Biegnę po schodach
na trzecie piętro do Bartka po drodze zderzając się z jakąś kobietą, która nie
jest zadowolona wpadnięciem z impetem na nią przez co wysypałam zawartość jej
reklamówki. Przepraszając pomagam jej zebrać zakupy i po chwili melduję się pod
drzwiami chłopaka kilka razy naciskając na dzwonek dodatkowo pukając do drzwi.
Chwila, zanim otwiera trwa dla mnie w nieskończoność.
- Julita?
Stało się coś? - lekko przestraszony i chyba wybudzony z drzemki przyjmujący
reaguje w zwolnionym tempie.
- Nic się
nie stało głuptasie. To znaczy stało. - rzucam mu się na szyję i całuję
soczyście.
- Powitanie
pierwsza klasa, a teraz mów co się stało. - nalewam sobie szklankę wody, bo z
tych emocji zasycha mi w gardle, a jednocześnie nie mogę wysiedzieć chwilę na
miejscu.
- Nie wiem
czy pamiętasz jak Miguel w sobotę mówił mi przed jego wyjściem, żebym przyszła
do niego dzisiaj po treningu?
- No raczej
nie pamiętam. A co?
- Właśnie
wracam od niego. Nie wyobrażasz sobie co mi zaproponował? - nie mogę posiąść
się ze szczęścia co chwilę wierzgając nogami po sofie.
- Od kiedy
ty masz adhd? - opanowany Bartek niczego się nie domyśla.
- Ty mnie
słuchasz w ogóle?
- Staram
się. Co takiego ci zaproponował? Wykrztuś to z siebie.
- Kurs
fizjoterapii w Sztokholmie! Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed laty
Olek Bielecki. Wyobrażasz sobie? - piszczę jakbym była niezrównoważona
psychicznie.
- Aż w
Szwecji? Kiedy?
- Od 12
listopada do 10 grudnia.
- Co?
Miesiąc aż? - wyraźnie zaskoczony Bartek zaczął łączyć fakty.
- No tak, bo
zakres szkolenia obejmuje blisko 200 godzin.
- A
mieszkanie?
- Zapewnione
zakwaterowanie. Za przelot również nie płacę,
ogólnie całość za darmo.
- Czyli
pracowałabyś w Skrze?
- Byłabym
drugim fizjoterapeutą.
- Co mam
powiedzieć? Że będę szalenie za tobą tęsknił, ale takich propozycji się nie odrzuca.
- uśmiecha się promiennie. Właśnie na to liczyłam, że mnie zrozumie, wesprze, a
nie odwiedzie od tego pomysłu.
Po kilku
dniach oswoiłam się z myślą wyjazdu. Rodzina również popierała tę decyzję, a ja
chyba zaczynałam mieć różne wątpliwości. Czekałam na Bartka, który miał do mnie
przyjść po popołudniowym treningu, przygotowałam dla niego kolację. Sobie
zrobiłam zieloną herbatę i czekałam, żeby zjadł. Z kuchni przeszliśmy do
salonu, poklepałam miejsce obok siebie, by się przybliżył.
- Jutka co
się dzieje? Jakaś nieobecna dziś jesteś. - obejmuje mnie rękę tuląc do siebie.
- Nic
takiego. Pogadać chciałam.
- O czym?
- O nas. -
serce zaczyna mu mocniej bić. - Wiesz może co z nami?
- Ale co ty
mówisz? Przecież wrócisz po tym miesiącu i będziemy żyć jak do tej pory tyle,
że bogatsi o kolejne doświadczenia.
- Ale jeśli
będę pracować w Skrze, to co będzie, gdy zmienisz klub?
- Po
pierwsze najpierw będziesz miała umowę próbną wiadome, że cię zostawią, bo nie
po to wysyłają cię na kurs. Później zostaniesz do końca sezonu tak myślę, a
kolejna to zależy czy trener pozostanie lub czy prezes będzie cię chciał w
swoich szeregach albo ty byś chciała pracować gdzie indziej. Ja nigdzie stąd
się nie wybieram póki co nasza współpraca układa się znakomicie. Zawsze ktoś
pyta o zawodników, ale nie muszą zmieniać barw klubowych nikt ich nie zmusi.
