piątek, 25 lipca 2014

Epilog.


Witam Was moje Kochane!

Zaskoczone formą?  Inaczej zaczynam niż zwykle, prawda? Dobiega końca przygoda ze zdradzaniem szczegółów życia państwa Kurek.
Ostatni wpis tutaj napisałam dokładnie rok temu, jednak wy nie zauważyłyście tego czasu, bo zanim zaczęłam dzielić się ze światem naszym życiem, miałam spisane co przeszłam zanim poznałam siatkarza, a później stał się on moim mężem. Moim najwspanialszym mężem jakiego mogłam wyobrazić.
Czy coś się u nas zmieniło przez ten rok?
Oprócz podrośnięcia Leonka niewiele. To właśnie dzięki niemu zauważamy, jak dni szybko mijają, jak nasz synek z dnia na dzień uczy się nowych słówek, czynności, jak czas przemija, a żadnej z chwil nie da się powrotnie odtworzyć.
Nadal pracuję w Skrze jako fizjoterapeutka podpisałam nową umowę na dwa lata, jednak gdy jest potrzeba jestem przerzucana na dział księgowości, ponieważ posiadam kwalifikacje. Nastąpiły zmiany po zakończonym sezonie na stanowisku trenera. Dotychczasowy trener Miguel, który spędził w Bełchatowie kilka owocnych lat skorzystał z propozycji poprowadzenia kadry narodowej Hiszpanii. Do województwa łódzkiego z zimnej Rosji wrócił jeden z moich ulubionych szkoleniowców  Andrea Anastasi, którego darzę ogromną sympatią. Bartek podpisał kontrakt na kolejne trzy lata i stał po Mariuszu Wlazły drugim zawodnikiem, który najdłużej gra w jednym klubie. Leosiek rośnie z dnia na dzień i coraz więcej dokazuje. Dokładnie dwunastego marca przeszłam chwile strachu, gdy nasz synek był w szpitalu. Wróciłam po południu do domu po pracy. Bożena wróciła do siebie, a ja byłam sama z Leonkiem, ponieważ Bartek był u jednego z chłopaków, który obchodził urodziny. Zostawiłam synka dosłownie na moment bawiącego się plastikowymi puzzlami w salonie, a ja wyszłam do toalety. Nie zdążyłam nawet wyjść, bo Leo stał już pod drzwiami, a w rączkach miał pojemnik w którym był proszek na mrówki. Każda próba spytania czy nie wziął do buzi środka owadobójczego kończyła się fiaskiem, gdyż nie był zainteresowany rozmową ze mną tylko zapraszał do zabawy. Spanikowana ubrałam Leonka i pojechałam do szpitala, gdzie został na noc. Nie miał żadnych objawów, które by wskazywały, że zjadł proszek, jednak lepiej było zapobiegać niż czekać na ewentualne reakcje. W szpitalu dostał ksywkę „dziecko od mrówek”, jednak mi wcale nie było do śmiechu.
Wakacje spędziliśmy na Krecie. Leoś nie boi się podróży samolotem, wręcz przeciwnie lubi ten środek transportu.
Bartek wrócił mocniejszy po okropnej kontuzji, która wykluczyła go z Igrzysk Olimpijskich. W czasie sezonu ligowego miewał lepsze i gorsze mecze, lecz w reprezentacji był w światowej formie, co zaowocowało złotym medalem mistrzostw Europy. Lubię te momenty, gdy zdobywa medale, bo są one dla niego i dla nas najwspanialszą nagrodą za czas rozłąki. Mam nadzieję, że kolejne trzy lata będzie w podobnej formie i będzie mógł pojechać na igrzyska, które będą już raczej zwieńczeniem jego kariery. Zazwyczaj, gdy Bartek widzi kamerę lub udziela wywiadu na końcu dodaje „ściskam was”. Wszystkie fanki myślą, że to do nich, ale my wiemy, że to zawsze jest skierowane do mnie i Leośka, lecz dziewczyny nie muszą wszystkiego wiedzieć. Czasem śmieję się z niego, jak to robi, że mimo średniego wieku, dalej podoba się nastolatkom.
Leonek ledwo unosi złoty krążek na szyi, lecz musi, tak jak tata mieć na szyi medal. Ogólnie Leoś jest bardzo podobny do Bartka, te same oczy, te same lekko odstające uszy, upartość, ale i dobre serce. Jednym uśmiechem potrafi sprawić, że zgadzam się na wszystko, że zapominam o wszystkim, co złego zrobił. Obaj potrafią to sprawić.
Najgorszy okres w moim życiu?
Bez wątpienie czas, gdy straciłam ciążę. Czasem wracam myślami do tych wspomnień, bolą one, ale kieruję się myślą, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Widocznie, tak musiało być. Łatwiej mi pisać o tym teraz z perspektywy czasu, jednak nie mam i nie miałam wpływu na to, co się stało. Mimo, że Włochy są pięknym krajem mi zawsze będą kojarzyć się z poronieniem. Z buńczucznym i nieuprzejmym lekarzem, który mnie przyjmował. Z traumą jaką tam przeszłam. Ale nie przeszłabym tego sama, nie udźwignęłabym tego bólu bez obecności Bartka, który mimo, że także przechodził stratę dziecka, to był wstanie wspierać mnie. Nie przeszłabym tego bez wsparcia bliskich. Pomogła mi także przejść ten trudny okres Teresa, która czy chciałam czy nie chciałam rozmawiała ze mną przez komunikator skype, a będąc psychologiem potrafiła mnie podejść, że nie wiedzieć kiedy opowiadałam jej o swoim bólu stopniowo wypierając go z serca, które ponownie składało się w całość.
Czas ponownych starań o maleństwo, które nie chciało zagnieździć się we mnie też nie jest przyjemnym wspomnieniem. Tracisz wtedy poczucie kobiecości jeśli kolejna próba nie kończy się upragnioną ciążą. Wina teoretycznie mogła stać także po stronie partnera, ale to kobieta nosi dziecko i ona wini siebie. Choć w naszym przypadku oboje byliśmy zdrowi. Później niespodziewanie wystąpił torbiel na jajniku, którego tak bardzo bałam się usunąć, gdyż mógłby pogrzebać nasze nadzieje na zostanie rodzicami. Dwie próby pozaustrojowego zapłodnienia nie dały nam cieszyć się z posiadania dziecka. Zaczynałam wariować, zamykać w sobie, uciekać od ludzi, od Bartka. Bałam się adopcji, bałam tej odpowiedzialności, bałam, że nie będę potrafiła w stu procentach pokochać tego dziecka. Chciałam sama urodzić, mieć w sobie to maleństwo. I widocznie ten Najwyższy miał na nas taki plan, bo pozwolił cieszyć naturalna ciążą. Miłością, której owocem jest nasz synuś.
Podczas wrześniowego wyjazdu Skry na mecze kontrolne do Bydgoszczy Leo został z Bartkiem w domu na dwa dni. Bartek miał wolne po sezonie reprezentacyjnym,  a drużyna sprawdzała formę i zgranie w kontrolnym meczu. Po dwóch dniach, gdy wróciłam Leon był tak rozpuszczony, że przez kolejne dni ustawiałam go na właściwe tory, bo w niczym mnie nie słuchał. Mój mąż pozwala mu prawie na wszystko, jednak wszystko to, jest w granicach rozsądku.
Cieszę się, że na swojej drodze poznałam tego wielkoluda, który jest moim dopełnieniem, który jest moim marzeniem, moją ogromną miłością i spełnieniem niej. Czy kiedykolwiek żałowałam, że ograniczyłam się do jednego faceta w życiu? Nigdy! Jestem wręcz dumna z tego osiągnięcia. Po co wypróbować tuzin kochanków, jak można mieć tego jednego, jedynego, najlepszego? Od zawsze byłam romantyczką i przy moim mężu mogę żyć niczym królewna. Myślicie że my się nie kłócimy? Nic bardziej mylnego! Oczywiście, że są spięcia, ale o nich mało wam pisałam. Kłótnie wolę zachować dla siebie, bo chcę pamiętać same dobre chwile.
Uśpiłam synka, a Bartek jest w Warszawie na meczu wyjazdowym, więc mam chwilę, by dokończyć podsumowanie.
Dlaczego pisałam ten blog?
Dwa lata temu zaczęłam spisywać okres od kiedy poznałam Bartka, bo wtedy rozpoczął się nowy etap w moim życiu. Chciałam spisać, by nie zapomnieć tych wspólnych chwil. Najpierw pisałam dla siebie, później zaczęłam publikować w internecie, kto dotarł ten czytał, jak utalentowany siatkarz Bartosz Kurek poznał przyszłą żonę, matkę jego dziecka. Wszystko, co tutaj zawarte faktycznie wydarzyło się w naszym życiu. Po prostu pisałam, bo chciałam mieć pamiątkę dla nas na starsze lata, jeśli będzie dane nam je przeżyć. Chciałabym kiedyś wydrukować te wszystkie kartki z naszą historią i mieć egzemplarz książki pt. "Szukając szczęścia." o naszej znajomości, która przerodziła się w miłość, a zaowocowała dzieckiem.

