piątek, 27 czerwca 2014

67.



Wracamy z bardzo krótkiej podróży poślubnej trwającej zaledwie dwa dni. Cieszyliśmy się swoją obecnością w zacisznym miejscu w północnej Polsce w okolicy Wielkich Jezior Mazurskich. Po wspaniałym weselu i poprawinach uciekliśmy na chwilę od tego zgiełku. Pogoda nam dopisała jak na końcówkę kwietnia i zdołaliśmy dostarczyć skórze promieni słonecznych, które lekko przyciemniły koloryt naszej skóry.
Wszystko co dobre szybko się kończy. Jutro Bartek wraz z resztą powołanych chłopaków melduje się w Warszawie, gdzie będą mieć robione badania, jak co roku podczas rozpoczęcia zgrupowania. Wykorzystujemy ostatnie chwile spędzając je razem. Przygotowuję dla nas słodki deser z śnieżki i kostek galaretki, który bezkarnie mogę zjadać nie martwiąc o figurę, choć ta jeszcze się nie zmieniła i dalej nikt nie wie o naszym Maleństwie. Zdaję sobie sprawę, że długo tego faktu nie ukryję, ale jeszcze sami chcemy się nacieszyć tym szczęściem. Nie męczą mnie typowo ciążowe dolegliwości czyli zmęczenie, senność czy mdłości i jestem szczerze zadowolona. Patrycja, gdy była w ciąży z Emilką pierwsze dwa miesiące spędziła z miską przy głowie. Wymioty połączone ze straszliwym bólem głowy, później dolegliwości ustąpiły na rzecz zgagi. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogę tej ciąży nie dotrzymać, że zbyt wcześnie mogę ją zakończyć. Oczywiście, że nie zapomniałam o poronieniu, ono na zawsze pozostanie w pamięci, ale obecnie skupiam na Maleństwie, które się we mnie z dnia dzień rozwija i nie dopuszczę, żeby coś mu się stało. Nie zniosę drugi raz tej katorgi.
- Spakowany? - wchodzę do garderoby, gdzie Bartek kompletuje walizkę na jutrzejszy wyjazd.
- Prawie, jutro buty włożę.
- Włóż je dzisiaj, bo zapomnisz.
- Nie zapomnę. - przechylam głowę i mrużę wzrok wiedząc, że zapomni, a ja rano mogę mu nie przypomnieć. Widząc moją minę wstaje i idzie po parę butów sportowych. - No dobra, mądralo moja. - przechodząc dotyka moich ust swoimi, a ja uśmiecham, gdy chodzi tam i z powrotem słuchając mnie.  Wcześniej kładziemy się do łóżka z planami odespania kilku zaległych godzin snu, jednak bezskutecznie, bo sen nie nadchodzi. Rozmawiamy o naszym ślubie, śmiesznych sytuacjach, które się podczas nocy wydarzyły czy jak w poprawiny Oliwia wspięła się na stół pod nieobecność rodziców i w piąstkach mieliła ciasta z masami, a przy tym cała umorusała, na szczęście Pati miała w samochodzie ciuchy do przebrania dla niej.
- Jutka, masz dbać o siebie i Maleństwo. - nienawidzę z nim się rozstawać. Ala, która dzisiaj odwozi chłopaków do Warszawy zaraz będzie, także mamy parę minut na pożegnanie.
- Misiu… - na oczy wstępuje warstwa mgły zaciskam mocno powieki, gdy trzymam głowę na jego ramieniu.
- Kocham cię tak bardzo. - szepcze w moje włosy ciągle obejmując. - Masz pisać i dzwonić kiedy będziesz chciała.
- Wiem. Jutro zdam ci relację z wizyty. - rozlega się dźwięk klaksonu oznajmujący przyjazd Ali z Pawłem i Karolem. Jeszcze raz go mocno całuję, a gdy już chcę się odsunąć na krok zaskakuje mnie. Schyla się, podnosi moją koszulkę i muska mój brzuch. Pierwszy raz to robi, a moje hormony chyba swoje działają, ponieważ ta krótka scena mnie mocno rozczula. Bez słowa przyciągam go do siebie mocno tuląc i po raz ostatni chłonę jego perfumy, które mój organizm toleruje. Wychodzę przed dom, by pomachać chłopakom, którzy siedzą w samochodzie, a gdy Ala odsuwa szybę przypominam jej, że po powrocie z Warszawy ma do mnie przyjechać. Wracam do pustego mieszkania, myję naczynia zalegające w zlewie, robię dla siebie herbatę i idę do salonu wylegiwać na kanapie, gdyż i tak nic innego nie mam do roboty.
- Julita, mąż oddelegowany do Warszawy cały i zdrowy i kazał cię wyściskać. - słyszę głos Ali.
- Skąd tutaj się wzięłaś?
- Jak to skąd? Weszłam, bo bramki ani drzwi nie zamknęłaś.
- Aha, widocznie zapomniałam. - niewzruszona piję kolejny łyk czarnej herbaty. - Weź sobie zrób coś do picia.
- Ty się zamykaj, bo jeszcze cię ktoś ukradnie. A ty mój grubasku masz zamiar do końca ciąży tutaj się wylegiwać?
- Nie wiem kto będzie chciał mężatkę w ciąży, a i tylko nie grubasku! - grożę jej palcem. - I gdzie ty widzisz ten brzuszek? Jeszcze jestem chudziutka. - podnoszę bluzkę do góry i zerkam na brzuch. Szczerze mówiąc, to porównując mój, a Ali brzuch rzeczywiście mój jest większy, ale nie na tyle, by rozpoznać ciążę. Zawsze byłam bogatsza w tkankę tłuszczową niż przyjaciółka. 
- Julita, dokładnie jeszcze. - śmieje się i wraca do salonu z szklanką soku i dwoma kanapkami. Ala zawsze swobodnie czuła się  w moim domu.
- Poczekamy, aż ty będziesz w ciąży i wtedy ja będę się śmiała z ciebie.
- Paweł byłby zadowolony.
- To na co czekacie?
- Na ślub. Znasz moją mamę i dobrze wiesz, że by się chyba mnie wyrzekła, gdybym miała przed ślubem dziecko. W ogóle jestem zaskoczona, że nie marudziła nic, gdy zamieszkaliśmy razem. - Ala z Zatim mieszkają a bartkowym mieszkaniu w bloku, które stało puste, a mimo, że Bełchatów, to nie Los Angeles, ciężko było znaleźć im mieszkanie blisko hali, nie największe ani nie kawalerkę, bo z parametrami Pawła nie każde mieszkanie się nadaje.
- Bo jesteście zaręczeni, a za rok ślub bierzecie. - uśmiecham się do przyjaciółki.
- Sama widzisz, także Pawełek wie, że musi jeszcze troszkę wytrzymać.
Wizyta w klinice przynosi oczekiwany rezultat czyli wszystko jest w porządku. Wieczorem rozmawiam z Bartkiem przez skype. W Spale nic się nie zmieniło od czasu, gdy byłam częścią sztabu,  a było to już sześć lat temu. Tak samo umeblowane pokoje, kolory ścian, wystrój.  Siatkarze nie dostają wolnego weekendu i muszę czekać kolejny tydzień, by móc zobaczyć z moim mężem. Z dnia na dzień czuję, że brzuszek się odrobinę powiększa, a rozpoznaję po niektórych spodniach w które ciężko mi się zapiąć lub wręcz się wżynają w moje ciało i po chwili noszenia je zmieniam. Kilka bluzek także stało się bardzo opiętymi.  Późnym wieczorem w piątek Bartek wraca do domu na dwa dni, w niedzielę do dwudziestej trzydzieści musi zameldować się z powrotem w Spale. Stęskniona po dwutygodniowej rozłące czule z nim się witam. Nie uchodzi jego uwadze mój powiększony brzuszek, który lubi masować dłonią. W niedzielę jedziemy do Pabianic na rodzinny obiad i cała moja rodzinka dowiaduje się o ciąży, której nie jestem w stanie dłużej ukryć.
- Jak mogliście nam nie powiedzieć?  
- Mamo, to jej pomysł. - z bananem na twarzy Bartek wskazuje na mnie.
- Dziękuję ci bardzo mężu. - ironizuję. - Mamo, nie mówiliśmy, bo się bałam, a teraz ryzyko poronienia spadło i mogę odetchnąć z ulgą. Bartek chciał od razu wszystkim ogłaszać, ale go poprosiłam, żebyśmy zachowali dla siebie tą wiadomość, a teraz już sami widzicie mój brzuszek chyba, że myślicie, że tak przytyłam od jedzenia. - uśmiecham się, a wokół stołu nastaje cisza, tylko Bartek łączy nasze dłonie na moim udzie pod obrusem.
- Rozumiemy, kochani tak bardzo się cieszę. - mama wstaje od stołu i nas ściska gratulując. Jej też poleciała łezka po policzku, bo wie ile przeszliśmy zanim dane mi było zajść w ciążę.
- Który to miesiąc? - pyta Patrycja.
- Prawie dwunasty tydzień. - uprzedza mnie z odpowiedzią Bartek na co jestem szczerze zaskoczona, że dokładnie pamięta. Wczesnym popołudniem wracamy do siebie skąd mój mąż musi wieczorem wracać na zgrupowanie.

