piątek, 11 lipca 2014

69.



Leżę na parkiecie, a Tomek pomaga mi się rozciągnąć, gdyż moje plecy nadal nie są w najlepszym stanie. Co rusz je podleczę i wydaje się, że kontuzja nie wróci, to po wyczerpującym meczu z powrotem ból wraca. Wcześniej Julita wieczornymi masażami przywracała je szybciej do zdrowia, ale obecnie jej wielki brzusio przeszkadza, a poza tym nawet nie zgodziłbym się na taki wysiłek w jej stanie. Z rozmyśleń o bolących plecach, żonie i Maleństwie wyrywa mnie Michał.
- Piszesz się na pokropienie nowego auta Karola dzisiaj wieczorem? - mrużę brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. - Nie widziałeś? Przecież Karol nie jechał z nami autobusem, a sam autem przyjechał, bo kupił nowe no i wieczór idziemy na miasto na małe piwo, tak wiesz na zakwasy. - ścisza głos i puszcza oczko.
- Aha, no jasne, że idę z wami. - dołączam do żartów kolegów. Pakuję buty do plecaka, biorę butelkę z wodą do ręki i idę do szatni, by się przebrać. Wyciągam z szafki komórkę, żeby sprawdzić czy Juta nie dzwoniła, jednak zamiast połączenia od niej mam cztery nieodebrane od Ali. Czuję, że coś się stało i zaczynam truchleć czy z Julitą i dzieckiem wszystko w porządku. Jak na złość ani ona ani Julita nie odbiera. Próbuję kolejny raz połączyć się z narzeczoną Pawła, tym razem odbiera po którymś sygnale. Z coraz większym zdenerwowaniem wsłuchuję się w jej słowa o tym, że moja Jutka jest w klinice już od dwóch godzin.
- Dlaczego nie dzwoniłaś wcześniej? - zdesperowany zaczynam panikować.
- Próbowałam przecież, ale nie odbierałeś! Dasz radę przyjechać dzisiaj?
- Boże, a coś się dzieje z nią?
- Nie wiem, nie jestem przy niej na sali. Nie no Bartek, co ma się dziać? Julita rodzi wasze dziecko, tyle się dzieje, spokojnie.
- Ala, jak mam być spokojny? - kończę rozmowę i lecę do trenera z prośbą czy mogę jechać do Łodzi, a jeszcze w nocy wrócę do Częstochowy. Jadę z Karolem do Łodzi z przewrotną prędkością, lecz nawet go nie strofuję, ponieważ chcę jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Wysiadam do budynkiem kliniki, żegnam z kolegą i biegnę do recepcji.
- Dzień dobry, gdzie mogę znaleźć moją żonę? - pytam kobietę siedzącą za wysepką.
- A jak się nazywa?
- Julita Kurek.
- Moment, bo nie mogę jej znaleźć na liście. - wertuje kartki rozłożone przed sobą. Wychodzi spytać pielęgniarkę, gdyż ona dopiero rozpoczęła zmianę. W między czasie telefonuję do Ali gdzie jest i dowiaduję się, że mam się zjawić na pierwszym piętrze. Nie czekam na windę, tylko mijam co dwa schody, żeby jak najszybciej znaleźć na górze. Widzę z odległości mamę i Alę, obie są podenerwowane, ale stwarzają pozory spokoju.
- Jak ci się udało przyjechać? - mama ściska mnie na przywitanie.
- Z Karolem i tak nie mógłbym usiedzieć na miejscu. Ale co się stało Julicie? Przecież dwa tygodnie do terminu.
- Nic jej się nie stało dwa tygodnie przed terminem, to prawidłowy czas. Ala była w Energi zawieźć dokumenty Pawła i w tym czasie wody jej odeszły, to przyjechały szybko do kliniki. - chwilę później wychodzi pielęgniarka, którą zaczepiam.
- Czy mógłbym dostać się do mojej żony Julity Kurek, jest na sali porodowej? - błagalnym wzrokiem obdarzam kobietę w niebieskim odzianiu.
- Poród rodzinny? - mierzy mnie zza okularów złowrogim spojrzeniem.
- Nie.
- To ja pana też nie wpuszczę, jeśli pacjentka sobie nie życzy. - odeszła dalej nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Mija kolejna godzina, chodzę z miejsca na miejsce, korytarz okrążyłem już kilkanaście razy.
- Dziewczyny, dlaczego tam jest tak cicho? Nic nie słychać zza tych cholernych drzwi!
- Bartek, to nie średniowiecze, kobiety nie wydzierają się przy porodzie, poza tym drzwi są dźwiękoszczelne. - zdenerwowany co kilka minut siadałem, chodziłem w kółko i tak na zmianę.

