piątek, 27 grudnia 2013

45.



Pierwsze dni pobytu w Szwecji nie do końca napawały mnie optymizmem. Ogrom wiedzy, który musimy przyswoić jest naprawdę kolosalny. Ten kurs zupełnie różni się od tych w których miałam okazję uczestniczyć lub słyszałam z opowieści znajomych. W sumie jest nas 20 osób. 4 z Niemiec, 5 ze Szwecji, 3 z Francji, 2 z Włoch, 2 z Rosji, jeden Czech, Norweg, Irlandka i ja. Wszystkie zajęcia prowadzone są w języku angielskim. Na początku mieliśmy test sprawdzający poziom języka czy nadajemy się do uczestnictwa w tym projekcie mimo, że przed zgłoszeniem naszych kandydatur wszystkie dokumenty były dostarczone potwierdzające nasze kwalifikacje. Średnio co drugi dzień mamy testy sprawdzające przyswajaną wiedzę. Naprawdę jest ciężko, momentami gorzej niż na sesji studenckiej. Zajęcia mamy raptem 100 metrów od miejsca zakwaterowania. Pokoje w których śpimy dość schludne, jak gdyby przedpokój połączony z sypialnią. Każdy ma osobny pokój, łazienka na dwie osoby, a kuchnia na cztery. Zakolegowałam się z Noelem z Francji i włoszką Mią z którą dzielę łazienkę, więc jesteśmy najbliżej siebie. Reszta również jest w porządku. W czwartek po zajęciach wybraliśmy na miasto w celu integracji  za przewodnictwem Gracey, Jenifer i Ryana, którzy na co dzień mieszkają na obrzeżach Sztokholmu.
Dzisiaj umówiłam się z Bartkiem na wieczorną rozmowę za pośrednictwem komunikatora skype. W czasie, gdy wiem, że ma jeszcze trening idę do kuchni przygotować coś do jedzenia dla siebie, Mii i Pedro, który ma dwie lewe ręce i na zmianę go karmimy. Z produktów, które znajdują się na drugiej półce lodówki uczty nie zrobię, ale szybkie zapiekanki z szynką i serem jak najbardziej. Z kubkiem herbaty wracam do pokoju. Wyciągam z szafy piżamę i jeszcze przed połączeniem pędzę wziąć prysznic. Sygnał puszczony na komórkę oznacza, że w jednym z mieszkań w Bełchatowie uruchamiany jest tablet.
- Witaj Bartuś. - uśmiecham się i macham ręką na powitanie widząc jego postać.
- Cześć Jutka. - odwzajemnia gesty.
- Jezu, w końcu mogę do kogoś mówić po polsku.
- Raptem rano rozmawialiśmy. - śmieje się.
- Ale kilka minut. Uwierz, że słuchanie większą część dnia jedynie angielskiego może zawrócić w głowie, a później to już zupełna mieszanka jak każdy zaczyna gadać w swoim ojczystym.
- Ciężko?
- Trochę tak. Szczerze mówiąc nie wyobrażałam sobie takiego tempa, sprawdzania ile zapamiętujemy.
- Wygryziesz Olka z reprezentacji jeszcze.
- To mi nie grozi na pewno. Ale będę mogła bardziej zadbać o twoje plecki po powrocie. - przygryzam wargę co zauważa mimo nienajlepszej jakości obrazu.
- Julita. - przeciąga. - Nie kuś, bo i tak cię nie ma obok mnie.
- A szkoda. - przykładam palce do ekranu przejeżdżając po konturach jego twarzy.
- Damy radę! Co dzień bliżej do powrotu.
- Jeszcze długo. - markotnieję. Rozbawia mnie anegdotkami dotyczącymi chłopaków i ich szalonych pomysłów.
- I wyobrażasz sobie, że będziesz częścią tego teamu?
- Próbuję.
- A właśnie Jutka miałem dzwonić, ale nie chciałem ci przeszkadzać. Mogę skorzystać z twojego laptopa? Bo na tablecie nie mogę wszystkiego zrobić.
- Jasne, nie musiałeś pytać.
- Musiałem, bo tylko ty znasz hasło.
- Aaa, hasło to… jak myślisz?
- Nie wiem? Nie sądzę, żebyś była narcyzem i dawała swoje imię, moje też nie, prawda?
- A co próbowałeś? - droczę się z nim. - Wpisz Emilka z włączonym caps lock. Tylko wiesz, że on będzie ci się długo włączał.
- Wiem, aż tak mi się nie spieszy. Rozmawiam z tobą, więc ma trochę czasu. - opowiada mi co się w Bełchatowie dzieje, chociaż za wiele nowinek nie ma dla mnie. Ja znowu opowiadam o nowo poznanych osobach tutaj, o Emilce do której wczoraj dzwoniłam. Rozmowa trwa w najlepsze, a czas nieubłaganie szybko mija, zdecydowanie za szybko. Zegar  w dolnym pasku po prawej stronie wskazuje już grubo po północy. Oboje nas czeka ciężki dzień, ciężki tydzień. Jutro bełchatowianie ruszają do Rzeszowa, a prosto z Podkarpacia do Włoch na spotkanie w ramach Ligi Mistrzów z miejscowym Trentino.