W czasie luźnej rozmowy przez internetowy komunikator któregoś wieczoru wpadamy na pomysł remontu domu. Generalnego remontu całego poddasza, by zmienić nasz jednopoziomowy na dwu. Płyta na poddaszu jest, wystarczy wprawić okna dachowa i wymurować ścianki między pokojowe. nie jestem w tej dziedzinie za bardzo doświadczona, jednak mając szwagra architekta  na pewno nam coś poradzi.  Następnego dnia z rana jadę do pracy do Kacpra, by przedstawić mu nasz pomysł powiększenia domu. z Bartkiem blisko do północy dyskutowałam co i jak chcemy zrobić, choć to wielki szkic, wszystko okaże się w praniu.
- Na górze chcecie aż pięć pokoi? - wytrzeszcza oczy Kacper.
- Nie. Chcemy sypialnie, dwa pokoje, łazienkę i jedno pomieszczenie, które będzie służyło za spichlerz na ozdoby świąteczne czy różne takie mało potrzebne rzeczy.
- Aha, już myślałem, że tyle dzieci chcecie. - wybucha śmiechem.
- Kacper zgłupiałeś? - dołączam do jego śmiechu. - I jest jeszcze jedna sprawa.
- Słucham?
- Znasz jakąś firmę remontową, która by do nas przyszła?
- Znam kilka, później podzwonię czy któraś ma wolny termin, a teraz postaram jak najszybciej  zrobić projekt i obejść wszelkie terminy, bo jak mniemam chcielibyście przed narodzinami wrócić do siebie?
- To aż tak długo może to potrwać? - mój optymizm wyraźnie opadł. Termin porodu mam za blisko sześć miesięcy, a byłam przekonana, że wcześniej zdążymy wrócić do naszego domu.
- Wszystkiego się dowiem, a ty nie zamartwiaj. Tak w ogóle, to gdzie zamierzacie zamieszkać na ten czas, bo Ala z Pawłem mieszkają w bartkowym mieszkaniu, nie?
- Tak, i jeszcze nie mam pojęcia gdzie zamieszkamy.
- Możecie zawsze do nas się przeprowadzić. - uśmiecham się w podziękowaniu na jego propozycję. - A ty jak się czujesz, ba czujecie?
- Wyśmienicie, żadnych dolegliwości ciążowych nie mam, zachcianek ani nic podobnego. Nudzę się w domu, dlatego tak często was odwiedzam, mamę czy Alę. W czwartek właśnie z Alą mamy jechać do naszych chłopaków do Spały, bo nie mają wolnego weekendu.
- Jeśli ci się tak bardzo nudzi, to przyjedź do nas na kilka nocy nawet, a nie wracasz do pustego mieszkania.
- Wystarczy, że ja już nie jestem pusta. - szeroki uśmiech widnieje na mojej twarzy.
- Ale jeszcze Maleństwo jest w środku, więc i tak masz spokój. Pozdrów Bartka, jak będziesz u niego.
- Dobrze, dziękuję i przepraszam za kłopot z tym naszym remontem.
- Żaden kłopot, taka moja praca. - żegnam się z Kacprem i wracam do siebie zahaczając o sklep i robię małe zakupy.
W między czasie pytam moich rodziców czy możemy u nich zamieszkać na okres remontu. Właściwie, to ja, gdyż Bartek w okresie reprezentacyjnym sporadycznie pojawia się w domu. Oprócz łóża nie robimy przemeblowania w moim pokoju w domu rodzinnym. Niestety, ale Bartkowi ciężko by się spało na łóżko o długości niecałych dwóch metrów. Tydzień później Kacper dzwoni z wiadomością, że jeśli nie mam nic przeciwko, to ekipa remontowa przychodzi za dwa dni. Z pomocą mamy, Patrycji i Majki pakuję większość ubrań, butów i innych najpotrzebniejszych akcesoriów i przewozimy do Pabianic, a reszta kuchennych rzeczy czy mebli zostaje spakowana do pudełek i przeniesiona do garażu gospodarczego obok domu. Mama jest uradowana, że znowu z nią mieszkam, a mnie męczy jej nadopiekuńczość, lecz nic jej nie powiem, by nie sprawić przykrości.
Chodzę na kolejne kontrolne badania, brzusio rośnie, a ja czuję wyśmienicie. Chłopaki rozgrywają wyjazdowe mecze w ramach ligi światowej i od trzech tygodni nie byli w domach. Dzisiaj w nocy wracają do Polski i dostają aż trzy dni wolnego. Wiktor pojedzie do Warszawy po Bartka, a wraz z nim zabierze się Paweł i Michał. Przed drugą w nocy przyjeżdża Wiktor z moim mężem. Schodzę w szlafroku z góry, by z nim przywitać po sporej rozłące.
- Jutka, dlaczego nie śpisz? - ściąga buty i kładzie na płytkach torbę.
- Bartuś, bo się za tobą stęskniłam. - podchodzę bliżej i uwieszam na jego szyi.
- Ja też. - wplątuje rękę w moje włosy i mocniej obejmuje.
- Idźcie spać, a nie będziecie w korytarzu tulić. - śmieje z nas się Wiktor, gdy wszedł do domu po tym, jak zaparkował samochód w garażu. Chłopaki podają sobie rękę i idziemy na górę. Kładę się na łóżku, a Bartek idzie wziąć szybki prysznic. Gdy wraca na łóżko automatycznie wtulam się w niego chłonąc ciepło od niego bijące. Następnego dnia jedziemy na plac budowy, bo tak teraz nazywam nasze mieszkanie. Wszystko idzie równo  z planem, choć prace dopiero się zaczęły. Jeśli pogoda nie będzie robiła niepotrzebnych niespodzianek, to jest duże prawdopodobieństwo, że do końca września z powrotem się wprowadzimy do siebie, a termin porodu przewidywany jest na drugą połowę listopada. Na popołudnie umówiłam nas u notariusza i w końcu dom zostanie przepisany na nas razem. Wieczorem po zjedzonej kolacji spędzamy czas przed telewizorem, gdyż deszcz za oknem nie pozwolił spędzić wolnego czasu na świeżym powietrzu.
- Co ty robisz? - dosiada się do mnie Bartek, a chwilę później kładzie głowę na moich kolanach.
- Czytam.
- Co?
- Jak się zmienia nasz Maluszek.
- I co tam wyczytałaś?
- Dziecko w szesnastym tygodniu jest już ukształtowane i rośnie w szybkim tempie. Podczas badania USG można obserwować jego ruchy i kształty. Twojemu Maluchowi cały czas rosną paznokcie, a także ziewa, ssie swój kciuk i próbuje prostować głowę. Waży około dziewięćdziesiąt gram i mierzy około piętnastu centymetrów.
- A jutro idziemy na USG i mam nadzieję, że w końcu usłyszę serduszko. - odkładam tablet na ławę i po prostu uśmiecham do mojego męża głaszcząc głowę spoczywającą na moich kolanach. Znowu to robi - podnosi koszulkę i muska brzuch, a później przykłada ucho jakby miał coś usłyszeć. Dopiero teraz doceniam jak wielkim darem i szczęściem jest ciąża. Fakt, że maleńka istotka rozwija się w ciele kobiety. Może nie wszystkie kobiety doceniają ten cud, gdy jest to ich któraś z kolei ciąża, gdy nie są w odpowiedniej sytuacji materialnej, by podołać wychowaniu kolejnej pociechy, ale to ogromna radość. Schylam głowę łącząc wargi z bartkowymi i delektuję każdym pocałunkiem.
- Misiu, tata w pracy, Wiktor pojechał gdzieś z Mają. - mówię między kolejnymi muśnięciami.
- Mama na zakupach, a później jedzie do dziadków.
- A nasze Maleństwo i ja chcemy być bliżej z tatusiem. - przerywam pocałunek uśmiechając się co Bartek także odwzajemnia.
- No to idziemy na górę. - wstaje z zamiarem wzięcia mnie na ręce.
- Ja lepiej pójdę, bo twoje plecy mogą tego ciężaru nie wytrzymać.
- Kochanie, moje plecy są w najlepszym porządku. - niesiona na rękach mogłam muskać jego twarz. Nasze ciepłe oddechy mieszały się w jeden, a spierzchnięte wargi domagały pocałunku. Po przekroczeniu pokoju przekręciłam zamek nadal pozostawiając w bartkowych objęciach. Z każdą minutą żarliwość pocałunków rosła, a wewnątrz pokoju słychać było przyspieszone oddechy i mlaśnięcia pocałunków.

