Leżę na
parkiecie, a Tomek pomaga mi się rozciągnąć, gdyż moje plecy nadal nie są w
najlepszym stanie. Co rusz je podleczę i wydaje się, że kontuzja nie wróci, to
po wyczerpującym meczu z powrotem ból wraca. Wcześniej Julita wieczornymi
masażami przywracała je szybciej do zdrowia, ale obecnie jej wielki brzusio
przeszkadza, a poza tym nawet nie zgodziłbym się na taki wysiłek w jej stanie. Z
rozmyśleń o bolących plecach, żonie i Maleństwie wyrywa mnie Michał.
- Piszesz
się na pokropienie nowego auta Karola dzisiaj wieczorem? - mrużę brwi nie
rozumiejąc o co mu chodzi. - Nie widziałeś? Przecież Karol nie jechał z nami
autobusem, a sam autem przyjechał, bo kupił nowe no i wieczór idziemy na miasto
na małe piwo, tak wiesz na zakwasy. - ścisza głos i puszcza oczko.
- Aha, no
jasne, że idę z wami. - dołączam do żartów kolegów. Pakuję buty do plecaka,
biorę butelkę z wodą do ręki i idę do szatni, by się przebrać. Wyciągam z
szafki komórkę, żeby sprawdzić czy Juta nie dzwoniła, jednak zamiast połączenia
od niej mam cztery nieodebrane od Ali. Czuję, że coś się stało i zaczynam
truchleć czy z Julitą i dzieckiem wszystko w porządku. Jak na złość ani ona ani
Julita nie odbiera. Próbuję kolejny raz połączyć się z narzeczoną Pawła, tym
razem odbiera po którymś sygnale. Z coraz większym zdenerwowaniem wsłuchuję się
w jej słowa o tym, że moja Jutka jest w klinice już od dwóch godzin.
- Dlaczego
nie dzwoniłaś wcześniej? - zdesperowany zaczynam panikować.
- Próbowałam
przecież, ale nie odbierałeś! Dasz radę przyjechać dzisiaj?
- Boże, a
coś się dzieje z nią?
- Nie wiem,
nie jestem przy niej na sali. Nie no Bartek, co ma się dziać? Julita rodzi
wasze dziecko, tyle się dzieje, spokojnie.
- Ala, jak
mam być spokojny? - kończę rozmowę i lecę do trenera z prośbą czy mogę jechać
do Łodzi, a jeszcze w nocy wrócę do Częstochowy. Jadę z Karolem do Łodzi z
przewrotną prędkością, lecz nawet go nie strofuję, ponieważ chcę jak
najszybciej znaleźć się w szpitalu. Wysiadam do budynkiem kliniki, żegnam z
kolegą i biegnę do recepcji.
- Dzień
dobry, gdzie mogę znaleźć moją żonę? - pytam kobietę siedzącą za wysepką.
- A jak się
nazywa?
- Julita
Kurek.
- Moment, bo
nie mogę jej znaleźć na liście. - wertuje kartki rozłożone przed sobą. Wychodzi
spytać pielęgniarkę, gdyż ona dopiero rozpoczęła zmianę. W między czasie
telefonuję do Ali gdzie jest i dowiaduję się, że mam się zjawić na pierwszym
piętrze. Nie czekam na windę, tylko mijam co dwa schody, żeby jak najszybciej
znaleźć na górze. Widzę z odległości mamę i Alę, obie są podenerwowane, ale
stwarzają pozory spokoju.
- Jak ci się
udało przyjechać? - mama ściska mnie na przywitanie.
- Z Karolem
i tak nie mógłbym usiedzieć na miejscu. Ale co się stało Julicie? Przecież dwa
tygodnie do terminu.
- Nic jej
się nie stało dwa tygodnie przed terminem, to prawidłowy czas. Ala była w
Energi zawieźć dokumenty Pawła i w tym czasie wody jej odeszły, to przyjechały
szybko do kliniki. - chwilę później wychodzi pielęgniarka, którą zaczepiam.
- Czy
mógłbym dostać się do mojej żony Julity Kurek, jest na sali porodowej? -
błagalnym wzrokiem obdarzam kobietę w niebieskim odzianiu.
- Poród
rodzinny? - mierzy mnie zza okularów złowrogim spojrzeniem.
- Nie.
- To ja pana
też nie wpuszczę, jeśli pacjentka sobie nie życzy. - odeszła dalej nie czekając
na jakąkolwiek odpowiedź. Mija kolejna godzina, chodzę z miejsca na miejsce,
korytarz okrążyłem już kilkanaście razy.