Weekend pracowity właściwie to nie wiem kiedy minęły te dni. Od 8 do 13 wykłady, od 15 do 19 ćwiczenia. Podzieleni jesteśmy na cztery grupy. Moim opiekunem jest Uwe Hallman doświadczony terapeuta, instruktor terapii sportowej, który przez kilka lat pracował także w Polsce, jednak w klubach koszykarskich. W niedzielę mamy wolne popołudnie, udaje mi się znaleźć transmisję internetową z meczu Skra - Resovia i mimo, że ciągle się zacina śledzę poczynania chłopaków i z całych sił kibicuję moim ulubieńcom. Po dwóch godzinach zwycięsko z boiska schodzą Bełchatowianie. Wysyłam smsa do Bartka gratulując, co zawsze robie, gdy mnie nie ma na meczu.
W poniedziałek kończymy ćwiczenia dość wcześnie, bo już o 17 i wybieramy się ekipą do pobliskiego baru, by trochę się odmóżdżyć.
Podnoszę ciężkie powieki, rękę wyciągam spod kołdry poszukując telefonu. W końcu go znajduję pod poduszką i po zerknięciu na ekran wyskakuję z łóżka jak poparzona. Ubieram najbliżej leżące spodnie, koszulę w kratkę, w pośpiechu wrzucam zeszyt do torebki, botki wciągam na stopy i z kurtką w ręce zamykam pokój biegnąc do sali wykładowej.  Dzisiaj mowę prowadzi doktor Eva Baar dotyczącą stawiania diagnozy, leczenia, rehabilitacji i udzielania porad zapobiegających urazom barku i kończyn górnych, a popołudniu ćwiczenia. Kolejne dni podobnie będą wyglądać tylko tematyka inna. Popołudniu Bartek gra rewanżowe spotkanie z włoską drużyną sądziłam, że będziemy mieć w tym czasie przerwę, jednak się przeliczyłam. Wracam do pokoju z Rosjanką Zoją z którą jestem również w grupie.
- Oni nas tutaj zamęczą. Chyba Putin mniej by wymagał.
- Na polityce się nie znam, ale Zoja wytrzymasz już niecałe trzy tygodnie.
- Tylko jakoś przyzwoicie chcę zakończyć. Na którą jutro nasza grupa ma?
- Na 9. Dwie godziny wykładów na temat diagnozy i rehabilitacji odcinka piersiowego i lędźwiowego, a nie mówili nic o ćwiczeniach, więc nie wiem?
- Może nie ma?
- Dla mnie lepiej, bo miałabym czas zerknąć na materiały ze studi, które koleżanka mi wysyła.
- Ty jeszcze studiujesz?
- Tak, rozpoczęłam dwuletnią magisterkę.
- Podziwiam cię, jak to wszystko łączysz.
- Kwestia organizacji i wszystko się da. - uśmiecham się szczerze do kilka lat starszej Zoji. - Przepraszam cię, bo chętnie porozmawiałabym z tobą dłużej, ale jestem tak padnięta, że jedyne o czym marzę, to kąpiel i łóżko.
- Oczywiście, innym razem pogadamy. Dobranoc Julita. - mijam się jeszcze się z Mią życząc dobrej nocy i szybko wchodzę do pokoju zamykając drzwi za sobą. Odpalam bartkowego laptopa sprawdzam wynik meczu, który jest bardzo zadowalający. Dzięki wygranej w trzech setach chłopaki zapewnili sobie wyjście z grupy. Miałam szukać powtórki transmisji dzisiejszego meczu, lecz zmęczenie wygrało z dobrymi chęciami. Dzwonię do przyjmującego opowiadam dzisiejszy dzień, słyszę jakieś szmery, więc pewnie chłopaki delikatnie świętują dlatego nie przeszkadzając kończę połączenie. Sprawdzam pocztę, gdzie czekają na mnie pliki od Ismeny. Przesyłam je na pendriva, żeby móc wydrukować jutro na mieście. Kilka minut po 22 leżę na łóżku, a gdy już prawie udało mi się zasnąć ktoś puka do drzwi. Nie reaguję, ale ktoś jest bardzo namolny. Pewna, że tym kimś jest Pedro, który jest głodny, a sam sobie nie zrobi nic do jedzenia wstaję gadając do siebie pod nosem. Świecę światło i przekręcam klucz.
- Pedro nie licz, że będę… - milknę widząc uśmiechniętą postać.
- Cześć kochanie. - wnosi walizkę do środka, a ja tylko śledzę jego ruchy.
- Bartek? Co ty tutaj robisz?! Godzinę temu z tobą rozmawiałam przecież byłeś we Włoszech…
- Myślałem, że się bardziej ucieszysz jak przyjadę. - nieudolnie robi poważną minkę.
- Cieszę, tak bardzo cieszę! - kilka sekund później wiruję w jego objęciach ani na moment nie puszczając.
- Jutka udusisz mnie.
- Nie bój się. - spowalniam uścisk i soczyście całuję. Wypytuję skąd się tutaj wziął i na jak długo. Okazuje się, że trener dał im dzień wolnego. Reszta wróci jutro rano do Bełchatowa, a Bartek uprosił Miguela, by móc po meczu przylecieć do Sztokholmu i stąd do Polski.
- Może jesteś głodny? Pić ci się chce?
- Nie, daj spokój. Nic nie będę jadł. Wodę mam w walizce. Obudziłem cię? - macham ręką.
- Możesz mnie zawsze budzić, jeśli będziesz tutaj się pojawiał. - idziemy spać, bo oboje mieliśmy ciężki dzień, lecz rozmowom nie ma końca.
- A kto to jest Pedro?
- Kolega z kursu, Norweg. Muszę z Mią go karmić, bo sam to nawet herbaty nie umie zrobić.
- Mam się czuć zagrożony? - droczy się.
- Nie.
- To dobrze, bo musiałbym z nim pogadać.
- Zazdrośniku mój, możesz być spokojny. Nie jest ci ciasno? Bo te łóżka są jednoosobowe, a ja śpię prawie na tobie.
- I bardzo mi to odpowiada. - ciepły głos przyjemnie drażni moje ucho. Przytulam się do jego klatki, właściwie to leżę na niej, a silne ramiona otulają mnie szczelniej niż najlepsza kołdra.

Niecały dzień, który Bartek spędził w Szwecji minął zastraszająco szybko. Dobry los nam sprzyjał, gdyż miałam tylko dwie godziny wykładów, a resztę dnia wolnego dlatego mogliśmy spędzić kilka chwil tylko we dwoje.
Po rozmowie z Ismeną, sprawdzeniu poczty od wykładowcy okazuje się, że muszę na weekend przylecieć do Polski na zajęcia. Profesor Czarnota robi kolokwium, którego lepiej nie opuścić, bo później robi problem z podejściem do sesji. Nagły wylot do Polski koliduje z ćwiczeniami tutaj na miejscu, ale mam nadzieję dojść do porozumienia z opiekunem. I tak  też się staje. W czwartek popołudniu, a w piątek przed nadrobię ćwiczenia z weekendu. Zarywam noce, by być na bieżąco z materiałami teraźniejszymi z kursu plus dodatkowo ze studi, szczególnie na kolosa, którego nie wyobrażam sobie zawalić. Dzięki energetykom jakoś funkcjonuję i nie zasypiam w ciągu dnia dobrze, że Bartek tego nie widzi, bo słyszę w myślach kazanie, które mi głosi na temat skutków ubocznych tej słodkiej chemii. Starając się myśleć racjonalnie rezerwuję bilet na łódzkie lotnisko, niestety z dwoma przesiadkami. Tracę majątek kupując w ostatniej chwili bilet, jednak nie mam wyjścia.
Z Łodzi odbiera mnie Kacper, gdyż inni kierowcy są w pracy lub uziemieni brakiem samochodu. Przed północą wchodzę do pustego domu w Bełchatowie, świecę światło, walizkę odkładam w kąt i jedyne o czym marzę to łóżko. Nim tam dochodzę odświeżam się szybko w łazience i z kilkoma kartkami układam na łożu. Po drugiej w nocy zasypiam, a już cztery godziny później wstaję, by dojechać na łódzką uczelnie przed 7.45 gdzie spędzę czas do 20.50 z jedynie pół godzinną przerwą obiadową i pięcio lub dziesięciominutową między wykładami. Bełchatowianie rozgrywają kolejny mecz ligowy z trudnym przeciwnikiem z Kędzierzyna, gdzie od piątku przebywają. Nie mam czasu na szukanie powtórki spotkania, tylko w krótkiej rozmowie z Bartkiem dowiaduję się, że wygrali za trzy punkty. Mama nie daje mi spokoju, jak mogę być na miejscu i jej nie odwiedzić, jednak naprawdę nie mam za wiele czasu. Obiecuję jej wygospodarować chwilę jutro, bo zajęcia mam do 14.50, a wylot o 19.30. W drodze powrotnej zaglądam do mieszkania Bartka, jego bałagan nie specjalnie mnie zaskakuje, ale ja przyszłam po zdjęcia, które mam nadzieję podpisał. Biorę pudło kopert do siebie i do późnych godzin nocnych pakuję do wysłania. Nie spodziewałam się, aż takiego odzewu ze strony fanów.

