piątek, 30 sierpnia 2013

32.


Ze sporym opóźnieniem lądujemy w Krakowie. W trakcie lotu rozpętała się burza, lecieliśmy krótki czas w niemałych turbulencjach, o ile mi się zdarzyło kiedyś w takich warunkach lecieć i byłam w miarę spokojna, to Bartek wręcz miażdżył mi dłoń ściskając swoją, koloryt cery śnieżnobiały, pot na czole i szybki oddech świadczyły o wielkim zdenerwowaniu. Po północy doczekaliśmy się na walizki, gdyż moja zaginęła, ale na szczęście została odnaleziona. Prosto z lotniska przechodzimy na strzeżony parking po klucze i samochód. Stoimy przed małą budką i próbujemy dostać się do portiera. Pukamy, stukamy i nic. Dochodzi pierwsza w nocy, zimno na dworze, a my w dość cienkim stroju okupujemy blaszak.
- Idź sobie ubierz spodnie, tam są łazienki. - wskazuje palcem, gdzie mam iść widząc jak dygotam z zimna. - Ja zadzwonię do właściciela co się tym zajmuje.
- Nie trzeba, wytrzymam. Dzwoń, bo tutaj chyba nikogo nie ma. - usiadłam na walizce. Po burzliwej rozmowie z Malinowskim Bartek chodzi tam i z powrotem. Facet za chwilę ma przyjechać do nas z kluczami, bo według niego na dzisiejszą noc nie miał nic nikomu wydawać, a samochody zostawiać można tylko do 20 więc nie było sensu zostawać.
- Jaka ty jesteś zimna! Ubieraj sweter. - dotyka mojego ramienia.
- Uspokój się despoto, i siadaj na dupie. - roześmiałam się rozładowując atmosferę. W końcu siedzimy w wygodnym bartkowym samochodzie. Mając taką pogodę w Polsce chętnie wróciłabym na Chorwację. Noce ciepłe, klimatyzowany apartament, jedzenie podawane do pokoju, gdy nam się nie chciało zejść, ale koniec dobrego trzeba zmierzyć się z rzeczywistością.
- Na pewno chcesz prowadzić?
- Tak.
- Ale miałeś ciężki lot.
- Nie znaczy, że nie mogę prowadzić. - warknął.
- Dobrze. Co ty taki zły?
- Ten cały Malinowski podniósł mi ciśnienie!
- I będziesz wyżywał się na mnie?
- Nie. Włączyć ogrzewanie?
- Na chwilę.
Jedziemy za wiele nie odzywając się do siebie. Droga jest dość pusta, czasem miniemy jakiś samochód. Mniej więcej od Dąbrowy Górniczej przed nami jedzie zielony golf, a jeszcze przed nim ścigacz. Jakoś nie sympatyzowałam za tym środkiem transportu.
- Jak widzę ten motor, to przypomina mi się zabawna sytuacja. - Kuraś śmieje się na wspomnienie tego wydarzenia.
- Mów.
- Gdy miałem 14 lat jeden z kolegów miał starszego brata, który miał Simsona czy Komara nie wiem jakiś taki swojej roboty motor. - znowu nie posiada się ze śmiechu.
- No i?
- I wszyscy chcieliśmy na tym jeździć, a rodzice nie pozwalali nam. Także spotykaliśmy się, gdy Rafał był sam w domu. Pewnego razu była moja kolej, a że nie potrafiłem za bardzo jeździć to po przejechaniu może 20 metrów wywaliłem się. Złamałem nogę, chyba z 3 miesiące nie mogłem grać, motor musiał tata naprawiać, szlaban miałem na spotykanie się z chłopakami, a mama zmuszała mnie do intensywnej nauki i czytania lektur.
- Bartek, jaki ty głupi byłeś. Jak nie palenie na strychu, to jazda na motorze. Założę się,  że nie miałeś kasku?
- No nie, nikt nie miał. - jego głupota czasem mnie zadziwia. Chociaż wtedy był dzieckiem, teraz jest dużo mądrzejszy, ba dojrzalszy. W końcu ukołysana charyzmatycznym głosem Igora z Lemon’u zasnęłam. Bartek jest dobrym kierowcą nie mam czego się obawiać.
Jakiś pisk, gwałtowny skręt w prawo, hamulec - otwieram oczy i patrzę co się stało.
- Jesteśmy już w domu? - ziewam.
- Nie. Ten ścigacz co jechał przed nami miał wypadek. - od razu się obudziłam, szeroko otworzyłam oczy i zapytałam jeszcze raz, żeby się upewnić czy aby się nie przesłyszałam. Wybiegliśmy z samochodu, szczęście w nieszczęściu akurat przejeżdżała tą drogą karetka. Ze ścigacza za wiele nie zostało, kawałki blachy leżały na środku drogi i wkoło. Chłopaka wyrzuciło na przeciwny pas.
- Nie patrz tam. - zasłonił mi oczy, i momentalnie zamknął w szczelnym uścisku. Okazało się, że młody motocyklista zjechał na przeciwny pas uderzając w osobówkę, a w golfie jadącym przed nami jechała jego dziewczyna. Raptem godzinę temu kupili jednoślad. Natychmiast przyjechały straże pożarne, druga karetka, która zajęła się pasażerami z osobówki na szczęście każdy wyszedł z auta o własnych siłach. Po motocyklistę leciał już śmigłowiec, jednak po blisko godzinnej reanimacji nie podjął akcji serca. Jego dziewczyna póki tliła się iskierka nadziei na ocalenie utrzymywała trzeźwość umysłu, lecz, gdy lekarze odeszli od niego uklękła przed nim szarpiąc za szczątki ubrania, krzycząc, całując twarz, ramiona. Nie chcę sobie wyobrażać co ta dziewczyna mogła czuć. Jak teraz będzie funkcjonować, pewne jest, że w pamięci do końca życia zostanie i do swojej śmierci przed oczami będzie miała to zdarzenie.
Blisko dwie godziny staliśmy w korku, ponieważ ruch był zamknięty. Przejeżdżając obok miejsca wypadku widać jeszcze było krew i olej z motocykla mimo, że zostały posypane proszkiem. Straszny widok. Od razu przeleciały mi przed oczami wszystkie miesiące naszej znajomości, i każda chwila razem.
Nad ranem znaleźliśmy się w domu. Zmęczeni nocną przygodą z autem, później nieprzyjemny wypadek - marzyliśmy o kilku godzinach snu.
- Możesz mnie tylko przytulić? - gdy zamykałam oczy, wszystko wracało, a na ciele robiła się gęsia skóra.
- Mogę, chodź tutaj do mnie. - zamknięta w silnych ramionach zasnęłam.