Wiem, że gdybym kiedyś miał się gdzieś przenieść to pewnie chciałabyś ze mną?
Teraz masz studia i te dwa lata na tysiąc procent spędzę tutaj. Myślę też, że
kiedyś będziesz chciała założyć ze mną rodzinę i zapewne nie chciałabyś być z
maleństwem na obczyźnie tylko wśród rodziny, dlatego jeśli tylko Skra będzie
mnie chciała to tutaj zostanę. Może będę drugim Mariuszem grającym dekadę w
jednym klubie? A może zamienilibyśmy Bełchatów na inne polskie miasto? Nie wiem?
Na pewno nie podejmę żadnej decyzji myśląc tylko o sobie, w każdej kwestii ty
będzie miała również do powiedzenia. - słuchałam go z zapartym tchem nie
przerywając ani na moment.
- Jak ty
mnie w pełni rozumiesz. Jeśli tylko ci się nie znudzę, to oczywiście, że chcę
stworzyć z tobą rodzinę.
- Nigdy mi
się nie znudzisz. Nigdy. - chwyta mnie za podbródek świdrując wzrokiem.
- A co do
dzieci, to musisz poczekać chociaż do końca studi. Nie wyrobię wcześniej ze
wszystkim, gdybym musiała to dałabym radę, ale chcę żeby to była nasza wspólna
decyzja, a nie dzieło przypadku.
- Wiem.
- Dziękuję
ci za to, że taki jesteś. - pieczętuję cmoknięciem w policzek
- Dzięki
tobie. - szepcze. - Idziemy spać? Zmęczona jesteś. - nie odpowiadam, bo
ziewnięcie robi to za mnie. Leżymy odwróceni do siebie, nie przytulamy tylko
jak mam w zwyczaju krzyżuję z nim nogę. Patrzę jak zasypia, uwielbiam to robić
chociaż często zakryta w jego uścisku nie widzę tego momentu. Wyciągam rękę
spod kołdry i ciepłą dłonią przejeżdżam po jego policzku, a na ustach pojawia
się nieświadomy uśmiech.
Kolejny mecz
już niestety nie jest zwycięski dla Bełchatowian. Ulegają na wyjeździe drużynie
z Radomia, której szeregi zasila były gracz Pszczół. Zajęcia na uczelni w Łodzi
nie pozwoliły mi oglądać tego spotkania na żywo w telewizji, bo i tak nie
wybierałabym się na mecz. Wieczorem oglądam powtórkę na kanale sportowym
jednocześnie próbując nauczyć się czegoś z prawa na które wykładowca się uparł
już od początku.
Wtorek jest
dniem wolnym dla siatkarzy właśnie w ten dzień mamy jechać do Wrocławia na
groby dziadków Bartka, gdyż sportowcy nie mają wolnego długiego listopadowego
weekendu. W popularne Zaduszki podejmują u siebie ekipę z Jastrzębia.
Od rana boli
mnie brzuch na samą myśl spotkania z Jadwigą, która zapewne znajdzie u mnie
jakiś mankament. Wchodzę do garderoby, by znaleźć odpowiednie ubranie, aura za
oknem przypomina pierwsze symptomy zimy. Rezygnuję ze spódnicy i sukienki na
rzecz ciemnych rurek i brzoskwiniowego, włóczkowego, odrobinę przedłużanego z
tyłu swetra. Podgrzewam w mikrofalówce
mleko i zjadam kilka łyżek płatek kukurydzianych. Tuż przed 7 kończę robienie
delikatnego makijażu, włosy zostawiam rozpuszczone. Czekam aż Bartek przyjedzie
po mnie dzwonił już z 10 minut temu, że wychodzi z mieszkania, a do tej pory
pieszo zdążyłby dojść nie mówiąc, że jedzie autem. Chodzę po salonie tam i z
powrotem ciągle coś poprawiając, a to krzesło nierówno przy stole, firanka zbyt
rozsunięta, poduszka źle leży na sofie…
- W końcu
jesteś, co tak długo? Masz włóż je do auta. - daję mu do rąk pudełko z
drożdżowymi rogalikami, które wczoraj upiekłam.
