piątek, 22 listopada 2013

41.



Wolny dzień między spotkaniami siatkarze wykorzystują na poznanie rywala barażowego, a resztę dnia mają wole. Większość z nich spędza czas z bliskimi, którzy są w Gdańsku, a kilku chłopaków odpoczywa, relaksuje się czy po prostu chce pobyć samych. Ala jakąś godzinę temu wyszła z pokoju na spotkanie z Pawelcem. Szykowała się już od rana nie dając mi spać. Nie wiem po co robiła loki, żeby wyjść na wietrzną pogodę, ale początki zawsze takie są. Chyba? Bo ja nie pamiętam, żebym nadmiernie przesadzała z ubiorem czy uczesaniem na spotkanie z Bartkiem. Wzięłam długi prysznic, wysuszyłam włosy, ubrałam się wygodnie oczekując na Alę, ponieważ miałyśmy iść na miasto zwiedzić Rynek. Randka trwa w najlepsze ani widu ani słychu za tą dwójką. Wyciągnęłam z walizki reprezentacyjną bluzę w której mam zamiar się pysznić wśród przechodniów i sama ruszyłam na podbój gdańskiego deptaku czy Neptuna. W drzwiach motelu zderzyłam się z Bartkiem.
- Co tutaj robisz? - uśmiecham się rozmasowując głowę.
- Przyszedłem po ciebie.
- Porywasz mnie?
- Dokładnie tak. - chwyta mnie za rękę wyprowadzając z budynku. Kroczymy przed siebie zbliżając się na plażę. Ani na moment nie zamykamy ust, ciągle mamy coś do powiedzenia. Bartek rozśmieszał mnie głupimi minami czy zmianami głosu wcielając się w Kaczora Donalda, Skubiego albo Ważniaka ze Smerfów. Spędziliśmy miło czas na jednej z ławek gdańskiej plaży mimo, że pogoda nie rozpieszczała, gdyż wiał wiatr, a temperatura nie przekraczała piętnastu kresek. Wróciliśmy spacerkiem pod budynek dotychczasowej stacji, w której zatrzymałam się z Alą.
- I pamiętaj kim jesteś? - zaplatam ręce za jego plecami.
- Jestem zwycięzcą. - śmieje się, by po chwili skraść całusa.