Po wstępnym ogarnięciu się po podróży, zrobieniu prania, wyprasowaniu, zaopatrzeniu lodówki w jakieś produkty, skoszeniu trawy, i ogólnego spędzenia wspólnie czasu przed telewizorem mija kolejny wolny dzień. Jeszcze niecały tydzień i Bartek wraca do spalskich lasów.
- Nie widziałeś gdzie położyłam sukienkę dla Emci? - biegam po domu i nie mogę znaleźć.
- U mnie została. Jak się rozpakowywałem to znalazłem w mojej walizce. - przypomniało mi się, że jednak do jego bagażu włożyłam ciuszek dla Emki, gdyż moja walizka ledwo wytrzymywała na szwach po zakupieniu kilku chorwackich ubrań.
W drodze do Piotrkowa zahaczamy o bartkowe mieszkanie po ubranie i jeszcze tablice po której można pisać kolorowymi pisakami. Nie, tablica nie z Chorwacji. Sprzętu takiego kalibru nie pakowalibyśmy do walizki. Wczoraj, gdy byliśmy na zakupach Bartek upatrzył sobie, i musiał kupić.
- Cześć ciociu! - biegnie w naszą stronę mała blondynka. Ledwo zdążyłam kucnąć, a już uwiesiła się mocno na szyi. - Tęskniłam za tobą. Tak długo cię nie było. - momentalnie zaszkliły mi się oczy.
- Ja za tobą też, ale już jestem. - cmoknęłam ją w cieplutki policzek. - Zobacz kto ze mną przyjechał.
- Wujek Baltek. - bierze ją na ręce wysoko podrzucając do góry na co zachodzi się śmiechem.
- Cześć Emilka. A dasz wujkowi buzi? - natychmiast obdarza go słodkim muśnięciem w polik.
- Musisz się ogolić jak tatuś. Mamusia mówi, że ma policzki jak moja pupcia. - odwróciłam się w drugą stronę, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem. - Tesz masz wakacje jak ciocia?
- Dobra, następnym razem ogolę się. Tak mam wolne, ale niedługo wracamy do pracy. - Mała robi smutną minkę. - A ty z mamą i tatą przyjedziesz na nasz mecz?
- Tak. I będziemy rzucać piłką?
- Jasne, że będziemy. Popatrz co z ciocią mamy dla ciebie. - kładzie ją z powrotem na trawie i wyciąga z samochodu torebkę z sukienką, słodycze i tablicę.
- Mamusiu, mamusiu patsz co mam!- biegnie do Patrycji, która ciągle stała na schodach i przysłuchiwała się naszej pogawędce.
- A podziękowałaś?
- Dziękuję. - perliście się uśmiechnęła i zaczęła zajadać kinderkami. Tablica zrobiła większą furorę niż moja wyszukana sukienka. Weszliśmy do domu, za niedługo wrócił Kacper, który po raz kolejny był pod wrażeniem, że jeden z najlepszych siatkarzy przebywa u niego w domu.
- Zacznij się przyzwyczajać, że będziesz miał szwagra samego Bartka Kurka. - Patrycja zwróciła się do męża.
- Serio bierzecie ślub? - wypalił jak z procy.
- Nie. Nic o tym nie wiem, poza tym nie planuję ślubu. - roześmiałam się.
- Choć się ze mną bawić. - Emila odeszła od zabawek i przyszła do nas.
- Emilcia rozmawiamy. Później ciocia z wujkiem pobawią się z tobą. - stanowczy głos ojca dźwięczał nam w uszach. Mała niezadowolona odeszła od nas z głową zwieszoną w dół.
- Emilka, wujek z tobą się pobawi tylko musisz powiedzieć w co.
- Malowanie! - radośnie klasnęła małymi rączkami. Ku uciesze Bartka chodziło o malowanie po tablicy.