Czekam na piątkowe spotkanie, które zostanie rozegrane w Łodzi, ponieważ do Gdańska czy Katowic nie chciało mi się jechać. Nasza sytuacja grupowa jest dalej otwarta cztery zwycięstwa i tyle samo porażek. Zakładam przed meczem największy rozmiar koszulki z nadrukiem numeru z jakim gra mój mąż, gdyż chcę ukryć przed ciekawskimi dziennikarzami ciążę, ale nie wiem czy mi się to uda. Atmosfera wspaniała jak zawsze, mimo wielu lat królowania siatkówki miłość między kibicami nie wymiera. Każdy darzy siebie szacunkiem, oczywiście znajdują się pojedyncze przypadki, które zakłócają ten schemat, lecz jednostka nie złamie większości. Podchodzę do bramek, by choć przez moment  przytulić Bartka, który rozegrał dzisiaj dwa pełne sety wymieniając młodszego kolegę Kamila Maruszczyka.  Niestety nie dane nam było spędzić zbyt wiele czasu, ponieważ fizjoterapeuta czekał na Bartka. Przed północą wróciłam do domu, zjadłam bardzo późną kolację, wzięłam prysznic i poszłam do pokoju. Leżąc na łóżku przeprowadziłam jeszcze krótką rozmowę z moim mężem, a po rozłączeniu mój Maluszek zaczął harce nie dając długo zasnąć mimo usilnych próśb czy głaskania brzuszka.
                                                                                                                                      

Flaki z olejem, ale nie chcę wszystkiego zawrzeć w jednym rozdziale; ciągle mam pomysły, a i tak ich wszystkich nie wykorzystam, więc przepraszam, jeśli ktoś ma dość i myśli, że przeciągam na siłę (100 rozdziałów nie będzie, nawet 80)
Dziękuję Wam za odzew pod ostatnim postem (i na asku). Bardzo dziękuję! ♥ 
Do kolejnego! :) 

czwartek, 19 czerwca 2014

66.

Kieruję się szybkim tempem w stronę samochodu wrzucam torbę na tylne siedzenie i siadam za kierownicą. Zapinam pas bezpieczeństwa, a kluczyk wkładam do stacyjki. Jedna, druga, piąta próba uruchomienia silnika bezskuteczna. Z Julitą rozmawiałem dziesięć minut temu i obiecałem, że zaraz będę, a jak na złość cholerne auto nie chce odpalić. Pospiesznie wysiadam strzelając drzwiami i wracam na halę szukając któregoś z chłopaków.
- Paweł wychodzisz już?
- Przecież widzisz.
- A możesz mnie zawieźć do Łodzi? Julita czeka tam na mnie.
- Julita w Łodzi? Myślałem, że masuje chłopaków.
- Ja też, ale dzwoniła, że jest w klinice. Jakaś wystraszona, spłakana, a mi mój gruchot nie chce odpalić. Proszę cię możesz mnie odwieźć?
- Jasne, chodźmy szybko. - pół godziny później byłem pod kliniką w Łodzi. Podziękowałem przyjacielowi za awaryjną podwózkę i niczym strzała wbiegłem do środka budynku szukając Julity. Na korytarzu jej nie było, gdy spytałem pielęgniarkę czy nie wie gdzie jest też nic się nie dowiedziałem, ponieważ nie miała umówionej wizyty i w dokumentacji na dzień dzisiejszy jej nie ma. Wychodzę przed budynek i dostrzegam jej ciemne włosy opadające na ramiona. Siedzi na ławce nieopodal sklepiku ze zdrową żywnością na terenie kliniki. Gdy jestem już blisko słyszę jak dalej płacze i pociąga nosem. Nie obejmuję jej od tyłu, by nie wystraszyć tylko siadam obok, a wtedy mocno wtula się we mnie wybuchając płaczem. Zaczynam się bać, tego co mogę usłyszeć, tego co się stało, bo nie miała planowanej dzisiaj wizyty u profesor Pawlikowskiej, a bez powodu do niej nie dzwoniła.
- Jutka, co się stało? - pytam cicho, gdy się odrobinę uspokoiła.
- Wiesz, że cię kocham? - luzuje uścisk i odsuwa ode mnie na kilka centymetrów delikatnie uśmiechając przez łzy. Nie mam pojęcia co się dzieje, obawiam jakiejś choroby, choć staram wyrzucić tą okropną myśl z głowy. Na pewno nie mam racji, przecież nie mogę jej stracić, nie może być chora, nie ona.
- Mów co się dzieje, bo ja zaraz umrę z nerwów. - tak, ja. Dorosły facet, potężnie zbudowany, a jej tajemniczy język i wzrok budzą we mnie same najgorsze scenariusze.
- Będziemy mieć dziecko. - patrzę na nią przez kilka sekund w bezruchu. Uważam jej słowa za dobry żart, ale po ułamku sekundy, gdy uśmiech znika z jej twarzy przez brak mojej reakcji dociera do mnie, że nie żartowałaby z ciąży, nie po tym co przechodzimy. Łączę fakty w całość i zaczynam w to wierzyć.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś w ciąży?
- A czy jeśli ci mówię, że będziemy mieć dziecko, to nie jest równoznaczne z tym, że jestem w ciąży? - w końcu uśmiech wraca na jej twarz.
- Boże! Jutka, tak bardzo się bałem, że coś ci jest, jak płakałaś, gdy dzwoniłaś kazałaś mi szybko przyjechać, auto mi się zepsuło i stoi pod halą, ale Paweł mnie przywiózł, a teraz ponowny twój wybuch płaczu i jeszcze, jak spytałaś czy cię kocham. Przecież doskonale wiesz, że jesteś najważniejsza dla mnie.
- Nawet ważniejsza niż siatkówka? - wrócił jej humor i droczy ze mną.
- Julita naj-wa-żniej-sza!
- Przepraszam, za ten płacz, ale nie mogłam w to uwierzyć. Popłakałam trochę i mi lepiej, zaczęłam wierzyć, że to się dzieje naprawdę.
- Ale skąd wiesz, że jesteś?
- Miałam w tamtym tygodniu robione badanie krwi, był sprawdzany także poziom beta HCG, który daje stuprocentową pewność.
- Który to tydzień? A te wasze kobiece sposoby na odkrycie ciąży?
- Wszystkiego się dowiemy po wizycie. Mam być przyjęta jako ostatnia pacjentka jeszcze dzisiaj.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że po tylu niepowodzeniach naturalnie zostaniemy rodzicami. - przytulam ją mocno pełen emocji, że to dzieje się naprawdę.
- Tylko mi tutaj nie płacz wystarczy, że ja się marzę. - pięknie się uśmiecha, obejmuje dłońmi moją szyję i namiętnie całuje.

***

Ostatnia pacjentka opuszcza gabinet profesor i teraz wchodzimy my. Czuję lekkie podenerwowanie, a zarazem ogromną radość, że po tylu staraniach udaje mi się zajść w ciążę. Może wielkim plusem było danie chwili odpoczynku od wszelkich sztucznych metod, od pomysłu adopcji, a jedynie skupienie na ślubie. Za zgodą lekarki możemy razem wejść do gabinetu i zajmujemy miejsce naprzeciw profesor.
- Mogą państwo zostać dłużej? Ponieważ klinika czynna jest dzisiaj do dwudziestej, a już minęła.
- Oczywiście.  - blondynka około czterdziestki odwzajemnia nasz uśmiech.
- Na wstępie bardzo serdecznie państwu gratuluję. Wszystkim pacjentkom staram się pomóc jak umiem, ale za państwo trzymałam szczególnie kciuki i bardzo cieszę, że po tylu miesiącach blokada psychiczna została zerwana.  Wracam do badań, i już państwu mówię co z nich wynika. Ostatnie badanie krwi miała pani osiem tygodni temu i nie wykazało ciąży, tydzień później miała pani miesiączkę? - kiwam twierdzącą głową. - Kolejnej nie było?
- Nie, ale nie podejrzewałam nic, bo czuję doskonale, a czasem te przerwy były spowodowane lekami.
- Ta przerwa nie była spowodowana lekami. - znowu podnosi kąciki ust ku górze, a ja czuję jej psychiczne wsparcie, którym nas obdarzyła. - Muszę coś pani jeszcze powiedzieć, i jest to chyba cud, gdyż z medycznego punktu widzenia nie jestem w stanie realnie tego wytłumaczyć torbiel z prawego jajnika zniknął. Nie ma po nim najmniejszego śladu! - łzy płyną po moim policzku, które ciągle wycieram. Dzieje się coś niemożliwego w co nie mogę uwierzyć, coś co była tak dalekie od realności dzieje się naprawdę. - Wracając mamy szósty tydzień ciąży. Maleństwo mierzy około pięć milimetrów, ale jego serce już powinno bić. Zaraz wszystko sprawdzimy, dlatego zapraszam panią do pomieszczenia dalej.
- A czy narzeczony może być ze mną?
- Oczywiście, to pani decyzja.
Podczas USG nie mogę opanować łez spadających z moich oczu. Ściskam kurczowo dłoń Bartka, który jak zahipnotyzowany patrzy w ekran słuchając, jak profesorka tłumaczy gdzie znajduje się nasze Maleństwo.
- Proszę tutaj spojrzeć - widzą państwo serce? Bije równomiernie, ale jeszcze go nie usłyszymy.  - z obserwacji lekarki wszystko przebiega prawidłowo. Ubieram się i ponownie wracamy do pomieszczenia obok. - Może pani nadal w pełni normalnie funkcjonować, tylko oczywiście w miarę rozsądku dbać o siebie. Jeść dużo warzyw i owoców, ale żeby posiłki nie składały się tylko z tych produktów. Pić dużo wody, a unikać w miarę możliwości napojów gazowanych. I jeszcze jedno, a zapewne uprzedzę pani pytanie, mimo ciąży, jeśli organizm toleruje można wypić dziennie jedną czy nawet dwie słabsze filiżanki kawy z mlekiem.
- No właśnie do tej pory piłam w niewiedzy.
- Legalnie pozwalam pani. Zapraszam za dwa tygodnie, a jeśli państwo podejdą do położnej Patrycji, która jest w recepcji to założy od razu kartę ciąży. Do zobaczenia.