Dochodzi 19.10 siedzę gotowa do wyjścia na łóżku przeglądając gazetę, a moja przyjaciółka utknęła w łazience. Polska reprezentacja gra dzisiaj ważne spotkanie z nie byle jakim przeciwnikiem, lecz jestem spokojna o wynik. Wiem, że ciężko pracowali podczas zgrupowań i jestem przekonana, że pokażą swą siłę.
- Ala, jeśli za dwie minuty nie wyjdziesz, to idę sama!
- No już, już. - opuszcza pomieszczenie wchodząc do pokoju i szukając niewiadomo czego.
- Szukasz czegoś?
- Miałam tutaj koszulkę Pawła. - pląta się po pomieszczeniu nie widząc bluzki leżącej na poduszce.
- A to co to jest? - podaję jej biało - czerwony materiał.
- O tutaj się schowała. - speszona nabiera rumieńcy. - A ty nie zakładasz?
- Aluś, a co ja mam na sobie? - odwracam się plecami ukazując jej nazwisko gracza z numerem sześć. Moją szczęśliwą szóstką.
Siadamy na trybunach, siatkarze już się rozgrzewają na płycie boiska. Do naszego skromnego grona wiernych kibicek dołącza Terka, która gani mnie za pogodzenie z Bartkiem.
- Spodziewałam się, że trochę dłużej go potrzymasz w niepewności. Ale nie, Bartuś zamerdał ogonem, a ty wierna pani wszystko obróciłaś w niepamięć! - gestykulowała przy tym żwawo.
- Nieprawda! Ja go widziałam w jakim był stanie, wiem, że żałuje tego jak się zachował.
- Mogłaś dać mu czas.
- Tera, proszę cię. Uczymy się na błędach, każda kłótnia wzmacnia nas i pokazuje co jest najważniejsze. Sama nie wiesz jakby się Andrzej zachował?
- Na pewno nie udawałby obrażonego bezpodstawnie. - nadal ciskała.
- Nie wiesz tego. Nie wywieraj na nim presji, żeby on musiał słuchać się ciebie. A Bartka pozwól mi kochać po mojemu. - spojrzałam głęboko w jej oczy wprowadzając w małe osłupienie.
- To ja powinnam być tutaj psychologiem… - uśmiechnęłam się triumfalnie przenosząc wzrok na boisko, gdzie na środek wychodziła meczowa 6 plus Pawelec. Nikt ze zgromadzonych fanatyków siatkówki nie mógł powiedzieć, że w wygranym przez naszą ekipę spotkaniu nie był emocji, a oglądając czuł się jak na rybach. Mecz z pozoru łatwy i szybki, bo wygrany 3-0, ale każdy set właściwie końcówki wygrane na przewagi i to nie małe. Ostatnia partia trwała  47 minut, a ostateczny rezultat seta 41-39. Kibice, którzy przychodzą na spektakl cieszą się, że mecz się przeciąga, bo dla nich to kolejna porcja pozytywnych emocji czy wspólnej zabawy na trybunach, jednak dla głównych bohaterów „teatru” ogromna strata cennych elektrolitów zostawionych w pocie na boisku. Zmęczeni, ale zadowoleni polscy siatkarze cieszą się w kółeczku na środku boiska jak gdyby zdobyli złoty medal, a to tylko przepustka do otwarcia kolejnych drzwi zbliżających ich do głównego celu.
Paweł chcąc pokazać Ali atmosferę panującą w autokarze załatwił z kierownikiem reprezentacji, aby ją przemycić w drodze powrotnej. Ich hotel znajduje się 100 metrów od naszego motelu. Ja również zostałam uwzględniona w tej cichej ucieczce. Po meczu chłopaki podchodzą do nas zabierając do szatni. Idziemy długim korytarzem co chwilę skręcając w prawo lub lewo, w końcu stajemy przed drzwiami z napisem „Poland”.
- To my tutaj na was poczekamy, a wy idźcie się przebrać. - siadam na ławce opierając się o ścianę, a chłopaki znikają za drzwiami.
- Boże! Juta, tutaj oddychać się nie da! - Ala chodzi w kółko łapczywie oddychając.
- Kochana, to zapach zwycięstwa.  - śmieję się w głos z wywodu przyjaciółki. Po dłuższej chwili siatkarze opuszczają pomieszczenie i ukryte w tłumie dryblasów niezauważone lokujemy się w autokarze. Witam się z miłym kierowcą, który bezpiecznie wozi polskich siatkarzy w obecnym sezonie reprezentacyjnym po Polsce. Atmosfera w autobusie niezmiennie ta sama. Szczególnie po wygranych spotkaniach wesoło, dużo śmiechu, Krzyś lata ze swoją kamerą i uwiecznia wszystko. Wspaniałe uczucie poczuć jeszcze raz coś, co do niedawna było normą. Uwielbiam tych wyrośniętych facetów. Przed hotelem zatrzymali mnie trenerzy i Olek, spytali jak się czuję, jak po szpitalu. Chyba traktuję ich jak moich wujków, a nie wiem czy te nasze stosunki nie są zbyt bliskie, jednak nie da ich się nie lubić, oni nie potrafią dać się nie lubić. Pożegnałam się ze wszystkimi życząc chłopakom zwycięstwa w jutrzejszym ćwierćfinale. Alicja trajkotała całą drogę do motelu. Była niesamowicie podekscytowana atmosferą wewnątrz zespołu. Oczywiście, że zdarzają się również zgrzyty, jeśli tylu facetów przebywa ze sobą prawie dzień w dzień, lecz nie odbija się to na grze ani chemii w zespole. Na boisku są teamem, poza dzielą się na mniejsze lub większe grupki.
Ćwierćfinał rozpoczyna się o 17, od rana chodzimy z Alą nabuzowane. I nam udziela się napięcie związane z wagą dzisiejszego meczu. Zwycięstwo daje wręcz gwarancję zdobycia jakiegokolwiek medalu, porażka zmusza do pakowania i powrotu do domu. Każdy z nich chce już znaleźć się w domowym ognisku, ale wytrzymali tyle, więc nie poddadzą się na koniec. Kwadrans przed szesnastą opuszczamy pokój. Idziemy w kierunku hali po drodze wstępując na filiżankę czarnej, mocnej kawy. Na halę zaopatrujemy się w butelkę wody mineralnej. Siadamy wśród dziewczyn kilku siatkarzy. Główni bohaterowie przedstawienia są na płycie boiska, skoncentrowani, głodni zwycięstwa. Przeciwnik nie jest łatwy, ale na takim szczeblu rozgrywek nikt nie należy do słabeuszy. Rozpoczynamy nerwowo tracąc seriami punkty, by po chwili odrobić, a w końcówce znowu roztrwonić cenną przewagę. Andrea w trzecim secie przed piłką setową dla przeciwnika bierze czas krzycząc na chłopaków, a zarazem zagrzać ich do jeszcze większej walki. Widać, że zostawiają serce na boisku, ale nie wszystko idzie zgodnie z ich myślą.