Chciałabym podziękować mojemu mężowi, który mimo początkowych złości, gdy dowiedział się o publikowaniu, to później dodał kilka fragmentów o swoich odczuciach przeżytych wydarzeń.
Bartek, wiem, że to czytasz :)
Wiem, że mimo, że się na mnie wkurzałeś, że opisuje i podaję na tacy komuś nasze życie, to mentalnie mnie wspierałeś i zawsze czytałeś, co piszę. Zdradzałeś się tym, że gdy przykładowo pisałam o cudownym wieczorze z tobą, to kilka dni później zabierałeś mnie gdzieś.
Muzyka w tle nie jest przypadkowa, jak myślę pamiętasz, ta piosenka była naszą pierwszą przy której tańczyliśmy podczas naszego wesela. I aż do teraz, gdy tylko ją słyszę przywołuję te piękne wspomnienia. Pamiętaj, że kocham cię najmocniej na świecie.
Jesteś moim szczęściem, przewodnikiem, miłością i najcudowniejszym mężem.
Jesteś ojcem mojego dziecka, które diametralnie zmieniło nasze życie, ale i nadało mu większej palety barw niż przed jego narodzinami.
Dziękuję Misiu. Bo z tobą mogę przetrwać wszystko

Bo wszystko co we mnie
Kocha wszystko co w tobie...

*

Dziękuje wam wszystkim, które czytałyście, to co pisałam. Bardzo wam dziękuję, że byłyście ze mną, że nie zazdrościłyście, tylko wręcz przeciwnie wspierałyście.  Przepraszam za wszelkie błędy, nie jestem polonistką, a fizjoterapeutką i księgową.
Natłok obowiązków w pracy, w domu, przy opiece nad dzieckiem powoduje, że muszę kończyć tę przygodę z pisaniem, ale nigdy o niej nie zapomnę. A może kiedyś dodam jakiś wpis, co u nas się zmieniło? Zobaczymy.
Życzę wam jak najlepiej w życiu, wiele szczęścia i miłości, bo ona jest zbawienna.