***

Położna Patrycja poinformowała mnie o znieczuleniu, jakie będę miała podczas cesarki. Prosiłam w myślach, byle nie mieć znieczulenia ogólnego, gdyż wiem, że źle znoszę okres po narkozie, poza tym chciałabym zaraz po porodzie zobaczyć moje Dzieciątko. Czułam, że serce wali mi jak oszalałe ze zdenerwowania.  Chwilę później byłam już po znieczuleniu zewnątrzoponowym i podpajęczynówkowym. Okropne uczucie tracenia czucia od pasa w dół, jednak myśl, że za kilka minut Maleństwo będzie z nami dodawała mi sił i trzeźwiła umysł. Lekarka i położna coś robią, ponieważ słyszę ich rozmowę, ale zupełnie nie czuję bólu, które na krótki czas zostaje uśmierzone. Mam pełną świadomość tego co się dzieje ze mną, ale nie czuję ani momentu cięcia ani wyjęcia Dzieciątka z macicy. Słyszę płacz dziecka, mojego dziecka, naszego dziecka. Łzy jedna po drugiej spływają z policzek na poduszkę.
- Gratuluję Julita, to jest wasz synek. - Patrycja podnosi Maleństwo do góry i kładzie mi na klatce. Nasz Skarb, tak długo wyczekiwany. Obejmuję go dłońmi i całuję w główkę. Wszystkie emocje ze mnie schodzą uzewnętrzniając się w łzach. Łzach szczęścia. 08.11.2019r., godzina 19:31. - zaraz po ślubie najważniejsza data.  - No dobrze, młoda mamusia potrzymała synka, a teraz zabieramy chłopczyka na ważenie, mierzenie, kąpiel i przyjdziemy do ciebie na karmienie zdając pełną relację. - uśmiechnięta położna zabiera Maleństwo, jednak ją zatrzymuję.
- Mam prośbę, mogłabym prosić o komórkę? Chciałabym zadzwonić do męża, bo nic nie wie. - zapominam o całym bólu, który towarzyszył mi przez ponad sześć godzin, o wszelkich niedogodnościach z którymi zmierzałam się pod koniec ciąży, ponieważ ten mały Człowieczek jest ukoronowaniem naszych marzeń. Wierzchołkiem szczęścia.
- Za chwilę, poczekasz?- przytakuję głową i jeszcze głaszczę synka nim odchodzą. Mijają krótkie i dłuższe chwile, a może to ja się niecierpliwię. Przychodzi pielęgniarka, która mnie dosłownie podmywa. Okropne uczucie skrępowania, jednak moje nogi nadal są zdrętwiałe po znieczuleniu. Później zostaję przewieziona na salę, gdzie ze swoimi pociechami leżą trzy mamy. Do mnie nadal nikt nie przychodzi, ani Ala, ani mama, Patrycji dalej nie ma z komórką wszyscy zapomnieli o mnie.  Spoglądam z nutką zazdrości na mamy, które ze mną leżą na sali i mają w szpitalnych łóżeczkach dzieci obok siebie. Wiem, że jestem niewiele czasu po cesarce, ale w tej euforii nie czuję bólu. Chcę znowu wziąć do rąk mojego synka, chcę zadzwonić wreszcie do mojego męża, który jest w Częstochowie i nie wie, że został tatą.
- Witaj ponownie. - Patrycja wchodzi na salę.
- Masz może komórkę? Chcę dać znać Bartkowi. - poprawiam kołdrę, a położna szuka telefonu w kieszeni fartucha.
- Przepraszam, zupełnie zapomniałam. Zaraz ci przyniosę, ale wracając przyszłam ci powiedzieć, jak wygląda wasz synek w liczbach. - zerka na teczkę. - Mianowicie Maluch dostał pełną pulę punktów w skali Apgar, mierzy 59 centymetrów, waży 3380 gram, obwód głowy wynosi 34 centymetry i jest on prawidłowo większy od obwodu klatki piersiowej, który wynosi 32 centymetry. Jest już czyściutki, pierwsza opuchlizna z noska i oczek schodzi i zaraz pielęgniarka przyniesie ci go na karmienie. Czujesz się dobrze? Będziesz w stanie karmić?
- Oczywiście.
- No to do zobaczenia, jeszcze zaglądnę do ciebie. - uśmiecha się i wychodzi. Ponownie przenoszę wzrok na współlokatorki i nie mogę doczekać aż zobaczę moje Maleństwo. Przymykam na chwilę powieki, gdyż znieczulenie zaczyna pomału mijać, a ból przypomina o sobie. Odwracam tyłem do drzwi wejściowych i czekam na Patrycję z telefonem i pielęgniarkę z moim dzieckiem. Dwa maluchy budzą się i krzyczą w niebogłosy zerkam na dziewczyny, które ich biorą do karmienia i płacz ustaje. Czuję, że ktoś siada na mim łóżku natychmiast się zrywam i odwracam, a widok tej dwójki mnie zarówno zaskakuje jak i rozczula. Mój Bartek z naszym synkiem na rękach. Emocje biorą górę, a łzy spadają jedna po drugiej. Przez chwilę nie wydobywam z siebie żadnego słowa tylko napawam widokiem.
