentach czy przygodach związanych ze świętami z okresu dzieciństwa. Śmiejemy do rozpuku, a śmiech Bartka z pewnością słychać do domów o promieniu kilometra. 
- Idziemy coś zjeść? Jestem głodny jak wilk. - przerywa żwawą dyskusję na temat dlaczego najbardziej zimno nam w nos.
- Też jestem głodna, ale nic nie mówiłam. - uśmiecham się niewinnie skarcona bartkowym wzrokiem.
- To chodź. Naprzeciw jest restauracja Bohema. - wchodzimy do środka, wita nas przyjemne ciepło, gdyż na zewnątrz jest bardzo mroźno. Siadamy w kącie, tak by nie rzucać się w oczy. W mgnieniu oka podchodzi do nas kelnerka zostawiając karty menu prosimy, by nie odchodziła i szybko wertujemy strony.
- Ja poproszę roladki z cielęciny faszerowane wątróbką drobiową w sosie kurkowym z pieczonymi ziemniaczkami i czerwoną kapustą, ale czy mogłabym prosić szparagi zielone grillowane zamiast kapusty?
- Oczywiście. - notuje na kartce. - A pan co zamawia?
- To ja wezmę filet z kaczki pieczony z kluskami śląskimi, a dodatek warzywny o ile mogę prosić to chciałbym panierowany brokuł zamiast zasmażanej kapusty.
- Dobrze. Zamówienie zostanie zrealizowane za około 15-20 minut.
- W takim razie prosimy jeszcze różowe wino półwytrawne. - dziewczyna dopisuje zamówienie Bartka.
- I wodę bez gazu z cytryną. - uśmiecham się przepraszająco, bo ciągle coś dodatkowo zamawiamy.
- Wszystko? - patrzymy na siebie i zgodnie twierdzimy, że tak.
Po smacznym posiłku i miłej pogawędce wracamy do hotelu Beskid rozkoszując się aurą nowosądeckiego miasta.

„Im dłużej na coś czekasz, tym bardziej to docenisz, gdy już to osiągniesz -- jeżeli coś jest warte posiadania, to z pewnością jest warte czekania.”
- Anonim

Kocham go, tak po prostu. Za to, że jest. Stał się częścią mojego życia, składową każdego dnia. Chcę być dla niego wszystkim, jego alfa i omegą, a także wszystkim pomiędzy, ponieważ on jest wszystkim dla mnie.
                                                                                                                                                                           

Witam:*
 Jutro idę do pracy, także nie miałabym czasu na dodanie. A, i jutro mija ROK od pierwszego wpisu tutaj. a ja nadal to piszę, sorry.
Przy końcu tej historii będą zapewne podziękowania, ale z okazji „roczku” DZIĘKUJĘ, że czytacie to ‘pierdolamento’, że jesteście ze mną mimo zajęć, pracy, szkoły… 
(nie chcę żebrać o komentarze, ale jeśli już jesteście, to napiszcie coś, dzięki.)
Ściskam :*
 Ps. Oglądałyście ME szczypiornistów? Przykro po dzisiejszym meczu :( Jednak potrafią wzbudzić wiele emocji. Mimo wszystko Kocham TĘ drużynę. Szóstą w Europie.

niedziela, 12 stycznia 2014

46.



Zadowolona z końcowych wyników zaczynam się pakować,  by jak najszybciej móc opuścić pokój i udać się na lotnisko, chociaż do odlotu mam cztery godziny wolę buszować po sklepach na lotnisku niż siedzieć tutaj.  Żegnam się z uczestnikami kursu na koniec pozostawiając Mię i Pabla. Z Włoszką zżyłam się najbardziej, ponieważ dzieliła nas tylko ściana i w związku z tym najwięcej czasu spędzałyśmy ze sobą, z resztą w grupie też tej samej byłyśmy. Pablo, norweski Casanova. Blondyn o beżowym odcieniu z jasnoszarymi oczami i bladą cerą. Wysoki, smukły z wąskimi ramionami swoją gadką hipnotyzował dziewczyny. Nie potrafiący nic zrobić w kuchni. Po jednej próbie spalił doszczętnie garnek, gdyż zachciało u się parówek, a na opakowaniu było napisane „włóż parówkę do garnka, gotuj 3-4 minuty”, lecz zabrakło „wlej wodę do garnka”. Od tej pory zaprzestał kuchceniu i pozostał pod opieką dziewczyn w karmieniu. Kiedyś, gdy rozmawiałam z nim podczas przerwy między zajęciami dowiedziałam się, że ma rodzinę na Lubelszczyźnie. Regularnie od 14 lat spędza święta u dziadków ze strony mamy właśnie w Polsce.