 Twoja, Wasza,
Julita


ps. Niedługo obowiązków przybędzie, jestem w czwartym miesiącu ciąży. Leoś będzie miał rodzeństwo, a Bartek szaleje ze szczęścia.
                                                                                                                                           

Witam!
Nie mogłam zakończyć inaczej. Przykro mi się z Wami żegnać, ale musiało, to kiedyś nastąpić. Bardzo długo pisałam tego bloga, bo chyba żadna z Was nie pisała jednej historii 1,5 roku? :) To był mój pierwszy blog, który miał być jedynym, a jak się okazało, w między czasie był Grześ, obecnie trwa Michał, inne dwa (raczej) będą realizowane, kolejny planuję w duecie, a jeszcze jeden, ostatni (?) pomysł wiruje mi po głowie, ale może co za dużo, to nie zdrowo.
Chciałabym Wam tak bardzo, bardzo podziękować, że byłyście ze mną, że niektóre wytrwały od początku do końca. Dzięki temu blogowi poznałam wiele fantastycznych dziewczyn. Z niektórymi mam do tej chwili kontakt, z niektórymi nagle się urwał bez pożegnania, ale to nie znaczy, że o Was nie pamiętam!
Chciałam (i w moim mniemaniu udało) przedstawić normalne życie dwóch osób, które się kochają. Przecież nie każdy związek kończy się rozwodem, są w nim zdrady, uzależnienia, a osoby o takim statusie społecznym, jak te ww. nie mają problemu np. z finansami, że muszą wiązać koniec z końcem, a gdy pieniądze są, to żyje się lepiej, spokojniej. Nie obyło się także bez mniejszych czy większych tragedii, były też chwile szczęścia. Naprawdę znam pary/małżeństwa, które podobnie się kochają. Większość scen była wyjęta z życia moich znajomych czy nawet rodziny, także naprawdę nie jest to zupełnie wyssane z palca. Nie wiem czy Wy też tak odbierałyście, to już odwołuję się do Waszych opinii.
Muszę kończyć, bo moje odautorskie będzie dłuższe niż epilog :)
Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję!
Proszę odezwijcie się, choć ten ostatni raz. Nawet jeśli tutaj traficie, za tydzień, miesiąc, rok.
Dziękuję, za tą ogromną liczbę wyświetleń.
Dziękuję za każde słowo, komentarz, wejście. :*
Ściskam, Coquette.

Zapraszam do odwiedzenia tych dwóch projektów, które w niedługim czasie mam zamiar zacząć, a może nie wszystkie wiedziały o nich: Patryk i Paweł
W razie pytań, zawsze odpowiem -> ask.

poniedziałek, 21 lipca 2014

70.



„Radość przychodzi w zaskakujący sposób, a mianowicie wtedy, gdy najważniejsze jest dla nas to, by radośni byli ci, których kochamy...”  
                                                 - Marek Dziewiecki

Święta minęły spokojnie pod znakiem rodzinnych spotkań. W jednym miejscu mogliśmy je spędzić ze swoimi rodzicami i teściami, a Leonek miał oboje dziadków wokół siebie. Malec zrobił się cwany i przez te świąteczne przechodzenie z rak do rąk nie chce w łóżeczku spać tylko podczas noszenia, a każde ułożenie na materacu powoduje płacz. Sylwestra spędzam w towarzystwie męża i synka, moich dwóch fantastycznych mężczyzn. Zamiast obcisłej sukienki, szpilek, ułożonej fryzury i makijażu mam na sobie koszulę nocną, szlafrok, włosy spięte w byle jakiego kucyka. Siedzę na sofie, a Bartek masuje moje stopy w rytm muzyki wydobywającej się z telewizora, gdzie leci transmisja z jednego z miast w którym ludzie bawią się na rynku w ostania noc roku. Stopniowo przysuwa się do mnie aż kładzie obok, jego ręce wędrują coraz wyżej, a głowa coraz bliżej mojej. Znowu tonę w jego radosnych oczach, dłonią przejeżdżam po głowie zatrzymując ją na karku. Korzystając z błogich chwil obdarowujemy siebie pocałunkami zupełnie zapominając o transmisji koncertu zamykając się we własnym świecie.
- Bartuś... Leoś. - niechętnie przerywa pocałunek, gdy zauważyłam na monitorze niani, że malec się obudził.
- Synek masz idealne wyczucie czasu. - karcę go wzrokiem. Leo przebudził się, teraz pewnie chwilę poleży, a że dawno nie jadł, to zaraz zacznie płakać, gdy nikt obok niego się nie pojawi. Reaguje już na mój głos czy dotyk inaczej niż na resztę i w miarę szybko uspokaja.
- Przyniesiesz Leo?  - cmokam go w usta promiennie uśmiechając. Szybko wstaje i idzie po naszego synka na górę. Chwilę później maluszek łapczywie ssie mleko bawiąc przy tym piąstkami, a ja w tym czasie rozmawiam z Bartkiem.
- Czyli nasz syn inauguruje wejście do nowego roku dosłownie z piersią w buzi? Młody, masz lepiej ode mnie, bo dla mnie twoja mama nie jest już taka łaskawa. - wybucham śmiechem i odstawiam synka od pokarmu, a pierworodny męża uśmiecha i wierzga rączkami.
- Leoś, co ten tata za głupoty opowiada? - kładę synka w pozycji pionowej opierając jego główkę o ramię i klepię po pleckach czekając, aż mu się odbije. Po oglądnięciu pokazu fajerwerków Bartek wyłącza telewizor, gasi światło i idziemy spać.