- Ciocia, musisz jusz jechać? - Mała stanęła przede mną kurczowo trzymając za rękę.
- Już się późno robi, a ty zaraz będziesz oglądała swoją ulubioną dobranockę „Świnkę Peppę” i  pójdziesz spać. - biorę ją na ręce.
- Ale ciebie teraz prawie nie ma. - obejmuje mnie swoimi małymi rączkami za szyję.
- Zapytaj mamę z tatą czy możesz jechać do nas na noc. - szepta jej Bartek na ucho. W sekundzie schodzi z rąk i biegnie do rodziców. Po krótkiej wymianie zdań ulegają. Mała cała w skowronkach pakuje najpotrzebniejsze rzeczy do swojego różowego plecaczka, i staje obok nas.

- Dobra, dzieciarnia do spania. Emilka chodź się myć. - odrywam duże dziecko i małe od siebie, tak się zatracili w zabawie, że stracili zupełnie rachubę czasu.
- Jeszcze chwileczkę. - protestuje Marszałkówna.
- Nie Emila. Już jest bardzo późno, wujek też idzie spać. - prosząco patrzę na Bartka, żeby utwierdził ją w tym przekonaniu. Zniesmaczona podreptała ze mną do łazienki. Przebrałam ją w piżamę na której przedstawione było Smerfiątko. Oglądając bajkę w salonie popijała mleko pod opieką Bartka, a ja szybko wzięłam prysznic.
- A ty nie idziesz do swojego domu? - wyraźnie zaskoczony takim pytaniem przez ponad dwulatkę Kurek próbował wyjść z opresji.
- Nie. Dzisiaj śpię z wami.
- Ja zawsze z ciocią spałam.
- To dzisiaj będziesz spała z wujkiem i ciocią, może być?
- Nie, ja chcę z ciocią. - zbierało się już Małej na płacz.
- Emcia, idź wybierz wujkowi pokój w którym ma spać, i my też zaraz pójdziemy. - wzięła Bartka za rękę i pomaszerowała do pokoju naprzeciw sypialni.
- Nie zamykaj drzwi, żeby wujek nie bał się spać. - mała mądralińska.
- To idź zanieś mu misia, bo tobie dzisiaj niepotrzebny. - zeszła z łóżka i zostawiła pluszaka - wiewiórkę przy bartkowej głowie.
- Julita! - dało się słyszeć wykrzyczany głos z ironią z równoległego pokoju.
- Też cię kocham. Śpij dobrze. - zaśmiałam się pod nosem. Emka wykonała swój rytuał, czyli całowanie i przytulanie na noc, a po chwili obie zasnęłyśmy.
Następnego dnia wczesnym po południem odwieźliśmy moją chrześnicę do rodziców. Pozwoliła nam odjechać pod warunkiem, że jeszcze ją zabierzemy do siebie. Mądra dziewczynka z tysiącami pomysłów, beztroska i uśmiechnięta, która potrafi się cieszyć z najmniejszej rzeczy.