Doprowadzamy do piątego seta. Widać mniejszą skuteczność u zawodników obu drużyn spowodowaną długim i ogromnie wyniszczającym organizm spotkaniem. Pod siatką zaczynają się zgrzyty, kapitanowie próbują ujarzmić swoich kolegów. Andrea ciska butelką wody pod krzesło, krzyczy, macha rękami. Bierze czas i siada na jednym z krzeseł. Żadnych rozmów, instrukcji, nic. Sportowa złość wymieszana z zaufaniem. Minuta odpoczynku, zagaszenie pragnienia i powrót na pomarańczowe pole. Tischer piekielnie serwuje na polskiego libera wywracając go do tyłu, jednak Paweł odbija piłkę, która rozegrana z prawego skrzydła trafia wprost pod palce Kuby, a ten siarczyście atakuje obijając blok niemieckich zawodników. Zachodni sąsiedzi nie poddają się i jakimś cudem podbijają spadający balon. Rozgrywający zaskakuje nas kiwką i takim sposobem tracimy punkt. Kolejne akcje toczą się punkt za punkt. Siatkarze są bardzo zmęczeni, mylą się w najprostszych sytuacjach.  Piłka setowa dla Niemców, Bartek przygotowuje się do serwisu. Stoję od kilku minut, bo nie potrafię wysiedzieć na miejscu. Modlę się w duchu, żeby ta zagrywka wyszła, żeby jej nie zepsuł. Podrzuca piłkę do góry i zamierza zrobić wyskok. Zamykam oczy, ściskam mocno kciuki, a paznokcie wbijają mi się w delikatną skórę.
- Ala powiedz mi czy piłka przeleciała na drugą stronę. - przekrzykuję tłum.
- As! As! As! - ściskamy się mocno, to samo robią chłopaki zagrzewając siebie do jeszcze większej walki na koniec. Wyrównujemy w decydującym secie i wszystko zaczyna się od nowa. Bartek staje za linią dziewiątego metra wykonując swój rytuał przed każdym serwem. Podrzut, wyskok, serw - siatka. Dokładnie taśma. Jakimś cudem piłka przelatuje na stronę przeciwnika. Niemcy kompletnie zaskoczeni nie bronią. Punkt dla nas, i to my teraz będziemy mieć piłkę setową. Kolejna próba Bartka. Siadam na krzesełku nie mogąc opanować emocji. Dobra passa zostaje przerwana, piłka ląduje daleko za boiskiem. Tym razem szczęście sprzyja przeciwnikom, Grozer ciska piłkę na linie dziewiątego metra zdobywając cenny punkt dla swojej drużyny. Niemieccy kibice wołają „Vorig” zagrzewając swoich zawodników do walki. Polski tłum przekrzykuje zachodnich sąsiadów. Z dziewczynami straciłam prawie głos, ciężko już mi cokolwiek wykrzyczeć. Wodę dawno wypiłam i nie mam czym zagasić pragnienia. Kolejny raz serwuje niemiecki atakujący. Odbiera Michał, rozgrywa Łukasz, atakuje Bartek. Jedną ręką pobija Lukas Kampa, Georg atakuje po palcach Piotrka. Koniec. Sędzia odgwizduje punkt dla Niemiec i końcowe zwycięstwo. Koniec marzeń o medalu. Koniec przygody w polsko - duńskich mistrzostwach. Po policzkach mimowolnie płyną łzy. Chłopaki niedowierzają, proszą o weryfikację, ale już za późno. Siadają na boisku, krzesłach, ukrywają twarz w dłoniach. Bartek leży na boisku, rękę podłożył pod głowę i nie podnosi się od kilku minut. Trener podchodzi do każdego chłopaka podając rękę czy klepiąc po plecach, szepta im coś do ucha. Kibice brawami dziękują za walkę do ostatniej piłki. Podchodzę do band reklamowych oczekując na Bartka. Podnosi się z boiska, przeciera oczy i idzie w moją stronę ze spuszczoną głową. Nic nie mówię tylko mocno przytulam. Gładzę po plecach. Oddalamy się na kilka centymetrów od siebie, patrzę w jego czerwone, załzawione oczy.
- Bartuś nie płacz. - obejmuję jego twarz dłońmi. Niecodzienny widok, płaczący siatkarz. - Byłeś dzisiaj niesamowity, grałeś fenomenalnie.
- Kiedy trzeba było nie potrafiłem skończyć piłki.
- To nie twoja wina. Nie zawsze możesz wszystko wygrać. - niesamowite emocje rządzą jego ciałem. Wielki żal i zawód. Tyle trudu, potu zostawionego podczas setek godzin treningów nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Druga, mniej chlubna strona sportu.
- Dziękuję, że byłaś tutaj, że jesteś. - wykrzywiam się w zdziwieniu.
- No przecież zawsze z tobą będę, z wami. - delikatnie się uśmiecha i wraca do chłopaków. Żegnam się z dziewczynami i wracam z Alą do motelu. Dzwonię do Wiktora i odklepuję rezerwację biletów do Danii, a chętnie przyjmę dwa do Łodzi. Późnym wieczorem otrzymuję pozytywną wiadomość, Wiktor załatwił bilety powrotne. Okazało się, że on będzie kapitanem statku powietrznego, więc nawet nie muszę prosić w recepcji o wydrukowanie biletów, ponieważ przed odprawą ma mi je podać na lotnisku.
Tracimy majątek na taksówkę , która nas zawozi pod nasze domy. Nie rozmawiałam od wczoraj z Bartkiem, nie chciałam go bezsensownie pocieszać, bo cóż mu z tego, że powiem, że był świetny, że zagrali jeden  z najlepszych meczy w karierze, że był to bez wątpienia ich najlepszy mecz mistrzostw? Wie, że jestem z nim myślami, a ta cisza czasem jest dużo lepsza niż zbędne słowa. Przed południem samolot z reprezentantami ląduje w Warszawie.  Nie ma wielkich powitań, nie ma telewizji, która by transmitowała na żywo powrót graczy i tutaj świetnie wpasowuje się piosenka ikony polskiego rock’a : „Jesteś idolem/ Wielbi cię tłum/ Gdzie się pojawisz słychać/ Zdumionych głosów szum/ W porannej prasie widzisz codziennie swoją twarz” … Nie ma medalu dla mediów są przegrani. Mało kto zauważa ich wysiłek, bo przecież nie po to trenują, żeby przegrywać, ale nie zawsze da się wygrać. Czasem decyduje dyspozycja zawodnika i łuk szczęścia. Tym razem nie było ono po naszej stronie, ale mamy kolejne cele, plany, marzenia. Z amoku gotowania obiadu i robienia wielkiego prania wyrywa mnie dźwięk telefonu. Wyrzucam zawartość torebki na stół i biorę do rąk komórkę. Na wyświetlaczu miga postać Bartka. Przekazuje mi, że właśnie wrócił do domu, ale nie przyjdzie, gdyż chce się chociaż chwilę przespać. Ostatniej nocy prawie nie zmrużył oka czemu wcale się nie dziwię. Lekko zawiedziona rozłączam się, bo liczyłam, że spotkamy się dzisiaj.