W trzecią niedzielę stycznia odbywa się chrzest naszego synka. Chrzestną bezapelacyjnie została Ala, a chrzestnym kuzyn Bartka Łukasz. Od kiedy przyjaźnię się z Alutką zawsze obiecałyśmy sobie, że będziemy naprzemiennie chrzestnymi naszych dzieci. Ja już swoje maleństwo mam, pora na Alę, która w maju bierze ślub z Pawłem. Leoś został obsypany prezentami w postaci zabawek interaktywnych czy ubranek mimo, że chrzest odbył się w bardzo kameralnym gronie. Byli tylko moi i Bartka rodzice, nasze rodzeństwo, dziadkowie oraz Ala z Pawłem i sam Łukasz.  Leonek z dnia na dzień staje się coraz aktywniejszy, coraz częściej domaga o jedzenie, a nie jak wcześniej była regularność co około trzy godziny. Po położeniu go na brzuszku podnosi główkę do góry i utrzymuje blisko minuty patrząc na wprost. Uwielbia towarzystwo Emilki i Oliwki, ale lepszy kontakt nawiązuje z Oliwką, która ma niespełna dwa latka. Gdy chodzę po pokoju, a położę go na łożu odwraca za mną główkę i wierzga nóżkami i rączkami. Lubi zabawy z grzechotkami czasem udaje mu się je dłużej utrzymać w drobnych paluszkach i potrząsnąć nimi.
Siatkarze bełchatowskiego klubu dostali wolny weekend, więc dzisiejszego wieczoru wychodzę z Bartkiem. Wszystko owiane jest tajemnicą, choć domyślam się, że do restauracji. Popołudniu przychodzą moi rodzice, by zaopiekować się wnukiem podczas naszej nieobecności. Najchętniej nie rozstawałabym się z maluszkiem. Nie chcę jednak sprawiać przykrości Bartkowi, bo widzę, że się stara. Z resztą bliskość z mężem dobrze mi zrobi.  Nie mamy tyle czasu dla siebie, jak dawniej. Pojawienie się Leonka przewróciło nasze życie do góry nogami. Maluch, nie zawsze bywa spokojny; miewa chwile, w których nie idzie go uspokoić. Gdy Bartek wraca wieczorem z treningu, zazwyczaj przygotowuję mu kolację, która czeka na niego na stole. Gdy on je, ja przygotowuję ubranka, pieluchę, szampon, wanienkę do kąpieli synka. Do tego Leoś nie przesypia każdej chwili, jak zaraz po urodzeniu. W nocy budzi się kilka razy i nie zawsze zasypia zaraz po nakarmieniu. Nie zawsze możemy go uspokoić mlekiem czy smoczkiem. Musi swoje odpłakać, poleżeć z otwartymi oczkami, pobawić się grzechotką, powierzgać nóżkami i dopiero zmęczenie go usypia. Nieraz dochodzi do sprzeczek między mną, a Bartkiem; gdy chce się zająć synem, a jest przed, czy zaraz po meczu. Wiem, że jest zmęczony i potrzebuje snu na regenerację, choć za wszelką cenę chce mi pomóc, ale przecież nie ma potrzeby byśmy we dwoje byli przy synku, gdy i tak jedno z nas go bawi.
Widząc, że Bartek ma na sobie elegancie spodnie i niebieską koszulę z białym kołnierzem decyduję się ubrać czarną, rozkloszowaną spódnicę i brzoskwiniową bluzkę z długim rękawem. Przed dziewiętnastą wychodzimy z domu i kierujemy w stronę kina. Nie pytam o nic męża, ale poznaję dokąd jedziemy. Po obejrzeniu komedii wracamy do samochodu w dobrym humorze. Zapinam pas i rozmawiając o przeróżnych sprawach dnia codziennego mijamy kolejne kilometry, które kierują nas w stronę osiedla w którym znajduje się mieszkanie Bartka, a obecnie mieszka tam Ala z Pawłem.
- Jedziemy do Alicji? - marszczę brwi odwracając w stronę mojego kierowcy.
- Tak jakby. - tajemniczo się uśmiecha skręcając na parking. Wychodzimy z samochodu i jedziemy windą na górę. Po chwili Bartek z kieszeni płaszcza wyciąga klucze do drzwi i je otwiera. Zaskoczona wodzę za nim wzrokiem. Wchodzimy do wnętrza, ściągamy buty i płaszcze, które zawieszamy na wieszaku.
- Bartek, co ty wymyśliłeś? Gdzie Ala z Pawłem?  Tutaj coś się piecze, bo czuć zapach z kuchni! - wbijam oskarżycielski wzrok w męża.
- Julisia, spokojnie. - ucisza mnie pocałunkiem, łapie za rękę i wprowadza do salonu, gdzie przygotowane są dwa talerze i dwa kieliszki z wodą z plastrem cytryny. - Ala z Pawłem pojechała w góry na weekend, także mieszkanie jest nasze.
- Przypominam, że nasz syn w domu.
- Wiem. - uśmiecha się i cała złość mija. - Spędzimy miło wieczór i wracamy do Leośka.
- Czyli Ala była z tobą w zmowie? My do kina, a ona przy garach? Wszystko przygotowała i pojechała na narty, yhym. - siadam przy stole i czekam, aż Bartek przyniesie pysznie pachnącą kolację.
- Możesz spokojnie jeść mimo, że karmisz Leosia. - nakłada mi porcję duszonego kurczaka z warzywami. Zjadamy w ciszy posiłek obdarzając się ukradkowymi spojrzeniami niczym para zakochanych. Mąż zbiera brudne naczynia i wkłada do zmywarki ustawiając jej pracę. Przeprasza mnie, ale musi na moment wrócić do samochodu pod pretekstem zapomnienia komórki. Rozglądam się po mieszkaniu, które nie uległo zbyt wielkiej zmianie po tym, jak pomieszkiwał w nim Bartek. Parę minut później słyszę, że otwierają się drzwi wejściowe.
- Wszystkiego najlepszego kochanie. - zaskoczona zapominam o języku w buzi. Urodziny miałam dwa tygodnie temu. Owszem Bartka nie było, ponieważ był na wyjeździe, jednak w ciągu siedmiu lat przez które jesteśmy zawsze kurierem w ten dzień przysyłał mi bukiet, gdy sam nie mógł być przy mnie. Otwieram małe prostokątne pudełko w którym znajduje się piękny zegarek.
- Miłość wszystko zwycięża. - czytam sentencję, która jest po łacinie wygrawerowana na tyle zegarka. Przenoszę wzrok z tarczy zegarka na oczy męża i nasycam miłością z nich płynącą. - Dziękuję. - obdarzam go namiętnym pocałunkiem. - Teraz mi głupio, bo wczoraj były walentynki, a ja nie mam nic dla ciebie…
- Ty codziennie dajesz mi całą siebie, ty dałaś mi syna i za to kocham cię najmocniej jak umiem. - czuję, że nabieram rumieńców. Zakłada mi kosmyk włosów za ucho i przejeżdża opuszkami palców po policzku. Zbliżamy swoje głowy, by zetknąć ustami. Żarliwe pocałunki przeistaczają się w coraz zuchwalszą walkę języków na zwinność i przyjemność jaką sprawiają. Bartkowe ręce z pleców i bioder przenoszą się na pośladki, a moje założone są na jego głowie i szyi maksymalnie na ile to możliwe zbliżając głowę do mojej.
- Misiu… - przerywam pocałunek ciężko oddychając. - Leoś na nas czeka.
- Juliś, on jest pod doskonałą opieką i nie zamartwiaj ciągle przecież wrócimy, ale odrobinę później chyba, że nie chcesz?
- Chcę.
- Ale co chcesz?
- Kochać się z tobą. - odwzajemnia uśmiech i ponownie wracamy do miłosnej gry rąk i języków. - Bartuś, Bartuś poczekaj. - dłonią zatykam jego usta. - Zadzwonię do mamy, spytam czy Leo nie płacze, proszę. 
- Okej. - podnosi kąciki ust do góry i siada na sofie.
Wyciągam komórkę z torebki i wybieram numer do mamy.
- Cześć mamuś! Jak tam sobie radzicie z naszym dzieckiem?
- Leoś jest prze kochany. Dziadek pobawił się z nim się trochę, zrobił mu niespodziankę do pieluchy, później zgłodniał i od pół godziny śpi.
- Czyli grzeczny?
- Bardzo.
- To dobrze, my wrócimy może za godzinę. - zerkam na Bartka, który się podśmiewa. - Albo za dwie. Mamusia, w lodówce jest butelka z moim mlekiem, tylko do podgrzewacza włożysz ewentualnie jest mleko w proszku w kuchni na stole.
- Dziecko wiem, wszystko wiem. Nie musicie się spieszyć, dajemy z tatą radę. Bawcie się dobrze, pa. - po rozłączeniu odkładam telefon na bok i siadam na bartkowych kolanach.
- Spokojna?
- Tak, teraz mogę zająć się tobą.
- Albo ja tobą. - odpinam bartkową koszulę, by chwilę później pozbyć się własnej, a zwinny język męża łaskocze moją skórę, która jest spragniona jego dotyku po długiej nieobecności.