- Jutro przyjeżdża Tera z Andrzejem.
- O której?
- Nie wiem. Do nas mają wieczorem przyjść .
- Będziesz w swoim żywiole?
- Co masz na myśli?
- Babskie pogaduchy. - w pomieszczeniu rozległ się jego głośny śmiech. Nie omieszkałam skomentować, że za to oni dorwą się do picia co podsumował głośnym fuknięciem.
Zapiekanka makaronowa z serem już czeka w gorącym piekarniku na przyszłe państwo Wrona, główni zainteresowani powinni zaraz się pojawić. I przyszli, ale widać, że mimo gry pozorów chyba się pokłócili. Tereska zerka na Andrzeja bazyliszkowym wzrokiem, trochę nie wiemy jak się zachować, ale również udajemy, że wszystko gra.
- Witaj kochana! - przytuliłyśmy się mocno. - Pięknie opalona jesteś. A ty Bartek nie przeszedłeś odprawy, i nie byłeś na wakacjach? Biały jesteś jak mąka tortowa. - wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
- Wiedzę, że żarty się ciebie trzymają.
- Przyjacielu mam coś dla ciebie. - wyraźnie niewzruszony tereskowym spojrzeniem Andrzej szczerzy się do Bartka wyciągając jakiś pakunek z torby. Kurek śledzi każdy ruch przyjaciela, by po chwili zawyć, że o mało bębenki nam nie popękają!
- Bartek! Zwariowałeś? Oprócz jegomości jeszcze z Jutą jesteśmy tutaj. - Michalikówna okazała swe niezadowolenie.
- Terenia wdech - wydech.
- Kurek błagam idź z nim gdzieś, zostaw mnie z Julitą, zajmijcie się sobą! Weź mi Wronę z oczu.
- Tercia, zająć to ja się mogę Julitą. - dostał ode mnie strzałę w bok.
- A powiecie co się stało? - popatrzyli na siebie, Andrzej się uśmiechnął tylko.
- Bo ten, ten. -  Tera najwyraźniej szukała słów.
- Kochanie, Andrzej mam na imię. - zmierzyła go wściekłym wzrokiem.
- Oglądaliśmy fajne mieszkanko, już wyposażone, wymalowane. Mieliśmy uzgadniać warunki wynajmu, dopóki ta siatkarzyna nie spytała faceta, czy może nas zostawić samych.
- A po co?
- A otóż po to Jutka, żeby sprawdzić czy łóżko w sypialni nadaje się na użytkowanie. - obaj mężczyźni w naszym gronie wybuchli śmiechem. - I co się śmiejesz? - Tereska wyprostowawszy się zbliżyła dłoń ku andrzejkowej głowie i zwinnym ruchem oddała cios, którego nawet nie powstydziłaby się Halinka Kiepska.
- Ała! Co ty taka nerwowa? - Wrona rozmasowywał obolałą głowę. - Żartowałem przecież, nawet facet się śmiał tylko ty musiałaś narobić dymu.
- Jesteś facet, myślisz penisem. Zero szarych komórek, i ludzkiej przyzwoitości. - sytuacja wychodziła spod kontroli, i zaraz może dojść do rękoczynów, gdyż zła kobieta to nieprzewidywalna kobieta. Dlatego w ekspresowym tempie przenieśliśmy się do salonu. Bartek wyciągnął z barku „wodę mówiącą”, by wprowadzić Tercię w stan hibernacji. Aż mi jej żal, ale z drugiej strony zna poczucie humoru Andrzeja i nie musiała się tak unosić. Z każdym kolejnym kieliszkiem u panów, a drinkiem w naszym wykonaniu przekonywała się z powrotem do swojego chłopaka, ale nie dała się ugłaskać czułym słówkiem. Bartek za to wziął się za jedzenie wiejskich wyrobów, które przywiózł mu Andrzej. Dziadkowie środkowego mieszkają na wsi, i kilka razy w roku kupują od znajomego gospodarza świniaka, z którego od razu wyrabiane są podroby dla ukochanego wnuka, a że Bartek jest wielkim miłośnikiem takich zakąsek, to przyjaciel o nim pamięta.
- Bartek, nabawisz się cholesterolu! - nie mogę patrzeć jak zjada kolejne kawałki pasztetowej, kaszanki a przegryza wędzoną wiejską kiełbasą.
- Spokojnie kochanie. A może chcesz troszeczkę? - podsuwa mi kanapkę z salcesonem, żywo protestuję. - Nie chcesz? - czknie sobie. - I prawidłowo, więcej dla mnie. Takich rarytasów w sklepie nie znajdziesz. - sama mam ochotę strzelić mu przez głowę, ale usprawiedliwiam, że zdecydowanie za dużo wlał w siebie wysokoprocentowej. Po północy kończymy imprezę, na domiar złego wymieszałam z Terą drinki z winem.
Wrona z Teresą idą do przygotowanego pokoju spać, ciągle się sprzeczając, a my bierzemy szybki prysznic, który odrobinę nas otrzeźwia.