Po dniu pełnym emocji  w końcu się zamykamy we własnym azylu. Wracam z łazienki i kładę na łóżku obok Bartka. leżymy w ciszy, ciągle myślę, o tym co się dziś stało, o tym, o czym się dziś dowiedziałam. Jeszcze pięć godzin temu byłam na półfinałowym spotkaniu Skry z Jastrzębiem, a z tyłu głowy stale przelatywała myśl czy i kiedy zostaniemy rodzicami, a teraz wiem, że jestem w ciąży.
- Ty też spać nie możesz? - z pleców na bok odwraca się Bartek.
- Ciągle nie mogę w to uwierzyć. - kładę się na brzuchu, prawą  rękę podkładam pod buzię, a lewą przejeżdżam po bartkowej głowie aż do szyi.
- Fantastyczny dzień, choć awans do finału przy wiadomości o ciąży ma się nijak, ale widzisz jak wszystko nam się układa? Czuję się w pełni szczęśliwy.
- Bartuś boję się, że jest za idealnie, że coś się stanie.
- Nawet tak nie myśl! Ostatnio szczęście nas omijało szerokim łukiem i w końcu przypomniało o nas. - przybliżam się do jego torsu i zostaje zamknięta w uścisku. Składam na jego policzkach czułe muśnięcia i zbliżam do ust. Tak bardzo go kocham i w reszcie będę mogła mu dać cząstkę nas.
- A możemy wytrzymać i nikomu nie mówić?
- Dlaczego? Jutka, ja jestem tak szczęśliwy, że mógłbym iść i krzyczeć.
- Bo boję się zawodu, bo chcę zrobić bliskim niespodziankę…
- Ale jak ty chcesz pracować w takim stanie?
- Przecież tylko do czwartku jestem w klubie tydzień przed ślubem mam wolne, a później to już koniec sezonu.
- A twój wieczór panieński?
- Ali tylko powiem ona nikomu nie powie nawet Pawłowi i zorganizuję tak, żeby ona robiła drinki, a wtedy mi da sok.
- Okej, jeśli tak chcesz, ale nie wiem jak długo wytrzymam trzymając za zębami, że będziemy mieli dziecko.
- Dziękuję, a teraz śpij. Miałeś ciężkie spotkanie,  później taka informacja, a jutro trening.
- Ty też spróbuj zasnąć. - jeszcze raz go całuję i z powrotem przykładam głowę do jego ramienia uprzednio przykrywając nas kołdrą.  