Mijają tygodnie, Skra plasuje się na miejscu lidera tworząc zgrany zespół. Jak co roku pojawiają się propozycji kontraktów z innymi klubami lub przedłużenia umów z dotychczasowymi pracodawcami. Moja umowa obowiązuje do końca sezonu 2021, więc jestem spokojna, choć nie wiem co zdecyduje Bartek ze swoją karierą. Ubieram synka, ponieważ wybieramy się z nim na basen, by wzmocnić jego stawy i mięśnie, a poza tym dostarczyć mu nowych wrażeń podczas zabawy w wodzie. Dziecko do nawet ósmego miesiąca życia zachowuje prawidłowe odruchy w wodzie, tak samo jak w łonie matki, przecież tam też było otoczone wodą.
- Co postanowiłeś w związku z przyszłością? W jakim klubie siebie widzisz? - wtulam się męża po tym, jak uśpiłam synka.
- W Skrze Bełchatów.
- Kończy ci się kontrakt.
- To przedłużę, bo prezes nieraz mnie pytał czy biorę taką możliwość pod uwagę.
- Ale ja nie chcę, żebyś ze względu na moją umowę zostawał tutaj, jeśli czujesz, że spełnisz się w innym klubie, w innej lidze, to masz to wybrać. Wiesz, że zawsze za tobą pojadę gdziekolwiek byś grał.
- Wiem, ale tutaj jest mój dom, tutaj czuję się najlepiej, tutaj mam wszystkich na wyciągnięcie ręki. Nie chcę zostać ze względu na to, że umowa cię obowiązuje, chcę tutaj zostać, bo jest mi najzwyczajniej w życiu dobrze. Spróbowałem swoich sił w Rosji i we Włoszech z różnym skutkiem. Mam trzydzieści dwa lata i chcę nacieszyć wami, bo uwielbiam, to co robię, ale to ty, Leon i bliscy jesteście dla mnie najważniejsi, a nie pieniądze z kontraktu.
- Ty też jesteś dla mnie najważniejszy, tak samo jak Leo. Kocham cię mój ty domatorze. - cmokam go w policzek i po obejrzeniu programu z informacjami idziemy na górę, jednak nie od razu spać, ponieważ obudził się nasz synek, który następne dwie godziny dokazywał.