- Gdzie ty łazisz? - otwieram zaspane powieki, Kurek chodzi po ciemnym pokoju i majstruje przy radiu.
- Włączam muzykę.
- Po co? Chodź, że na łóżko. - przewracam się na drugi bok.
- Imię Andrzej słyszałem we wszystkich możliwych głosach, wystarczy.
- Oj no, godzą się. Przy okazji sprawdzają nasze łóżko. -uśmiech wkrada mi się na usta wracając do pomysłów Wronasa.
- Twoje. To twój dom.
- Mój jak i twój. Nie majacz. - kładę głowę na jego ramieniu z powrotem zamykając oczy. - Bartuś, masz pilota do radia? Weź może pogłośnij tą muzykę, bo i ja coś słyszę zza ściany. - później już nic nie pamiętam.
Nasi goście wstali w zdecydowanie lepszych humorach niż szli spać. Przygotowałam z Terą kilka kanapek z pomidorem, serem żółtym i szynką. Nalałam nam do 4 kubków kawy z ekspresu + mleko i przeniosłam na stół.
- Dobrze się wam spało? -wypalił Kuraś wgryzający się w kanapkę z boczkiem, pozostałościami andrzejowej wałówki dla niego.
- Znakomicie. - rozweselony środkowy nie omieszkał się uśmiechnąć.
- Słyszałem. - Bartek wybuchł śmiechem, za co dostał kopniaka w nogę pod stołem,  a Wrona i Tera momentalnie spąsowiali.
                                                                                                                                                                    

Pisany kiedyś. Kiedyś się podobał, teraz niekoniecznie.
Sorki, za brak odzewu u Was ode mnie, ale nie miałam czasu, ponieważ jakieś życie poza blogowe też prowadzę. Ani nie  bywałam na Internecie. W pracy też miałam gorący okres.
Postaram się jak najszybciej nadrobić wszystko. Przepraszam.
Pozdrawiam.

piątek, 23 sierpnia 2013

31.



Walizka pęka w szwach od ilości ubrań i kilku najpotrzebniejszych rzeczy potrzebnych, by przetrwać tydzień. Wreszcie upragniony urlop, po raz pierwszy z ukochaną osobą. W poprzednich latach jeździłam z Alą, Wiktorem i Mają, wcześniej jeszcze z nami bywała Pati z Kacprem, ale kiedy urodziła się Emilka tak zaburzył się plan. Wysuwam rączkę walizki by dowieźć ją do samochodu. Postanowiliśmy, że jedziemy sami na lotnisko do Krakowa, gdyż stamtąd mamy wylot. Taksówka na takiej trasie wyniesie krocie, a znowu prosić kogoś żeby nas odwiózł potem przywiózł nie ma sensu. Zapłacimy te kilka złotych za strzeżony parking, ale od nikogo nie będziemy zależni. Kładziemy się wcześniej spać, żeby przypadkiem rano nie zaspać.
Pogoda nas zaskoczyła, bo o ile poniedziałek był słoneczny, tak wtorek wita nas poranną mżawką. Nagła zmiana garderoby na wyjazd z letniej sukienki na legginsy w kwiatki, tunikę i cienki morelowy żakiet. Im bliżej Balic tym deszcz mocniej pada, dojeżdżamy na czas, pomyślnie przechodzimy odprawę i oczekujemy na swój lot. Z racji pogorszenia warunków atmosferycznych wszystkie loty zostały przesunięte o pół godziny.
Przed południem znajdujemy się już w docelowym miejscu - Vodice. Pogoda prze piękna, a my zaczynamy się kisić w naszych ubraniach. Zabieramy z recepcji klucz do naszego apartamentu, przywołujemy windę i jedziemy na trzecie piętro. Przekraczam próg i po omacku chcę chwycić drzwi, żeby je zamknąć, jednak wcześniej ktoś mi porywa rękę.
- Ooo to mnie zaskoczyłeś. - łapczywie oddycham po oderwaniu się od jego malinowych ust.
- Wreszcie sami. Juhu! - głośnym okrzykiem wyraża swoją radość. - Jutka, dziś są twoje imieniny. - charakterystycznie porusza brwiami.
- No i co w związku z tym? - kokietuję go wolnymi kroczkami popychając na sofę. Nieprzerwanie całując odpinam mu spodnie, ściągam t-shirt, by po chwili zostawić go w samych bokserkach, i do nich próbować się dostać.
- Julita nie rób tego. - łapie mnie za nadgarstki. - Wiesz, że wtedy nie będę potrafił się powstrzymać, a nie możemy pozwolić sobie na swawolę. Do kiedy masz te leki? - stał się śmiertelnie poważny.
- Do jutra rano, ale nie musimy się dosłownie kochać. - próbuję dojść do kompromisu.
- Proszę, wytrzymaj. - błagalnym wzrokiem patrzy na mnie.
- Aż tak działam na ciebie? - chichotam.
- Jeszcze się pytasz. - scałowuje mój dekolt, by po chwili energicznie się oderwać i szukać krótkich spodenek. - Chodź idziemy na plażę, skoro jutro nie będziemy mieć czasu. - szczerzy się ponaglając mnie w przebieraniu. - Tutaj chcesz zmieniać strój? - patrzy wielkimi oczami na mnie, gdy w salonie rozbieram się.
- Yhym. Mam się wstydzić ciebie? - z uśmiechem na ustach rozpinam na jego oczach biustonosz, żeby się przebrać w bikini.
- Specjalnie mi to robisz. - zadowolony odwraca się do okna.