Trwają przygotowania do finału plusligi. Chłopaki  są zmęczeni ciężkim sezonem, wieloma meczami, setkami treningów, podróżami czy mniej lub bardziej poważnymi kontuzjami. Staram się z Tomkiem i Kasią robić co w naszej mocy, by im pomóc. Z Kędzierzyna przywożą dwie wygrane w zaliczce, śmiejemy się, że wszyscy się zebrali i robią nam prezent ślubny w postaci szybkiego i przyjemnego zakończenia sezonu, bo ewentualny czwarty mecz ma odbyć się dzień przed naszym ślubem. Świetne mecze rozgrywa Mariusz z Bartkiem, obaj otrzymali statuetki po meczu. Bartka chyba uskrzydla myśl o Dzieciątku, które póki co jest bardzo grzeczniutkie i nie powoduje u mnie mdłości ani żadnych innych objawów. Trzecie spotkanie rozgrywane jest w niedzielę o szesnastej. Na bełchatowską halę przychodzą moi rodzice, Patrycja z Kacprem, Emilką i Oliwką oraz Majka, niestety Wiktor jest w pracy. Mieli przyjechać rodzice Bartka, ale pan Adam jest poza Wrocławiem, mama Bartka nie umie prowadzić samochodu, a Kuba nie ma jeszcze osiemnastu lat. Siedzę wraz z rodziną i dopinguję drużynę Skrzatów. Oliwka dość pewnie stawia kroczki, ale dłuższych wycieczek nie urządza, jedynie co chwilę chce pić. Moja Emilka zadaje tysiące pytań odnośnie ceremonii ślubnej, ponieważ ma misję do spełnienia, a mianowicie będzie trzymała nasze obrączki. Stan dzisiejszej rywalizacji 2-1 dla gości i jeśli gospodarze nie zawalczą, to potrzebne będzie czwarte spotkanie. Mariusz po chwili wytchnienia zdobywa dwa punkty z zagrywki, trzeci dodaje Karol z bloku i Skra prowadzi dwoma punktami, których nie oddaje już do końca i tak doprowadzają do piątego seta, jakże nerwowego. Ostatecznie wygrywamy, a na hali robi się gęsto od ilości zawodników, działaczy, sponsorów, fotoreporterów. Biorę Oliwkę na ręce, a Emilkę za rękę i idziemy na moment do Bartka.
- Gratuluję Bartuś! - przekrzykuję tłum i jedną ręką go przytulam. Zamieniam z nim jeszcze kilka zdań, dziewczyny z którymi przyszłam gratulują, choć raczej Emila, bo czternastomiesięczna Oliwia nie bardzo orientuje się co się dzieje.
W końcu nadchodzi ten długo wyczekiwany dzień. Ślub o piętnastej, więc mamy dość sporo czasu na przygotowanie i o ile Bartek nie ma wiele pracy przy sobie, tak mnie czeka wizyta u kosmetyczki, powrót do Bełchatowa, a stamtąd do Pabianic, gdzie czeka na mnie sukienka ślubna i razem z tatą jadę do Łodzi do kościoła, gdzie mam nadzieję będzie czekał na mnie Bartek wraz z gośćmi.
- Na pewno dojedziesz do kościoła? - chodzi za mną krok w krok Bartek.
- Misiu, kocham cię najbardziej na świecie i mówiłam ci to już tysiąc razy. - roześmiana opieram dłonie o jego klatkę piersiową. Niedługo później jadę do domu rodzinnego przebrać się.
Samochody na parkingu kościelnym są, więc goście są, pytanie czy pan młody mi nie zwiał, oby nie. Wchodzę do pięknie ustrojonej świątyni trzymając  się tatowego ramienia, a mój Bartek w asyście Andrzeja czeka na mnie.
- Od dzisiaj jest cała twoja, a ty cały jej. Dbaj o nią. - uśmiecha się mój tata i podaje moją rękę bartkowej dłoni. Witam się z nim całusem w policzek i oczekujemy na pierwsze dźwięki rozpoczynające mszę.
W czasie przysięgi po swojej kwestii i usłyszeniu z ust Bartka tych magicznych słów czuję jakby jakiś ciężar spadł z moich pleców. Coś, czego nie potrafię wytłumaczyć słowami, coś irracjonalnego. Mam dwustuprocentową pewność, że mnie kocha, że jestem najważniejsza w jego życiu, że chce je spędzić ze mną, że chce mieć ze mną dzieci, a pierwsze Maleństwo przywitamy na jesień. Mój szampan został wymieniony na sok jabłkowy, który również świetnie smakuje. Po wejściu na salę staje przed nami tłum gości, który chce nam złożyć życzenia. Wszyscy są mili, życzliwi i przyjechali specjalnie dla nas. Jestem wzruszona, ale staram trzymać, by nie popsuć pracy kosmetyczki.
Inaugurujemy zabawę pierwszym tańcem. Moja rozkloszowana suknia pięknie się kręci podczas obrotów, a koronkowa góra sięga łokcia. Bawię się w towarzystwie brata, chłopaków z drużyny w klubie, kilku chłopaków z reprezentacji, znajomych, wujków, oraz jeden taniec poświęcam Andrei, który przyleciał specjalnie na nasz ślub z Włoch po zakończonym sezonie ligowym. Kolejny rok spędzi w naszym kraju trenując Olsztyn.
- Bratowa, ja rozumiem, że wiele facetów dziś ciebie chce, ale dla mnie znalazłabyś chwilę, choć te trzy minuty. - podchodzi do mnie Kuba.
- Kubuś, ależ oczywiście, że dla ciebie poświęcę nawet dziesięć minut! Mój jedyny szwagier, który wzrost odziedziczył niewątpliwie po bracie.
- Julita, nie Kubusiuj mi przy tylu dziewczynach.
- Przepraszam Jakubie.
- Już wole Kubuś niż Jakub. Tabaluga pozostawił swoje piętno na tym imieniu.
- Nie Tabaluga, a Arktos. - poprawiam go śmiejąc się.
- Dobrze, w twoim stanie wszystko wybaczam.
- Ta papla ci się wygadała?
- Właściwie, to ja jestem obrażony, że ten fakt chciałaś ukryć przede mną.
- Kuba! - bawię się z nim kolejne kilka minut żwawo dyskutując.
Zmęczona tańcami idę szukać mojego męża. Muszę się przyzwyczaić do tego określenia. Widzę go, jak stoi z Pawłem, Karolem, Krzyśkiem i Alą wszyscy się z czegoś śmieją, ale mój wzrok przykuwa postać mojego męża. Jest najprzystojniejszy z nich wszystkich, ubrany w czarny garnitur i białą koszulę ze spinkami, zamiast krawatu wybrał muszkę, która idealnie do niego pasuje. Jest cały mój.
- Mogę wam porwać mojego męża? - materializuję się przed towarzystwem i wychodzę dosłownie na kilka minut na ławkę przed domem weselnym. Usadawiam się na bartkowych kolanach i obejmuję za szyję mocno tuląc.
- Kocham cię, tak po prostu, za wszystko.
- Julisia, ja ciebie też. Was.
- Co ty nagadałeś swojej mamie, bo jej nie poznaję? - bawię się obrączką połyskującą w świetle księżyca i wybucham śmiechem, a jego milczenie i uśmieszek świadczą, że powiedział jej o ciąży. - Aha, to już wiem. Bartek, co ty ze mną zrobiłeś? - nagle zmienia wyraz twarzy na zaskoczonego.  - Przecież ja nie chciałam brać ślubu, pamiętasz ile kłótni było, jak ty chciałeś, a ja się wiecznie wściekałam, że ślub mi do niczego nie potrzebny.
- I dalej tak uważasz?
- Nie. Jesteś najlepszym co mnie spotkało i przez te sześć lat kocham cię z dnia na dzień coraz mocniej. - łącze nasze wargi  w pocałunku pełnym miłości, pełnym słów, których nie wyraziliśmy, a są ukryte w tej chwili intymności. - Musimy wracać, bo mój ukochany szwagier nie daje mi spokoju. - śmieję się widząc Kubę, który do nas zmierza.
Wszyscy goście się doskonale bawią, nie brakuje napoi i jedzenia. Siatkarze mają grono wielbicielek nawet na naszym weselu. Choć jak ich nie lubić, gdy zebrani w parę osób potrafią zrobić show. Wśród światka sportowego są także przedstawiciele innych dyscyplin między innymi pięciu szczypiornistów, mój prawie kuzyn Marcin Gortat, kilku chłopaków grających w nogę, a z nich najwięcej śmiechu ma Krzyś Ignaczak. Część gości zostaje w pokojach, które są zarezerwowane w hotelu obok domu weselnego, a część wraca do swoich domów, jeśli mieszkają niedaleko, gdyż jest kierowca odwożący takich gości. O szóstej nad ranem, już dawno po wschodzie słońca ostatni siatkarze wraz z Wiktorem opuszczają salę zabaw, a wtedy i my możemy iść spać. Odbieramy klucze z recepcji i windą jedziemy do naszego pokoju. W oknach mamy zsunięte ciemno niebieskie rolety, które dają efekt nocy.
- No to idziemy spać. - rozpina koszulę Bartek.
- Stop, stop. Mężu, a znasz coś takiego jak noc poślubna, okej w naszym przypadku poranek. - przejmuję odpinanie guzików koszuli i składam drobne muśnięcia na jego torsie.
- A czy moja żona, może w swoim stanie ze mną się kochać? - zanurza swoje wargi w moich.
- Dostała zezwolenie od profesor.
- Nie żartuj, że pytałaś?
- A dlaczego by nie? W końcu ślub ma się raz w życiu i noc poślubną. - z coraz większą żarliwością obdarzamy się pocałunkami.
- Mam szaloną żonę. - ściągam mu marynarkę, koszulę, odpinam pasek i guzik od spodni. W odpowiedzi rozsuwa zamek mojej sukienki i kilka sekund później znajduję się w samej bieliźnie i pończochach. Małymi kroczkami zbliżamy się do łóżka nie przestając całować i ściągać kolejnych części garderoby.
*
(…) all of me    (…) cały ja
Loves all of you     Kocham całą ciebie
Love your curves and all your edges     Kocham twoje krzywizny i krawędzie
All your perfect imperfections     Wszystkie twoje idealne niedoskonałości
Give your all to me    Daj mi całą siebie
I’ll give my all to you    A ja dam Ci całego siebie
You’re my end and my beginning     Jesteś moim końcem i początkiem
Even when I lose I’m Winding      Nawet jeśli przegrywam, to wygrywam
                                                                                                                                                        

Nie zamuliła Was ta słodycz płynąca z rozdziału? Co tydzień mówię sobie, że jeszcze dwa-trzy epizody i koniec, i co tydzień przesuwam tą granicę o tydzień, ale koniec nadejdzie. Niedługo, ale dokładnie nie wiem.
Dziękuję Wam BARDZO za zainteresowanie ostatnimi rozdziałami, że pokazujecie, że ze mną jesteście i mam nadzieję, że już do końca pokażecie swoją obecność. Niech to będzie transakcja wymienna, ja dla Was piszę, Wy odpłacacie swoim słowem :)
Wyjątkowo, dzień wcześniej. Pozdrawiam! :)
#9 Michał
Ask

piątek, 13 czerwca 2014

65.



(rok 2018)
W wolnym czasie pomagam Patrycji przy opiece nad Oliwką. Emilka chcąc być kochającą siostrą jak najwięcej pomaga mamie przy Kruszynce, choć czasem się bulwersuje jeśli Pati na przykład karmi Oliwię, a nie jest do dyspozycji Emilki. Staram się żyć normalnie cieszyć tym, co mam, a mam wiele. Mam szczęśliwą rodzinę w której mam wsparcie w każdej dziedzinie życia i mam najcudowniejszego partnera, o jakim mogłam tylko pomarzyć kilka lat temu, który jest ze mną ponad  pięć lat.
Decydujemy się na ponowną próbę in vitro oby tym razem skuteczną. Rozmawiam ostatnio dużo z Teresą, która jest psychologiem i potrafi mnie tak podejść, że mam wsparcie i pomoc specjalisty w jednej osobie. Nie czuję się jak jakiś wyjątek wokół którego każdy skacze, tylko te wszystkie miłe słowa są od życzliwych dla mnie osób. Nie wiem co by było gdybym nie miała takiego kontaktu z Alicją, Anetą i Teresą, te trzy dziewczyny są różne w charakterze, ale każda jak może pomaga mi, a ja czuję ich wsparcie. Nie wiem co by było, gdyby Bartek odwrócił się ode mnie? Gdybyśmy kłócili się na każdym kroku obwiniając siebie? Choć w tym przypadku, to ja jestem winna, to ja nie mogę zajść w ciążę, Bartek jest w pełni zdrowy. W tak ciężkich chwilach w życiu okazuje się, kto jest prawdziwym przyjacielem. Kocham najmocniej tego dwumetrowa, który skradł moje serce już podczas wizyty w szkole, ale broniłam się przed tym uczuciem. Mimo, że jest bałaganiarzem i okropnym leniem nie wyobrażam sobie istnienia przy boku kogoś innego, bo jak nikt inny pasuje do mnie idealnie tworząc jedną całość.
Udaje nam się wszystko załatwić tak, że w czasie przerwy po lidze światowej nastąpi druga próba zapłodnienia pozaustrojowego. Oczywiście, że się boję niepowodzenia, ale staram myśleć pozytywnie, bo gdy na starcie będę wątpić, to na nic kolejne próby. Oglądam w telewizji dokonania polskich siatkarzy w turnieju finałowym światówki, który jest rozgrywany w Rio de Janeiro. Niestety przegrywamy mecz półfinałowy z gospodarzami po pięciu setach i o brąz walczyć będziemy z Kubańczykami, którzy także ulegli Serbom. Zaskoczeniem jest brak Rosjan w najlepszej czwórce, bo zawodnicy ze Wschodu od kilku lat są w czołówce.
Jadę do Warszawy, by przywitać brązowych medalistów ligi światowej, którzy są zmęczeni po ponad trzydziesto godzinnej podróży. Mimo wygód w czasie lotu, najnowszej technologii tylu godzinny lot plus postoje na lotniskach są męczące dla zawodnika, który rozegrał kilka meczy w krótkim czasie.
- Gratuluję, tym razem na żywo. - przytulam bartkową postać, gdy skończył udzielać wywiad.
- Dziękuję bardzo, ale liczę na czulsze gratulacje, jak już będziemy w domu. - szepcze mi do ucha szeroko uśmiechając.
- Niestety, przed zabiegiem wstrzemięźliwość.
- A czy ja wyglądam na seksoholika? Całować się możemy, a ja się bardzo stęskniłem.
- Wyglądasz. - szczerzę się. - Możemy, ale chodźmy już do samochodu, bo wzbudzamy niepotrzebne zainteresowanie.
- Nie wiem czy takie niepotrzebne, bo inni mogą patrzeć i zazdrościć mi kobiety.
- Która nie może zajść w ciążę… super sprawa, godna zazdroszczenia.
- Przestań tak mówić! - łapie mnie za dłoń i opuszczamy płytę lotniska.