Włączam telefon zaraz po wyjściu z samolotu, gdyż stewardessa była bardzo rygorystyczna i nie pozwala mieć włączonego aparatu. Pokazałam z odległości paszport kontrolerowi siedzącemu za biurkiem, który nie przywiązywał większej uwagi do tego kto idzie i czy jest podobny do wizerunku na identyfikatorze. Ciągle słyszę pikanie telefonu, wyciągam go z kieszeni sprawdzając kto tak się dobija.
- Cześć, coś się stało, że tyle razy dzwoniłeś? Jesteś już na lotnisku? Ja czekam na bagaże.
- Bo właśnie jest problem. - zaczynam czuć ciepło od środka wytwarzając w głowie setki scenariuszy co mogło się stać. - W czasie lotu mieliśmy awaryjne lądowanie i dalszą trasę pokonujemy autokarem, dlatego nie przyjadę po ciebie.
- Co się stało?
- Problemy z podwoziem, woleli nie ryzykować.
- Teraz bezpieczni jesteście? - serce zaczyna mi bić jak zwariowane.
- Tak. Minęliśmy polską granicę właśnie. Przed 22 powinniśmy być przed halą.
- W takim razie widzimy się jutro? - jedną ręką chwytam walizkę stawiając obok siebie i czekam na drugą.
- Chciałem dzisiaj… - zawiesza głos. - Ale jak chcesz odpocząć to śpij, jutro przyjdę.
- Czekam na ciebie. - uśmiecham się na myśl spotkania.
- Przepraszam, że tak wyszło, a obiecałem.
- Daj spokój, poradzę sobie. Do zobaczenia. - cmokam do telefonu rozłączając się.
Sprawdzam rozkład jazdy autobusów kursujących przez Bełchatów i ku mojej uciesze za 20 minut takowy będzie. Uprzednio szukam jakiegoś kiosku lub innego sklepu, by kupić butelkę wody i wracam z powrotem na przystanek.
Przekręcam klucz w drzwiach wejściowych, a w środku zastaję widok jaki opuściłam trzy tygodnie temu wracając do Szwecji po weekendzie na uczelni. Głucha cisza doprowadza mnie do urojonych dźwięków, dlatego, by im zaprzestać pierwsze co robię, to włączam radio. Walizki zostawiam w korytarzu, nie mam dzisiaj już ochoty, żeby uruchamiać pralkę. Otwieram lodówkę, lecz nie znajduję nic pożywnego oprócz ketchupu, konserwy, pasztetu i zapleśniałej cytryny. Z powrotem zakładam kurtkę i idę zrobić małe zakupy na przetrwanie do miejscowego sklepu.
Po 21 szukam w garderobie świeżej piżamy i idę leżeć do wanny, gdyż wiem, że Bartek wróci za jakąś godzinę. Zniecierpliwiona czekaniem gaszę światło przechodząc do sypialni. Może po 2 minutach, gdy się położyłam rozbrzmiewa dzwonek od drzwi. Zakładam szlafrok i nie wiele myśląc kto o takiej porze może się dobijać z szerokim uśmiechem na ustach otwieram wpuszczając przyjmującego do środka. Rzucam mu się na szyję nie zważając, że na zewnątrz temperatura jest sporo poniżej zera i jego twarz jest bardzo zimna, a kurtka mokra od śniegu.
- Julita, tak bardzo tęskniłem. - szepcze mi do ucha lekko kołysząc nas na boki.
- Ja też, ale w najbliższym czasie nie planuję na tak długo cię zostawiać. - zanurzam dłonie w jego włosach namiętnie całując. Stoję oparta o framugę i śledzę jak ściąga buty i kurtkę.
- Chodź spać, zmęczona jesteś na pewno. - przytakuję skinieniem.

