czwartek, 19 września 2013

35.





Widok jaki zastałem sparaliżował mnie. Zamiast coś zrobić stałem jak kołek i patrzyłem niedowierzając. Minęło kilka sekund nim podbiegłem do leżącej na podłodze Julity. Zacząłem panikować, zapominając o jakiejkolwiek pierwszej pomocy. Uklęknąłem przed nią próbując obudzić. Delikatnie szarpałem za ramiona, bezskutecznie.
- Julisia! Kochanie, obudź się! - ze łzami w oczach błagałem klęcząc przed jej ciałem. Coś mnie otrzeźwiło, krew  dotarła do mózgu, by pomyśleć żeby wziąć ją do Sokala. - Ratunku! Nikola!!!
- Co się stało? - dziewczyna wpadła do pokoju.
- Dzwoń do naszego doktora, jest na sali. Szybko!
- Co jej się stało?
- Spostrzegawcza jesteś, nie ma co! Nie pierdol tylko dzwoń szybko! Julita straciła przytomność!
- To może byś jej nogi podniósł do góry ratowniku od siedmiu boleści. - wkurzony do granic możliwości, bezsilny wziąłem kruche ciałko mojej dziewczyny na ręce, by iść w stronę doktora. W połowie korytarza spotkałem się z Sokalem, a za nim z torbą biegł Andrzej.
- Wracaj z nią do pokoju! - pan Jan dał rozporządzenie, natychmiast zawróciłem. Położyłem jej delikatnie ciało na łóżku, lekarz kazał mi się odsunąć, bo więcej przeszkadzałem niż pomagałem. - Co jej się stało? Wiesz coś?
- Nie mam pojęcia. Gdy wszedłem do pokoju leżała na podłodze, a obok niej przewrócony karton z sokiem. - zdałem krótką relację.
- Panie doktorze, tutaj leży jakaś mucha. - detektyw Wrona patrzył na plamę na dywanie po soku.
- Mucha jak mucha, Andrzej robisz sensację. - nie zwracałem uwagi na wywody kolegi, jedynie liczyło się, żeby Jutka szybko otworzyła oczy.
- Nie! To jest osa albo pszczoła!
- Pokażcie. - obok nas znalazł się doktor. -Osa! Musiała ją użądlić. Natychmiast wstrzykujemy jej adrenalinę. Andrzej podaj torbę, nie ma na co czekać, bo nie wiemy w jakie miejsce ją użądliła, jak w przełyk to nie mamy dużo czasu żeby do obrzęku i uduszenia nie doszło. - chyba się przesłyszałem?! Co On gada?! Jakie uduszenie?!
- Doktorze, niech pan coś zrobi! Niech pan ją wybudzi! Błagam!
- Bartek uspokój się, zaraz odzyska przytomność.
Zaczęła się wybudzać. Najpierw głośno kaszlała, później otworzyła oczy. Obraz ją chyba raził, bo szybko zamknęła. Zaniepokojony brakiem odzewu z jej strony już wyrywałem się, by spytać Sokala co jest szybko odczytał moje intencje nakazując się uspokoić, i czekać chwileczkę.

***

Obraz przed oczami był strasznie niewyraźny, a zarazem bardzo jaskrawy. Kilka razy mrugnęłam oczami próbując wyostrzyć obraz. Spojrzałam na boki, i nie wiedziałam czy to sen jakiś czy mi się wydaje, że stoi przede mną doktor Sokal, Bartek i Andrzej?
- Naprawdę tutaj stoicie?
- Tak.
- Co pan tutaj robi? - spytałam reprezentacyjnego lekarza.
- Julita użądliła cię osa, straciłaś przytomność, nie przyszłaś na trening, i Bartek przyszedł po ciebie. Wezwali mnie, dałem ci zastrzyk i już powinno być dobrze. Słyszę, że mówisz ściszonym głosem, i ciężko oddychasz czyli musiał owad wpaść ci do soku, a ty nieświadomie przechyliłaś karton, a wtedy użądlił cię w okolice przełyku.
- Dziękuję. - niedowierzałam w słowa doktora Jana. Nigdy nie byłam uczulona, nigdy żadnych reakcji alergicznych nie miałam.
- Nie ma za co. Teraz leż.
- Ale ja powinnam dawno być na treningu.
- Masz odpocząć. Zabraniam ci dziś pracować! Słyszysz? - tak groźnego doktora to ja jeszcze nie wiedziałam, przytaknęłam mu dla uspokojenia.  - Później Bartek przyniesie Ci wapno, widzimy się jutro w pracy.
- Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. - podałam mu rękę.
- Nie mi dziękuj. To on cię znalazł. - wskazał na Bartka, uśmiechnęłam się nikle. Cała trójka opuściła szybko pokój zostawiając mnie samą. Po kolacji każdy z chłopaków mnie odwiedził. Czułam się zupełnie jak w szpitalu, gdy nadeszła pora odwiedzin. Większymi lub mniejszymi grupkami wchodzili do mnie rozbawiając mnie do łez. Każdy do mnie zaglądnął prócz mojego chłopaka. Nawet trenerzy zapytali jak się czuję. Wzięłam piżamę i poszłam się myć.