Po oficjalnym świętowaniu medalu w końcu chłopaki mają sześć dni wolnych od siebie i od siatkówki. My w tym czasie odbywamy wizytę w klinice, a jutro nastąpi transfer. Całe popołudnie już się denerwuję i nie mogę znaleźć miejsca w domu. Mimo, że zabieg trwa około pięciu minut muszę mieć ze sobą koszulę nocną, klapki i najpotrzebniejsze rzeczy. Po transferze muszę zostać na sali około godziny i dopiero po tym czasie otrzymam wypis.
- Gotowa? - pyta Bartek przed wyjściem z domu.
- Chyba tak.
- Juliś, wszystko będzie dobrze. Musisz tak myśleć. Jestem przy tobie i zawsze będę, choćby nie wiem co się działo.
- Dziękuję, nawet nie wiesz, jak takimi słowami dodajesz mi odwagi. - bronię się przed falą łez.
- Wiesz, że cię kocham przecież.  - łączy nasze wargi w subtelnym pocałunku. - Musimy już jechać.
Po krótkim zabiegu, pielęgniarka pozwala wejść Bartkowi na salę w której muszę spędzić około godzinę. Po otrzymaniu przed transferem tzw. „leków wyciszających” czuję się trochę osłabiona. Gdy mija wyznaczony czas przebieram się w normalne ubranie, a Bartek z wypisem w ręce czeka na mnie.
- Dobrze się czujesz?
- Na tyle dobrze, by móc leżeć w domu, a nie tutaj.  Kolejną wizytę na tym łóżku chciałabym mieć za dziewięć miesięcy.
- A ja wtedy z tobą.
- Niby jak?
- Normalnie! Kochanie, przy porodzie.
- Że co? Nie zgadzam się, żebyś był przy porodzie.
- Dlaczego?
- Bo nie i już. Wiem, że jesteś tatusiem, ale nie pozwalam byś uczestniczył w moich męczarniach.
- Myślę, że jeszcze wrócimy do tego tematu.
- Nie zmienię zdania, ale najpierw muszę być w ciąży.
- Będziesz, będziesz. - zamyka drzwi samochodu po mojej stronie i siada za kierownicą.
Popołudnie spędzam w łóżku. Nie mogę zasnąć ani na chwilę, ale nie czuję się za najlepiej. Bartek przygotował szybki obiad, posprzątał i dołączył do mnie. Lubię takie nicnierobienie z nim, gdy możemy leżeć i cieszyć swoją obecnością, a niewiele mamy takich dni, bo albo jest na wyjazdach albo ma treningi, mecze i tak w kółko.

W poniedziałek Bartek wraca za zgrupowanie, a ja zostaję w domu ciągle nic nie robiąc, ponieważ w czasie wakacji od plusligi, ja także mam wolne. W czerwcu pomagałam dziewczynom z działu księgowości, gdy dwie z nich wymiennie brały urlop. Jutro idę na wizytę kontrolną, która mam nadzieję potwierdzi moją ciążę. Nie wykonuję testów, bo po ostatnim razie po prostu się boję rezultatu. Wizyty także boję, ale wolę nie robić dziś nadziei lub jej tracić. Bartka nie będzie przy mnie, gdyż przebywa w Serbii i rozegra z tamtejszą drużyną dwa sprawdzające formę mecze. Czuję szybsze bicie serca, gdy pielęgniarka wywołuje moje nazwisko. Ze ściśniętym gardłem wchodzę do gabinetu i zajmuję miejsce na krześle.
- Czy może pojawiały się plamienia?
- Nie.
- To dobrze. - zapisuje coś  na kolejnej kartce zadając całą masę pytań. - Zapraszam. -  uśmiecha się i przechodzimy do pomieszczenia obok, by wykonać badanie. Nie patrzę na jej twarz, by nie czytać z mimiki, co się dzieje. Patrzę w sufit wzywając Boga, żeby dał nam Maleństwo. Mija kolejna minuta, albo to ja się niecierpliwię nie słysząc nic z ust lekarki.
- I co? Niech pani coś powie. - znowu cisza, która rodzi w mojej głowie same czarne scenariusze, a moja nadzieja o byciu matką co sekundę się zmniejsza. - Nie jestem w ciąży?
- Niestety…  Pani Julito, naprawdę bardzo mi przykro. - coś jeszcze mówi, ale nie jestem w stanie zapamiętać. Po raz kolejny moja nadzieja pękła szybciej niż bańka mydlana. Zawiodłam siebie i Bartka. Tygodnie leczenia, nadziei, wyrzeczeń nie przyniosły rezultatu. Czuję się z tym okropnie, czuję, że moja wartość kobiety straciła na znaczeniu. Nie wiedziałam, jak mam powiedzieć o tym Bartkowi. Nie mogę znieść, jak bardzo za każdym razem cieszył się na myśl końcowego pozytywnego efektu. Nie mogę znieść myśli, że nie mogę go w pełni uszczęśliwić, dać tego co najcenniejsze. Są osoby, które nie chcą mieć potomstwa, każdy jest kowalem własnego losu, ale w naszym przypadku dziecko, miało być scaleniem nas dogłębnie. Najwspanialszą nagrodą naszej miłości. Spełnieniem naszych marzeń, które każde z naszej dwójki miało od maleńkości , bo większość dzieciaków chce kiedyś założyć kochającą rodzinę. Z dnia na dzień słyszę o kolejnych dzieciach, które zginęły w wypadku albo co najgorsze zostały okrutnie pozbawione życia przez swoje matki, chociaż tutaj słowo potwór, a nie matka powinno figurować. Nie jadę na memoriał do Gdańska, nie chcę się spotykać z dziewczynami czy żonami siatkarzy i sztucznie uśmiechać udając, że wszystko jest w porządku. Leżę na łóżku i przewracam z boku na bok nie mogąc spać, a kolejne myśli kotłują w mojej głowie. Wpadam na szaleńczy pomysł o piątej nad ranem. Wstaję szybko i szukam walizek na bartkowe ubrania. Skoro, ja nie mogę dać mu dziecka, niech zrobi, to inna kobieta. Póki co to on zamieszkuje w niby naszym, ale formalnie moim domu, a jego mieszkaniu w bloku stoi puste, więc będzie miał gdzie zamieszkać. Oboje będziemy trochę cierpieć, ale w końcu zapomnimy. Mam niewiele czasu, bo około dziewiątej Bartek powinien wrócić. Dwie walizki pełne ubrań stoją w przedpokoju, szukam kolejnej do której mogę wpakować resztę jego rzeczy. Słyszę szemranie w zamku czyli wrócił, a ja jeszcze nie skończyłam. Rzuca torbę na płytki i woła mnie, ale nie wychodzę z naszej garderoby.
- Tutaj jesteś, wszędzie cię szukam. Co ty robisz? Skąd te walizki w przedpokoju?
- Tam są twoje rzeczy. - odpowiadam po chwili cicho.
- Moje rzeczy? Skąd? Julita, co ty robisz? - podchodzi do mnie i widzi jak połowa walizki jest wypełniona jego koszulkami. - Dlaczego mnie pakujesz? Co ty wymyśliłaś?! - podnosi głos. - Julita, powiedz coś!
- Bo to jest bezsensu… - dławię się potokiem łez.
- Co jest bezsensu? Julita, jestem siatkarzem, wiesz, że wyjeżdżam, ale zawsze wracam.
- Nie o to chodzi. Bartek, nie wiem jak mam ci powiedzieć, ale nie możemy być razem. - jąkam się, ale próbuję coś końcu z siebie wykrzesać.
- Jak to nie możemy?
- Normalnie! Ty chcesz dziecka i ja chcę. Ty je możesz mieć, ja nie. Znajdziesz sobie jakąś kobieta, która ci je urodzi. Jesteś w pełni wieku, jesteś przystojny, niejedna chce z tobą być. - zanoszę się płaczem i chcę wyjść z pomieszczenia, ale wcześniej mnie łapie za ramię przyciągając do siebie. Wierzgam się, próbuję wydostać, ale wszystko na nic, ponieważ mocno mnie ściska krępując ruchy.  
- Uspokój się! - jego krzyk automatycznie mnie paraliżuje. Luzuje uścisk. - Julita, kto ci nagadał takich głupot? Kto ci powiedział, że nie chcę z tobą być, co? Chcę dziecka tak samo, jak ty i jedynie ty jesteś osobą z którą chcę je mieć i wychowywać, rozumiesz? Będziemy dotąd się starać dopóki się uda, a jeśli nie, choć nie dopuszczam takiej myśli, to może pomyślimy nad adopcją, ale teraz na gorąco nie podejmujmy żadnych pochopnych decyzji. Nie wyprowadzę się stąd bez ciebie, bo cię kocham najbardziej na świecie. Bez ciebie nie będzie części mnie i nie pozwolę ci odejść. Rozumiesz? - nie spodziewałam się takiego wyznania z jego ust. Wiedziałam, że mnie kocha, ale po drugiej bezskutecznej próbie zajścia w ciążę osobiście czuję się mniej wartościowa jako kobieta. - Julita, słyszysz co do ciebie mówię?! - przytakuję cichym „tak”. - Nie płacz już. Co ci do głowy przyszło, żeby latać w piżamie i mnie pakować? Przecież ja się stąd nigdzie nie wybieram. - jego czuły głos obdarza moje uszy, które łakną jego słowa.
- Dlaczego taki jesteś?
- Jaki?
- Dobry dla mnie.
- Bo cie kocham i będę powtarzał jak mantrę. Jesteś w moich oczach stuprocentową kobietą i nawet nie waż myśleć inaczej.
- Przepraszam. - dukam cicho składając na jego szyi lekkie muśnięcie ust, a głowę przykładam do ramienia.
- Nie przepraszaj, ale nie rób tak nigdy, dobrze?
- Dobrze, a możesz mnie przytulić?
- Mogę cię przytulać przez dwa dni kiedy jestem, ale chodź usiądziemy w salonie, bo trzęsiesz się jak galareta. Wiem, że krzyknąłem na ciebie, ale musiałem jakoś zaprzestać twoim bredniom wyssanym z palca.
- Przepraszam. - szepczę ponownie obejmując jego szyję.
- Ty rzeczywiście masz za dużo wolnego czasu. - uśmiecha się i przytula mnie coraz mocniej.