Koniec sezonu był szczęśliwy dla bełchatowskich siatkarzy, którzy obronili tytułu mistrza i ponownie na ich szyjach zawisły złote medale. Bartek zawiesił krążek w pomieszczeniu w którym znajdują się wszystkie jego zdobycze; dyplomy z juniorskich lat, statuetki, medale. Muszę przyznać, że pokój stał się małym muzeum bartkowych nagród, których przez lata zdobył bez liku. Część statuetek mvp z meczów ligowych rozdał na aukcje czy fanom.
W drugi weekend maja Ala z Pawłem wzięli ślub. Zabawa była szampańska. Nie zabrakło wielu siatkarzy, którzy tworzą wspaniały klimat, oczywiście byli też moi rodzice, Patrycja z rodziną i Wiktor z Majką, którzy będą ślubować w lipcu. Bartek dumnie zajmował się półrocznym Leosiem, choć malec zrobił furorę wśród znajomych. Nie boi się ludzi i niejedna osoba mogłaby go zabrać ze sobą. Dom weselny w którym bawili się goście posiadało na piętrze dwanaście pokoi, więc wynajęliśmy jeden, by móc przebrać czy nakarmić synka, gdyż nie wyobrażam sobie paradować na wpół rozebraną wśród gości.
Mój mąż został kapitanem kadry narodowej przez co pękam z dumy. Jest w świetnej formie i nie chwaląc go jest solidnym trzonkiem zespołu. Leosiek coraz więcej gaworzy. Wprowadzam mu do jadłospisu stopniowo zupki i desery przy których brudzi siebie i mnie. Częstym gościem w naszym domu jest Ala, która jest w ciąży i przebywa na zwolnieniu lekarskim, ponieważ praca w salonie kosmetycznym wiąże się z czynieniem z wieloma chemikaliami, które po pierwsze nie są w jej stanie zdrowe, a poza tym biedulka cierpi na okropne mdłości i wymioty. Na szczęście ja podczas ciąży z Leosiem nie miałam takich objawów. Rozgrywki ligi światowej nabierają rumieńców. W „polskiej” grupie walczymy  o wejście do ścisłego finału z Australijczykami. Oglądam spotkanie w towarzystwie synka, który siedzi oparty o sofę, a wokół ma zabawki i klocki. Po kwadransie nudzi mu się ta pozycja, więc biorę go na ręce. Po chwili rączkami dostaje się do mojej bluzki czyli zachciało mu się jeść. Rozpinam guziki, kładę go w pozycji leżącej i dostawiam do piersi. Minął cały set, a Leo dalej nie najadł. Zaczynają wychodzić mu ząbki i zaczyna mnie gryźć, jednak nie na tyle mocno, by bolało.
- Leoś wystarczy? Bo widzę, że się bawisz, a nie jesz. Mama położy ciebie tutaj, a sama ubierze i będziemy szukać tatusia w telewizji, dobrze? - nie wiem czy mnie w pełni rozumie, ale zazwyczaj dzielnie trzyma główkę odwróconą w moją stronę i słucha, a później uśmiecha. Biorę go na ręce i sadzam sobie na kolanach do rączek dając mu gryzak. Po chwili wspólnego oglądania zaczyna marudzić, wtedy zaczynam coś do niego mówić, pokazywać kolejne zabawki, które są w mim zasięgu i maluch uspokaja, by po chwili znowu wywinąć usta w podkówkę. - Leo, zobacz, kto tam jest, to tata. - kieruję główkę synka w stronę ekranu, gdy realizator pokazuje Bartka przygotowującego się do zagrywki. Nagle mój maluch wybucha bez powodu płaczem. Uspokajam go, a gdy ponownie pojawia się jego tata w ekranie telewizora sytuacja się powtarza.
- Tati, tati. - słowo „tati” od tygodnia figuruje w słowniku Leonka, czasem woła też „mami” niezależnie czy coś chce czy bawi i uzupełnia swój język o kolejne literki czy krótkie słówka.
- Syneczku nie płacz, tatuś niedługo wróci do domu. - całuje chłopca w główkę i niezauważalnie odwracam tyłem do telewizora, by nie widział Bartka, ponieważ za każdym razem, gdy kamera Polsatu pokazuje siatkarza, mały poznaje tatę i zaczyna popłakiwać.
Po światówce wybieramy się z Alą i Pawłem na wakacje w to samo miejsce, co w poprzednim roku, jednak tym razem dodatkowo towarzyszy nam Leosiek. Ala już dobrze się czuje i nie ma przeciwwskazań przed  podróżą samolotem. Bardziej obawiam się, jak lot zniesie nasz syn, ale zaopatrzyliśmy się w kilka zabawek w bagażu podręcznym. Paweł do swojego plecaka włożył mokre chusteczki, gdyby Leo sprawił nam niespodziankę.
Pięciodniowy urlop od siatkówki, od spraw codziennych, od zwykłej rzeczywistości był zbawienny dla nas. Leoś bawił się wyśmienicie w piasku, wodzie czy z wujkiem Pawłem i ciocią Alą, która jest jego ulubioną. Wieczorem, gdy chciałam wyjść z Bartkiem na kolację, to przyjaciele opiekowali naszym dzieckiem. Po powrocie do Polski siatkarze mieli jeszcze trzy dni wolne, więc pojechaliśmy na weekend do Wrocławia. W poniedziałek do czternastej chłopaki mają się stawić w Spale, by rozpocząć przygotowania do igrzysk olimpijskich, które odbędą się w stolicy Japonii - Tokio.
Dwa tygodnie przed rozpoczęciem igrzysk rozgrywany jest memoriał Wagnera w krakowskiej hali. Jadę sama z synkiem na ten mecz, ponieważ nie mam chętnych na spędzenie całego weekendu w Krakowie. Nasz synek pierwszy raz będzie na żywo na meczu, na tak wielkiej hali. Zaopatrzona w najpotrzebniejsze rzeczy wychodzę z pokoju hotelowego i z synkiem na rękach idę na halę.