- Co tutaj robisz? - na łóżku siedział Kurek trzymając w ręce plastikowy pojemnik.
- Przyniosłem ci wapno. Jak się czujesz?
- Już okej, dzięki. - wzięłam dwie tabletki musujące rozpuściłam w połowie szklanki wody mineralnej. Siatkarz nie odzywał się nic, tylko śledził każdy mój ruch. - Nie idziesz spać? - przerwałam ciszę.
- Andrea powiedział żebym dzisiaj został z tobą.
- Co ty gadasz? - szerzej otworzyłam oczy. Ja rozumiem, że mogłam o mało zejść z tego świata, gdyby nikt nie przyszedł popołudniu do mnie, ale żeby sami zaproponowali, że mamy razem spać?! Jeśli Bielecki wie o tym, i nie zabronił to chyba go aż polubię! - No to skoro tak, to chodź kładź się.
- Julita, nie wyobrażasz sobie, jak bardzo bałem się o ciebie. - mocno mnie objął, jak gdyby bojąc się, że zaraz gdzieś ucieknę. - Napędziłaś mi strachu. - schował swój nos w moich włosach.
- Przepraszam, ale ja nie wiedziałam… - nie dał mi dokończyć. 
- To nie twoja wina, każdemu mogła się trafić tak niefortunna przygoda. Przez te kilka minut, gdy byłaś nieprzytomna wariowałem, i traciłem racjonalne myślenie. Kocham cię jak wariat, i boję straty. - ostatnie zdanie wypowiedział już szeptem.
- Bartek, bo się zaraz popłaczę. - głos mi się łamał. - Nie chciałam żeby tak się stało. Też cię bardzo kocham. - mocnym pocałunkiem zapieczętowałam końcowe słowa. Schowana pod kołdrą, z głową ukrytą w zagłębieniu jego ramienia pogrążyłam się we śnie.