Po zakończonych mistrzostwach świata Bartek otrzymuje cztery dni wolne na regenerację, a po nich wraca do klubu. Włodarze Skry postanowili zatrudnić na okres pół roku stażystkę fizjoterapeutkę - Kasię. Cieszy mnie, że coraz więcej kobiet jest docenianych w tym zawodzie i dostają szansę pokazania swoich umiejętności. Załatwiam sobie dwa dni wolnego właściwie to dwa i pół, bo mam iść do pracy w czwartek popołudniu, więc  mogę z Bartkiem jechać do jego rodziców, ponieważ nie był we Wrocławiu od świąt Bożego Narodzenia. Jak zwykle czuję skrępowanie przed spotkaniem z Jadwigą, która nie kryje swojej niechęci do mnie. Mimo, że wkrótce mam zostać członkiem jej rodziny, bo wstępnie planujemy z Bartkiem wziąć ślub w okolicach kwietnia lub maja. Jestem kobietą, a czasem czuję się jak mężczyzna w skórze kobiety, bo co ze mnie za kobieta, która nie może zajść w ciążę? Postanowiliśmy zaprzestać póki co kolejne próbie zapłodnienia pozaustrojowego, a przeprowadziliśmy wstępną rozmowę dotyczącą adopcji małego dziecka.
Zjadamy obiad i pomagam mojej przyszłej teściowej pozbierać naczynia i przygotować poobiednią kawę z deserem. Gdy mnie zabiera do kuchni i nie ma świadków przepytuje mnie z obu prób zapłodnienia, całej otoczki, dokładnie wypytuje o to o mi dolega, że nie mogę zajść w ciążę, a nie wyobraża sobie ile cierpienia i bólu urządza mi tymi pytaniami. Najchętniej zakopałabym się pod ziemię, stała niewidzialna, uciekła z tego mieszkania, byle nie przypominała mi o tej katuszy, która przechodzę od kilku miesięcy. Wieczorem pod pretekstem złego samopoczucia idę na górę, by wcześniej położyć.

***
- Bartek, możesz mi powiedzieć kiedy przestaniesz zwodzić tą biedną dziewczynę?
- Mamo, a od kiedy ty jesteś tak czuła dla Julity i niby jak mam przestać zwodzić?
- Nie może mieć dzieci, to chyba nie będziesz dłużej trzymał jej w niepewności. - patrzę na rodzicielkę niemrawym wzrokiem nie wiedząc o co jej chodzi.
- A skąd ten pomysł, że nie może mieć dzieci? Lekarze nie potrafią określić jaki jest powód, bo teoretycznie oboje jesteśmy zdrowi. Gdyby wiedzieli dokładnie co się dzieje, to już dawno by to leczyli.
- Synek, wiem, że będzie ci trudno, ale zapomnisz o niej, a znajdziesz inną kobietę, która da ci dziecko. Masz już trzydzieści lat najwyższa pora żebyś został ojcem.
- Mamo oszalałaś, tak? Nie mam zamiaru jej zostawiać i nigdy tego nie zrobię, bo ja kocham.
- Bartuś, ona dwa razy po sztucznym zapłodnieniu nie zaszła w ciążę, raz poroniła, to myślisz, że jeszcze zajdzie? A nie chciałbyś mieć własnych dzieci? - nie wierzę w to co słyszę! Nie wierzę, że to mówi moja matka…
- Mamo zwariowałaś?! Co ty jej nagadałaś, że poszła na górę? Zapomniałaś ile razy ty poroniłaś zanim urodził się Kuba? Wiesz, jak ona się podle czuje, że nie może zostać matką? O tym pomyślałaś?
- Ale co to za rodzina bez dzieci…
- Normalna! Uda nam się, a jeśli nie, to ile dzieci czeka w ośrodkach.
- O nie! Nie będę jakiegoś obcego bachora traktować jak własnego wnuka! Po moim trupie!
- Nie obchodzi mnie czy moje życiowe wybory ci się podobają czy nie. Kocham Julitę i tylko z nią mogę stworzyć rodzinę, rozumiesz to? Jestem dorosły i ty nie będziesz mi układała życia. Będę z nią czy to się komuś podoba czy nie, czy będziemy mieć dziecko czy nie. Mogę z nią nawet hodować białe myszy, których się panicznie boi, ale z nią, tylko nią. Mamo zrozum to wreszcie zanim nas stracisz… Tata ją od początku akceptuje, Kuba uwielbia, dziadek zawsze chwali, a tobie ciągle coś nie pasuje. Zrób to dla mnie, bo Julita prędzej czy później będzie moją żoną i tak jak ty kochasz ojca, tak ja ją, a ty wiecznie szukasz jakiegoś pretekstu, by nas skłócić! Mam nadzieję, że nie sprawiłaś jej przykrości? Mieliśmy zostać tutaj na trzy dni, ale skoro tak bardzo jej obecność ci przeszkadza, to jutro po śniadaniu wracamy do Bełchatowa. A teraz idę spać. - wzburzony do czerwoności nakrzyczałem na matkę nie rozumiejąc jej wiecznych pretensji. Chyba dosadnie jej nagadałem do rozumu, bo widziałem w jej oczach łzy, nie słuchałem jej wyjaśnień, tylko szybko poszedłem na górę po drodze mijając się ojcem. Jak wszedłem do pokoju Julita już spała odwrócona do ściany. Mam nadzieję, że nic nie słyszała. Ściągam spodnie i koszulę i kładę się do łóżka. Przytulam do jej pleców i obejmuję w pasie. Jest tak bezbronna i krucha. Moja Julita. Moja przyszła żona i matka moich dzieci. Jestem tego pewien.