Cześć wypranych ubrań, która zdążyła wyschnąć wyprasowałam i pochowałam. Skarpety i bieliznę do szuflad, kilka koszulek na wieszak i do garderoby, spodnie też znalazły swoje miejsce. Po uporaniu się z odzieżą brzuch przypomniał o sobie coraz głośniejszym burczeniem. Wzięłam się za szykowanie jedzenia, nastawiłam czajnik z wodą i znowu komórka zadźwięczała. Sms był krótki, ale treściwy - ‘Możesz przyjść do mnie? Czekam.’ . Zmieniłam dres na coś bardziej wyjściowego, włosy spięłam w niby koczka, rzęsy przejechałam maskarą, fluid na twarz, portfel i telefon wrzuciłam do torebki. W przelocie zjadłam połówkę bułki i wskoczyłam w botki. Kwadrans później stałam już pod bartkowymi drzwiami. Czekałam aż mi otworzy wymyślając scenariusze co on znowu wymyślił.
- Cześć. - stoję z rozdziawioną buzią lustrując go od góry do dołu. Ubrany jest w czarne spodnie i jasną koszulę, która ma odpięte dwa pierwsze guziki. Wchodzę do środka, ściągam buty i zostaję za rękę przyciągnięta do niego. Patrzy chwilę na mnie nic się nie odzywając, w końcu przerywa nieznośną cieszę subtelnym pocałunkiem.
- Przepraszam za to, jaki byłem ostatnio. - szepta wprost do moich ust.
- Już ci dawno wybaczyłam, głuptasie. - opiera swoje czoło o moje, przymyka oczy i wzdycha głęboko spuszczając ciężar, który zgniatał go od środka.
- Zapraszam na kolację. - ręką zaprasza do wnętrza kuchni. Idę za nim podśmiechując się sama do siebie z jego gafy. Świetnie się ubrał tylko na nogi wciągnął klapki, jednak z tej racji lepiej się czuję w jeansach i koszuli w kratkę.
- Pięknie pachnie. - wczuwam woń przygotowanej potrawy. Facet swobodnie poruszający się po kuchni w dodatku potrafiący zrobić z tego co widzę zapiekankę makaronowo - serową ideał!
- Mam nadzieję, że będzie równie smaczne. - nałożyłam sobie porcję na talerz i pochłonęłam w zastraszająco szybkim tempie. Bartek przerwał swoje jedzenie i patrzył na mnie podpierając brodę na rękach.
- Co jest? Czemu nie jesz? - pytam lekko zdziwiona.
- Jestem zaskoczony twoim apetytem.
- Bo nie jadłam nic od południa. - wyszczerzam się na co grozi mi palcem. - Pyszne było. Dziękuję bardzo. - odnoszę talerz na blat i cmokam mojego kucharza w podziękowaniu w policzek.  
- Tylko się nie przyzwyczajaj.
- Nie mam zamiaru, byłabym grubsza niż dłuższa. - zanoszę się śmiechem widząc jego minę.
Przeszłam do salonu zabierając z półki wino i dwa kieliszki. Pomachałam butelką przed Bartkiem dając znak mimiką czy mogę otworzyć. Nalałam nam wina i wygodnie rozsiadłam się na sofie, a nogi położyłam na ławie. Wstałam by zgasić główne światło, a zapalić kinkiet na równoległej ścianie. W tle słychać było melodyjny głos Phila Colinsa. Jest idealnie. Bartek przysunął mnie do siebie powodując, że moje nogi znalazły się na jego i swobodnie zwisały poza bok sofy. Nos zanurzył w moich włosach, a ja mogłam spokojnie wczuwać zapach jego intensywnych  perfum.
- Byłem nie do zniesienia ostatnio?
- No trochę. - uśmiecham się smutno.
- Zawiodłem cię.
- Bartek, to nie tak. - przerywam wpadając w małe zakłopotanie jak mu to wytłumaczyć. - Po prostu przykro mi było, że nie mogłeś zrozumieć mojej decyzji wiedząc, że nic na tym na tracę. Oddać nerkę czy inną część ciała pewnie bym się bała, i długo zastanawiała jaką decyzję podjąć, ale podarowując komuś szpik nic nie mogło mi się stać. Nie wiem czy jest nawet setny odsetek procenta niebezpieczeństwa związanego z tym sposobem. I jeśli miałabym jeszcze raz komuś pomóc nie wahałabym się ani minuty. Nie powinnam ci tego mówić, bo nawet ja nie powinnam tego wiedzieć, ale mój szpik pojechał do czteroletniego chłopca. Wyobrażasz sobie, że może kiedyś oby nie, ale na przykład nasze dziecko mogłoby zachorować i ktoś odmówiłby mu pomocy?  Bartek, ja nie spodziewałam się, że znajomość z tobą przerodzi się w takie uczucie, że stworzę z tobą związek. Znany, sławny sportowiec zwrócił uwagę na jakaś pracownicę szkoły. Dajesz mi odczuć tyle ciepła i miłości, o której mogłam tylko pomarzyć. Chcesz mnie taką jaką jestem, nie udajesz nikogo innego. I nawet mimo tego nieporozumienia ani przez moment nie zastanawiałam się czy cię nadal kocham, bo robię to nieustannie. 
- Jaki ja tam sławny.
- Media robią swoje, czy tego chcesz czy nie.
- Pozwoliłaś, żebym był twoim pierwszym prawdziwym facetem, a ja swoją głupotą skrzywdziłem cię.
- Chcę żebyś był pierwszym i ostatnim mężczyzną w moim życiu. Proszę już nie obwiniaj siebie. Niech wraca mój stary Bartek. - odchylam głowę przykładając do jego ramienia i uśmiecham szeroko.
- Moja Julisia. - całuje mnie w czoło i mocniej przytula, na co się krzywię. Zaniepokojony panikuje, a tylko docisnął mojego sińca po igłach. Podnoszę koszulę pokazując mu zasiniałe miejsce, które ładnie się goi. - Zostaniesz u mnie dzisiaj?
- Bez ciebie nigdzie nie idę. - obejmuję dłońmi jego twarz przybliżając do swojej i zaczynam delikatnie całować. Bawimy się pocałunkami co chwilę się uśmiechając, przerywamy gorącą serię, by przez chwilę w ciszy patrzeć w oczy, a później wrócić do zażartych pocałunków.
Wyciągam z szuflady bartkową koszulkę w której będę spała. Przepłukuję usta płynem stojącym na umywalce i dołączam do leżącego w łóżku Bartka.
- Wiesz, że ostatnio wspólnie zasypialiśmy miesiąc temu. - błyskotliwie zauważył. Być może? Nie pamiętam.
- Dobranoc. - wtulam się w jego ciepły tors, a zapach perfum otula mnie wkoło.
- Dobranoc. - szepta i całuje mnie mocno. W bezpiecznych ramionach zasypiam niewiele później.
                                                                                                                                                             