-
Dziewczyny, dlaczego tam jest tak cicho? Nic nie słychać zza tych cholernych
drzwi!
- Bartek, to
nie średniowiecze, kobiety nie wydzierają się przy porodzie, poza tym drzwi są
dźwiękoszczelne. - zdenerwowany co kilka minut siadałem, chodziłem w kółko i
tak na zmianę.
***
Położna
Patrycja poinformowała mnie o znieczuleniu, jakie będę miała podczas cesarki.
Prosiłam w myślach, byle nie mieć znieczulenia ogólnego, gdyż wiem, że źle
znoszę okres po narkozie, poza tym chciałabym zaraz po porodzie zobaczyć moje
Dzieciątko. Czułam, że serce wali mi jak oszalałe ze zdenerwowania. Chwilę później byłam już po znieczuleniu
zewnątrzoponowym i podpajęczynówkowym. Okropne uczucie tracenia czucia od pasa
w dół, jednak myśl, że za kilka minut Maleństwo będzie z nami dodawała mi
sił i trzeźwiła umysł. Lekarka i położna coś robią, ponieważ słyszę ich
rozmowę, ale zupełnie nie czuję bólu, które na krótki czas zostaje uśmierzone.
Mam pełną świadomość tego co się dzieje ze mną, ale nie czuję ani momentu
cięcia ani wyjęcia Dzieciątka z macicy. Słyszę płacz dziecka, mojego dziecka,
naszego dziecka. Łzy jedna po drugiej spływają z policzek na poduszkę.
- Gratuluję
Julita, to jest wasz synek. - Patrycja podnosi Maleństwo do góry i kładzie mi
na klatce. Nasz Skarb, tak długo wyczekiwany. Obejmuję go dłońmi i całuję w
główkę. Wszystkie emocje ze mnie schodzą uzewnętrzniając się w łzach. Łzach
szczęścia. 08.11.2019r., godzina 19:31.
- zaraz po ślubie najważniejsza data. -
No dobrze, młoda mamusia potrzymała synka, a teraz zabieramy chłopczyka na
ważenie, mierzenie, kąpiel i przyjdziemy do ciebie na karmienie zdając pełną
relację. - uśmiechnięta położna zabiera Maleństwo, jednak ją zatrzymuję.
- Mam
prośbę, mogłabym prosić o komórkę? Chciałabym zadzwonić do męża, bo nic nie
wie. - zapominam o całym bólu, który towarzyszył mi przez ponad sześć godzin, o
wszelkich niedogodnościach z którymi zmierzałam się pod koniec ciąży, ponieważ
ten mały Człowieczek jest ukoronowaniem naszych marzeń. Wierzchołkiem
szczęścia.
- Za chwilę,
poczekasz?- przytakuję głową i jeszcze głaszczę synka nim odchodzą. Mijają
krótkie i dłuższe chwile, a może to ja się niecierpliwię. Przychodzi
pielęgniarka, która mnie dosłownie podmywa. Okropne uczucie skrępowania, jednak
moje nogi nadal są zdrętwiałe po znieczuleniu. Później zostaję przewieziona na
salę, gdzie ze swoimi pociechami leżą trzy mamy. Do mnie nadal nikt nie
przychodzi, ani Ala, ani mama, Patrycji dalej nie ma z komórką wszyscy
zapomnieli o mnie. Spoglądam z nutką
zazdrości na mamy, które ze mną leżą na sali i mają w szpitalnych łóżeczkach
dzieci obok siebie. Wiem, że jestem niewiele czasu po cesarce, ale w tej
euforii nie czuję bólu. Chcę znowu wziąć do rąk mojego synka, chcę zadzwonić
wreszcie do mojego męża, który jest w Częstochowie i nie wie, że został tatą.
- Witaj
ponownie. - Patrycja wchodzi na salę.
- Masz może
komórkę? Chcę dać znać Bartkowi. - poprawiam kołdrę, a położna szuka telefonu w
kieszeni fartucha.
-
Przepraszam, zupełnie zapomniałam. Zaraz ci przyniosę, ale wracając przyszłam
ci powiedzieć, jak wygląda wasz synek w liczbach. - zerka na teczkę. -
Mianowicie Maluch dostał pełną pulę punktów w skali Apgar, mierzy 59
centymetrów, waży 3380 gram, obwód głowy wynosi 34 centymetry i jest on
prawidłowo większy od obwodu klatki piersiowej, który wynosi 32 centymetry.