Siedzimy jak najbliżej to możliwe boiska, Leoś przechodzi z rąk do rąk, ponieważ siedzę obok żony Zbyszka i  Piotrka. Najpierw się wstydził, a po kilku minutach żywo dokazuje bawiąc  między innymi zwykłą, czerwona kartką, która była na krzesełku. Wygrywamy dwa sety z Francuzami, w trzecim prowadzimy trzema punktami na drugiej przerwie technicznej. Po minutowej przerwie siatkarze obu drużyn wchodzą na boisko, a do serwisu przygotowuje się Mateusz Mika. Polacy bronią skutecznie atak, Fabian rozgrywa do Bartka, a ten skutecznie atakuje obijając palce przeciwników. Jednak zamiast cieszyć się z punktu upada na boisko ogromnie krzycząc z bólu, tak że aż do naszego sektora słychać mimo gwaru na hali. Z pomocą fizjoterapeuty próbuje wstać, jednak gdy staje na lewej nodze znowu się przewraca. Zaczynam coraz bardziej się denerwować co mu się stało, mając w głowie czarny scenariusz, lecz staram go wyprzeć z umysłu. Koledzy chwytają go za nogi, a on podpiera o Michała i Kamila i siada na krzesełku z grymasem bólu. Mecz dalej się toczy, jednak moja głowa skierowana jest na męża i sztab, który wokół niego biega. Upadek Bartka wyglądał jak na mocny skurcz, ale to z pewnością nie był tylko skurcz. Coś jest nie tak chyba z łydką, gdyż przyłożyli mu do niej lód. Chcę na moment zostawić syna pod opieką Sylwii i iść spytać co się stało, jednak ochroniarz mnie nie przepuszcza, bo nie mam przy sobie identyfikatora, a na słowo mi nie uwierzy, że jestem żoną Bartka Kurka. Lekarz w asyście fizjoterapeutów, którzy prowadzą Bartka wychodzi z hali. Leon nagle też zaczął strasznie marudzić i popłakiwać przy tym. Spotkanie kończy się wygraną do zera, jednak wcale mnie nie to nie cieszy, ponieważ jestem szalenie ciekawa co dolega mojemu mężowi. Z pokoju hotelowego dodzwaniam się do Bartka i dowiaduję, że jest po badaniach i czeka na diagnozę. Pakuję walizkę, ubieram Leosia i wracam do Bełchatowa. Bartek już więcej w memoriale na pewno nie zagra, oby był w stanie jechać na igrzyska.
W drodze powrotnej synek zasypia, lecz gdy dojeżdżam do domu i chcę go wyciągnąć z fotelika budzi się i płacze. Nie mogę go uspokoić już od półgodziny, a mój telefon aż się pali od kolejnych połączeń członków rodziny z zapytaniem co się stało Bartkowi. Sama nie wiem co się stało. Przed pierwszą udaje mi się uśpić synka, biorę szybki prysznic i siadam na łóżku czekając na telefon. Leo po maksymalnie godzinie snu znowu się budzi tym razem do jedzenia. Po nakarmieniu kładę go obok siebie na łóżu, ponieważ jest niespokojny i co chwilę budzi. W końcu dzwoni Bartek. Z mocno bijącym sercem odbieram telefon.
- I co?
- Nie jest dobrze. - łzy napływają do moich oczu. - Zerwałem mięsień brzuchaty łydki. Początkowo myślano, że tylko naderwałem czy naciągnąłem, ale diagnoza jest katastrofalna. Już jest po igrzyskach dla mnie. Wyjazd za półtora tygodnia, a leczenie i rehabilitacja potrwa co najmniej pięć  - sześć tygodni. Boże, Julita jestem tak strasznie zły! - jest załamany, co czuć w jego głosie. Tak ważna impreza sportowa, był w wyśmienitej formie i jeden moment, jeden wyskok przekreślił wszystko. Pojawia się jednak  o kulach w Kraków Arenie na sobotnim i niedzielnym meczu, by śledzić poczynania kolegów z trybun. W poniedziałek przed południem wraca do domu. Dla niego skończył się już sezon. Teraz będzie tylko mentalnie z chłopakami. Pierwsze dni jest ciężko z nim wytrzymać. Jest nerwowy, wszystko go uraża, czasem nawet zbyt bardzo hałasujący Leon. Nie odzywam się nic, bo wiem, jak ważny był dla niego wyjazd na igrzyska, wiem jak solidnie się przygotowywał do tego występu. Życie weryfikuje wszelkie plany. Po tygodniu oswoił się z tym co się stało, przyjął do wiadomości. Coraz więcej żartuje i uśmiecha, nie tylko podczas zabaw z synem.
- Misiu, oglądamy otwarcie igrzysk?
- Chcesz to oglądaj, ja nie dam rady. - jego oczy zaczynają nabierać szklącej cieszy. Podchodzę do moich chłopaków, którzy siedzą na sofie i bawią. Siadam obok, a Leoś podaje mi styropianowego puzzla słodko uśmiechając. Przytulam męża nie spuszczając wzroku z roześmianego synka.
- Kocham cię, tak bardzo, jak teraz mocno ściskam i przejdziemy tę kontuzję razem. Będziesz mocniejszy, a następne igrzyska będą twoje, słyszysz?
- Juliś, za cztery lata będę miał trzydzieści sześć lat, nie wiem czy jakiś klub będzie mnie chciał, a ty mówisz, że zagram na igrzyskach.
- Nie przesadzaj, że twój wiek jest już starością siatkarza. Jesteś moim młodym mężem, który o ile pozwoli mu zdrowie będzie podbijał długie lata siatkarskie parkiety. - cmokam go w policzek.
- Nie pomyliłaś mnie z jakimś młokosem? - uśmiech wdziera się na jego usta.
- Nie, jesteś moim jedynym i niepowtarzalnym mężem, który musi być w formie, żeby nasze dzieci wprowadzić w świat siatkówki.
- Dzieci? Mam rozumieć, że po wyleczeniu kontuzji mogę liczyć na powiększenie rodziny? - składa coraz śmielsze pocałunki na moich ustach.
- Ależ oczywiście, że tak, tylko nie licz, że od razu po wyleczeniu kontuzji, bo póki co mamy dziewięciomiesięcznego synka. - poddaję się jego malinowym ustom.
- Mami! - odrywamy się od siebie i przekręcamy głowy w stronę syna.
- Chyba jest zazdrosny. - wybuchamy śmiechem. Biorę go na ręce i kładę sobie na kolanach zwracając go w stronę Bartka.
- Leoś ciebie mamusia też bardzo kocha. - całuję syna w pulchną rączkę, a Leo pięknie uśmiecha, jak gdyby rozumiał co do niego mówię.
- Tata też kocha Leosia i Julisię. - Bartek obejmuje mnie ramieniem przekładając kule na drugą stronę. - Są i jakieś plusy tej kontuzji, w końcu mam czas pobyć z wami. Zobaczyć jak nasz syn zmienia się z dnia na dzień, być obok ciebie cały dzień, a nie tylko między jednym, a drugim treningiem, meczem, wyjazdem. Cóż poradzić takie życie.