Kolejny tydzień ucieka dość szybko. Jest odrobinę luźniejszy, udało mi się odespać zabiegany poprzedni tydzień i weekend i można powiedzieć, że jestem na bieżąco z materiałami. Tęsknię już za Polską, za moimi podopiecznymi z wolontariatu, za rodziną, a najbardziej za Bartkiem.
Loguję się na popularnym komunikatorze oczekując na połączenie. Poprawiam włosy, by dość korzystnie wyglądać przez kamerkę internetową. Klikam „odbierz” ciesząc się wewnątrz, że zaraz zobaczę ukochaną twarz.
- Co tam w Bełchatowie się dzieje?
- Pytasz o klub czy miasto?
- Powiedzmy, że o klub.
- Hmm no to bez jakiś większych zmian. Prawie codziennie treningi dla odmiany czasem nawet mecze.
- A co ty robisz wieczorami w ogóle?
- Jak widzisz rozmawiam z tobą. - podnosi kąciki ust ku górze.
- Dzisiaj, ale przez inne? Spotykaj się z chłopakami póki mnie nie ma. - szczerzę się niemiłosiernie.
- A ty mi nie pozwolisz?
- Ojj, czy ja ci kiedyś zabraniałam? Jednak będę musiała nadrobić czas rozłąki panie Kurek.
- Jestem do twojej dyspozycji panno Fedko. - energicznie rusza się na sofie nie mogąc chwilę spokojnie wysiedzieć. - A wiesz co, mam gorącego newsa! Tylko czekaj idę po sok.
- Bartek! - na nic moje wołanie, bo odstawił laptop na stół i wyszedł. Po chwili wraca z kartonem i szklanką. - Mów. - ponaglam go, lecz widząc moje zniecierpliwienie podśmiewa się nucąc coś pod nosem i w wolnym tempie nalewa soku.
- Zati wyjawił, że Karol ma dziewczynę.
- Serio?! - wybałuszam oczy. - Może i to prawda w końcu mieszka z nim to wie. Ale wiesz coś o niej?
- Dziewczyna to dziewczyna, cóż mam więcej wiedzieć? Imię ma też na K, ale nie pamiętam.
- Bartek… - przeciągam z zawodem w głosie.
- Niedługo wracasz, to będziesz z Alą śledzić znając was. - oburzam się starając nie ulec jego maślanym oczom. Przedstawiam mu plan zajęć na najbliższe dni, szczegółowo opowiadając każdy dzień. Mogę z nim rozmawiać „o niczym” byle tylko móc cieszyć się jego głosem i widokiem.
- Ja już będę szła, o 6 muszę wstać. Jeszcze dziewięć dni i będę w Polsce. - rozmarzam się.
- Uprzedź mamę,  że ja cię odbieram z lotniska.
- Ale ty będziesz na wyjeździe.
- Nie, w poniedziałek gramy zaległy mecz, a we wtorek wracamy. Ty przylatujesz wieczorem, więc na pewno będę.
- Okej, śpij dobrze.  - macham na pożegnanie, wyłączam komputer i kładę się do łóżka.

Przed ostatni dzień kursu jest stresujący dla wszystkich uczestników. Dzisiaj sprawdzona zostanie nasza wiedza, którą nabyliśmy. O 9 mamy egzamin teoretyczny, a od 14 każda grupa przedstawia swoje umiejętności praktyczne. Jutro przed południem będą wyniki, a zaś wczesnym popołudniem wręczenie dyplomów. Nie mamy dostępu do informacji o zdawalności ani poziomie trudności oceny.
- Mia, gotowa? - wchodzę do pokoju koleżanki.
- Chyba już nic nie umiem. - stoi przed lustrem malując rzęsy. Siadam na skraju łóżka czekając na nią aż będzie gotowa do wyjścia.
- Spokojnie, postaraj się o tym nie myśleć. Patrz, Pablo wczoraj był na imprezie i w ogóle nie martwi się dzisiejszym egzaminem.
- Takiego podejścia jak on ma, to chyba nikt nie ma. Przynajmniej ja tak nie potrafię. - pakuje materiały do torebki.
- Ja też. - staram się nie pogłębiać naszych nostalgicznych nastroi. Wstaję, przeglądam się w lustrze, na usta przyklejam uśmiech i z piersią do przodu zmierzamy do budynku obok na ostateczną egzekucję.
                                                                                                                                            

Witam. Święta, święta i już po.
Forma kursu Juty totalnie zmieszana, wręcz niemożliwa, by była realna. Jednak mi taka pasowała.
Nie obiecuję, czy za tydzień na 100% będzie nowość.
Ściskam :*

Kochane, życzę Wam udanego wejścia do Nowego Roku! Oby był lepszy od kończącego.
Dla mnie w pewien sposób 2013 był/jest szczególny, bo poznałam wiele fantastycznych osób wśród Was, z kilkoma nadal utrzymuję kontakt, co jest naprawdę budujące. Nie znikajcie tak szybko z mojego życia :*
Dla tych które piszą, życzę wiele weny i takiego rozplanowania zajęć, żebyście mogły na chwilę oderwać się od rzeczywistości, a dla czytających przyjemności z tego płynącej.

piątek, 20 grudnia 2013

44.