Kolejnego dnia czułam się już dobrze. Zeszliśmy razem na śniadanie po drodze zbierając się w grupkę. Dzisiaj królowała jajecznica  ze szpinakiem, jednak mój przełyk nie był w idealnym stanie, żeby jeść gorące potrawy dlatego też poprosiłam panie z kuchni o serek topiony plus ogórek. Również nie posmakowałam kawy, a jedynie sok mandarynkowy.
- Julita jak się czujesz? - spytał Krzyś z nieodłącznym elementem w ręce.
- Dobrze, tylko błagam nie nagrywaj mnie jak jem.
- Nie chcesz żeby fani polskiej siatkówki zobaczyli co jadasz na śniadanie? - nadal z włączoną kamera krążył wokół stołu.
- Myślę, że nie będą w pełni usatysfakcjonowani widząc co jem, i w ogóle patrząc na mnie. Dlatego teraz ja przechwycę ten nowoczesny sprzęt i pokażę państwu co jada libero reprezentacji Polski na śniadanie. - wyszczerzyłam się do kamery, i zabrałam mu ją z rąk bez większych ceregieli. Przeszłam całą stołówkę wzdłuż i wszerz nagrywając każdego z chłopaków. Wiem, że to jest ekstra gratka dla kibiców, którzy śledzą życie siatkarzy „od kuchni”. Sama wcześniej oglądałam w internecie filmiki autorstwa Ignaczaka.
Po obfitym śniadaniu jak zwykle mamy kwadrans na wyjście z pokoi, gdy wyszłam na korytarz i miałam już otworzyć drzwi do pokoju Miśka z Ziomkiem zawołał mnie Andrea. Posłusznie poszłam z nim do jego lokum, które zajmował w spalskim grodzie. Sprawił mi niewyobrażalną radość podarowując reprezentacyjną najnowszą bluzę.
Nie wiele myśląc przytuliłam trenera, po chwili powracający rozum się odezwał co ja robię? Oblałam się rumieńcem i po raz ostatni dziękując wyszłam z pokoju.
Zeszłam do hollu, bluzę wyciągnęłam z folii i założyłam na siebie przeglądając się w lustrze. Bardzo podobała mi się ta bluza, jednak dostała się tylko chłopakom. Bartkowa była na mnie dużo za duża, ale i tak często ją zakładałam. Teraz dostałam najmniejszy rozmiar jaki produkują. Nie wiem czym wkupiłam się w łaski trenera? Bardzo go lubię, jak się okazuje ze wzajemnością. Największą radość sprawił mi, gdy nazwał mnie córką. Zawsze uśmiechnięty, miły, z dobrą radą. Idealny szkoleniowiec.
- Co się tak przeglądasz? - pojawił się obok mnie Fabian.
- Patrz co mam na sobie? - zaczęłam się prężyć przed nim.
- Bluzę? - spytał retorycznie.
- No tak. Ale patrz jaką! Tą waszą najnowszą, najfajniejszą! - nadal byłam podekscytowana. Czerwony kaptur świetnie komponował się z czarnym kolorem. Wstawka ze stójką plus kawałek zabarwionego zamka genialnie zaprojektowany.
- Kobiety… - westchnął zrezygnowany.
Po zakończonym piątkowym treningu nastał upragniony weekend. Mój samochód stał na parkingu, ponieważ później dojechałam na zgrupowanie, a z racji tego bezpośrednio mogliśmy wracać nie czekając aż ktoś po nas przyjedzie.
- Andrzej jedziesz z nami?
- Nie, dzięki. Ja do Bydgoszczy jeszcze.
- Pozdrów Tercię. - uścisnęłam go na pożegnanie.
- Julitka, mogę zabrać się z wami do Bełka? - przepasany torbą Zatorski wyszedł z ośrodka.
- Jasne. A nie wiesz czy reszta ma zamiar dziś stąd wyjechać?
- Myślę, że dzisiaj. - roześmiał się. Korzystając, że jesteśmy sami nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym nie podpytała Pawełka o stosunki z Alą.
- Co tam u Ali? Nie odzywała się do mnie w tym tygodniu. - zaczęłam prowokująco.
- Hahaha ściemniaro ty jedna! A kto z nią wczoraj przez skype gadał? - oskarżycielsko popatrzył na mnie.
- Eee Yyy Bartek nie ja! - wyszczerzyłam się zdradzając swoje zamiary.
- A nie możesz po prostu zapytać jak się mamy?
- Mogłabym, ale wtedy wyszłabym na strasznie ciekawską.
- I tak wyszłaś. - znowu nieodłączny element pawłowej mimiki w postaci uśmiechu. - Dobrze u nas. Przynajmniej tak myślę. Nie jestem zbyt nachalny, a ona odbiera, że ją olewam co nie jest prawdą. Ładnie nas wrobiłaś zostawiając u siebie w domu samych, także była okazja do szczerej rozmowy, i polepszenia stosunków.
- To się cieszę. Obiecaj, mi tylko, że nie skrzywdzisz Ali, bo tego ci nie wybaczę.
- Obiecuję mediatorze. - śmiech Zatorka udzielił się również i mnie.
Wczesnym wieczorem wróciliśmy do swoich domów. Zostawiłam Bartka w jego mieszkaniu, a sama podjechałam do Pabianic pokazać się mamie. Kilka dni mnie nie widziała, więc co dzień przypominała, że mam ją odwiedzić.
- Co tam u Wiktora? Mai? Dawno ich nie widziałam. - zrobiłam mały wywiad środowiskowy.
- Wiktor bardzo dużo teraz lata, bo wiesz jak to w lecie dużo czarterowych lotów. Maja również zwiększyła ilości lotów. Obiecali pojawić się na wrześniowym Memoriale.
- Co? Oni na meczu?
- Kochanie, mając w przyszłości takiego zięcia czy szwagra zobowiązuje do czegoś. - popatrzyłam na nią krzywo.
- Mamo, daj spokój. Nie chcą niech się nie zmuszają.
- Oj tam. Jeśli chcemy to dlaczego nie?
- Okej. A to ty z tatą też? - oczy o mało wyskoczyć mi chciały.
- Tak. Już mamy bilety.
- Koniec świata. Chociaż ty mnie nie dziwisz, w końcu jak byłam mniejsza chodziłaś z nami na mecze, ale tata?!
- Przecież Jurek oglądał mecze w telewizji zawsze, gdy miał okazje. Ma taka pracę, że nie zawsze może być ze wszystkim na bieżąco.
Posiedziałam jeszcze chwilę, kolejna okazja do zobaczenia będzie chyba na Memoriale. W przyszłym tygodniu lecimy do Serbii na sparingowe mecze, a później już Płock.