Uwielbiam taką pogodę. W Polsce przy 30 stopniach  zaczynamy się topić, a tutaj na chorwackim wybrzeżu panuje klimat śródziemnomorski, i mamy czym oddychać. Skorzystaliśmy z uroków ciepłej wody i statku.
- Misiek ostatnia dawka leków wzięta. - szczerzę się niemiłosiernie do Kurka co odwzajemnia.
- Chodź się trochę poopalać, bo wrócimy bardziej biali niż przed wyjazdem. Czytałem, że niedaleko jest jakieś miasteczko rybackie podobno serwują tam świetne ryby. - delikatnie muśnięci słońcem przerwaliśmy opalanie. Zgodnie ze wskazówkami udaliśmy się do Tribuji, małego miasta o starej rybackiej tradycji. Tutejsze wąskie uliczki kryją liczne gospody, w których serwują świeże ryby i podobno dobre domowe wino.
Najedzeni, wolnym krokiem wróciliśmy do apartamentu. Przebrałam się w inny, suchy strój i przepasałam pareo. W okolicy Vodic jest wiele urokliwych, często bezludnych wysepek. Niedaleko znajduje się wyspa Privić, spacerkiem trzymając się za ręce idziemy w jej kierunku.
Księżyc i kilka lamp odbijają się w czystej jak łza wodzie. Nikogo wkoło nie znajdujemy, słychać jedynie ćwierkanie ptaków, fale i nasze oddechy. Siadamy niedaleko brzegu na małej polanie wsłuchując  w otaczającą nas naturę.  Znudzona bezmyślnym wgapianiem w wodę wdrapuję się na bartkowe kolana. Wczepiam się w jego lekko za długie włosy przysuwając twarz do swojej, by zapomnieć się w coraz dłuższych i śmielszych pocałunkach. Walka trwa w najlepsze, jak gdyby któreś miało stracić życie przerywając tą swawolę. Oddzierguję letnią chustkę, która zakrywa ciało.
- Wracamy? - łapiąc oddech szeptem pyta Bartek.
- Po co?
- Chcesz tutaj się kochać? - kiwam głową.
- Sami tu jesteśmy. - rozglądam się na boki. - Spełnisz moje takie tam małe marzenie, by móc kochać się na plaży. - uśmiecham się i z powrotem odnajdujemy swoje usta.  Delektujemy się swoim ciałem na przemian. Wielkie dłonie przyjemnie masują łopatki, biodra, pośladki, by znów wrócić do wyższych partii pleców.
Ciepły język przyjmującego krąży wokół piersi przygotowując twarde sutki do ssania i przygryzania. Staram się nie odpłynąć, przymykam w pół powieki i patrzę zamglonymi oczami przed siebie szukając uspokojenia. Dotykam jego brzucha kierując się ku dołowi, pospiesznie ściągam mu krótkie spodnie i czerwone bokserki, współpracuje unosząc pośladki w górę, by zesunąć kawałki materiałów. Biorę jego męskość do rąk czując jak zwiększa objętość i sprężystość.
- Och. - jęczy. - Gdzie ty się tego nauczyłaś? - cedzi każde słowo nie otwierając oczu.
- Mając takiego modela wstydem byłoby nie umieć. - scałowuje moją szyję, po chwili głaszcze plecy, by zaraz znaleźć swoje wielkie dłonie na pośladkach przyjemnie ściskając. Jedną rękę zanurza w zagłębieniu między udami, drugą obejmuje mnie w pasie zbliżając do siebie. Moje dłonie ponownie ściskają gąszcz włosów na jego głowie, jęczę cicho doprowadzana do szaleństwa sprytnymi rękami.
Gotowa na zbliżające się zjednoczenie, w mgnieniu oka poczułam jak nabrzmiały członek wypełnia mnie od wewnątrz. Kompatybilność naszych ciał towarzyszyła wulkanowi emocji względem siebie. Ciągle siedząc na bartkowych kolanach podnosiłam się ku górze i spadałam tuląc jego głowę do piersi. Nie wiem ile czasu minęło? Momentami miałam wrażenie, że wieczność, a czasem, że krótka chwila. Nie posiada mnie, ani nie pieprzy tylko sprawia obopólną przyjemność przez kochanie się.
- Nie przerywaj, proszę. - szepnęłam mu do ucha, byłam jak w transie. Czułam pod palcami napięte mięśnie jego pleców. Ciężko dyszał. Z każdym ruchem wbijał się coraz głębiej, a ja coraz gwałtowniej uderzałam pośladkami o jego uda wypełniona po każdy milimetr ciała.
Czując, że nadchodzi końcowa fala gorąca, ścisnął mocno mnie za biodra nie pozwalając upaść w tej euforii, gdy wygięłam się w łuk, po wspólnym wręcz równoczesnym orgazmie, nie jednym. Z pewnością nie. Nastąpił wybuch, świat rozsypał się na milion kawałków.
Opadłam już spokojnie na jego wyprostowane nogi, tuląc się w bartkowe ramiona jak mała dziewczynka, ciężko sapiąc.
- Kochanie. - nadal głośno oddychał. - Byłaś niesamowita. Kocham cię Juliś.
- Ja ciebie też. - złączyliśmy się w pocałunku. Jeszcze trochę czasu spędziliśmy nad brzegiem doprowadzając oddechy do zgodnego, naryralnego rytmu.