Biegnę po schodach na trzecie piętro do Bartka po drodze zderzając się z jakąś kobietą, która nie jest zadowolona wpadnięciem z impetem na nią przez co wysypałam zawartość jej reklamówki. Przepraszając pomagam jej zebrać zakupy i po chwili melduję się pod drzwiami chłopaka kilka razy naciskając na dzwonek dodatkowo pukając do drzwi. Chwila, zanim otwiera trwa dla mnie w nieskończoność.
- Julita? Stało się coś? - lekko przestraszony i chyba wybudzony z drzemki przyjmujący reaguje w zwolnionym tempie.
- Nic się nie stało głuptasie. To znaczy stało. - rzucam mu się na szyję i całuję soczyście.
- Powitanie pierwsza klasa, a teraz mów co się stało. - nalewam sobie szklankę wody, bo z tych emocji zasycha mi w gardle, a jednocześnie nie mogę wysiedzieć chwilę na miejscu.
- Nie wiem czy pamiętasz jak Miguel w sobotę mówił mi przed jego wyjściem, żebym przyszła do niego dzisiaj po treningu?
- No raczej nie pamiętam. A co?
- Właśnie wracam od niego. Nie wyobrażasz sobie co mi zaproponował? - nie mogę posiąść się ze szczęścia co chwilę wierzgając nogami po sofie.
- Od kiedy ty masz adhd? - opanowany Bartek niczego się nie domyśla.
- Ty mnie słuchasz w ogóle?
- Staram się. Co takiego ci zaproponował? Wykrztuś to z siebie.
- Kurs fizjoterapii w Sztokholmie! Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed laty Olek Bielecki. Wyobrażasz sobie? - piszczę jakbym była niezrównoważona psychicznie.
- Aż w Szwecji?  Kiedy?
- Od 12 listopada do 10 grudnia.
- Co? Miesiąc aż? - wyraźnie zaskoczony Bartek zaczął łączyć fakty.
- No tak, bo zakres szkolenia obejmuje blisko 200 godzin.
- A mieszkanie?
- Zapewnione zakwaterowanie. Za przelot również nie płacę, ogólnie całość za darmo.
- Czyli pracowałabyś w Skrze?
- Byłabym drugim fizjoterapeutą.
- Co mam powiedzieć? Że będę szalenie za tobą tęsknił, ale takich propozycji się nie odrzuca. - uśmiecha się promiennie. Właśnie na to liczyłam, że mnie zrozumie, wesprze, a nie odwiedzie od tego pomysłu.
Po kilku dniach oswoiłam się z myślą wyjazdu. Rodzina również popierała tę decyzję, a ja chyba zaczynałam mieć różne wątpliwości. Czekałam na Bartka, który miał do mnie przyjść po popołudniowym treningu, przygotowałam dla niego kolację. Sobie zrobiłam zieloną herbatę i czekałam, żeby zjadł. Z kuchni przeszliśmy do salonu, poklepałam miejsce obok siebie, by się przybliżył.
- Jutka co się dzieje? Jakaś nieobecna dziś jesteś. - obejmuje mnie rękę tuląc do siebie.
- Nic takiego. Pogadać chciałam.
- O czym?
- O nas. - serce zaczyna mu mocniej bić. - Wiesz może co z nami?
- Ale co ty mówisz? Przecież wrócisz po tym miesiącu i będziemy żyć jak do tej pory tyle, że bogatsi o kolejne doświadczenia.
- Ale jeśli będę pracować w Skrze, to co będzie, gdy zmienisz klub?
- Po pierwsze najpierw będziesz miała umowę próbną wiadome, że cię zostawią, bo nie po to wysyłają cię na kurs. Później zostaniesz do końca sezonu tak myślę, a kolejna to zależy czy trener pozostanie lub czy prezes będzie cię chciał w swoich szeregach albo ty byś chciała pracować gdzie indziej. Ja nigdzie stąd się nie wybieram póki co nasza współpraca układa się znakomicie. Zawsze ktoś pyta o zawodników, ale nie muszą zmieniać barw klubowych nikt ich nie zmusi. Wiem, że gdybym kiedyś miał się gdzieś przenieść to pewnie chciałabyś ze mną? Teraz masz studia i te dwa lata na tysiąc procent spędzę tutaj. Myślę też, że kiedyś będziesz chciała założyć ze mną rodzinę i zapewne nie chciałabyś być z maleństwem na obczyźnie tylko wśród rodziny, dlatego jeśli tylko Skra będzie mnie chciała to tutaj zostanę. Może będę drugim Mariuszem grającym dekadę w jednym klubie? A może zamienilibyśmy Bełchatów na inne polskie miasto? Nie wiem? Na pewno nie podejmę żadnej decyzji myśląc tylko o sobie, w każdej kwestii ty będzie miała również do powiedzenia. - słuchałam go z zapartym tchem nie przerywając ani na moment.
- Jak ty mnie w pełni rozumiesz. Jeśli tylko ci się nie znudzę, to oczywiście, że chcę stworzyć z tobą rodzinę.
- Nigdy mi się nie znudzisz. Nigdy. - chwyta mnie za podbródek świdrując wzrokiem.
- A co do dzieci, to musisz poczekać chociaż do końca studi. Nie wyrobię wcześniej ze wszystkim, gdybym musiała to dałabym radę, ale chcę żeby to była nasza wspólna decyzja, a nie dzieło przypadku.
- Wiem.
- Dziękuję ci za to, że taki jesteś. - pieczętuję cmoknięciem w policzek
- Dzięki tobie. - szepcze. - Idziemy spać? Zmęczona jesteś. - nie odpowiadam, bo ziewnięcie robi to za mnie. Leżymy odwróceni do siebie, nie przytulamy tylko jak mam w zwyczaju krzyżuję z nim nogę. Patrzę jak zasypia, uwielbiam to robić chociaż często zakryta w jego uścisku nie widzę tego momentu. Wyciągam rękę spod kołdry i ciepłą dłonią przejeżdżam po jego policzku, a na ustach pojawia się nieświadomy uśmiech.