- Bartuś. - siadłam obok niego na kanapie, gdy przeglądał coś w Internecie. Nie przerywając buszowania wydał dźwięk w oczekiwaniu na kontynuację mojej wypowiedzi. - Chodź już spać.
- Jest dopiero 22. Jutka, to nie Spała. Jutro możemy spać do której chcemy. - przeniósł wzrok na mnie szczerze się uśmiechając.
- No właśnie nie bardzo. Zabieram cię gdzieś, i wcześnie musimy wstać. Tylko błagam nie pytaj, bo i tak ci nie powiem. - zamknęłam mu usta pocałunkiem.
Bartek jeszcze nie wie jaki prezent wymyśliłam na jego dwudzieste piąte urodziny. Mimo, że był sceptycznie nastawiony co do lotu akrobacyjnego tak lot balonem myślę, że mu się spodoba. Tym razem będę z nim, żadnych ekstrawagancji w powietrzu nie będzie tylko podziwianie krajobrazu gór z około tysiąca metrów nad ziemią. Chciałabym, żebyśmy w okolicach piątej wyjechali, ponieważ droga do Zakpanego może być zatłoczona w sobotę wakacyjną.
- Ubierz się wygodnie, a buty najlepiej sportowe załóż. - zaspany wielkolud szukał w torbie ubrań.
- Gdzie ty mnie zabierasz? 
- Dowiesz się niedługo. - ubrałam legginsy, koszulę w kratkę i trampki. Z szafki wyciągnęłam mały czarny plecak do którego wrzuciłam dokumenty, aparat i wodę. Do auta wrzuciłam kurtki chroniące przed deszczem, gdyby pogoda diametralnie się zmieniła. Sprawdziłam jeszcze  wzrokiem po mieszkaniu czy wszystko wzięłam łącznie z płytą.