Spotkanie z prezesem PGE mam o 13 dochodzi 12, a ja cała w rozsypce. Zamiast przyzwoicie się ubrać, to chodzę po domu denerwując na siebie, że nie mam czasu. Przygotowuję wszystkie papiery potwierdzające zdanie ostatniego egzaminu, licencjatu i innych przebytych kursów czy szkoleń.  
W końcu ubieram spodnie, elegancką koszulę i żakiet. Włosy zostawiam rozpuszczone, zakładam delikatną biżuterię i robię makijaż.
Przekraczam próg hali. Czuję ogromne zdenerwowanie, serce mi kołacze. Szukam drzwi na których widnieje tabliczka z nazwiskiem prezesa Piechockiego.
- Julita, pierwsza umowa będzie na miesięczny okres próbny, lecz możesz być przekonana, że dalej z nami zostaniesz. - prezes podnosi kąciki ust ku górze. Przeprosił, czy może mówić do mnie po imieniu, bo do wszystkich swoich współpracowników tak się odnosi. Ustaliliśmy wszelkie warunki umowy, która jest na ¾ etatu ze względu na to, że obecnie studiuję i nie mogę w pełnym wymiarze być z drużyną. Teoretycznie weekendy mam wolne jednak w te, gdy nie będę miała zajęć mogę być z drużyną, a w tygodniu odebrać wolne, to będzie na bieżąco dogadywane. Wynagrodzenie jak na niepełny etat  do tego umowę próbną jest dla mnie w pełni satysfakcjonujące. Nieporadnie chcę powiedzieć o moich bliskich stosunkach z Bartkiem, lecz moje owijanie w bawełnę śmieszy prezesa, który domyśla się co mam na myśli.
- Chodzi ci, że jesteś z Bartkiem? - przytakuję głową czując, że się rumienię. - Znasz Paulinę Wlazły?
- Tak.
- To wiesz, że jest żoną Mariusza?
- Tak.
- I w czym to przeszkadza w pracy? Przecież macie własne obowiązki, a dopóki nie przyłapię was razem na środku boiska w jednoznacznej sytuacji nie przeszkadza mi zupełnie. Możecie się trzymać za ręce czy co tam chcecie. - uśmiecha się, co i ja odwzajemniam ciągle pąsowiejąc. - Nawet będę spokojniejszy, że jeden z najlepszych przyjmujących jest pod stałą opieką fizjoterapeutki. - żartuje na koniec. Idziemy razem na halę, gdzie zaraz rozpocznie się popołudniowy trening chłopaków. Zostaję oficjalnie przedstawiona, a zarazem pozytywnie przyjęta. Część chłopaków, która nie uległa zmianie z poprzedniego sezonu jest mi dobrze znana jak i odwrotnie. Podaję każdemu rękę choć dziwnie witać się z Bartkiem jak z resztą czując, że serce mocniej bije na jego widok. Dogaduję się z moimi współpracownikami i od jutra rozpoczynam nowy etap w swoim życiu.