Kolejny mecz już niestety nie jest zwycięski dla Bełchatowian. Ulegają na wyjeździe drużynie z Radomia, której szeregi zasila były gracz Pszczół. Zajęcia na uczelni w Łodzi nie pozwoliły mi oglądać tego spotkania na żywo w telewizji, bo i tak nie wybierałabym się na mecz. Wieczorem oglądam powtórkę na kanale sportowym jednocześnie próbując nauczyć się czegoś z prawa na które wykładowca się uparł już od początku.
Wtorek jest dniem wolnym dla siatkarzy właśnie w ten dzień mamy jechać do Wrocławia na groby dziadków Bartka, gdyż sportowcy nie mają wolnego długiego listopadowego weekendu. W popularne Zaduszki podejmują u siebie ekipę z Jastrzębia.
Od rana boli mnie brzuch na samą myśl spotkania z Jadwigą, która zapewne znajdzie u mnie jakiś mankament. Wchodzę do garderoby, by znaleźć odpowiednie ubranie, aura za oknem przypomina pierwsze symptomy zimy. Rezygnuję ze spódnicy i sukienki na rzecz ciemnych rurek i brzoskwiniowego, włóczkowego, odrobinę przedłużanego z tyłu swetra.  Podgrzewam w mikrofalówce mleko i zjadam kilka łyżek płatek kukurydzianych. Tuż przed 7 kończę robienie delikatnego makijażu, włosy zostawiam rozpuszczone. Czekam aż Bartek przyjedzie po mnie dzwonił już z 10 minut temu, że wychodzi z mieszkania, a do tej pory pieszo zdążyłby dojść nie mówiąc, że jedzie autem. Chodzę po salonie tam i z powrotem ciągle coś poprawiając, a to krzesło nierówno przy stole, firanka zbyt rozsunięta, poduszka źle leży na sofie…
- W końcu jesteś, co tak długo? Masz włóż je do auta. - daję mu do rąk pudełko z drożdżowymi rogalikami, które wczoraj upiekłam.
- Dla mnie też się znajdzie?
- Idź, wezmę ci kilka. - wychodzi z domu, a ja zakładam wysokie oficerki i płaszcz nad kolano. Wchodzę jeszcze do kuchni pakując mu kilka słodkich ciastek do papierowej torebki i nim zdążam wyjść pojawia się przede mną Bartek.
- Julituś, co się dzieje?
- Boję się twojej mamy. - mówię spokojnie jak gdybym odpowiadała na pytanie jaki dziś dzień tygodnia. Wzdycha ciężko obejmując mnie. Nie protestuję, teraz nie ponaglam go, że powinniśmy już jechać. Stoję z głową przyklejoną do jego ramienia.
- Nie martw się, moja mama złego słowa do ciebie nie powie, poza tym nie ma żadnego powodu.
- Wiesz, że zawsze znajdzie.
- Nie tym razem. Wie, że cię kocham, a ona nie będzie kierowała moim życiem. Od kilku lat jestem dorosły. Proszę nie maż mi się tutaj. - uśmiecha się ocierając spadającą łezkę. - Jestem z tobą i przy tobie, zawsze. - mówi ściszonym głosem wpatrując w oczy. Wiem, że jest szczery. Skoro nawet pan Adam jest bezsilny na niewyparzony język Jadwigi, to co poradzi Bartek? Ewentualnie będę mieć teściową jak z dowcipów niecierpiącą wybranki syna. W końcu wyjeżdżamy z Bełchatowa. Po drodze zatrzymujemy się na filiżankę kawy kelner, który nam przyniósł zamówiony napój rozpoznał Bartka i poprosił o podpis na serwetce co wywołało u nas śmiech. Kawę chciał nam policzyć na koszt firmy, jednak grzecznie podziękowaliśmy sami za nią płacąc.
Pogoda w południowo - wschodniej Polsce znacznie się różni aniżeli w centralnej. Tutaj słońce delikatnie przebija się przez gąszcz kłębiących chmur. Prosto z cmentarza w Nysie jedziemy do Wrocławia. Po zapaleniu zniczy na mogiłach bliskich zmarłych Bartka udajemy się do domu rodzinnego, jednak zastajemy tylko zamknięte drzwi.
- Nie ma nikogo?
- Myślałem, że ktoś będzie w domu. - wyraźnie zdziwiony szuka telefonu, by skontaktować się z którymś z rodziców.
- Czekaj, czekaj… chcesz mi powiedzieć, że ty nie dałeś znać, że przyjeżdżamy? - wbijam w niego oskarżycielski wzrok.
- Niespodzianka miała być. - przykłada aparat do ucha oczekując na połączenie.
- Powiedz mi kto wczesnym popołudniem może być w domu? Kuba w szkole, mama w pracy, a tata nie wiem, ale wątpię żeby o 13 okupował mieszkanie. Bartek ty myślisz czasem?
- Mama ani tata nie odbierają. Czekaj zadzwonię do Kuby, ewentualnie wrócimy .
- Nie ma mowy! Jak już tu przyjechałeś to się z nimi spotkasz, choćbyś miał do pracy wejść. - udaje mu się połączyć z bratem. Okazuje się, że Kuba za niecałą godzinę kończy lekcje. Bartek nie mówiąc młodemu, że jesteśmy we Wrocławiu końcu rozmowę.
- Chodź zabiorę cię do najlepszej cukierni we Wrocławiu. - łapie mnie za rękę. Wspaniały zapach unosi się w „Sowie”, gdyż w  takiej cukierni jesteśmy. Złożyliśmy zamówienie i oczekujemy na realizację, a żołądek wręcz kurczy się widząc te wszystkie smakołyki za szkłem obok lady.
- Stały zestaw podczas naszych pierwszych spotkań. - śmieję się upijając łyk cappuccina i nabierając na widelec ptysia.
- Rzeczywiście zawsze to zamawialiśmy. A co powiesz na randkę? - krztuszę się własną śliną wzbudzając zainteresowanie wśród innych klientów cukierni.
- Ale kto? My?
- Yhym. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy na randce. - zaskoczona uśmiecham się nic nie odpowiadając. Wracam myślami do początku roku, później wiosny, jak się lepiej poznawaliśmy, jednak z pułapu koleżeństwa przeszliśmy na przyjacielski  i nadal w nim trwamy tylko w związku. Nie było żadnych podchodów, umawiania. Owszem były wspólne wyjścia, ale traktowaliśmy je czysto koleżeńsko, by lepiej siebie poznać.
Idziemy pod Kuby podstawówkę robiąc mu niewyobrażalną niespodziankę. Ściska nas mocno nie odrywając wzroku od brata. Niby ciągle się przekomarzają, lecz widać z boku, że Kubie brakuje Bartka, a ja znowu mam wyrzuty, że to przeze mnie, bo wcześniej pewnie częściej bywał w domu rodzinnym. Okazuje się, że Jadwiga jest na dwudniowym szkoleniu w Krynicy. Skłamałabym mówiąc, że nie ucieszyła mnie ta informacja. Chciałabym poprawić z nią kontakt, ale nie mam pomysłu, gdyż moja naturalność jej nie odpowiada. Spotykamy się z panem Adamem i w czwórkę idziemy na obiad. Wieczorem wracamy do Bełchatowa tym razem Bartek zostaje u mnie. Biorę piżamę i idę wziąć ciepłą kąpiel. Wchodzę do kuchni i widzę mojego chłopaka zajadającego się kanapkami. Uśmiecham delikatnie zostając porwana na kolana.
- Źle się czujesz? Pół drogi przespałaś teraz prawie się nie odzywasz.
- Trochę mi niedobrze. Zrobię sobie herbatę ziołową, nie martw się. - dłonią głaszczę go po karku.
- Ja ci zrobię, siadaj.
- Nie, jedz przecież będziesz mnie widział. - już nie protestuje. Krzątam się po kuchni oczekując, by woda się zagotowała. Z gorącym kubkiem przenoszę się do sypialni, siadam na łóżku po turecku i zagłębiam w lekturze dotyczącej rehabilitacji osób niepełnosprawnych ruchowo. Po godzinie nauki wyłączam lampkę kładąc się na boku, gdy zasypiam pojawia się Bartek, który niefortunnie zrzuca na panele kubek rozbijając go na setki kawałków. Sprząta szkła i dopiero idzie na łóżko. Przytula do moich pleców kładąc rękę na brzuchu, a ja ją minimalnie zsuwam niżej co nie uchodzi jego uwadze.
- Znowu te boleści brzucha? - podnosi się na łokciu.
- Już boleści. Może barowe jedzenie mi zaszkodziło. Śpij, ja też chce, bo wcześnie wstaję.
- O której masz wolontariat?
- Siódma trzydzieści w ośrodku. Miś, proszę śpij. - wzdycha ciężko już nic nie odpowiadając. Cmoka mnie w skroń kładąc głowę tuż za moją, tak że czuję jego oddech we włosach.