- Znowu lotnisko? - zniesmaczony grymasił, gdy zatrzymaliśmy się na parkingu zakopiańskiego, sportowego lotniska.
- Spokojnie, żadnych męczarni nie będziesz przeżywał. Zaufaj mi. - opuściliśmy samochód, weszliśmy na teren lotniska. Znalazłam pana Czesława, z którym uzgadniałam wszystko telefonicznie, i który to został naszym pilotem i przewodnikiem w powietrzu. Krótko wyjaśnił nam na czym polega cały lot. Ogólnie krótko mówiąc jest to bezpieczna przygoda niewymagająca specjalnej odwagi.  Z pomocą stopnia weszliśmy do kosza balonu. Po kilku minutach odbiliśmy się od ziemi unosząc się coraz wyżej. Widok z powietrza na zielone pastwiska, góry, panoramę Zakopanego genialny! Temperatura na górze zbliżona do tej na ziemi, wiatr też niewielki. Pan Czesio zrobił nam kilka pamiątkowych zdjęć. Bartek był bardzo zadowolony, żadnych nerwów, pełen luz. Po blisko dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy na ziemi. Podziękowaliśmy za opiekę, i poszliśmy w stronę auta. Będąc w Zakopanym nie moglibyśmy nie pojechać do Centrum. Korzystając z uroków końca lata przechadzaliśmy się po Krupówkach.
- Kochanie podobał się lot balonem? - spytałam po chwili milczenia.
- Bardzo. Jak wpadłaś na taki pomysł?
- Musiałeś zapamiętać swoje dwudzieste piąte urodziny. Do podniebnego lotu mam coś jeszcze tym razem przyziemnego. - z każdym moim słowem szerzej otwierał usta. Wygrzebałam z plecaka najnowszą płytę Peji, której nie zdążył kupić. W środku znajdował się bilet na koncert rapera w łódzkiej Atlas Arenie, który odbędzie się dopiero 13 października. - Bartuś, wszystkiego najlepszego. Życzę ci spełnienia w siatkówce, zdrowia i szczęścia. Reszta się ułoży. - wspięłam się na palce, gdyż w trampkach brakowało mi kilku centymetrów żebym mogła swobodnie dostać się do jego ust mimo, że byłam dość wysoka.  Chwilę później nie czułam już podłoża pod nogami, ponieważ znajdowałam się jakiś metr nad ziemią w jego objęciach.
- Ty jesteś moim szczęściem. Dziękuję za prezenty, ale nie musiałaś, bo ty jesteś najlepszym prezentem jaki mogłem dostać od losu. Kocham cię Julitka. - ujęłam jego twarz w dłonie, policzek lekko gładziłam kciukiem jednocześnie zatapiając się w błękicie bartkowych tęczówek.
- Otwórz tą płytę. - nakazałam, gdy postawił mnie na ziemi. Gdy znalazł bilet, wydał okrzyk zachwytu. Poinstruowałam go, że na koncercie nie będzie osamotniony, ponieważ wybiera się też Andrzej terescyn. Mnie taka muzyka nie porywa, a oni jeśli ją lubią niech idą i dobrze się bawią.
Korzystając na tym, iż dzień się jeszcze nie skończył, zorganizowaliśmy sobie małą wycieczkę do Jaskini Mroźnej. Odstawiliśmy samochód na parkingu i spacerkiem po malowniczej Dolinie Kościeliskiej, gdzie czuć było czyste powietrze, dotarliśmy na miejsce. Tyle górskich krajobrazów, jakich sobie zafundowaliśmy, nie miałam w życiu. Niestety nie pomyśleliśmy o pewnej bardzo ważnej kwestii. Jak to w jaskiniach, trafiają się różne przejścia, raz większe, raz mniejsze. To z tymi ostatnimi był największy problem i najwięcej śmiechu dla mnie, gdy Bartek ledwo się przeciskał na czworaka. Ortalionowa kurtka okazała się zbawienna, na te wilgotne przeprawy. Powoli zeszliśmy na dół do Doliny. Sprzedałam Kurkowi swój podręczny plecak i trzymając się za ręce szliśmy w drogę powrotną. Zahaczyliśmy o bacówkę, gdzie można było znaleźć oscypki z prawdziwego, owczego mleka, a nie to, co w sklepach, czy nawet na Krupówkach. Jako, że nie było nam jeszcze dość atrakcji, podjechaliśmy pod Morskie Oko, by dopełnić oczom uciechę na długi czas.
- Julisia, co powiesz gdybyśmy zostali tutaj na noc? - zapytał, gdy wsiadaliśmy do auta, by wracać już do domu.
- W samochodzie? Nie, dzięki. - roześmiał się razem ze mną.
- Poszukamy jakiegoś pokoju. Już się ściemnia zanim wrócimy do domu wręcz północ będzie dochodzić. Co powiesz na jutrzejszy powrót?
- Ale nie mam bielizny na zmianę, ubrań. - jęknęłam.
- To jedziemy kupić ci majtki, chociaż nie wiem po co. - poruszył brwiami, zawadiacko się śmiejąc.
- Bartek! Weźmiemy dwa pojedyncze pokoje i przestaniesz tak się śmiać.
- Zapomnij o samotnym spaniu dzisiaj kochanie. - głośniej wciągnęłam powietrze.
Po drodze zatrzymaliśmy się w jakimś miejscowym sklepie odzieżowym, szybko kupiłam koszulki, spodenki i bieliznę na jutrzejszy dzień dla nas. Znaleźliśmy pensjonat, w którym wynajęliśmy ku uciesze Bartka wspólny pokój. Wieczór wybraliśmy się na kolację do typowej góralskiej Karczmy, gdzie rodowici Górale przygrywali na instrumentach strunowych umilając czas biesiadnikom. Ku mojemu zaskoczeniu mój ukochany zamówił sobie barana. Na samą myśl żołądek podchodził mi do gardła, ale co będę komuś żałować takiej strawy.
                                                                                                                                                               

Cześć :) 
Zastanawiam się, dlaczego nikt nie zaproponował, że może Julita z jakimś innym facetem została przyłapana w pokoju?;> Część dobrze myślała, nikt celnie nie trafił. Przepraszam za nieporadne pisanie myślami Bartka, jednak nie bardzo umiem się wpasować w męski punkt widzenia.
Rozdział koniecznie z dedykacją Happci ;* . Gdyby nie ona, nie byłoby czołgającego Bartka w jaskini.
I S., bo jakaś smutna ostatnio :(    ;*
Ściskam ;*

20. 09 - Jedziem z tym koksem! ME! Będzie medal? Na pewno będzie walka.

piątek, 13 września 2013

34.