Jest już czyściutki, pierwsza opuchlizna z noska i oczek schodzi i zaraz
pielęgniarka przyniesie ci go na karmienie. Czujesz się dobrze? Będziesz w
stanie karmić?
-
Oczywiście.
- No to do
zobaczenia, jeszcze zaglądnę do ciebie. - uśmiecha się i wychodzi. Ponownie
przenoszę wzrok na współlokatorki i nie mogę doczekać aż zobaczę moje
Maleństwo. Przymykam na chwilę powieki, gdyż znieczulenie zaczyna pomału mijać,
a ból przypomina o sobie. Odwracam tyłem do drzwi wejściowych i czekam na
Patrycję z telefonem i pielęgniarkę z moim dzieckiem. Dwa maluchy budzą się i
krzyczą w niebogłosy zerkam na dziewczyny, które ich biorą do karmienia i płacz
ustaje. Czuję, że ktoś siada na mim łóżku natychmiast się zrywam i odwracam, a
widok tej dwójki mnie zarówno zaskakuje jak i rozczula. Mój Bartek z naszym synkiem
na rękach. Emocje biorą górę, a łzy spadają jedna po drugiej. Przez chwilę nie
wydobywam z siebie żadnego słowa tylko napawam widokiem.
- Misiu,
skąd się tutaj wziąłeś? Prosiłam Alę, żeby nie dawała ci znać, a teraz czekałam
na komórkę. - podaje mi Maluszka obok na łóżko.
- Bardzo
dobrze, że dała mi znać. Kocham was bardzo mocno. - uśmiecha się w ten swój
cudowny sposób, odwzajemniam uśmiech. - Jutka, jak się czujesz?
- Bywało
lepiej, ale nie narzekam. - wbijam wzrok w naszego synka, który oswaja się z
moją piersią pełną mleka. Instruowana przez pielęgniarkę dostawiam jego główkę
do piersi, którą zaczyna ssać.
- Jednak
synek. - płeć do końca była dla nas niewiadomą, a muszę przyznać, że mój mąż po
cichu liczył właśnie na chłopca. - Nie wyobrażasz sobie, jaki jest on piękny.
Ty mimo trudu, także.
- Bartuś,
nie musisz ściemniać, jak to wyglądam pięknie, bo wyglądam okropnie, ale dziś
nie mam siły na nic, właściwie, to nadal sama stać nie mogę. - łączę dłoń z
bartkową i wymieniam ciepłe spojrzenie.
- Dziękuję
Julita. - szepcze muskając moją dłoń. - Jestem w ogromnym szoku i nie wiem co
mam więcej powiedzieć? Jeszcze rano wyjeżdżaliśmy do pracy, byłaś w ciąży, a
teraz Leoś jest z nami. - tak, Leoś. Mimo, że nie znaliśmy płci imiona mieliśmy
wybrane.
- Nie
dziękuj, bez ciebie by go z nami nie było, bez ciebie nie wytrzymałabym tego
wszystkiego co nas spotkało… - oczy mi
się szklą.
- Nie płacz.
- ociera spadającą łzę z mojego policzka. - Cały czas była na korytarzu mama i
Ala, jednak nie pozwolili im wejść do ciebie, tylko zobaczyły Leosia przez
szybę i wróciły do domu. Jutro przyjadą moi rodzice z Kubą jeśli nie masz nic
przeciwko.
- Jasne, że
nie mam. A ty masz chyba mecz?
- Tak, do
dziewiątej mam się zjawić w Częstochowie, więc jutro rano wpadnę do was na
moment, a teraz muszę iść, bo północ już dochodzi i pielęgniarka zaraz mnie
przegoni. Kocham cię.
- Ja ciebie
też. - nachyla się i składam krótki pocałunek na jego ustach. W tym momencie
przychodzi Patrycja, która wygania Bartka, a ode mnie odbiera Leosia, wkłada do
łóżeczka i chce odjechać. - Nie może zostać ze mną? - wbijam wzrok w śpiącego
synka.
- Nie może,
bo w nocy my się maluchami opiekujemy chyba, że karmienie, to wtedy dajemy
mamom. Ty jesteś kilka godzin po cesarskim cięciu, nie możesz jeszcze chodzić i
zabieram przystojniaka. Odpocznij trochę. Dobranoc. - zabiera łóżeczko i
wychodzi.