- Misiu, skąd się tutaj wziąłeś? Prosiłam Alę, żeby nie dawała ci znać, a teraz czekałam na komórkę. - podaje mi Maluszka obok na łóżko.
- Bardzo dobrze, że dała mi znać. Kocham was bardzo mocno. - uśmiecha się w ten swój cudowny sposób, odwzajemniam uśmiech. - Jutka, jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale nie narzekam. - wbijam wzrok w naszego synka, który oswaja się z moją piersią pełną mleka. Instruowana przez pielęgniarkę dostawiam jego główkę do piersi, którą zaczyna ssać.
- Jednak synek. - płeć do końca była dla nas niewiadomą, a muszę przyznać, że mój mąż po cichu liczył właśnie na chłopca. - Nie wyobrażasz sobie, jaki jest on piękny. Ty mimo trudu, także.
- Bartuś, nie musisz ściemniać, jak to wyglądam pięknie, bo wyglądam okropnie, ale dziś nie mam siły na nic, właściwie, to nadal sama stać nie mogę. - łączę dłoń z bartkową i wymieniam ciepłe spojrzenie.
- Dziękuję Julita. - szepcze muskając moją dłoń. - Jestem w ogromnym szoku i nie wiem co mam więcej powiedzieć? Jeszcze rano wyjeżdżaliśmy do pracy, byłaś w ciąży, a teraz Leoś jest z nami. - tak, Leoś. Mimo, że nie znaliśmy płci imiona mieliśmy wybrane.
- Nie dziękuj, bez ciebie by go z nami nie było, bez ciebie nie wytrzymałabym tego wszystkiego co nas spotkało…  - oczy mi się szklą.
- Nie płacz. - ociera spadającą łzę z mojego policzka. - Cały czas była na korytarzu mama i Ala, jednak nie pozwolili im wejść do ciebie, tylko zobaczyły Leosia przez szybę i wróciły do domu. Jutro przyjadą moi rodzice z Kubą jeśli nie masz nic przeciwko.
- Jasne, że nie mam. A ty  masz chyba mecz?
- Tak, do dziewiątej mam się zjawić w Częstochowie, więc jutro rano wpadnę do was na moment, a teraz muszę iść, bo północ już dochodzi i pielęgniarka zaraz mnie przegoni. Kocham cię.
- Ja ciebie też. - nachyla się i składam krótki pocałunek na jego ustach. W tym momencie przychodzi Patrycja, która wygania Bartka, a ode mnie odbiera Leosia, wkłada do łóżeczka i chce odjechać. - Nie może zostać ze mną? - wbijam wzrok w śpiącego synka.
- Nie może, bo w nocy my się maluchami opiekujemy chyba, że karmienie, to wtedy dajemy mamom. Ty jesteś kilka godzin po cesarskim cięciu, nie możesz jeszcze chodzić i zabieram przystojniaka. Odpocznij trochę. Dobranoc. - zabiera łóżeczko i wychodzi.
Następnego dnia czuję mocny ból w podbrzuszu, ale widok synka minimalizuje cierpienie. Przed południem z pomocą pielęgniarki wstaję i w końcu mogę samodzielnie chodzić. Odwiedzają mnie teściowie, Kuba, Pati z Kacprem,  moi rodzice i Maja. Wiktor jest w pracy, jednak dzwonił gratulując i odwiedzi mnie, jak już będę w domu, ponieważ wraca za tydzień. Dostaję masę smsmów, meili, czy telefonów od znajomych i rodziny z gratulacjami. Mimo ogólnego zmęczenia jestem szczęśliwa dzięki tej małej osóbce. Cztery dni później wychodzę ze szpitala, Bartek po porannym treningu dostaje od trenera dwa dni wolnego, by jak to ładnie ujął nacieszyć żoną i dzieckiem. W przyszłym tygodniu mam się zjawić w szpitalu, by ściągnąć szwy.
- Śpi? - pytam Bartka, który wrócił z pokoju w którym śpi nasz synek. Kładzie na szafce obok łóżka elektryczną nianię z czujnikiem oddechu i monitorem.
- Śpi, ty też śpij. - kładzie się na łóżku, a ja jak zwykle przysuwam i kładę głowę na jego ramieniu.
- Nie chce mi się spać, bo w ciągu dnia zdrzemnęłam się.
- Kotek, dlaczego nie dzwoniłaś do mnie od razu, jak jechałaś z Alą do szpitala?
- Bo nic by to nie dało, nie pomógłbyś mi, a tylko denerwował. Byłeś na korytarzu i co? Pomogłeś? Nie, tylko niecierpliwiłeś.  - bawię się palcami.
- Dalej nie pozwoliłabyś mi być przy tobie przy porodzie?
- Tak, nic mi nie pomożesz, a po co masz to wszystko widzieć. Potworny ból, którego i tak ode mnie nie zabierzesz.
- Moja dzielna żona. - całuje mnie w głowę i tkwimy w ciszy, która nas stopniowo usypia.