- Welcome Juliet. - wita mnie przy wejściu trener.
- Good to see you.
- You too daughter. - uśmiechnął się, i odszedł dalej.
Wow! Nazwał mnie córką? Julita nie schlebiaj sobie, bo źle na tym wyjdziesz. Ach, żebym ja taki kontakt z Olkiem miała...
Po tym jak wróciłam do domu, ledwie zdążyłam zrobić sobie kawę, gdy zadzwonił mój telefon. Dzwonił sam Andrea, pytając czemu mnie nie ma, skoro zaakceptowana została próba przedłużenia praktyki. Po krótkiej treściwej rozmowie rozłączyłam się, by wziąć za pakowanie walizki z najpotrzebniejszymi rzeczami. Cała w skowronkach wsiadłam do Tygryska. Zatrzymałam się na trasie na stacji, zatankowałam bak do pełna, kupiłam wodę niegazowaną i ruszyłam w dalszą drogę. Zadzwoniłam jeszcze do mamy, że plany się zmieniły, ponieważ z powrotem wracam do moich chłopaków.
I tak od kilku dni jestem razem z chłopakami. Nie wiem kto zapomniał mnie poinformować, o tym, że mam się stawić na zgrupowaniu? Przypuszczam, że Bielecki, ale święcie się wypiera. Uważa, że był do mnie wysłany list z PZPS, bowiem zawsze mają to w zwyczaju. Czyli suma summarum po raz kolejny przypisuje mi winę. Z Maćkiem i resztą sztabu dogaduję się świetnie, gdy czegoś nie umiem to chętnie tłumaczą, czasem obiektywnie pochwalą, a Aleksander Wielki, ma zawsze jakiś problem. Czasami puszczam jego uwagi mimo uszu, a niekiedy mam ochotę udusić go gołymi rękami, no może w rękawiczkach, by nie pozostawić śladu.
Dzisiaj będzie trening otwarty dla kibiców i dziennikarzy. Ciekawe, ile osób przyjdzie? Po śniadaniu mamy piętnaście minut, by zebrać co potrzebne na halę.
Zainteresowanie otwartym treningiem średnio względne. Jest wiele dziewczyn, które zajmują się kontami fanpejdźy większości siatkarzy. Robią im setki zdjęć, po zakończonym rozruchu oblegają swojego ulubieńca, by podpisał zdjęcia lub inne gadżety, które są później wykorzystywane w konkursach.  Dziennikarze z mniej znanych stron internetowych, czy gazet szukających czasem taniej sensacji próbują przekupić słodkimi słówkami graczy, byle przeprowadzić wywiad. Jednemu udało się dorwać Bartka, lecz widzę grymas niezadowolenia.

***

Jak pan spędził wakacje? Myśli krążyły wokół siatkówki?
Tegoroczne wakacje były jednymi z najdłuższych, jakie dostaliśmy, co pozwoliło mi na zregenerowanie sił przed kolejnymi treningami. Myśli o siatkówce gdzieś tam się przewijały, ale na niedługo. Wolałem psychicznie i fizycznie odpocząć od volleya, by potem w pełni sił wrócić do swojej pracy.

Trudno wraca się do pracy po trzytygodniowym rozleniwieniu?
Te trzy tygodnie pozwoliły na to, abym w pełni zregenerował siły i mógł poczuć siatkówkę na nowo.

Wierzy pan, że uda się zdobyć medal?
Gdybyśmy nie wierzyli, to nasza ciężka praca nie miałaby żadnego sensu. Każdy z nas wierzy i marzy o medalu, ale czy go posiądziemy, nie wiem. Na to złożą się wszelkie okoliczności. Nie możemy obiecać wygranej, ale możemy zapewnić, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy by go zdobyć.

To prawda, że pana dziewczyna jest w sztabie? A pan dzięki licznym masażom tryska energią, i nie narzeka na kontuzje?
Atmosfera w drużynie jest świetna, także mam energię. Cały sztab, składający się z kilku osób troszczy się o nas, a nie indywidualne osoby. O moim prywatnym życiu, rozmawiał nie będę.