- Dla mnie
też się znajdzie?
- Idź, wezmę
ci kilka. - wychodzi z domu, a ja zakładam wysokie oficerki i płaszcz nad
kolano. Wchodzę jeszcze do kuchni pakując mu kilka słodkich ciastek do
papierowej torebki i nim zdążam wyjść pojawia się przede mną Bartek.
- Julituś,
co się dzieje?
- Boję się
twojej mamy. - mówię spokojnie jak gdybym odpowiadała na pytanie jaki dziś dzień
tygodnia. Wzdycha ciężko obejmując mnie. Nie protestuję, teraz nie ponaglam go,
że powinniśmy już jechać. Stoję z głową przyklejoną do jego ramienia.
- Nie martw
się, moja mama złego słowa do ciebie nie powie, poza tym nie ma żadnego powodu.
- Wiesz, że
zawsze znajdzie.
- Nie tym
razem. Wie, że cię kocham, a ona nie będzie kierowała moim życiem. Od kilku lat
jestem dorosły. Proszę nie maż mi się tutaj. - uśmiecha się ocierając spadającą
łezkę. - Jestem z tobą i przy tobie, zawsze. - mówi ściszonym głosem wpatrując
w oczy. Wiem, że jest szczery. Skoro nawet pan Adam jest bezsilny na
niewyparzony język Jadwigi, to co poradzi Bartek? Ewentualnie będę mieć
teściową jak z dowcipów niecierpiącą wybranki syna. W końcu wyjeżdżamy z
Bełchatowa. Po drodze zatrzymujemy się na filiżankę kawy kelner, który nam
przyniósł zamówiony napój rozpoznał Bartka i poprosił o podpis na serwetce co
wywołało u nas śmiech. Kawę chciał nam policzyć na koszt firmy, jednak
grzecznie podziękowaliśmy sami za nią płacąc.
Pogoda w
południowo - wschodniej Polsce znacznie się różni aniżeli w centralnej. Tutaj
słońce delikatnie przebija się przez gąszcz kłębiących chmur. Prosto z
cmentarza w Nysie jedziemy do Wrocławia. Po zapaleniu zniczy na mogiłach
bliskich zmarłych Bartka udajemy się do domu rodzinnego, jednak zastajemy tylko
zamknięte drzwi.
- Nie ma
nikogo?
- Myślałem,
że ktoś będzie w domu. - wyraźnie zdziwiony szuka telefonu, by skontaktować się
z którymś z rodziców.
- Czekaj,
czekaj… chcesz mi powiedzieć, że ty nie dałeś znać, że przyjeżdżamy? - wbijam w
niego oskarżycielski wzrok.
-
Niespodzianka miała być. - przykłada aparat do ucha oczekując na połączenie.
- Powiedz mi
kto wczesnym popołudniem może być w domu? Kuba w szkole, mama w pracy, a tata
nie wiem, ale wątpię żeby o 13 okupował mieszkanie. Bartek ty myślisz czasem?
- Mama ani
tata nie odbierają. Czekaj zadzwonię do Kuby, ewentualnie wrócimy .
- Nie ma
mowy! Jak już tu przyjechałeś to się z nimi spotkasz, choćbyś miał do pracy
wejść. - udaje mu się połączyć z bratem. Okazuje się, że Kuba za niecałą
godzinę kończy lekcje. Bartek nie mówiąc młodemu, że jesteśmy we Wrocławiu
końcu rozmowę.
- Chodź
zabiorę cię do najlepszej cukierni we Wrocławiu. - łapie mnie za rękę. Wspaniały
zapach unosi się w „Sowie”, gdyż w
takiej cukierni jesteśmy. Złożyliśmy zamówienie i oczekujemy na
realizację, a żołądek wręcz kurczy się widząc te wszystkie smakołyki za szkłem
obok lady.