Czas spędzony w centrum rehabilitacji za każdym razem daje mi wielkiego kopa do przodu. Ludzie, którzy ucierpieli w różnych wypadkach czy urazach w większości przypadków zdani są na pomoc drugiej osoby, gdyż sami nie są w stanie egzystować i potrafią cieszyć się życiem, które ocalili. Każdy, nawet najmniejszy sukces związany z powrotem do zdrowia powoduje na ich twarzach niewyobrażalną radość. A my nawet nie zdajemy sobie sprawy ze sprawności jaką posiadamy, bo przecież cóż w tym dziwnego, że mamy zdrowe dwie ręce, dwie nogi czy kręgosłup i dzięki temu możemy się poruszać. Przecież to normalne, nie? A jednak niektórzy w ułamku sekundy utracili tę moc i teraz żmudną, codzienną pracą z rehabilitantami próbują wrócić do wykonywania najprostszych czynności choćby utrzymanie łyżki w dłoni i możność samodzielnego karmienia. W zabieganym świecie nie doceniamy tego i gdybym mogła spędzałabym z tymi ludźmi nie kilka godzin , a całe tygodnie, byle tylko widzieć ich wielkie zaangażowanie i uśmiech zadowolenia, że mogli przeżyć kolejny dzień.
Listopad wita nas akcentem zimowym. W nocy nasypała kilku centymetrowa warstwa śniegu. Wchodzę do garderoby znaleźć odpowiedni strój na dzisiaj, wybór pada na ołówkową spódnicę i niebieska koszulę z długim rękawem. Włosy zostawiam rozpuszczone, oczy maluję mascarą, gdy ktoś dobija się do drzwi.
- Cześć. Stało się coś? Bo ja zaraz wychodzę.
- Chyba nie myślałaś, że nie pojadę z tobą na grób Sebastiana.
- Właściwie to tak myślałam. Wchodź nie będziesz stał w progu. Zaraz będę gotowa. - przynoszę z piwnicy zakupione wcześniej znicze i białą chryzantemę. Bartek wynosi to wszystko do auta, a ja szybko ubieram buty i płaszcz. - Nie masz dziś treningu?
- Mam o 12 i 17. - wsiadam do samochodu, zapinam pasy i w ciszy jedziemy do Pabianic. Na nagrobku palą się już znicze. Wpatruję się w fotografię zmarłego przyjaciela i zaczynam rozklejać jak co roku. Po może kwadransie wpatrywania w czarną mogiłę, odmówieniu w myślach wszelkich modlitw, opowiedzenia mu co u mnie podchodzę bliżej przejeżdżam dłonią po zdjęciu i odwracam na pięcie. Bartek dorównuje mi, łapie za dłoń ściska mocno zatrzymując swój wzrok na mnie.
- Wszystko okej, chwila słabości. Mam ciebie i za nic nie oddam. - jeszcze mocniej ściskam bartkowe palce. Wychodzimy poza bramę cmentarza, a z naprzeciwka idzie mama Sebastiana. Witam się z nią i przedstawiam jej mojego chłopaka. Wracamy do domu, Bartek zbiera się na trening, a ja za niedługo pojadę do rodziców i z nimi na groby rodziny.
Kolejne dni mijają szybko. Załatwiam ostatnie papierkowe sprawy dotyczące wyjazdu. Pakuję najpotrzebniejsze ubrania, buty, materiały i nie mogę zmieścić w dwóch walizkach. Dwunastego we wtorek o 16 mamy spotkanie organizacyjne, a rano mam samolot. Ostatnią noc prawie nie przesypiam zarówno ze zdenerwowania jak i podekscytowania. Wymykam się z łóżka starając nie obudzić Bartka. Ubieram w cichy przygotowane na krześle już wczorajszego wieczoru, gdy wychodzę z łazienki Bartek zalewa nam kubki z kawą. Zjadam z przymusu kanapkę popijam kilkoma łykami kawy, gdyż wyjątkowo mi dzisiaj nie podchodzi. Ubieram buty i kurtkę i ostatni raz omiatam wzrokiem mieszkania sprawdzając czy czegoś nie zapomniałam.
- Dziękuję. - uśmiecham się odbierając walizki od Bartka na łódzkim parkingu.
- Daj mi je, idę do środka z Tobą jeszcze masz trochę czasu.
- Nie ma potrzeby żebyś tutaj zostawał. Wracaj, spóźnisz się na trening. - chcę go odwieść od tego pomysłu, zaczynam unikać kontaktu wzrokowego z nim, a nad głosem zupełnie straciłam kontrolę.
- Julitusia to jest tylko miesiąc. Będę dzwonił, masz mój laptop, to także będziemy się widzieć.
- Wiem. Tak bardzo cię kocham. - przytulam go mocno.
- Ja ciebie też. - gładzi mnie po plecach. Przyglądam mu się dokładnie chcąc nasycić na miesiąc jego widokiem. Zapamiętuję każdy szczegół twarzy jak gdybym miała rysować jego portret. Kocham te niebieskie źrenice, które swą intensywnością i ciepłem uspokajają mnie, gdy się w nich zanurzę. Spiker przypomina, że zaraz odbędzie się odprawa przed moim lotem. Żegnam się z Bartkiem pocałunkiem pełnym miłości, który ma nam dać siły na najbliższy miesiąc. Odwracam się i idę przed siebie wiem, że on stoi ciągle patrząc na mnie i odejdzie dopiero, gdy zniknę za drzwiami.
Wczesnym popołudniem po spokojnym locie z przesiadką melduję się w Sztokholmie. Nasza baza znajduje się raptem pół kilometra od lotniska. Dzwonię do mamy i Bartka dając znać, że bezpiecznie dotarłam. Odbieram klucz do pokoju numer 76 gdzie będę stacjonować przez najbliższe cztery tygodnie.
                                                                                                                                          
Witam.
Ciężki tydzień, dużo pracy, ale lubię to co robię, więc nie narzekam za bardzo. Poniedziałek również krzesło urzędnicze na mnie czeka, jednak zanim do tego dojdzie mam zamiar u Was nadrobić z czym zalegam. Liczę, że napiszę coś przed nowym rokiem jeszcze.

Kochane, życzę Wam wesołych i spokojnych świąt oraz wszystkiego co się szczęściem zowie. :*

piątek, 13 grudnia 2013

43.