***

- Co wy zjedliście? - wpadłam do pokoju Nowakowskiego i Bartka po tym jak na śniadaniu dowiedziałam się, że czymś się zatruli, i dostają dziś wolne, żeby reszty nie zarazić.
- Słońce, no nic.
- Bartek weź nie ściemniaj. Nikomu nic nie jest tylko was dopadła biegunka? - Cichy już nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ migiem zamknął drzwi do toalety po chwili spuszczając wodę.
- Ja nie latam do łazienki jak Piotrek, tylko w brzuchu mi chlupie podobnie, jak w czasie gotującej wody.
- A ty dziecko jesteś żebyś takie porównania mi robił jakbyś nie mógł normalnie powiedzieć? Masz zaburzenia perystaltyki jelit i tyle.
- Musisz zawsze tymi mądrymi nazwami mówić do mnie? - przewraca się na bok.
- Masz wzdęcia, zadowolony? - kiwa głową szczerząc się. - Nie wiem z czego ci do śmiechu, ale kładź się na plecach, i odpoczywaj, bo jutro wracasz do treningów.
- Dobrze pani doktór.
- Na lekarkę nie awansowałam. Zjedzcie chociaż kilka chrupek kukurydzianych, które wam przyniosłam. - rzucają się na dziecięcy przysmak. - A teraz mówić co zjedliście, bo inaczej dziś na trening pójdziecie! - popatrzyli zniesmaczeni na siebie. Chyba gdyby wiedzieli, co będę próbowała z nich wyciągnąć nie rzucaliby się na chrupki.
- Konserwę. - cicho odezwał się Piotrek.
- Co?
- No Juliś mięsko takie. -dokończył Kurek.
- Na stołówce? To zgłoście, może zepsute coś było?
- Nie. - Pit krótko odpowiedział i zniknął za drzwiami.
- Julita, błagam daj mu Stoperan albo coś.
- Co jedliście?! - konsekwentnie czekałam na odpowiedź.
- Piotrek przywiózł takie dobre swojskie mięsko w słoiczku.
- Co?! Bartek! Andrzej zwozi ci wiejskie wyroby, Piotrek mięso w słoiku! Zwariowaliście? Mało jedzenia na stołówce macie? Sklepy są w koło!
- W sklepie nie mają takiego smaku.
- No rzeczywiście! Co ty taki nienajedzony swojskich wyrobów? Może kup sobie świnie, i będziesz miał wszystko! Błagam was… - główny winowajca feralnego wirusa wrócił z toalety. - A jak się nabawiliście jadu kiełbasianego?! - spanikowałam.
- Uspokój się. Ja już prawie zdrowy jestem, a Piotrek ma tylko sraczkę. - Nowakowski zmierzył go wzrokiem, upił łyk wody i delikatnie położył.
- Jak taki zdrowy jesteś, to dzisiaj idziesz na trening. - zaczął jęczeć. - Bez dyskusji. Piotrek, a tobie zaraz przyniosę leki i suchą bułkę. Pij też dużo płynów, bo jeszcze się odwodnisz.
- Co wypiję, to zaraz w kiblu jestem.
- Przykro mi, zachciało wam się mięsa to macie. A ty kochany. - wzrok przeniosłam na Kurka. - Za dwie godziny masz trening, także pomału szykuj się mentalnie.

Trafiły mi się dwie fuchy podczas treningu. Pierwsza - podawanie piłek, druga - ścieranie mopem potu. Co kilka minut dało się słyszeć „Julita, nie spij!”, „Mokro!” czy „Mówiłem uważaj, bo piłka leci”  niestety było za późno, gdyż moja głowa oberwała dość mocno rzuconą piłką.
Bartek truchtał w koło boiska, chłopaki wykonywali setne powtórki zagrywek. Po krótkiej przerwie wrócili do dalszych ćwiczeń, tym razem przyjęcie i atak.
- Stop! Stop! - Andrea głośnym okrzykiem i machnięciem rękami zaprzestał wykonywaniu dalszych czynności. Przywołał ich do siebie i żarliwie przekazywał swoją wiedzę. Tuzin siatkarzy ułożony w kółko otoczył selekcjonera, a że są dryblasami zatamowali wszelkie słowa Anastasiego. Korzystając, że boisko jest puste wjechałam na miotle robiąc porządek.
- Bartek troszkę gibkości! Co ty słoń jesteś? - komentowałam siedząc na jednym z krzesełek.
- Kochanie, możemy się zamienić.
- Igła! No proszę cię! Jestem więcej sfilmowana niż Zbyszek! - reprezentacyjny kamerzysta biegał już ze swoim sprzętem.
- Oo ktoś mówił o mnie? - główny zainteresowany nie omieszkał znaleźć się w scenie.
- Tak. Zbigniewie, nasza jedyna kobieta z jaką nam przyszło obcować…
- Igła, na nie za wiele sobie pozwalasz? - dosłyszał i skomentował mój chory chłoptaś.
- Ależ Bartoszu ja chciałem powiedzieć, że nasza jedyna kobieta z jaką przyszło nam obcować… - Krzysiek nadal chodził z kamerą.
- Możesz użyć innego słowa? - frustrował się Kurek.
- Drodzy państwo słowa obcować z naszą fizjoterapeutka są zarezerwowane dla Lalusia reprezentacji.
- Jakiego Lalusia!?
- Koniec! Krzysiu oddaj mi tą kamerę, i wracajcie do pracy. - definitywnie przerwałam wygłupy, skonfiskowałam nowoczesny sprzęt, a w bonusie opatrzyłam łydkę młodszego libero, którą trzeba było szybko rozmasować ratując przed bolesnym skurczem.