- Julisia… - mruczy mi do ucha obejmując od tyłu, a głowę kładzie na ramieniu.
- Yhym. Spróbuj. - daję mu do sprawdzenia jadalność sosu do gołąbek.
- Dobry, ale ja nie po to tutaj przyszedłem.
- To co byś chciał? - mieszam sos, żeby zbyt nie zgęstniał.
- Obiecałaś masaż pleców.
- Okej, wieczór.
- Zgadzasz się od tak? - zdziwiony odskakuje ode mnie.
- Skoro obiecałam. - wzruszam ramionami. - Mam prośbę. Możesz z trzy dni się nie golić? - szczerzę się jak głupia widząc jego zaskoczenie. - Proszę. - zarzucam ręce za jego szyję uczepiając się ust.
- Gdzie się podziała grzeczna panna Fedko?
- Ej, bo się rozmyślę.
- Żartuję przecież. - szybko zreflektował się.
- Dobra, koniec czułości idź myć ręce i kolacja.
Wieczorem Bartek wyszedł z chłopakami na męskie kręgle. W tym czasie wyprałam ubrania, które od wczoraj leżały w walizce. Partie, które zdążyły wyschnąć ściągałam z kaloryfera zakładając kolejne, prasowanie zostawałam na następny dzień. Z lampką czerwonego wina rozłożyłam się wygodnie na sofie, przykryłam kocem i całkowicie pochłonęłam w lekturze książki Cathy Glass Skrzywdzona. Powieść ta opowiada o małej dziewczynce, która pod opieką rodziny przechodzi piekło. Niezwykle intrygująca i wzruszająca książka. Nie wiem kiedy zasnęłam w pozycji w jakiej się położyłam, obudziło mnie szemranie kluczem w zamku. Wystraszona skuliłam się pod kocem w ogóle nie próbując się ratować przed teoretycznym napastnikiem.
- Co ty taka opatulona tym kocem? W ogóle to czemu nie śpisz? - spojrzałam na zegarek, którego krótsza wskazówka mijała jedynkę.
- Czyś ty do reszty zwariował?
- Julita, jakiś koszmar ci się śnił?
- Bartek, wchodzisz w środku nocy do domu, o czym mi nie mówiłeś, że wracasz do mnie w dodatku już po pierwszej, a o siódmej masz trening i pytasz głupio czy mi się koszmar śnił. - wstałam z sofy, książkę odłożyłam na stół i przeszłam do sypialni.
- O ósmej mam trening, czy aby pani fizjo coś się pomyliło? - rozsiadł się na łóżku jedząc wafle, które popijał sokiem.
- A ja mam na siódmą. Idź z tymi ciastkami nakruszysz po całym łóżku. Do jutra, cześć. - odwróciłam się w drugą stronę, by jak najszybciej zasnąć.

Dres i inne oficjalne ubrania klubowe odebrane, jednak na meczu wystarczy, żebym miała na sobie koszulkę z logo klubu. Przed świętami czeka nas spotkanie opłatkowe z Klubem Kibica, a kilka dni później kameralne z całym zarządem Skry. W czwartek jedziemy do Bydgoszczy na mecz z tamtejszym Transferem w którym gra były bełchatowianin Misiek Winiarski. Cieszę się na to spotkanie, bo w środę dzień przyjazdu umówiłam się choć na chwilę z Dagmarą, a i mam nadzieję, że Oliwiera weźmie. Pierwszy oficjalny wyjazd na mecz jako członek sztabu wyzwala we mnie wielkie podekscytowanie. Nie spodziewałam się rok temu, że będę mogła za kilka miesięcy zajmować się leczeniem jednych z najlepszych siatkarzy w kraju. Praktyka z reprezentacją daje przepustkę do wielu innych drzwi. Gdyby nie liczne namowy Bartka zapewne nie byłabym w miejscu w którym jestem. Czasem warto zaryzykować, a los uśmiecha się ze zdwojoną siłą.
- Cześć mały Szkrabie! - wołam Oliego po zakończonym spotkaniu, zwycięskim dla ekipy z łódzkiego.
- Dzień dobry. - przytula mnie dość mocno swoimi małymi rękami.
- Fajnie mieszka ci się w Bydgoszczy?
- Fajnie, bo często jestem u babci, ale nie ma tutaj kolegów z Bełchatowa.
- Na pewno poznałeś nowych w szkole. - siadam z nim na krzesłach w ostatnim rzędzie trybun.
- Tak, ale jeszcze ich super nie znam, nie bawimy się po szkole na placu zabaw. - smutnieje spuszczając głowę w dół, a za nią spada burza blond włosków.
- Julka pytała o ciebie, chciała żebym ją wzięła, ale niestety nie mogłam.
- Wiem, wujek Daniel obiecał, że z ciocią Adą odwiedzą nas.
- A ty mam nadzieje, że odwiedzisz mnie mały urwisie. - czochram mu włosy, a młody Winiarski wierzga głową na boki jeszcze bardziej mierzwiąc czuprynkę.
- Masz to jak w banku!
- Oliwier, co ty tutaj wygadujesz? - zjawia się Dagmara, która wróciła z toalety.
- Mamo, ciocia zaprasza nas do siebie!  - podskakuje na krześle.
- A podziękowałeś chociaż? - blondasek uśmiecha się wydając siebie.
- To kiedy jedziemy? Ja chcę do Arka i Julki.
- Kiedyś na pewno, pewnie w ferie zimowe.
- Dopiero? - czuć na kilometr zawód w głosie kilkulatka.
- Mogę cię zapakować choćby dziś, tylko nie wiem kto takiego urwisa weźmie na przechowanie. - razem z żoną Winiarskiego wybuchamy śmiechem.
- Ja ciebie wezmę. - przytulam chłopca i muszę wracać do drużyny, która schodzi z boiska.