Następnego dnia
czuję mocny ból w podbrzuszu, ale widok synka minimalizuje cierpienie. Przed południem
z pomocą pielęgniarki wstaję i w końcu mogę samodzielnie chodzić. Odwiedzają
mnie teściowie, Kuba, Pati z Kacprem,
moi rodzice i Maja. Wiktor jest w pracy, jednak dzwonił gratulując i
odwiedzi mnie, jak już będę w domu, ponieważ wraca za tydzień. Dostaję masę
smsmów, meili, czy telefonów od znajomych i rodziny z gratulacjami. Mimo ogólnego
zmęczenia jestem szczęśliwa dzięki tej małej osóbce. Cztery dni później
wychodzę ze szpitala, Bartek po porannym treningu dostaje od trenera dwa dni
wolnego, by jak to ładnie ujął nacieszyć żoną i dzieckiem. W przyszłym tygodniu
mam się zjawić w szpitalu, by ściągnąć szwy.
- Śpi? -
pytam Bartka, który wrócił z pokoju w którym śpi nasz synek. Kładzie na szafce
obok łóżka elektryczną nianię z czujnikiem oddechu i monitorem.
- Śpi, ty
też śpij. - kładzie się na łóżku, a ja jak zwykle przysuwam i kładę głowę na
jego ramieniu.
- Nie chce
mi się spać, bo w ciągu dnia zdrzemnęłam się.
- Kotek,
dlaczego nie dzwoniłaś do mnie od razu, jak jechałaś z Alą do szpitala?
- Bo nic by
to nie dało, nie pomógłbyś mi, a tylko denerwował. Byłeś na korytarzu i co? Pomogłeś?
Nie, tylko niecierpliwiłeś. - bawię się
palcami.
- Dalej nie
pozwoliłabyś mi być przy tobie przy porodzie?
- Tak, nic
mi nie pomożesz, a po co masz to wszystko widzieć. Potworny ból, którego i tak
ode mnie nie zabierzesz.
- Moja
dzielna żona. - całuje mnie w głowę i tkwimy w ciszy, która nas stopniowo
usypia.
Kolejne dni
mijają mi na opiece nad Leosiem, który jest grzecznym dzieckiem przynajmniej
przez trzy tygodnie, które z nami jest. Bartek
chodzi na treningi dwa razy dziennie, rozgrywa mecze ligowe i jeden miał w
ramach ligi mistrzów, jednak to Bełchatów był gospodarzem. Mama prawie codziennie nas odwiedza
instruując, jak mamy się zająć własnym dzieckiem, ale podobno to domena babć. U
Patrycji było to samo i nieraz śmiałam, jeśli się wkurzała, że mama za bardzo
ją sprawdza i naucza, a teraz to samo robi ze mną. Leoś jest maluchem, które
ciągle mogłoby jeść, właściwie jego jedzenie polega na tym, że musi mieć mleko
pod nosem i po chwili ssania zasypia, a gdy go chcę odciągnąć od piersi natychmiast
się budzi i protestuje także połowę dnia spędzam z nim na kanapie lub większą
część nocy przesypia z nami. Za każdym razem, gdy widzę Bartka jak go trzyma
ogromnie się wzruszam. Tak masywny facet trzyma w objęciach taką maliznę. Bliscy
doszukują się podobieństw Leosia do nas, jednak jest tak mały, że przynajmniej
ja tego nie rozróżniam czy ma mój nos, czy Bartka usta, czy uszy. Choć oczka ma
identyczne jak Bartek, ale do pierwszego roku życia mogę się zmienić.
Wieczorem umówieni jesteśmy w studiu fotograficznym polecanym przez Mariusza, gdyż chcemy zrobić małą sesję, by uchwycić chwile z pierwszych dni życia naszego synka. Ala zakochała się w Leosiu i gdy tylko Paweł z Bartkiem wyjeżdżają na mecze, to prawie zawsze śpi u nas wręcz nie dopuszczając mnie do synka jedynie karmienie, to moja działka.
Wieczorem umówieni jesteśmy w studiu fotograficznym polecanym przez Mariusza, gdyż chcemy zrobić małą sesję, by uchwycić chwile z pierwszych dni życia naszego synka. Ala zakochała się w Leosiu i gdy tylko Paweł z Bartkiem wyjeżdżają na mecze, to prawie zawsze śpi u nas wręcz nie dopuszczając mnie do synka jedynie karmienie, to moja działka.
- Jutka, a
co ze świętami? - pyta Bartek, gdy odpoczywam na sofie, a on nosi Leosia.
- Ale co
masz na myśli?