- Stały
zestaw podczas naszych pierwszych spotkań. - śmieję się upijając łyk cappuccina
i nabierając na widelec ptysia.
-
Rzeczywiście zawsze to zamawialiśmy. A co powiesz na randkę? - krztuszę się
własną śliną wzbudzając zainteresowanie wśród innych klientów cukierni.
- Ale kto?
My?
- Yhym. Tak
naprawdę nigdy nie byliśmy na randce. - zaskoczona uśmiecham się nic nie
odpowiadając. Wracam myślami do początku roku, później wiosny, jak się lepiej
poznawaliśmy, jednak z pułapu koleżeństwa przeszliśmy na przyjacielski i nadal w nim trwamy tylko w związku. Nie
było żadnych podchodów, umawiania. Owszem były wspólne wyjścia, ale
traktowaliśmy je czysto koleżeńsko, by lepiej siebie poznać.
Idziemy pod
Kuby podstawówkę robiąc mu niewyobrażalną niespodziankę. Ściska nas mocno nie
odrywając wzroku od brata. Niby ciągle się przekomarzają, lecz widać z boku, że
Kubie brakuje Bartka, a ja znowu mam wyrzuty, że to przeze mnie, bo wcześniej
pewnie częściej bywał w domu rodzinnym. Okazuje się, że Jadwiga jest na dwudniowym
szkoleniu w Krynicy. Skłamałabym mówiąc, że nie ucieszyła mnie ta informacja.
Chciałabym poprawić z nią kontakt, ale nie mam pomysłu, gdyż moja naturalność
jej nie odpowiada. Spotykamy się z panem Adamem i w czwórkę idziemy na obiad. Wieczorem
wracamy do Bełchatowa tym razem Bartek zostaje u mnie. Biorę piżamę i idę wziąć
ciepłą kąpiel. Wchodzę do kuchni i widzę mojego chłopaka zajadającego się
kanapkami. Uśmiecham delikatnie zostając porwana na kolana.
- Źle się
czujesz? Pół drogi przespałaś teraz prawie się nie odzywasz.
- Trochę mi
niedobrze. Zrobię sobie herbatę ziołową, nie martw się. - dłonią głaszczę go po
karku.
- Ja ci
zrobię, siadaj.
- Nie, jedz
przecież będziesz mnie widział. - już nie protestuje. Krzątam się po kuchni
oczekując, by woda się zagotowała. Z gorącym kubkiem przenoszę się do sypialni,
siadam na łóżku po turecku i zagłębiam w lekturze dotyczącej rehabilitacji osób niepełnosprawnych ruchowo. Po godzinie nauki wyłączam lampkę kładąc się na
boku, gdy zasypiam pojawia się Bartek, który niefortunnie zrzuca na panele
kubek rozbijając go na setki kawałków. Sprząta szkła i dopiero idzie na łóżko.
Przytula do moich pleców kładąc rękę na brzuchu, a ja ją minimalnie zsuwam
niżej co nie uchodzi jego uwadze.
- Znowu te
boleści brzucha? - podnosi się na łokciu.
- Już
boleści. Może barowe jedzenie mi zaszkodziło. Śpij, ja też chce, bo wcześnie
wstaję.
- O której
masz wolontariat?
- Siódma
trzydzieści w ośrodku. Miś, proszę śpij. - wzdycha ciężko już nic nie odpowiadając.
Cmoka mnie w skroń kładąc głowę tuż za moją, tak że czuję jego oddech we
włosach.