Rehabilitacja Bartka przebiega wzorowo. Na rozpoczęcie plusligi powinien być w pełni sprawny i gotowy do dyspozycji trenera. Ja wracam do pracy od dwudziestego września. W czasie, gdy będziemy w pracy Leosiem opiekować się będzie moja kuzynka Bożena, do której mam zaufanie, która ma doświadczenie przy opiece dzieci, a Leosiek ją lubi. Bożena studiuje pedagogikę opiekuńczo - wychowawczą i naprawdę ma podejście do dziecka. Nasz synek coraz więcej mówi, nie są to oczywiście pełne wyrazy, ale naśladuje różne dźwięki. Obecnie raczkuje i nawet na moment nie można go spuścić z oka, gdyż znika z pomieszczenia i wkłada do buzi wszystko co znajdzie się na jego drodze. Najgorzej, gdy jesteśmy na górze, wtedy szczególnie trzeba uważać, żeby nie wyszedł z pokoju i nie spadł ze schodów.
Spotkanie inauguracyjne zostaje w błyskawicznym tempie zakończone przez bełchatowski zespół, który zatrzymał u siebie trzy punkty. O ile to możliwe będę starała się jak najmniej brać udział w meczach wyjazdowych, by nie zostawiać syna samego pod opieką mamy. Zostało to uzgodnione z Tomkiem i prezesem.
Bartek od trzeciej kolejki wrócił do podstawowego składu, forma także wraca. Leonek zaczyna stawiać pierwsze kroczki. Zrobi dwa kroczki i upada, ale dzielnie dalej próbuje. Za tydzień będziemy obchodzić jego pierwsze urodziny. Skra mecz rozgrywa w sobotę popołudniu i jeśli wygra, to niedzielę chłopaki będą mieć wolną. Bartek ma dodatkową motywację, by wygrać, ponieważ wtedy będzie mógł spędzić cały dzień z synem.
Wywalczyłam z mamą, że wigilię w tym roku chcę spędzić w swoim domu. Śmiesznie brzmi, ale taka prawda, ponieważ ona co roku widzi swoje dzieci z rodzinami przy niej. Wiem, że jest moją matką, mam do niej ogromny szacunek, ale ja też mam rodzinę. Chłopaki dostali cztery dni wolnego; wigilię, dwa dni świąt i dzień po świętach. Wigilię spędzamy razem, pierwszy dzień jedziemy do moich rodziców, a drugiego dnia z rana do Wrocławia. Były plany, żeby teściowie przyjechali do nas, jednak dziadek nie czuje się najlepiej, by wybierać w kilkugodzinną trasę. Bartek zajmuje się Leosiem, a ja przygotowuję ostatnie potrawy na stół. Dla Leosia jest mnóstwo atrakcji, ponieważ są to jego pierwsze świadome święta. Podoba mu się choinka i migające na niej światełka. Chce ściągać bombki, więc z dolnych partii musieliśmy przełożyć na górne gałązki. Bartek przebiera się w eleganckie spodnie, białą koszulę i czarny, wąski krawat. Ja ubieram w chabrową sukienkę z krótkim rękawem. Włosy zostawiam rozpuszczone i robię delikatny makijaż. Biorę synka na ręce i wynoszę na górę, by przebrać. Zmieniam mu pieluchę i ubieram w koszulę i ciemne spodenki. Na stopki zakładam skarpety i buciki. Znoszę Leonka na dół i stawiam na podłodze. Widząc Bartka, że kładzie kolorowe pudełka i torebki pod choinkę biegnie do niego wołając czysto:
- Tata!
- Tu jesteś! - Bartek bierze go na ręce i podrzuca do góry, a chłopiec radośnie piszczy. - Mamusia pięknie ciebie ubrała. - stawia go z powrotem na podłodze. Biorę zapałki z kuchni i zapalam świecę na środku stołu w salonie. Chwilę później Bartek podaje mi opłatek do dłoni, a ja czuje, że zaraz wybuchnę płaczem.
- Julisia, czego ja mogę ci życzyć? Żebyś była zdrowa. Żebyś była szczęśliwa. Żebyś miała choć małą pociechę ze mnie i Leosia. Żebyś była cierpliwa i znosiła nasze humory. Żebyś pozostała taka kochana na zawsze, bo taką cię pokochałem. Żebyś kochała mnie równie mocno, jak ja ciebie, bo z tobą mogę znieść wszystko. - patrzę nadal w jego błękitne oczy, jak zahipnotyzowana. Przez głowę przelatują mi wszystkie lata naszej znajomości. Najpierw beztroskiej, później ciężkiej z licznymi niepowodzeniami starań o dziecko, które Bóg zechciał nam później dać. Ile ja dzięki temu facetowi zdołałam przejść. Ile on sprawił mi radości swoim zaistnieniem w moim życiu. Chwytam go za prawą dłoń i przyglądam świecącej obrączce. Równocześnie odwracamy głowy w stronę choinki, gdy wesoły zachwyt wydobył z siebie Leonek zdołając rozpakować kolorowy papier z prezentu jaki na niego czekał. Wzruszam się na ten widok. Na myśl, jaka krąży po mojej głowie. Mam rodzinę o której zawsze marzyłam. Mam najcudowniejszego męża i równie wspaniałego syna. Słyszałam już niejednokrotnie z ust mojego synka słowo „mama” czy „tata” skierowane do Bartka i pękam za każdym razem z dumy.
- Kochaj mnie choć przez połowę, tak jak ja ciebie. - nie hamuję potoku łez. Bartek próbuje mnie uspokoić, jednak emocje górują. Wtulam się w niego opierając głowę o ramię. Obejmuje mnie szczelnie opierając swoją głowę o moją, a Leoś podchodzi do nas i łapie mnie za nogę. Biorę go na ręce i jak zwykle całuję w policzek. Jestem szczęśliwa mając ich obok.
                                                                                                                               

Witam.
Przepraszam Was bardzo, że tak długo, że tak szczegółowo. Może się komuś nie spodoba, ale musiałam tak napisać, by być zadowoloną. Przepraszam za błędy, które bez wątpienia są. 
Jeszcze - do zobaczenia.