Otwarłam ciężkie powieki, po kilku mrugnięciach wyostrzyłam obraz. Firanka swobodnie kołysała się w luce otwartych drzwi balkonowych. Bartek spał przytulony do moich pleców, ręką dotykając brzucha. Wróciłam myślami do nocnych wydarzeń. Siatkarz stał się moim wymarzonym partnerem, jak gdyby uszyty na miarę. Odwróciłam się przodem w jego stronę patrząc jak spokojnie oddycha. Uwielbiam jego ciemno brązowe włosy, delikatny zarost, którym niejednokrotnie doprowadza mnie do szaleństwa łaskocząc aksamitną skórę, pieprzyk na prawym policzku, błękitne oczy szukające tylko mnie wśród innych i nawet lekko odstające uszy, które chcą słuchać mojego melodyjnego głosu. Uwielbiam go za to, jakim jest człowiekiem. Uwielbiam za całokształt.

Kolejne dwa dni minęły na leżeniu plackiem na plaży. W między czasie korzystaliśmy z atrakcji typu: siatkówka plażowa, odbijanie piłki w wodzie, badminton czy pole golfowe blisko hotelu. Akurat ostania forma rozrywki jest dla mnie nudna za to Bartek odkrył ten sport niedawno i jest nim zafascynowany. Kilkukrotnie namówiona próbowałam trafić do dziurki w polu golfowym  tylko, że to nie na moje nerwy. Zamiast się uspokoić nabierałam większych nerwów, nie pomagały żadne próby uspokojenia polecane przez pana opiekującego się tym polem, byłego zawodnika, który zdobył najwyższy laur - zieloną marynarkę w rozgrywkach The Masters Tournament.

- Chodź popływać. - chwyta mnie za rękę podnosząc z leżaka.
- Ale ja będę tylko blisko brzegu.
- Przecież potrafisz.
- Umiem, ale pewniej się czuję jak jestem blisko lądu. - zdecydowanie bardziej lubię pływanie w sztucznych akwenach, szczególnie basenach. Gdy Bartek nadal spalał energię poprzez pływanie wróciłam na ciepły leżaczek, okulary przeciwsłoneczne na nos i mogę się opalać. Nie na długo, gdyż zasłonił mi słońce swoim  barczystym ciałem i bezmyślnie wziął na ręce kierując się do wody. Krzyczałam, wierzgałam nogami, ale na nic się to zdało. Na tyle byłam mądra, że nie puściłam jego szyi, i swoim ciałem przygniotłam w wodzie lekko go podtapiając.
Wieczorem nie wybieraliśmy się nigdzie, postanowiliśmy zamówić butelkę musującego wina do pokoju.  Wyszliśmy na balkon i z góry podziwialiśmy panoramę miasta. Zdecydowanie uwielbiam tak romantyczne chwile z Bartkiem.
Obudziłam się dość wcześnie, i wpadłam na tymczasowo genialny pomysł, że dość opalania na plaży, przynajmniej nie dziś. Za szeregiem próśb ugadałam przyjmującego żeby przejść się po okolicy, by zwiedzić kilka miejsc, które są polecane. Bartek nie należy do osób lubiących aktywnie spędzać swój wolny czas. Pokusiłam się o odwiedzenie kilku sklepów z ubraniami, i nie omieszkałam kupić parę szmatek. By tradycji stało się zadość będąc w nowym miejscu zakupiliśmy drobne pamiątki dla siebie i najbliższych. Nie lubię wracać z pustymi rękami, i jedynie zdjęciami, które powinny wyjść piękne, gdyż w użytkowanie poszła moja lustrzanka, którą dostałam na urodziny. Wieczór uczestniczyliśmy po raz pierwszy w życiu na imprezie na plaży. Ludzi masa, na szczęście nikt nie nadużywał alkoholu i skończyło się bez niemiłych incydentów, a zabawa była przednia.