Cześć :*
Sielanka wróciła.  Jeszcze trochę Was pomęczę tą historią. Oczywiście te dziewczyny, które zostaną, bo grono stopniowo się wykrusza.
Ściskam Was bardzo ciepło ;*

piątek, 15 listopada 2013

40.



Sen, podobno najlepsze lekarstwo na wszystko. Pielęgniarki odpowiednio dbają o mnie podając białe okrągłe tabletki powodujące regenerację organizmu w ciągu snu. Dla mnie jest to o tyle korzystne, że nie myślę, nie muszę. Odpoczywam fizycznie i psychicznie.
Budzą mnie odgłosy dochodzące z korytarza popularnych ‘drewniaków’ w których lubi chodzić służba szpitalna, słyszę także skrzypienie przewożonego łóżka i mnóstwo kroków bliskich, którzy odwiedzają chorych czy samych pacjentów robiących z korytarza spacerniak. Leżę na wznak z głową odchyloną w stronę okna, jednak coś mnie bardzo uwiera w prawą dłoń. Wenflon wprowadzony do żyły przy pomocy stalowej igły wbija swym ostrzem niemiłosiernie w kości śródręcza. Odwracam głowę chcąc sprawdzić co się dzieje lub wezwać magicznym przyciskiem nad łóżkiem pielęgniarkę, by wymieniła wadliwą igłę. Zamieram widząc postać siedzącą przede mną, która delikatnie ściska moją dłoń sprawiając nieświadomie mi ból. Krzywię się na co szybko puszcza dłoń łapiąc jedynie za opuszki palców. Nie odzywa się nic, tylko patrzy tym smutnym wzrokiem, wręcz skatowanym, niewyspanym, zmęczonym. Widzę jak drży mu dolna warga, krople potu gromadzą na skroni, a dłonie są przeraźliwie zimne.
- Przepraszam. - wykrztusza ledwo słyszalnie.
- Co ty tutaj robisz? Powinieneś być na treningu o tej porze.
- Nieważny trening. Nie zdążyłem.
- Boże, Bartek, gdzie nie zdążyłeś? - patrzy zahipnotyzowany na mnie nie mrużąc powiek, jest przeraźliwie blady, dziwny, jak opętany. - Dobrze się czujesz?
- Byłem rano, a ciebie już wzięli na zabieg. Lekarz nie pozwolił mi tutaj wejść skłamałem, że jestem twoim narzeczonym. Jezu, jaki ja byłem głupi. Jaki ja jestem głupi! Tak bardzo cię kocham, a tak bardzo zawiodłem. Jeśli nie chcesz mnie widzieć, wyjdę stąd. Tylko proszę powiedz coś. - cały się trząsł. Z lewego oka popłynęła pojedyncza łezka, którą próbował ukryć. Tak masywnie zbudowany facet okazuje się być kruchy wewnątrz.
- Daj mi dojść do słowa. - przerywam, budząc w nim jeszcze większą niepewność i przeogromną bezradność. Wyswobadzam dłoń z uścisku jego rąk. Bije się z myślami, mam wrażenie, że tym gestem czuje się przegrany, jego oczy tracą blask, a ja? Unoszę dłoń ku górze i delikatnie przejeżdżam po bartkowych włosach, by w końcu otrzeć spadającą łzę. - Dlaczego taki byłeś? Tak szorstki i oziębły wobec mnie?
- Co mam ci powiedzieć? Że byłem zły, że zgodziłaś się na przeszczep? Nie wiem, chyba swoją złością chciałem wzbudzić w tobie zmianę decyzji. Bałem się komplikacji. A teraz jest mi tak wstyd, czuję się jak ostatni cham i egoista, który widzi tylko czubek własnego nosa.
- Dobrze, że mówisz prawdę choćby najgorszą, a nie kłamiesz. Proszę wracaj do Spały masz się przygotowywać do mistrzostw.
- Wybaczysz mi?
- Daj mi o tym pomyśleć. - dyplomację opanowałam do perfekcji. Posłusznie wstał nachylając się jeszcze nade mną, szybko odwróciłam głowę by nie zetknąć swoich ust z jego malinowymi. Mokrymi wargami zostawił ślad na moim czole.