- Gdzie je
spędzamy?
- Wigilię
chciałam, żebyśmy sami sobie zrobili w trójkę, ale mama wybiła mi ten pomysł z
głowy. Ona już wszystko zaplanowała, że spędzamy ją u niej mówiła też, że
zaprosi twoich rodziców i Kubę, jeśli nie będą mieć nic przeciwko, to będą z
nami. Ma być jeszcze Patrycja z Kacprem i dziewczynkami, dziadkowie i ubolewa,
bo Wiktor spędza ten dzień z Mają. W pierwszy dzień także do niej na obiad, a w
drugi tym razem ja postawiłam na swoim, że niech robi co chce, ale ja chcę choć
jeden dzień świąt spędzić tylko z tobą i Małym.
-
Buntowniczka z ciebie. - wybucha
śmiechem.
- Taka
malutka. - pokazuję na palcach i dołączam do śmiejącego męża. - A nasze dziecko
nie chce spać? Bo mama chętnie by poszła.
- Nie, nasze
dziecko ma oczy wielkości złotówek i ani myśli o śnie, ale ty idź. Leoś
wykąpany, przebrany, nakarmiony, więc mogę nim się trochę zająć.
- No to moi
chłopcy wybaczcie, ale idę wziąć prysznic i spać. Dobranoc. - całuję synka w
główkę, męża w usta i idę na górę.
Wymęczyłam. Chyba Was nie zaskoczyłam niczym, nad czym ciut ubolewam, ale cóż zrobię, że jestem przewidywalna :P Mam nadzieję, że ta
słodkość Was nie zemdliła.
A jeśli ktoś by się chciał zapoznać z najmłodszym bohaterem i zaspokoić wyobraźnię, to odsyłam -> tutaj.
A jeśli ktoś by się chciał zapoznać z najmłodszym bohaterem i zaspokoić wyobraźnię, to odsyłam -> tutaj.
Pozdrawiam! :)
pierwsza klepcia ♥
OdpowiedzUsuńmatko kochana i jak tu pięknie i uroczo! uwielbiam momenty kiedy rodzina doczekuje się potomstwa. szczególnie widok Bartka z synkiem musiał być rozczulający. cieszę się że wszystko skończyło się szczęśliwie dla Julity i maleństwa. no to co? witaj piękna siatkarska rodzino ♥
Usuńświetny Dobrze, że wszystko szczęśliwie się zakończyło. Niech teraz będzie już tylko lepiej :)
OdpowiedzUsuńwow, dużo szczegółów tu zawarłaś. Dobrze, że dziecko jest zdrowe. Imię Leon jest niezwykle popularne ostatnio, ale mi kojarzy się ono jedynie z panem Bartmanem. Czekam na dalszy ciąg. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPo ostatnim wpisie, a raczej jego zakończeniu miałam ochotę Cię odnaleźć i coś zrobić, ale wiem, że odszukanie zajęłoby mi dłużej niż tydzień, więc czekałam! :D
OdpowiedzUsuńI to nie prawda, że nas nie zaskakujesz, bo po ostatnim końcu wszystko mogło się zdarzyć nawet śmierć dziecka, ale tego bym Ci nie wybaczyła!
jest z nami w końcu Leoś! <3 Piękne imię :) I wcale nie kojarzy mi się z ojcem ZB.
Jest pięknie, tak jak być powinno od dawna miedzy tą dwójką, ale Twój pomysł z niemożnością zajścia w ciążę na prawdę trafiony w dziesiątkę. Cieszę się, że jest ktoś taki jak Ty i sprawdza się w tym co robi, bo mnóstwo historii o zdradach, kryminałów, sensacji, a o w miarę realnym życiu (jak na taki poziom życia, ciągle z tym się powtarzam) rzadko możemy przeczytać, za co bardzo Ci dziękuję. I pisz jak najdłużej, ja chętnie poczytam o szczęściu i miłości tej dwójki, ba trójki :) Leoś mimo, że wirtualny skradł moje serce :)
Przepraszam, że pod poprzednim postem mnie nie było, ale czytałam na raty i w końcu zapomniałam :(
Pozdrawiam.
Iwona :)
Jezu jak się popłakałam. Przez ciebie nie zarobię na chusteczki, za kurs mało płacą i będę musiała w szary najtańszy papier toaletowy wycierać łzy przez co będę miała czerwone policzki.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Ala nie posłuchała Julity i zadzwoniła do Bartka, a ten miał szczęście, że trener się zgodził na przyjazd do kliniki, a Karol przyjechał do Częstochowy nowym autkiem.