Przygotowania do sezonu idą pełną parą. Zmienił się trener, zmieniła część drużyny, ale nie zmieniło podejście chłopaków, którzy chcą walczyć o najwyższe cele. W minionym tygodniu siatkarzei rozegrali w Zielonej Górze sparingowe spotkania z miejscową drużyną. Prosto z zachodu Polski pojechali na wschód do Zamościa, gdzie rozegrają charytatywny mecz z Jastrzębskim Węglem. Obecnie jestem aktywną studentką i zarówno bezrobotną. Jestem w ciągłym poszukiwaniu pracy, ale nic konkretnego znaleźć nie mogę. Po praktyce w reprezentacji chcę dalej rozwijać się w jak najlepszym ośrodku, zdobywać nowe kompetencje. Ewentualnie mogę zaczepić się w jakiejś pracy związanej z rachunkowością, jednak na bieżąco chcę być w fizjoterapii i to jest głównym  priorytetem. Póki co zapisałam się jako wolontariuszka w bełchatowskim centrum rehabilitacji, jedna z tego żadnych pieniędzy miała nie będę. Studia zaoczne kosztują do tego rachunki, życie, pieniądze z lokaty od dziadków ubywają, a brak jakiegokolwiek wpływu. Bartek niejednokrotnie namawiał mnie żebym używała jego karty i miała dostęp do konta, ale nie zgadzam się na to, żeby wydawać jego pieniądze. Jesteśmy już kilka miesięcy razem, ufamy sobie, lecz nie jestem gotowa na taką decyzję. Dla kogoś może to nic znaczącego, ale nie dla mnie. Dopiero teraz będzie dla nas wielka próba, ja zajmę się studiami i wreszcie pracą mam nadzieję, a Bartek treningi, mecze, wyjazdy.
Od południa opiekuję się Emilką, którą Pati zostawiła u mnie, ponieważ sama wybrała się na zakupy do łódzkiego centrum handlowego. Zbliża się jej rocznica ślubu i chce coś kupić Kacprowi, który obchodzi w ten sam dzień urodziny. Dzisiaj z moją chrześniaczką jemy wszystko co niezdrowe. Najpierw porcja frytek, później cola, a teraz pucharek lodów.
- Emila, gdzie ty to wszystko mieścisz? - serwetką przecieram jej upaciany policzek.
- Do bzuska. - uśmiecha się promiennie.
- Zjedz szybko owoce i pójdziemy po wujka. - przywołuję kelnerkę żeby przyniosła rachunek w między czasie wrzucam do torebki akcesoria, które zdążyłyśmy wyciągnąć siedząc w barze. Ubieram kurtkę, pomagam to samo zrobić chrześniaczce, a przed wyjściem kupujemy jeszcze Bartkowi czekoladowe babeczki, bo z niego większy łakomczuch aniżeli Emilka.
- Ciocia nogi mnie bolą. - staje w miejscu robiąc smutną minkę.
- Już niedaleko, nie dojdziesz?
- Plosze.
- Okej. - biorę Małą na ręce i idziemy pod halę. Jesteśmy przed czasem pustki na parkingu, więc biorę Emilę do sklepu klubowego. Najchętniej kupiłaby wszystko co ma jaskrawy kolor, wynegocjowałam tylko małą pluszową pszczołę i silikonową opaskę, która jej ciągle spada z małej rączki, ale nie przeszkadza jej to, żeby kupić. Gdy wychodzimy ze sklepu podjeżdża autokar z którego rządkiem wychodzą gracze. Odbierają walizki i umawiają z trenerem na popołudniowy trening. Emila biegnie ile sił w nogach do Bartka łapiąc przy tym zająca. Ryczy na pół Bełchatowa, a ja nie mogę jej uspokoić.
- Emilusia popatrz kto idzie do nas. - odwracam ją w stronę chłopaków, którzy idą do nas. Andrzej nie przypadł jej do gustu, bo gdy chciał podać jej rękę zaczyna jeszcze bardziej płakać dodatkowo ściskając mnie za szyję.
- Wrona ty się nie nadajesz nawet do dzieci. - śmieje się z kolegi Karol, który ma uznanie w oczach Marszałkówny. Witam się z częścią chłopaków, z Andrzejem wyjaśniłam kilka dni temu sprawę z urodzin Winiara. Przeprosił za swoje zachowanie sam nie wiedząc co mu wtedy strzeliło do głowy.
- Cześć dziewczyny. Nie wiecie jak się stęskniłem za wami. - wreszcie staje przy nas uśmiechnięty Bartek.
- Nie wątpię. - cmokam go w policzek.
- Emilka, a ty się nie przywitasz ze mną?
- Bo wujku, Emilka miała mały wypadek. - tłumaczę smutną Milusię.
- Emilka bolą rączki? - ogląda dłońki odarte z młodej skórki. Mała nadal nic nie mówi tylko ściska piąstki. Przejmuje ją ode mnie Bartek na ręce i całuje w głowę. Za taki widok kobieta jest zdolna oddać miliony, a ta dwójka od początku ma ze sobą świetny kontakt. Żegnamy się z chłopakami i idziemy do mnie. Marszałkówna niesiona na rękach Bartka z każdą chwilą zwiększa swoją energię i robi się coraz bardziej rozmowna.
Jak zwykle płacze, gdy ma wracać do domu bez nas. Patrycja wtedy zawsze się śmieje, że więcej jej u nas nie zostawi, bo nie dość, że ją rozpieszczamy, to jeszcze Mała w hierarchii ma nas wyżej niż własną rodzicielkę. Ale z dziećmi tak już chyba jest, mama chociaż ją kocha, to czasem i nakrzyczy, a ktoś kto nie ma dziecka na co dzień w domu, to stara się jak najaktywniej rozplanować czas Malcowi.
Na noc przeprowadzam się do Bartka z resztą, gdy nie wyjeżdża to spędzamy noce u mnie albo u niego. Rozgościłam się w jego mieszkaniu, zapożyczyłam bartkowego laptopa, bo ze swojego rzadko korzystam. Znowu jakiś wirus go zaatakował i samo włączenie zajmuje około dziesięciu minut nie mówiąc już otworzenie jakiejś strony.
- Bartuś! - wołam z salonu do przebywającego w kuchni chłopaka.
- Co?
- Możesz przyjść do mnie? - chwilę później siada obok mnie na sofie.
- Co chciałaś hmm?
- Bo wpadłam na genialny pomysł. - sama do siebie się śmieję.
- Jaki?
- Oboje wiemy, że ty nie zawsze lubisz rozdawać autografy.
- Julita, znowu ten temat? Jezu, przegrywamy mecz, a wszyscy myślą, że będę się uśmiechał i pozował do zdjęć. Może jeszcze z każdym utnę krótką pogawędkę, żeby nie mówili jaki to gburowaty jestem. - zauważam wzburzenie w jego głosie.
- Spokojnie, nie spinaj się tak, bo ci żyłka pęknie. - pięścią szturcham go w ramię. - Dlatego, żebyś nie musiał po meczu przeżywać tych katorg, tylko na przykład ze mną postać pod bandą. - ironicznie się uśmiecham. - Napiszesz grzecznie na swoim profilu, że można do ciebie wysłać zdjęcia z kopertą zwrotną, a ty podpiszesz i odeślesz.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! - podnosi ton.
- Ale dlaczego?
- Wiesz, jak się dziewczyny w biurze wkurzają?
- Nie martw się załatwię z nimi.
- Nie ma mowy ja się nie będę z tymi kopertami bawił.
- Ty będziesz tylko podpisywał ja się całą resztą zajmę. - kładę laptopa na ławę i przybliżam do Bartka delikatnie muskając jego ust. - Misiaczku, proszę.
- Okej, ale mają tydzień na wysyłanie. - kładzie mnie na sofie przygniatając własnym ciałem.
- Ej no. Cały październik, to raptem dwa i pół tygodnia, dobrze?
- Hmm… jak się postarasz to możemy ponegocjować. - łobuzersko się uśmiecha wodząc nosem po mojej szyi i dekolcie, a rękę wkłada pod bluzkę.
- Jak ja się poświęcam dla tych dziewczyn. - ciężko wzdycham rozbawiając go przy tym.
- Weź im powiedz, że musisz się kochać ze swoim chłopakiem, żeby podpisał zdjęcia.
- Wydaje mi się, że wtedy odechce im się tych autografów. - przekomarzam się z nim. - Aha, i słowo muszę zamień na chcę. Czekaj napiszę posta i jestem cała twoja.
- Nie spodziewałem się, że będziesz tak chętna do seksu.
- No widzisz, jeszcze nie wiesz o mnie wszystkiego.  - cmokam go w kącik ust i podnoszę się z pozycji leżącej do siedzącej, Bartek wklepuje hasło, a ja zajmuję treścią.  

„Witam Was serdecznie :) Siedzę w domu po treningu i wpadłem na pewien pomysł. Co powiecie na to, żebyście do końca października nadsyłali zdjęcia na których chcielibyście żebym Wam się podpisał? Oczywiście zdjęcia z kopertą zwrotną wysyłać możecie tylko na adres klubu PGE Skra Bełchatów. W miarę wolnego czasu będę odsyłał autografy. Pozdrawiam :)”  

- Może być? - kiwa twierdząco głową. Dodaję posta i nim zdążę odłożyć laptopa już pojawiają się pierwsze komentarze i lajki.
- Będziesz jutro czytała, teraz jesteś cała moja, sama tak powiedziałaś. - cieszy się napierając na mnie słodkim stusiedmiokilowym ciężarem.

Kolejne dni szybko mijają. Plusliga zaingurowała rozgrywki, już na początku zdarzają się sensacyjne wyniki spotkań. Faworyci bukmacherów ulegają beniaminkom. Bełchatowianie w cztero setowym meczu pokonują ekipę z Olsztyna. Niestety nie byłam na tym spotkaniu, studia okazały się ważniejsze. W niedzielę zaraz na drugi dzień po spotkaniu Bartek z Andrzejem wybrali się na koncert rapera w łódzkiej Arenie. Bilet w honorowym miejscu czekał aż od urodzin przyjmującego. Wieczór spędziłam z Tercią na małych zakupach w bełchatowskiej Galerii Olimpia. Za namową dziewczyny Andrzeja sprawiłam sobie dość fikuśną bieliznę.
- Jak już cię Bartek w niej zobaczy może mi podziękować. - przebiegle się zaśmiała.
- Jeszcze muszę mu się w niej pokazać.
- Juta, nie bądź taka cnotka. Jak Kura sam nie wie jak sprawić sobie i tobie przyjemność to ja wkraczam do akcji.
- Wystarczająco dużo kompletów od niego dostałam.
- Serio? Nie spodziewałam się tego po nim.  - złośliwie się uśmiecha.
- Bardzo śmieszne!
- No co? Jesteście zbyt idealni. Bartuś - sraltuś. - przewraca oczami. - W ogóle w łóżku dzieje się coś niekonwencjonalnego czy wszystko klasycznie? - jej bezpośredniość szczerze mnie zaskakuje.
- Mam ci mówić jak się kochamy? - wybucham śmiechem.
- Możesz. Jako przyszła psycholożka nie takich opowieści wysłuchiwać będę.
- Nie dzięki, jednak pozbawię cię tych informacji. Tylko mogę ci powiedzieć, że to, że z natury wydaję się spokojna nie odzwierciedla tego, jaka jestem w domu.
- A szkoda myślałam, że dowiem się jaki w łóżku jest bożyszcze kobiet. Ech… - wzdycha ociężale. Wzruszam ramionami śmiejąc się w środku z niej  i upijam łyk cappuccina, które przyniósł nam kelner przed chwilą.