***

Budzę się przygnieciona bartkowym ciałem. Delikatnie odwracam w jego stronę i napawam jego widokiem. Mój silny mężczyzna. Głaszczę zewnętrzną stroną dłoni jego policzka, a łzy z oczu mi kapią i wsiąkają w poduszkę. Nie wiem czy zasłużyłam sobie na takiego faceta, który broni mnie w każdej sytuacji, który wspiera mnie w tej ciężkiej i krętej drodze do zostania rodzicami.
- Dzień dobry. - otwiera jedno oko słodko się uśmiechając. Przysuwam głowę na jego ramię i leżę w takiej pozie kilka minut. - Jutka, musimy po śniadaniu wracać. - cmoka w mnie w głowę.
- Dlaczego?
- Wczoraj wieczór dzwonił do mnie prezes, muszę się przed czternastą u niego zjawić mam coś podpisać, a nie może ta sprawa czekać. - kłamie jak z nut. Nie wie, że słyszałam jego wczorajszą kłótnię  z matką. Nie protestuję, bo chcę się znaleźć w naszym mieszkaniu w Bełchatowie. Zamknąć we własnym azylu.

Plusliga została zaingurowana. W Bełchatowie nastąpiło kilka zmian po zakończeniu sezonu na siatkarską emeryturę odszedł Daniel Pliński i Michał Bąkiewicz, który przygotowuje się do nowej roli, bowiem lada dzień zostanie tatą. Ze Skry także odszedł Andrzej do rosyjskiego Novosybirska. Przygotowania do naszego ślubu stopniowo zwiększają swoje tempo. Mamy wybrany lokal i przygotowujemy listę gości, która ciągle się powiększa, ale jeszcze ponad pół roku, więc nie ma pośpiechu. Data ślubu przymierzana jest na trzecią sobotę kwietnia i mamy nadzieję, że jeśli Skra awansuje do finału, to zakończy rywalizację w maksymalnie czterech spotkaniach, bo piąte jest spodziewane na niedzielę po ślubie, jednak to jeszcze odległa przyszłość. Obecnie rozważamy pomysł adopcji dziecka. Bartek jak najbardziej jest za tym, a ja mam pewne opory. We wtorek mamy się pojawić na spotkaniu przygotowującym pary do adopcji. Po wizycie w ośrodku jestem zdruzgotana. Mamy nikłe szanse na adopcję ponieważ nie jesteśmy jeszcze małżeństwem, o maleństwo starać się mogą pary z pięcioletnim stażem małżeńskim, nie możemy zapewnić, że stale będziemy przebywać w jednym miejscu z racji na życie sportowca i wiele innych tym podobnym. Na drugim spotkaniu mamy do czynienia  z inną kobietą prowadzącą, która chyba ma słabość do Bartka, bo uważa, że wiele z tych wytycznych możemy obejść, lecz najbardziej zabolał mnie sposób wyboru dziecka. Poczułam się jak w jakimś sklepie… Dyrektorka placówki przyniosła katalog z podstawowymi danymi dzieci i ich zdjęciami…
- I co o tym myślisz? - pyta mnie Bartek dwa tygodnie później, gdy siedzimy w domu i mamy się zastanowić nad złożeniem odpowiednich wniosków, by ruszyła machina. Odpowiadam półsłówkami, byle coś odpowiedzieć, a nie konkretnie. - Julita, słuchasz mnie w ogóle?
- Słucham, ale co mam ci powiedzieć? Nie wiem, to jest za ciężkie dla mnie. Ponad moje siły. Może jestem egoistką, ale nie mogę tak, nie potrafię, nie chcę. Proszę cię wstrzymajmy się jeszcze przed ostatecznością, jeszcze nie jesteśmy małżeństwem, dopiero za cztery miesiące weźmiemy ślub. Nie umiem wybrać dziecka, na jakiej podstawie to zrobimy? Weźmiemy ten katalog, choć jak to brzmi? Katalog mogę mieć z kosmetykami, meblami, ubraniami, a nie żywymi osobami… Mamy wybrać kogoś na podstawie imienia? Urody? Zdjęcia? Ubrania w jakim jest ubrane? Nie potrafię tak…  - rozklejam się po raz kolejny czując się wybrakowaną kobietą, która nie spełnia swojej życiowej roli.
- Już dobrze, przepraszam. Może za bardzo naciskam. Jutka nie płacz. - wzdycha ciężko dosiadając się do mnie.
(rok2019)
Lista gości jest już zamknięta, nazbierało ich się dość sporo, bo blisko dwieście osób. Skra dzielnie walczy i po rundzie zasadniczej jest na drugim miejscu, a przed nią z przewagą jednego punktu plasuje się Kędzierzyn Koźle. Nadal jestem w stałym kontakcie z moją lekarka prowadzącą i systematycznie chodzę na kolejne wizyty. Siatkarze podejmują dziś na boisku przeciwnika Olsztyn w walce o półfinał. Zawodnicy Falaski koncertowo grają i po raz trzeci ogrywają przeciwnika. Teraz walka o finał ze zwycięzcą pojedynku Jastrzębie - Gdańsk. Zaczyna nas łapać coraz większa gorączka przed ślubna, nie obchodzi się bez drobnych kłótni. Dzisiaj mogę w końcu odebrać z salonu sukienkę ślubną. Jadwiga chyba się pogodziła z myślą, że będę żoną jej syna, bo jest milsza. A może to dobra gra? Przerwie nam ceremonie ślubną swoim sprzeciwem albo coś? Nie wiem, jestem przewrażliwiona. Dzisiaj na własnym terenie podejmujemy Jastrzębie. Dwa wcześniejsze spotkania wygrał zespół z Bełchatowa, który jest na fali zwyżkowej. Czuć już tą atmosferę blisko finałową, tłum kibiców przybył na halę i dopinguje swoich zawodników. Zostawiam telefon w swoim gabinecie i idę na halę, by usiąść w rzędzie zaraz za bandami wraz z Kasią, która została w klubie do końca sezonu. Dwa pierwsze sety wygrywamy na przewagi, w trzecim przegrywamy na pierwszej przerwie technicznej 3-8, a na drugiej prowadzimy nieznacznie 16-15 i znowu nerwowa końcówka. Po dobrej serii zagrywek Bartka wygrywamy trzeciego seta i jesteśmy w finale.
- Jutka, za ponad dwa tygodnie bierzemy ślub, a ja w finale jestem! - pobiega do mnie roześmiany, a zarazem zmęczony Bartek.
- Jeśli będziesz nadal tak grał, to jestem pewna, że w trzech spotkaniach pokonacie Kędzierzyn i jeszcze zdążysz świętować przed ślubem. - obdarzam go czułym pocałunkiem i idę do gabinetu przygotować się, by przywracać chłopaków do funkcjonalności. Wchodzę do pomieszczenia, zerkam na komórkę,  a tam cztery nieodebrane połączenia z kliniki. Dochodzi osiemnasta, a z tego co pamiętam w środy jest otwarta do dwudziestej. Z bolącym brzuchem oddzwaniam, a kobieta z recepcji łączy mnie z lekarką, która każe mi natychmiast przyjechać. Zostawiam Tomka i Kasię samych, a ja szybko się przebieram i nawet nie szukając Bartka jadę do Łodzi. Pielęgniarka wywołuje moje nazwisko i wchodzę do środka blada jak ściana. Mam wrażenie, że kręci mi się w głowie,  ale siadam naprzeciw lekarki, która wertuje papiery z badaniami. Z minuty na minutę moje zniecierpliwienie rośnie, a we mnie budzą się reakcje wymiotne ze zdenerwowania. Na diagnozę lekarki wybucham gromkim płaczem przeplatanym niedowierzaniem. Wychodzę z gabinetu, ubieram kurtkę i siadam na jednej z ławek przed budynkiem. Łzy wartkim strumieniem płyną z moich oczu. Wyciągam komórkę na której ekranie widnieje informacja o pięciu nieodebranych połączeniach. Jedno od Ali, jedno od mamy i trzy od Bartka. Wybieram ostatni numer i czekam na sygnał.
- Wreszcie! Juta, gdzie ty jesteś? Wyszedłem z halii, ale ciebie nigdzie nie ma.
- Jestem w klinice.
- Coś się stało?!
- Możesz przyjechać do mnie? Bartuś proszę.
- Już jadę. Czekaj tam na mnie. - rozłączam się. Wyciągam chusteczki z torebki i dmucham nos. Kolejne łzy wydobywają się z oczodołów szukając miejsca na policzkach do wędrówki.
                                                                                                                                                

Długo, wiem. Nie chciałam dzielić na dwa. Jeśli ktoś dotrwał do końca z czytaniem, to mi miło.
Mało siatkówki, a znowu dużo przeżyć głównych bohaterów. Owszem, jest tutaj troszku fantastyki zwłaszcza z tą adopcją, ale co do pozaustrojowej metody i zachowań, to bliska mi osoba przeżywała to i co nie co wiem. Kolejny raz jest oparcie na faktach. Większość tutaj przygód nie wysysam z palca.
Pozdrawiam! :)
Michał - dziewiątka