Całą noc myślałam o tym wszystkim. O mnie, o Bartku, o nas. Pielęgniarka wieczorem przyniosła kolejną porcję białych tabletek powodujących szybki, spokojny sen. Tym razem przechytrzyłam służbę zdrowia wrzucając do muszli klozetowej proszek.
Rzucam się z boku na bok, ściskam w dłoniach pościel, przytulam policzek do bawełnianej poszewki, ale to nie to, bo nic nie równa się z czułością Bartka. Muszę do niego zadzwonić i powiedzieć co myślę, bo nasze nieporozumienie nie może wpłynąć na jego formę. Nie pozwolę, żeby przed tak ważną imprezą sportową spalił się nim ona się zacznie. Wcześniej wyładowywał swą frustrację na piłce co było korzystne dla całego zespołu, lecz teraz on się boi, jest bezradny i jedyne czym może to skutkować, to jego blokadą psychiczną jak i fizyczną.  Nie wiem czy się zobaczymy przed ME, raczej nie, bo oni prosto z ośrodka polecą do Gdańska, a ja pojawiam się dopiero na meczach. Dzisiaj powinnam wyjść ze szpitala, więc później zadzwonię do niego, by go uspokoić.

- Pani Julito, jest pani tak sympatyczną pacjentką, że zatrzymamy panią co najmniej do jutra. - uśmiechnął się lekarz wpisując coś do karty zdrowia podczas obchodu.
- Ale dlaczego? Miałam dzisiaj wyjść.
- Ma pani podwyższoną temperaturę, a nie możemy żadnych objawów lekceważyć, żeby nie doszło do infekcji.
- To, że się znakomicie czuję nie ma żadnego wpływu? - pokręcił głową puszczając oczko. Doktor Malinowski jest bardzo miły, a co najważniejsze z poczuciem humoru.
Rodzinka mnie odwiedziła, dziewczyny także na szczęście zostawiły kilka gazet, bo można się zanudzić w tych czterech ścianach. Niestety nie mam żadnej współlokatorski na sali w której leżę. Zmęczona czytaniem kładę się  w nowoczesnym łóżku łódzkiego szpitala delektując się muzyką dostarczaną ze słuchawek odtwarzacza.

***
Świat zostaw w tyle, jeśli Ona, wszystkim jest co dziś masz.
Zostaw świat, nim się przekonasz, że bez Niej nic nie jest wart.
Świat zostaw za sobą, dumę schowaj, biegnij za Nią co tchu.
A kiedy dogonisz weź w ramiona, zanim będzie już za późno...

Muszę do niej jechać. Muszę. Spróbować naprawić coś, co mogę stracić przez własną głupotę. Dlaczego nie słuchałem ojca? Dlaczego od razu nie pojechałem do niej? Teraz za późno na gdybanie. Jeśli ona będzie chciała na mnie patrzeć, to okaże się, że taki idiota jak ja, ma odrobinę szczęścia i kobietę, która jest warta wszystkiego co najlepsze na tym świecie.
- Trenerze, mogę zwolnić się z treningu?
- Bartek, ty w szkole jesteś czy w reprezentacji? Wczoraj miałeś wolne.
- Trenerze proszę. Muszę załatwić sprawę z Julitą póki jesteśmy w Spale.
- Okej. - delikatnie się uśmiecha lustrując mnie swym wzrokiem. - Nie zmarnuj tej okazji, bo cie wyrzucę z ekipy jeszcze przed mistrzostwami. - śmieje się.
- Dziękuję.
- Pozdrów naszą fizjoterapeutkę.
- Jasne.
***