Kolejne dni mijają mi na opiece nad Leosiem, który jest grzecznym dzieckiem przynajmniej przez trzy tygodnie, które z nami jest.  Bartek chodzi na treningi dwa razy dziennie, rozgrywa mecze ligowe i jeden miał w ramach ligi mistrzów, jednak to Bełchatów był gospodarzem. Mama prawie codziennie nas odwiedza instruując, jak mamy się zająć własnym dzieckiem, ale podobno to domena babć. U Patrycji było to samo i nieraz śmiałam, jeśli się wkurzała, że mama za bardzo ją sprawdza i naucza, a teraz to samo robi ze mną. Leoś jest maluchem, które ciągle mogłoby jeść, właściwie jego jedzenie polega na tym, że musi mieć mleko pod nosem i po chwili ssania zasypia, a gdy go chcę odciągnąć od piersi natychmiast się budzi i protestuje także połowę dnia spędzam z nim na kanapie lub większą część nocy przesypia z nami. Za każdym razem, gdy widzę Bartka jak go trzyma ogromnie się wzruszam. Tak masywny facet trzyma w objęciach taką maliznę. Bliscy doszukują się podobieństw Leosia do nas, jednak jest tak mały, że przynajmniej ja tego nie rozróżniam czy ma mój nos, czy Bartka usta, czy uszy. Choć oczka ma identyczne jak Bartek, ale do pierwszego roku życia mogę się zmienić.
Wieczorem umówieni jesteśmy w studiu fotograficznym polecanym przez Mariusza, gdyż chcemy zrobić małą sesję, by uchwycić chwile z pierwszych dni życia naszego synka. Ala zakochała się w Leosiu i gdy tylko Paweł z Bartkiem wyjeżdżają na mecze, to prawie zawsze śpi u nas wręcz nie dopuszczając mnie do synka  jedynie karmienie, to moja działka.
- Jutka, a co ze świętami? - pyta Bartek, gdy odpoczywam na sofie, a on nosi Leosia.
- Ale co masz na myśli?
- Gdzie je spędzamy?
- Wigilię chciałam, żebyśmy sami sobie zrobili w trójkę, ale mama wybiła mi ten pomysł z głowy. Ona już wszystko zaplanowała, że spędzamy ją u niej mówiła też, że zaprosi twoich rodziców i Kubę, jeśli nie będą mieć nic przeciwko, to będą z nami. Ma być jeszcze Patrycja z Kacprem i dziewczynkami, dziadkowie i ubolewa, bo Wiktor spędza ten dzień z Mają. W pierwszy dzień także do niej na obiad, a w drugi tym razem ja postawiłam na swoim, że niech robi co chce, ale ja chcę choć jeden dzień świąt spędzić tylko z tobą i Małym.
- Buntowniczka z ciebie.  - wybucha śmiechem.
- Taka malutka. - pokazuję na palcach i dołączam do śmiejącego męża. - A nasze dziecko nie chce spać? Bo mama chętnie by poszła.
- Nie, nasze dziecko ma oczy wielkości złotówek i ani myśli o śnie, ale ty idź. Leoś wykąpany, przebrany, nakarmiony, więc mogę nim się trochę zająć.
- No to moi chłopcy wybaczcie, ale idę wziąć prysznic i spać. Dobranoc. - całuję synka w główkę, męża w usta i idę na górę.  
                                                                                                                                                 