Gorączka przed świąteczna dała się we znaki i mnie. Nie wiem co kupić najbliższym, bo nasze prezenty maja być drobnostką, ale do jakiego sklepu nie wejdę mam wrażenie, że wszystko tandetne lub bezużyteczne. Z Bartkiem zdążyłam się trzy razy pokłócić w galerii i w końcu rozchodzimy się osobno na sklepy. Pięć godzin maratonu po sklepach daje się we znaki, a zamiast prezentów bliskim kupiłam sobie sweter, legginsy, buty i komin. Do Bartka nie mogłam się dodzwonić, a szukać po łódzkiej Manufakturze nie miałam zamiaru, bo zapewne i tak nie znalazłabym. Problem tkwił w powrocie, bo przyjechaliśmy jednym autem i pech chciał, że nie moim. Z kilkoma papierowymi torebkami w rękach wpakowałam się w jakiś zardzewiały podmiejski autobus w którym nie działało ogrzewanie poza tym szpary między szybami pozwalały wpaść kilkuset płatkom śniegu. Zmarznięta doszłam do domu, a gdy tylko przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi rozdzwonił się telefon. Rzuciłam wszystkie torby na płytki i odnalazłam brzęczący przedmiot.
- Czego?
- Juliś, gdzie jesteś?
- Bartuś. - w pełni sarkastyczne. - Od 3 minut w domu. - rozłączyłam się jeszcze bardziej nie irytując. Nowo zakupione rzeczy odniosłam do garderoby.  Zrobiłam sobie kawę z ekspresu, by oddalić zbliżający się ból głowy. Nalałam wody do wanny wsypałam przeróżne sole, które miały mnie odprężyć i leżałam wsłuchując w muzykę. Wieczorem zadzwonił Bartek z zapytaniem czy może przyjść. W głosie dało się odczuć lekkie zdenerwowanie. Pokłóciliśmy się trochę na zakupach, ale nie musiał tak się mnie bać. Godzenie, to też fajna sprawa…

- Dzień dobry rozpustnico. - mokre usta stykają się z moim nosem.
- Bartek… - chowam głowę w jego ramionach, a własną temperaturą ciała mam wrażenie, że go oparzę.
- Mnie się wstydzisz?
- Po ostatniej nocy, chyba nie. - dukam ledwo słyszalnie czując, że nabieram wypieków na policzkach.
- Julitusia, z tymi rumieńcami jesteś jeszcze bardziej seksowna. - opuszkami palców przejeżdża po moich ramionach, aż do ud.  Jego dotyk mnie paraliżuje. Zaczynamy oddawać sobie skradzione pocałunki, języki toczą walkę, który zwinniejszy, moje ręce dotykają co rusz faktury jego ciała na przemian z krótkimi włosami, a jego dłonie stopniowo wpełzają pod koszulę nocną.
- Stop. Popołudniu masz trening. - łagodzę nasze przyspieszone oddechy.
- Ja chcę jeszcze powtórkę…
- Na najbliższym meczu pewnie będzie challenge. - uśmiecham się między kolejnym muśnięciem. - Miś, wstajemy już 10 minęła.
- Ech, daj się poprzytulać chociaż.
- Pod warunkiem, że robisz śniadanie.
- Dobra. Wiedz, że będzie jajecznica.
- Nie mam jajek.
- Ale ja mam. - śmieje się.
- Głupek! - kolejna, tym razem wspólna salwa śmiechu unosi się w sypialni. - Mój głupek.
                                                                                                                                           
Sorry, że zawaliłam. Nie mam jakiegoś konkretnego wytłumaczenia. Nie mam humoru.
- Uwielbiam piosenkę, choć tytuł zamieniłabym na „Nie ufaj im”. Taka tam prywata.
Do zobaczenia. 
Twoja dwulicowość  - nowa piątka.
Chyba zwariowałam... coś kiedyś. - Pomóż mi wstać.