- Gdy brałeś prysznic rozmawiałam z Anetą. Pozdrawia cię i całuje.
- To chyba musisz wykonać o co cię prosiła. - zawadiacko się uśmiecha, by po chwili zatapiać swoje usta w moich.
- Usatysfakcjonowany?
- Może być.
- Mówiła jeszcze, że Zosia jest w ciąży mnogiej. - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Jaka Zosia? - przekręca się na bok w moją stronę na łóżku.
- Nauczycielka w-f w szkole w której pracowałam. - zaczął kojarzyć fakty.
- Acha, i ona będzie mieć bliźniaki? - skinęłam głową.
- Ja bym sobie chyba nie umiała poradzić. - zapatrzyłam się w sufit w głowie tworząc obraz mnie bezradnej z dwójką małych, płaczących dzieciaków.
- No to uważaj, bo jesteś w gronie osób, z prawdopodobieństwem wystąpienia bliźniaków.
- Co? - zmrużyłam oczy niewyraźne patrząc na niego.
- No tak. Ja też miałbym siostrę.
- Co ty to do mnie mówisz?
- Podczas ciąży mamę dopadł zespół znikającego bliźniaka, bo tak to się nazywa fachowo. Rozwijały się dwa płody, ja i drugi, tamten to była dziewczynka. Podczas badania USG okazało się, że dwa pęcherzyki  ciążowe znacznie różnią się rozmiarami, ten drugi nie rósł ani nie podejmował akcji serca. Na szczęście wydarzyło się to, w pierwszym trymestrze i obumarły płód uległ naturalnemu wchłonięciu przez organizm matki lub drugi płód. Pod koniec były jakieś komplikacje, ale chyba nie konsekwencją tego zespołu, tylko ciśnienie mamie skakało. - wzdrygnęłam się na samą myśl. Widząc moją reakcję przysunął się do mnie zakładając  rękę na ramię.
- Boję się bliźniaków, boję ciąży mnogiej. Bartek, musisz mi takie newsy relacjonować. - niepotrzebnie panikuję.
- Nie brałaś tego na fizjoterapii?
- Misiu, ja nie byłam na medycynie przecież. Niektóre zagadnienia są podobne, czy takie same, ale nie przerabiałam materiału jak lekarz.
- Yhym. Spokojnie Juliś, nasze dzieci będą z ciąż pojedynczych. - uśmiecha się, jak gdyby to było pewne i oczywiste.
- Masz zamiar dużo mieć tych dzieci? - w oczach zaczyna gościć lęk.
- Tyle ile ty, uzgodnimy. A nie chcesz teraz, to znaczy prawie za rok? - podnosi się na łokciach, i delikatnymi pocałunkami gładzi szyję.
- Zauważyłeś, że na dobrą sprawę jesteśmy raptem może 4 miesiące razem, i ty chcesz już dzieci?
- No to co? Ja kocham ciebie, a ty mnie. Nie musimy być ze sobą 5 lat żeby myśleć o pociechach.
- Wiem. - plątam się w myślach. - Co ciebie tak nagle wzięło? To musi być przemyślana decyzja, a nie wywołana impulsem. Wiesz jaka to odpowiedzialność? Ja myślę czy nie zrobić magisterki z fizjo, nie mam pracy i mam się już zaszyć w domu z dzieckiem?
- Ja zarabiam. - już jest w swoim żywiole, podnosząc mi koszulę nocną.
- Ja też chcę pracować. Misiek, zabezpieczamy się przecież. Wrócimy do tego tematu na pewno kiedyś, takie geny jak twoje nie mogą się marnować. - oddaję całusa.
- Możemy poćwiczyć, żeby wiedzieć co robić. - zamiast się uspokoić, nabiera większej ochoty na igraszki.
- My już doskonale wiemy co robić. - chichoczę.  - Jesteś erotomanem!
- Za twoim przyzwoleniem.
Po mile spędzonej nocy, a jeszcze przyjemniejszym poranku na pewno nie wyjdziemy z wprawy jak zadbać o podniesienie słupków wskaźnika urodzeń. Jednak wszystko co dobre musi się kończyć. Pomału trzeba będzie zacząć pakowanie i wracać skąd przyjechaliśmy.
Mimo wszystko to będą moje/nasze najpiękniejsze wakacje, i czas wspólnie spędzony, który na lata utkwi w pamięci. Bo On potrafi dać mi szczęście jednym uśmiechem.
                                                                                                                                                                  

Dzięki Wam dziewczyny, z którymi piszę na gg, czy innych komunikatorach - wywołujecie uśmiech na długi czas :)    <3
I wszystkim tym, które komentujecie, a nie mamy kontaktu. 
Ten rozdział chyba szczególnie dla mojej "pacjentki" :)

Pozdrawiam ;*