Wymęczyłam. Chyba Was nie zaskoczyłam niczym, nad czym ciut ubolewam, ale cóż zrobię, że jestem przewidywalna :P Mam nadzieję, że ta słodkość Was nie zemdliła. 
A jeśli ktoś by się chciał zapoznać z najmłodszym bohaterem i zaspokoić wyobraźnię, to odsyłam -> tutaj.
Pozdrawiam! :)

15 komentarzy:

  1. pierwsza klepcia ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. matko kochana i jak tu pięknie i uroczo! uwielbiam momenty kiedy rodzina doczekuje się potomstwa. szczególnie widok Bartka z synkiem musiał być rozczulający. cieszę się że wszystko skończyło się szczęśliwie dla Julity i maleństwa. no to co? witaj piękna siatkarska rodzino ♥

      Usuń
  2. świetny Dobrze, że wszystko szczęśliwie się zakończyło. Niech teraz będzie już tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wow, dużo szczegółów tu zawarłaś. Dobrze, że dziecko jest zdrowe. Imię Leon jest niezwykle popularne ostatnio, ale mi kojarzy się ono jedynie z panem Bartmanem. Czekam na dalszy ciąg. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Po ostatnim wpisie, a raczej jego zakończeniu miałam ochotę Cię odnaleźć i coś zrobić, ale wiem, że odszukanie zajęłoby mi dłużej niż tydzień, więc czekałam! :D
    I to nie prawda, że nas nie zaskakujesz, bo po ostatnim końcu wszystko mogło się zdarzyć nawet śmierć dziecka, ale tego bym Ci nie wybaczyła!
    jest z nami w końcu Leoś! <3 Piękne imię :) I wcale nie kojarzy mi się z ojcem ZB.
    Jest pięknie, tak jak być powinno od dawna miedzy tą dwójką, ale Twój pomysł z niemożnością zajścia w ciążę na prawdę trafiony w dziesiątkę. Cieszę się, że jest ktoś taki jak Ty i sprawdza się w tym co robi, bo mnóstwo historii o zdradach, kryminałów, sensacji, a o w miarę realnym życiu (jak na taki poziom życia, ciągle z tym się powtarzam) rzadko możemy przeczytać, za co bardzo Ci dziękuję. I pisz jak najdłużej, ja chętnie poczytam o szczęściu i miłości tej dwójki, ba trójki :) Leoś mimo, że wirtualny skradł moje serce :)
    Przepraszam, że pod poprzednim postem mnie nie było, ale czytałam na raty i w końcu zapomniałam :(
    Pozdrawiam.
    Iwona :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu jak się popłakałam. Przez ciebie nie zarobię na chusteczki, za kurs mało płacą i będę musiała w szary najtańszy papier toaletowy wycierać łzy przez co będę miała czerwone policzki.
    Dobrze, że Ala nie posłuchała Julity i zadzwoniła do Bartka, a ten miał szczęście, że trener się zgodził na przyjazd do kliniki, a Karol przyjechał do Częstochowy nowym autkiem.
    Chłopak? Leoś? Tak jak tata ZB9. Nie. Dlaczego to nie mogła być dziewczynka. Już nawet Paulinka mogłaby mieć na imię chociaż Jagódka jest piękniejsze :> I już moja radość prysnęła, ale dobrze, że na trzy sekundy i powróciła z powrotem :D Dobrze, że z maluszkiem wszystko w porządku, dostał dużo punktów i niech dobrze się im chowa.
    Jak sobie pomyślę jak ta kruszynka wygląda w rękach Bartka to znowu się wzruszyłam. Co ty ze mną robisz?
    Czyżby w Ali odkrył się instynkt macierzyński? Z Pawełkiem muszą się postarać o swoje. Zdecydowanie.