Zmęczona przywracaniem do życia siatkarzy wzięłam prysznic i szybko wskoczyłam do łóżka. Miałam rozmawiać z mamą, jednak napisałam jej smsa, że wszystko w porządku, a zadzwonię do niej jutro. Chłopaki wesoło bawili się w swoich pokojach, ponieważ przez ściany dochodziły śmiechy, ale zupełnie nie zwracałam na to uwagi.
- Śpisz? - ktoś cicho otwiera drzwi.
- Yhym. A co chcesz?
- Małe buzi na dobranoc.
- Bartek mały to jest głód. - przewracam się na bok,  siatkarz kładzie się obok myśląc, że jemu robię miejsce. - Ej, ty chyba powinieneś iść do siebie?
- Pójdę zaraz.
- Znowu Bielecki zobaczy, że wychodzisz ode mnie. A wiesz, że mamy na pieńku.
- Tym razem o co mu chodzi?
- Najpierw mnie zrypał, że za mało chłopaków masowałam, to  gdy wzięłam Pawła, Grześka, Łukasza i Marcina zaś przydymił dlaczego tak dużo, i weź mu dogódź? Dobra, Misiek idź się wyśpij. - cmokam go w policzek w nadziei, że grzecznie opuści pokój.
- Juliś, ale ja wolę z tobą. - odwraca się w moją stronę, prawą rękę kładzie nad głowę, a lewą trzyma na moim biodrze.
- Ja też. Za tydzień mamy weekend wolny to będziemy razem. - głaszczę palcami jego twarz. - Teraz uciekaj no.
- Ech… Widzę, że zmęczona jesteś. Ziewasz jak najęta. Idę, już idę. - wydostał się spod kołdry.
- Do jutra, zobaczymy się na śniadaniu. - po krótkich czułościach opuszcza pokój.

***

Szybki prysznic po siłowni, by nie odstraszać przechodniów swoim zapachem i zaraz obiad. Coś co tygryski lubią najbardziej.
- Co będziesz robiła?
- Misiu, zaraz idę do pana Aleksandra. - zaakcentowała, gdyż nas mijał na korytarzu. - A później trener wzywał mnie do siebie.
- Szkoda.
- Marudo, idź wypocznij chwilę, bo mi zemrzesz od tego pracusiowania. - od razu dostaję dodatkową porcję energii słysząc jej wesoły głosik.
- Czyli widzimy się na popołudniowym treningu?
- Chyba tak. Chociaż nie wiem czy w tym czasie nie będę podleczała  grześkowego łokcia.
- Aż tak źle?
- Trochę. Miał robione usg, pokazało, że coś nie gra z mięśniem zginacza łokciowego.
- To niedobrze. Wylecz go, bo nam potrzebny. - rozchodzimy się w swoje strony, ja do pokoju, a Julita do Olka.

Minęła godzina ćwiczeń, Bociek truchta indywidualnie, ręki stara się używać jak najmniej. Obaj fizjoterapeuci są z nami, a Julity jak nie było tak nie ma. Może uzupełnia nasze kartoteki?
- Do cholery! Gdzie jest śpiąca królewna? - wydziera się popularny Recydywista, gdy kolejnego chłopaka łapią drobne skurcze czy inne bóle.
- Nie wiem, nie ma jej w gabinecie. - odezwał się Maciek  przykładając lód do kolana Kuby.
- Niech idzie któryś do pokoju, może zapomniała, że ma się pojawić?!  - rozwścieczony Bielecki rozkazuje, żeby iść ją znaleźć.
Biegnę ile sił w nogach, w miedzy czasie wziąłem telefon z plecaka i próbuję się do niej dodzwonić, lecz bezskutecznie.
- Widziałaś Julitę? - zaczepiam Nikolę, ale gdzieżby ona coś wiedziała. Nie czekając na windę mijam co dwa schody byle znaleźć się jak najszybciej pod drzwiami pokoju. Z sercem w gardle chwytam za klamkę.  
- Julita!
                                                                                                                                                          

Cześć! Nie lubię kończyć takim niedopowiedzeniem, ale jestem bardzo ciekawa jaki macie pomysł na ciąg dalszy? :)   Jutro robię za pełnoetatową opiekunkę mojej realnej, małej Jutki, także kolejny jak dożyję, to za tydzień. 
[wywiad by Happiness. ;*]
Pozdrawiam.