- Bartek? - w drzwiach staje jego postać. Zbliża się wolnym krokiem z niepewnym uśmiechem. Podchodzi do mnie delikatnie dotykając policzka swoimi ustami.
- We własnej osobie, cześć. Jak się czujesz? - przysuwa krzesło i siada obok.
- Dobrze. Ale dlaczego ty tutaj jesteś, a nie na zgrupowaniu?
- Trener zwolnił mnie z popołudniowego treningu.
- Okej. Chodź wyjdziemy na krótki spacer. - założyłam szlafrok i korzystając z uroków złotej polskiej jesieni wyszliśmy pooddychać świeżym powietrzem, które mam nadzieję doda mi odwagi.  - Możemy pogadać? - przerwałam trudną do zniesienia ciszę. W głowie mam ułożonych kilka wersji rozmowy, jednak mimo obmyślonego planu nie wiem jak zacząć, brakuje mi słów, język grzęźnie w gardle.
- A mogę ja coś powiedzieć?
- Jasne..
- Julita. - zawiesił głos przy okazji łapie mnie za rękę. - Bo ja to przemyślałem. Ty jesteś za dobra dla mnie, zbyt wyrozumiała. Nie zasługuję na kogoś tak szlachetnego jak ty. - przyspiesza oddech świdrując mnie od wewnątrz.
- Bartuś, co ty wygadujesz? - zaskoczona instynktownie głaszczę jego twarz. Czuję pod ręką jak krew pulsuje w jego obiegu, jak bardzo się denerwuje. - Przecież ja ciebie kocham. Owszem, nie popisałeś się swoim zachowaniem, ale jesteś dla mnie NAJWAŻNIEJSZY. Trzeba brać i dawać, kochać też za wady nie tylko za zalety i umieć doceniać starania drugiej osoby. Chcę zapomnieć o tym co było i żyć chwilą obecną. Chcę czuć, że jestem ci potrzebna. Kochać cię każdą chwilą istnienia. Słyszysz?!  A ty? Kochasz mnie? - wyrwałam go z hibernacji.
- Bardziej niż wczoraj, ale mniej niż jutro. Przepraszam. - pewny głos siatkarza dźwięczał w moich uszach.
- Jeszcze jedno. Masz nie zawracać sobie głowy tym co się ostatnio działo. Masz w pełni zająć się siatkówką. Jesteś profesjonalnym sportowcem potrafisz się wyciąć, wyjaśnimy sobie zupełnie wszystko po mistrzostwach. Tylko uśmiechnij się do mnie, proszę. - pozwalam się dać przytulić i chłonę jego uśmiech. Zbliżamy swoje usta łącząc w krótkim pocałunku, delikatniejszym niż nasz pierwszy.  
- Wracamy? Zmarzniesz zaraz.
- Pod warunkiem, że ty w końcu zaczniesz przykładać się do treningów, a nie będziesz zwalniał i jeździł do mnie.
- Dobrze. - przytula mnie mocniej, całuje w głowę i wypuszcza głośno powietrze zgromadzone w płucach. Wracamy na oddział. Lekarz kręci głową, chyba mój spacer mu się nie spodobał, jednak odwzajemnia uśmiech. Żegnam się z Bartkiem i układam wygodnie w łóżku. Nie jest to, to samo co w domu, ale już nie marudzę, mam nadzieję, że jutro zostanę wypisana ze szpitala. Po raz setny przemyślam wszystko układając w całość. Każde doświadczenie czegoś nas uczy, cementuje nasz związek.