Czas
spędzony w centrum rehabilitacji za każdym razem daje mi wielkiego kopa do
przodu. Ludzie, którzy ucierpieli w różnych wypadkach czy urazach w większości
przypadków zdani są na pomoc drugiej osoby, gdyż sami nie są w stanie
egzystować i potrafią cieszyć się życiem, które ocalili. Każdy, nawet
najmniejszy sukces związany z powrotem do zdrowia powoduje na ich twarzach
niewyobrażalną radość. A my nawet nie zdajemy sobie sprawy ze sprawności jaką
posiadamy, bo przecież cóż w tym dziwnego, że mamy zdrowe dwie ręce, dwie nogi
czy kręgosłup i dzięki temu możemy się poruszać. Przecież to normalne, nie? A
jednak niektórzy w ułamku sekundy utracili tę moc i teraz żmudną, codzienną
pracą z rehabilitantami próbują wrócić do wykonywania najprostszych czynności
choćby utrzymanie łyżki w dłoni i możność samodzielnego karmienia. W zabieganym
świecie nie doceniamy tego i gdybym mogła spędzałabym z tymi ludźmi nie kilka
godzin , a całe tygodnie, byle tylko widzieć ich wielkie zaangażowanie i
uśmiech zadowolenia, że mogli przeżyć kolejny dzień.
Listopad
wita nas akcentem zimowym. W nocy nasypała kilku centymetrowa warstwa śniegu.
Wchodzę do garderoby znaleźć odpowiedni strój na dzisiaj, wybór pada na
ołówkową spódnicę i niebieska koszulę z długim rękawem. Włosy zostawiam
rozpuszczone, oczy maluję mascarą, gdy ktoś dobija się do drzwi.
- Cześć. Stało się coś? Bo ja zaraz wychodzę.
- Chyba nie
myślałaś, że nie pojadę z tobą na grób Sebastiana.
- Właściwie
to tak myślałam. Wchodź nie będziesz stał w progu. Zaraz będę gotowa. -
przynoszę z piwnicy zakupione wcześniej znicze i białą chryzantemę. Bartek
wynosi to wszystko do auta, a ja szybko ubieram buty i płaszcz. - Nie masz
dziś treningu?
- Mam o 12 i
17. - wsiadam do samochodu, zapinam pasy i w ciszy jedziemy do Pabianic. Na
nagrobku palą się już znicze. Wpatruję się w fotografię zmarłego przyjaciela i
zaczynam rozklejać jak co roku. Po może kwadransie wpatrywania w czarną mogiłę,
odmówieniu w myślach wszelkich modlitw, opowiedzenia mu co u mnie podchodzę
bliżej przejeżdżam dłonią po zdjęciu i odwracam na pięcie. Bartek dorównuje mi,
łapie za dłoń ściska mocno zatrzymując swój wzrok na mnie.
- Wszystko
okej, chwila słabości. Mam ciebie i za nic nie oddam. - jeszcze mocniej ściskam
bartkowe palce. Wychodzimy poza bramę cmentarza, a z naprzeciwka idzie mama
Sebastiana. Witam się z nią i przedstawiam jej mojego chłopaka. Wracamy do domu,
Bartek zbiera się na trening, a ja za niedługo pojadę do rodziców i z nimi na
groby rodziny.
Kolejne dni
mijają szybko. Załatwiam ostatnie papierkowe sprawy dotyczące wyjazdu. Pakuję
najpotrzebniejsze ubrania, buty, materiały i nie mogę zmieścić w dwóch
walizkach. Dwunastego we wtorek o 16 mamy spotkanie organizacyjne, a rano mam
samolot. Ostatnią noc prawie nie przesypiam zarówno ze zdenerwowania jak i
podekscytowania. Wymykam się z łóżka starając nie obudzić Bartka. Ubieram w
cichy przygotowane na krześle już wczorajszego wieczoru, gdy wychodzę z łazienki
Bartek zalewa nam kubki z kawą. Zjadam z przymusu kanapkę popijam kilkoma
łykami kawy, gdyż wyjątkowo mi dzisiaj nie podchodzi. Ubieram buty i kurtkę i
ostatni raz omiatam wzrokiem mieszkania sprawdzając czy czegoś nie zapomniałam.
- Dziękuję.
- uśmiecham się odbierając walizki od Bartka na łódzkim parkingu.
- Daj mi je,
idę do środka z Tobą jeszcze masz trochę czasu.
- Nie ma
potrzeby żebyś tutaj zostawał. Wracaj, spóźnisz się na trening. - chcę go
odwieść od tego pomysłu, zaczynam unikać kontaktu wzrokowego z nim, a nad
głosem zupełnie straciłam kontrolę.