    Nie jest za słodko. Zresztą nawet jak będzie nie słodko to i tak będzie dla mnie idealnie. Wiesz dlaczego :D Tylko marzy mi się kilkaset rozdziałów, co najmniej jeszcze jedno dzieciątko i żeby wszystko u nich było w jak najlepszym porządku bez żadnych komplikacji, bo jak coś odwalisz to cię znajdę i już nawet nie piszę co ci zrobię.
    Ściskam bardzo, bardzo, bardzo mocno ;*
    P.S. Młody jaki słodziak. Aż się w nim zakochałam <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział :) nie mogę się doczekać kolejnego ;)
    Pozdrawiam ze słonecznej Grecji ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba powinnam napisać jedynie - awww <3
    Ale nie ograniczę się do tego słowa :D Imię Leoś jest przepiękne! I wcale nie kojarzy mi się z seniorem Bartmanem, jak to mawiała moja babcia "nie jednemu psu burek" :)
    Coquette, jestem prze szczęśliwa z przebiegu tego rozdziału. Boże, jak ja bym chciała tak czułego męża, ojca moich dzieci :) Cieszę się, że nie wymyśliłaś nic złego, że Mały urodził się w pełni zdrowy, bo to okręcenie pępowiną i przerwanie rozdziału nie było dobrą wróżba :/ Młode małżeństwo cieszy się rolą rodzica i świetnie im to wychodzi. Polubiłam tutaj Alę (imienniczkę moją :D) jest lekko szalona, ale i oddana przyjaciółka. Chcę czytać jak najdłużej o szczęściu w ich rodzinie, bo swoje przeszli. Zdjęcie Leosia zrobiło furorę wśród moich dwóch przyjaciółek, a i ja się w nim zakochałam! :)
    Pozdrawiam gorąco, Alicja :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeja, jeja i jeszcze raz jeja *.*
    Niby wszystko wiedziałam, że pojawi się Leonek na świecie, że będzie miał tak na imię i w ogóle i w szczególe <3 Ale czytać to jak najbardziej się chciało. *.* Wzruszyłam się mocno! :)
    Widzę, że położna, równie zapominalska o małych szczegółach, jak ja, ale nie uległa i zabrała małego Przystojniaka ze sobą! <3 :P
    Widzę aktualizacja zdjęć, jakie odnowione, widzę i Leoś ma inne <3
    Jaka śliczna Emilka i Oliwka <3
    Przepraszam, ze mało konstruktywny ten komentarz, ale ja tu się rozpływam szczęściem i nie mogę się skupić i smucę się ciut, bo to końcówki... :(
    Buziaczki, Happcia :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Boże wreszcie zagościło tu szczęście i wiem, że chyba tak szybko nie zniknie. Wierzę w ciebie, że nie zepsujesz tego nagle i to szczęście będzie trwać :*
    Nie dziwię się, że Julita wolała być sama podczas porodu. Miała rację, Bartek by jej nie uśmierzył bólu. Ale dobrze że przyjechał i zrobił jej niespodzianke ;)
    Całuje :-*

    OdpowiedzUsuń
  11. Czułam, że to będzie właśnie chłopak i jest Leoś :)
    Imię odziedziczył po seniorze Bartmanie czy kubańskim siatkarzu? :D
    Teraz już są spełnioną rodzinką i nic tylko żeby ich szczęście trwało i trwało, a Leoś doczekał się rodzeństwa :)
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  12. mnie zaskoczylas bo myslam, ze beda jakies komplikacje i cos z dzieckiem :) swietnie pisesz iby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Najważniejsze, że wszystko u Was w porządku, a malec już stanowi pociechę :) Trzymajcie się!

    OdpowiedzUsuń