Wszystko przebiegło zgodnie z planem. W środę opuściłam łódzki szpital, mama zabrała mnie do siebie i karmi czym może, a ja niedługo będę bawić się w anorektyczkę i chować  jedzenie po kieszeniach, a później karmić leśne ptaki.
- Mamuś, jutro wracam do siebie. - spokojnie informuję nadopiekuńczą rodzicielkę.
- Nie ma mowy! Dopiero co wyszłaś ze szpitala.
- Tak, pół tygodnia temu. Mamo umówiłam się z Alą, i jutro jedziemy odwiedzić Anetę i Bogdana.
- Tego żołnierza?
- Tak. Poznam go. - uśmiecham się szeroko.
- Juta, ty masz Bartka z tego co wiem. - patrzy spod okularów na mnie upijając łyk kawy.
- Wiem, dobrze wiem. Po za tym nie podbieram chłopaków przyjaciółkom, w ogóle nie bawię się w podbieranie chłopaków! Mamo, za kogo ty mnie uważasz?!
- Od kiedy z ciebie taki nerwus?
- Nie masz co odpowiedzieć i już nerwus ze mnie… - pokornieję.
Bogdan świetnie przechodzi rehabilitację. Po krótkiej wizycie w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie i zrobieniu kompleksowych badań znalazło się kilka dodatkowych drobnych urazów, które w szybkim czasie powinny być wyleczone. Aneta cała w skowronkach mając u boku swojego żołnierza. Obawiałam się troszkę tego spotkania. Zawodowy żołnierz w mojej świadomości, to wysoki, zbudowany, ścięty prawie na łyso, gburowaty facet. Chłopak Anety okazał się zupełnym przeciwieństwem, no może tylko zgadza się, że jest wysoki, ale bardzo sympatyczny i żartobliwy.
W drodze powrotnej od Anety, Ala zatrzymała się u mnie na noc. Zaczęłyśmy szukać jakiegoś noclegu na okres mistrzostw, lecz kilka dni przed finałami ciężko znaleźć w miarę niedrugi hotel, bo o motelu czy pensjonacie możemy pomarzyć.
- Najwyżej będziemy spać na dworcu. - śmieję się odrzucając kolejną ofertę pięciogwiazdkowego hotelu.
- Może zostaniemy, co? Możemy ich dopingować przed telewizorem. - marszczę brwi patrząc na przyjaciółkę.
- Zwariowałaś? Chociaż byśmy miały majątek stracić, to i tak pojedziemy do chłopaków!
- Nie zapłacę 600zł za noc.
- Wyjdzie po 300zł, bo pokój dwuosobowy. Wiesz jakie wygody tam będą. - rozmarzyłam się czytając ofertę.
- Nie i koniec.
- To ja zapłacę! Sknero ty. - dalej szukałam wolnych pokoi, tym razem na tablicy ogłoszeń, może ktoś rezygnuje z wynajmu, jednak nie mam szczęścia. Otrzymuję smsa od Bartka z treścią czy nie śpię. Jasne, że przed 22 nie śpię, oddzwaniam do niego z zapytaniem co chce.
- Jutro powinien być u ciebie kurier z biletami na nasze mecze i rezerwacją motelu na czas spotkań. Pokój masz dwuosobowy, więc nie wiem czy ktoś z twojej rodziny będzie z tobą czy Ala? - z każdym jego słowem szerzej otwierałam oczy niedowierzając w to co mówi.
- Ja nie mogę tego przyjąć, nie możesz tyle za nas płacić. - trzeźwo oceniłam.
- Za bilety nie płacimy, a strona internetowa motelu jest w przebudowie, od miesiąca mają problem z rezerwacją internetową, więc z tej racji tylko osobiście można zamawiać pokój. Nie było pojedynczego dlatego wziąłem ‘dwójkę’ po naprawdę niskiej cenie.
- Bartek, nie chcę żebyś w formie odkupienia win organizował mój pobyt.
- Jak mogłaś tak pomyśleć? - w głosie wyczułam zawód. - Halo? Jesteś tam?
- Jestem, przepraszam.
- Okej. Masz prawo tak myśleć, ale… - przerwałam.
- Nie mam prawa. Dziękuję, tak bardzo. Do zobaczenia w piątek. - rozłączyłam się. Automatycznie palcem przejeżdżam po dotykowym ekranie na którym widnieje twarz mojego siatkarza z Emilką na rękach. Jedno z pierwszych zdjęć, gdy oficjalnie byliśmy  już razem zrobione w wesołym miasteczku.
- Co ten twój księciunio chciał?
- A prosił żebym cię poinformowała, że będziesz miała gdzie podziać dupsko w Gdańsku.
- Jak to? - wstała, by znowu usadowić się obok mnie przy okazji lądując na mnie.
- Ała! Ala biodra mnie bolą!
- Przepraszam. - zaczęła masować moje obolałe kości.
- Niestety twoje ręce nie czynią cudów. - ułożyłam usta w podkówkę. - Bartek załatwił nam w motelu pokój dwuosobowy robiąc prezent.
- Serio? - piszczała. - Wiesz co? Kocham tego twojego Kurka. - zaśmiała się.
- Ala, masz swojego Pawła i nim się interesuj. - nasze słowne przepychanki nie były żadną nowością, bo uwielbiałyśmy sobie dogryzać, a mimo to kochać siostrzaną miłością.

Mając tatę i brata pilotem nie trudno załatwić lot. Droga samochodem, bo nie wspominam nawet o pociągu zajęłaby szmat czasu, a podniebna trwała raptem ponad godzinę. Rozpakowujemy się z Alą w wynajętym pokoju. Dość schludny jak na motel.
Przygotowane by w pełni kibicować wraz z innymi fanami naszym siatkarzom spacerkiem udajemy się w stronę hali. Tłumy kibiców gromadzą się na trybunach. Siadam z Alą w wyznaczonych miejscach, obok mnie jest Zbyszek z Sylwią. Niestety kontuzja okazała być się na tyle poważna, że wykluczyła go z gry. Wszyscy razem emocjonujemy się spotkaniem, jednak ciągle Polacy kontrolowali wynik i odnoszą pierwsze zwycięstwo w tegorocznych ME.
W sobotę powtórka piątkowego spotkania, również zwycięstwo 3-1. Po każdym meczu Bartek podbiega do mnie dosłownie na moment. Wymieniamy dwa , trzy zdania, dostaje buziaka w ramach gratulacji i z powodzeniem na kolejny mecz i ucieka wraz z resztą chłopaków do szatni.
Ostatni mecz fazy grupowej miał być miły, lekki i przyjemny. Awans miał być tylko formalnością. Chwila rozkojarzenia odmieniła losy meczu na korzyść rywali. Musieliśmy przyjąć z godnością porażkę 2-3 i chłopaki zamiast odpocząć kilka dni, muszą szybko zregenerować siły na przeciwnika w barażach. Sport bywa niewdzięczny.
                                                                                                                                                                

Cześć :*
Zaskoczone? No chyba nie.  
Przeżyłam ten tydzień, żyję. Urząd nie ucierpiał. It's ok! Nie wiem co więcej napisać? Do kolejnego.
Ściskam ciepło ;*

Nowość na - twoja dwulicowość