- Julitusia
to jest tylko miesiąc. Będę dzwonił, masz mój laptop, to także będziemy się
widzieć.
- Wiem. Tak
bardzo cię kocham. - przytulam go mocno.
- Ja ciebie
też. - gładzi mnie po plecach. Przyglądam mu się dokładnie chcąc nasycić na
miesiąc jego widokiem. Zapamiętuję każdy szczegół twarzy jak gdybym miała
rysować jego portret. Kocham te niebieskie źrenice, które swą intensywnością i
ciepłem uspokajają mnie, gdy się w nich zanurzę. Spiker przypomina, że zaraz
odbędzie się odprawa przed moim lotem. Żegnam się z Bartkiem pocałunkiem pełnym
miłości, który ma nam dać siły na najbliższy miesiąc. Odwracam się i idę przed
siebie wiem, że on stoi ciągle patrząc na mnie i odejdzie dopiero, gdy zniknę
za drzwiami.
Wczesnym
popołudniem po spokojnym locie z przesiadką melduję się w Sztokholmie. Nasza
baza znajduje się raptem pół kilometra od lotniska. Dzwonię do mamy i Bartka
dając znać, że bezpiecznie dotarłam. Odbieram klucz do pokoju numer 76 gdzie
będę stacjonować przez najbliższe cztery tygodnie.
Witam.
Ciężki tydzień, dużo pracy, ale lubię
to co robię, więc nie narzekam za bardzo. Poniedziałek również krzesło urzędnicze
na mnie czeka, jednak zanim do tego dojdzie mam zamiar u Was nadrobić z czym
zalegam. Liczę, że napiszę coś przed nowym rokiem jeszcze.
#4 twoja dwulicowość - nowość.
Kochane, życzę Wam wesołych i
spokojnych świąt oraz wszystkiego co się szczęściem
zowie. :*
Julita w ciąży? Objawy na to wskazują. Aż jestem ciekawa co się stanie gdy już wróci z tego Sztokholmu. Czekam na kolejny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeż pomyślałam o ciąży :) Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kinia
Jeden z najlepszych rozdziałów :) czekam z niecierpliwością na kolejny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :* i życzę Wesołych Świąt :)
Miło ze strony Miguela, że zaproponował jej prace, a w dodatku wysłał na kurs :) Julita ma szczęście, że może odbyć taki kurs zupełnie za darmo, bo takie przyjemności podnoszące kwalifikacje zawodowe niestety dużo kosztują, a bez nich jesteś mało wartościowym "towarem" na rynku pracy.
OdpowiedzUsuńDobrze, że tym razem Bartek nie strzelał fochów i pojechała do Szwecji w zgodzie z nim.
Bartek to jest jednak niczym Kubuś Puchatek. Duży, ale mały rozumkiem :P Chce, żeby mama dogadywała się z jego dziewczyną i wygląda na to, że niedługo już żoną, ale nic jej nie mówi o tym, że wpadną z wizytą. Przynajmiej Julita była w dobrym humorze, bo się nie spotkała ze swoją potencjalną teściową ;)
Przepraszam, że dopiero dziś i o tej porze docieram, ale cała sobota zeszła na sprzątaniu przedświątecznym, a wczoraj przeczytałam wieczorem na komórce, ale nie komentowałam, bo nie byłam pewna czy opublikuje czy zje komentarz ^^
Ściskam! ;*
Cieszę się że Julita rozwija swoje umiejętności i zdobywa nowe kwalifikacje zawodowe. Jednak po zaocznych studiach powinna się dokształcać jak najwięcej, tym bardziej jeśli będzie pracować z siatkarzami na co dzień.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie że Bartek dojrzał, bo nawet takie problemy w związku jak wyjazd na miesiąc przyjmuje ze stoickim spokojem i nie focha się jak wcześniej. Wręcz powiedziałabym że to dzięki jemu perswazji Julita zdecydowała się tak w 100% na ten wyjazd. Brawo, panie Kurek! :D
A teściowej dalej nie lubię, nawet jeśli nie ma jej w pobliżu..........
Całuję Miśku, S. :*