Chłopak? Leoś? Tak jak tata ZB9. Nie. Dlaczego to nie mogła być dziewczynka. Już nawet Paulinka mogłaby mieć na imię chociaż Jagódka jest piękniejsze :> I już moja radość prysnęła, ale dobrze, że na trzy sekundy i powróciła z powrotem :D Dobrze, że z maluszkiem wszystko w porządku, dostał dużo punktów i niech dobrze się im chowa.
Jak sobie pomyślę jak ta kruszynka wygląda w rękach Bartka to znowu się wzruszyłam. Co ty ze mną robisz?
Czyżby w Ali odkrył się instynkt macierzyński? Z Pawełkiem muszą się postarać o swoje. Zdecydowanie.
Nie jest za słodko. Zresztą nawet jak będzie nie słodko to i tak będzie dla mnie idealnie. Wiesz dlaczego :D Tylko marzy mi się kilkaset rozdziałów, co najmniej jeszcze jedno dzieciątko i żeby wszystko u nich było w jak najlepszym porządku bez żadnych komplikacji, bo jak coś odwalisz to cię znajdę i już nawet nie piszę co ci zrobię.
Ściskam bardzo, bardzo, bardzo mocno ;*
P.S. Młody jaki słodziak. Aż się w nim zakochałam <3
Świetny rozdział :) nie mogę się doczekać kolejnego ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ze słonecznej Grecji ;)
Chyba powinnam napisać jedynie - awww <3
OdpowiedzUsuńAle nie ograniczę się do tego słowa :D Imię Leoś jest przepiękne! I wcale nie kojarzy mi się z seniorem Bartmanem, jak to mawiała moja babcia "nie jednemu psu burek" :)
Coquette, jestem prze szczęśliwa z przebiegu tego rozdziału. Boże, jak ja bym chciała tak czułego męża, ojca moich dzieci :) Cieszę się, że nie wymyśliłaś nic złego, że Mały urodził się w pełni zdrowy, bo to okręcenie pępowiną i przerwanie rozdziału nie było dobrą wróżba :/ Młode małżeństwo cieszy się rolą rodzica i świetnie im to wychodzi. Polubiłam tutaj Alę (imienniczkę moją :D) jest lekko szalona, ale i oddana przyjaciółka. Chcę czytać jak najdłużej o szczęściu w ich rodzinie, bo swoje przeszli. Zdjęcie Leosia zrobiło furorę wśród moich dwóch przyjaciółek, a i ja się w nim zakochałam! :)
Pozdrawiam gorąco, Alicja :)
Jeja, jeja i jeszcze raz jeja *.*
OdpowiedzUsuńNiby wszystko wiedziałam, że pojawi się Leonek na świecie, że będzie miał tak na imię i w ogóle i w szczególe <3 Ale czytać to jak najbardziej się chciało. *.* Wzruszyłam się mocno! :)
Widzę, że położna, równie zapominalska o małych szczegółach, jak ja, ale nie uległa i zabrała małego Przystojniaka ze sobą! <3 :P
Widzę aktualizacja zdjęć, jakie odnowione, widzę i Leoś ma inne <3
Jaka śliczna Emilka i Oliwka <3
Przepraszam, ze mało konstruktywny ten komentarz, ale ja tu się rozpływam szczęściem i nie mogę się skupić i smucę się ciut, bo to końcówki... :(
Buziaczki, Happcia :*
Boże wreszcie zagościło tu szczęście i wiem, że chyba tak szybko nie zniknie. Wierzę w ciebie, że nie zepsujesz tego nagle i to szczęście będzie trwać :*
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że Julita wolała być sama podczas porodu. Miała rację, Bartek by jej nie uśmierzył bólu. Ale dobrze że przyjechał i zrobił jej niespodzianke ;)
Całuje :-*
:)
OdpowiedzUsuńCzułam, że to będzie właśnie chłopak i jest Leoś :)
OdpowiedzUsuńImię odziedziczył po seniorze Bartmanie czy kubańskim siatkarzu? :D
Teraz już są spełnioną rodzinką i nic tylko żeby ich szczęście trwało i trwało, a Leoś doczekał się rodzeństwa :)
Ściskam :*
mnie zaskoczylas bo myslam, ze beda jakies komplikacje i cos z dzieckiem :) swietnie pisesz iby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że wszystko u Was w porządku, a malec już stanowi pociechę :) Trzymajcie się!
OdpowiedzUsuń