Kolejne spotkanie w ramach rundy zasadniczej bełchatowianie rozgrywają na swoim terenie z ekipą znad morza. Gdańszczanie przebywają w trójgwiazdkowym hotelu Sport znajdującym się nieopodal hali. Korzystając na tym, że nie mam w ten weekend studi wybieram się na mecz. Atmosfera ciut inna jak wrzawa podczas sezonu reprezentacyjnego, ale równie wesoło i miło. Drużyna mojego chłopaka wygrywa spotkanie, chociaż w każdym secie gracze Lotosu stawiali wysoko poprzeczkę. MVP zostaje Karol, jak się okazuje spiker ogłasza, że po raz pierwszy w karierze. Publiczność skanduje jego imię plus podziękowania. Schodzę z trybun podchodząc do siedzących na boisku Bartka z Kubą, pierwszego przelotnie muskam w usta gratulując.
- Kubuś i jak ci nad tym naszym polskim morzem? - kucam przy nich.
- Całkiem dobrze.
- Synek zdrowy? - uśmiecha się na wspomnienie o Malcu.
- Tak, powietrze mu sprzyja. - śmieje się charakterystycznie.
- Chciałabym jeszcze raz wybrać się nad Bałtyk. - teraz to ja się rozmarzam wywracając oczami w górę.
- To się pakuj i niech cie Bartek weźmie.
- Jasne, gdyby nie sezon ligowy, to może bym i wziął. - włącza się przyjmujący.
- Ech, musisz pozbawiać mnie marzeń? Dobra, będę się zbierać. - wstaję i ubieram kurtkę.
- Ja też idę do chłopaków. Do zobaczenia Julita. Cześć stary. - podaje rękę Bartkowi, a mnie przytula.
- Pozdrów Agę. - wołam, gdy się oddala. - Bartek ja wracam do siebie, nie wiem będziesz dzisiaj u mnie? Jakieś specjalne życzenie na kolację?
- No właśnie… Mamy grać u Pawła na play’u. - nieśmiało wyjawia.
- Okej. Przecież nie trzymam cię na uwięzi. - śmieję się widząc jego zakłopotanie.
- Aha, jutro jest parapetówa u Andrzeja zaprosił nas.
- I teraz mi to mówisz jak nic nie mamy dla nich?
- Powiedział przed meczem.
- Czyli mam już co robić wieczorem - znaleźć prezent. Do zobaczenia jutro. - rozchodzimy się ja głównymi drzwiami, Bartek idzie do szatni.
Miła sprzedawczyni doradziła mi gadżet, który ostatnimi czasy robi furorę - elektroniczny korkociąg podobno sprawdza się doskonale w domu.

Włosy wyjątkowo mi się dzisiaj nie układają. Nie pomaga ani lokówka ani prostownica, a nie mam czasu, by jeszcze raz je myć. Spinam je w wysokiego kucyka pozostawiając kosmyk, którym zakrywam frotkę. Ściągam szlafrok i ubieram grafitowe rajstopy, gdy rozlega się dźwięk dzwonka drzwi wejściowych klnę w duchu, bo to na pewno Bartek, ale nie mógł wybrać sobie lepszego momentu. Z powrotem zakładam szlafrok i idę do hollu.
- Nie mogłeś przyjść 10 minut później?
- Miałem być 10 minut temu.
- 10 w tę stronę czy w tamtą… - mruczę sama do siebie i idę dalej się ubierać. Ściągam z wieszaka jasnobrązową sukienkę z rękawem ¾. Siłuję się z zamkiem, jednak z małą pomocą Bartka zasuwam go. Na szyję zakładam łańcuszek z wisiorkiem przedstawiającym srebrnego elfa, który skrzydła ozdobione ma cykoriami, na uszy maleńkie perełki - wkrętki, a na rękę bransoletkę składającą się z trzech obręczy perłowych wiązaną wstążką. Znikam na kolejne 10 minut w łazience robiąc mocniejszy niż zwykle makijaż, psikam perfumami i wychodzę do salonu, żeby ubrać czarne szpilki na słupku. Bartek próbuje swoimi sztuczkami zwabić mnie do pozostania w domu przynajmniej przez chwilę, ale nie ma zmiłuj. Nie po to tyle piękniłam się przed lustrem.
Takie domówki to ja lubię najbardziej, nie wiem jakim sposobem mieści się tutaj tyle osób i nadal jest jeszcze sporo wolnego miejsca? Przynajmniej wcześniej to mieszkanie nie wydawało mi się być tak wielkie. Poznaję kilka nowych osób czy to z byłej drużyny Andrzeja czy znajomych Tery. Bartek nie spuszcza ze mnie z oka co chwilę świergocząc za uchem, że ubrałam zbyt krótką sukienkę.
- Karol coś za bardzo na ciebie patrzy. - siedzimy sami w fotelu, a Kłos przy wysepce w kuchni, lecz mamy bezpośredni widok na niego.
- Zwariowałeś? - popijam drinka i śmieję z jego wywodów. - Bartuś, oni widzą tylko sukienkę, a ty to co pod nią. - seksownie mruczę do jego ucha.
- To może wracamy, co?
- Nie ma mowy! - wstaję ciągnąc go za rękę , by przeprowadzić go na środek pokoju służącego dzisiaj za scenę taneczną. Nikt nie nadużywa alkoholu, ale też nie ma osoby niepijącej chyba. W ogóle dziwnie się czuję poznając nowego trenera Skry, który każe zwracać się do siebie po imieniu, reszcie chłopaków również. Odróżnia czas zabawy od profesjonalnego zajęcia. Tutaj jest w celach prywatnych, a nie ich sternikiem. Zachowuje się jak równy z równym. Chłopakom udaje się przesunąć godzinę treningu z 8.30 na 10, bo całkowite odpuszczenie nie wchodziło w grę. Swobodnie rozmawia mi się z Miguelem, nie spodziewałam się, że jest tak miłym i sympatycznym człowiekiem. Hiszpan wypytywał mnie o pracę w reprezentacji czy wykształcenie związane z fizjoterapią. Totalnie zaskoczyło mnie jego zdanie : ”Chciałbym widzieć cię w mojej Skrze”. Wydawało mi się to górnolotne i nie przywiązywałam do tego większej uwagi zmieniając temat na inny.
                                                                                                                                               

Twoja dwulicowość nowość. To chyba tyle.
Do zobaczenia :*