Wolny dzień
między spotkaniami siatkarze wykorzystują na poznanie rywala barażowego, a
resztę dnia mają wole. Większość z nich spędza czas z bliskimi, którzy są w
Gdańsku, a kilku chłopaków odpoczywa, relaksuje się czy po prostu chce pobyć
samych. Ala jakąś godzinę temu wyszła z pokoju na spotkanie z Pawelcem.
Szykowała się już od rana nie dając mi spać. Nie wiem po co robiła loki, żeby
wyjść na wietrzną pogodę, ale początki zawsze takie są. Chyba? Bo ja nie
pamiętam, żebym nadmiernie przesadzała z ubiorem czy uczesaniem na spotkanie z
Bartkiem. Wzięłam długi prysznic, wysuszyłam włosy, ubrałam się wygodnie
oczekując na Alę, ponieważ miałyśmy iść na miasto zwiedzić Rynek. Randka trwa w
najlepsze ani widu ani słychu za tą dwójką. Wyciągnęłam z walizki reprezentacyjną
bluzę w której mam zamiar się pysznić wśród przechodniów i sama ruszyłam na
podbój gdańskiego deptaku czy Neptuna. W drzwiach motelu zderzyłam się z
Bartkiem.
- Co tutaj
robisz? - uśmiecham się rozmasowując głowę.
-
Przyszedłem po ciebie.
- Porywasz
mnie?
- Dokładnie
tak. - chwyta mnie za rękę wyprowadzając z budynku. Kroczymy przed siebie
zbliżając się na plażę. Ani na moment nie zamykamy ust, ciągle mamy coś do
powiedzenia. Bartek rozśmieszał mnie głupimi minami czy zmianami głosu
wcielając się w Kaczora Donalda, Skubiego albo Ważniaka ze Smerfów. Spędziliśmy
miło czas na jednej z ławek gdańskiej plaży mimo, że pogoda nie rozpieszczała,
gdyż wiał wiatr, a temperatura nie przekraczała piętnastu kresek. Wróciliśmy
spacerkiem pod budynek dotychczasowej stacji, w której zatrzymałam się z Alą.
- I pamiętaj
kim jesteś? - zaplatam ręce za jego plecami.
- Jestem
zwycięzcą. - śmieje się, by po chwili skraść całusa.
Dochodzi
19.10 siedzę gotowa do wyjścia na łóżku przeglądając gazetę, a moja przyjaciółka
utknęła w łazience. Polska reprezentacja gra dzisiaj ważne spotkanie z nie byle
jakim przeciwnikiem, lecz jestem spokojna o wynik. Wiem, że ciężko pracowali
podczas zgrupowań i jestem przekonana, że pokażą swą siłę.
- Ala, jeśli
za dwie minuty nie wyjdziesz, to idę sama!
- No już,
już. - opuszcza pomieszczenie wchodząc do pokoju i szukając niewiadomo czego.
- Szukasz
czegoś?
- Miałam
tutaj koszulkę Pawła. - pląta się po pomieszczeniu nie widząc bluzki leżącej na
poduszce.
- A to co to
jest? - podaję jej biało - czerwony materiał.
- O tutaj
się schowała. - speszona nabiera rumieńcy. - A ty nie zakładasz?
- Aluś, a co
ja mam na sobie? - odwracam się plecami ukazując jej nazwisko gracza z numerem
sześć. Moją szczęśliwą szóstką.
Siadamy na
trybunach, siatkarze już się rozgrzewają na płycie boiska. Do naszego skromnego
grona wiernych kibicek dołącza Terka, która gani mnie za pogodzenie z Bartkiem.
-
Spodziewałam się, że trochę dłużej go potrzymasz w niepewności. Ale nie, Bartuś
zamerdał ogonem, a ty wierna pani wszystko obróciłaś w niepamięć! -
gestykulowała przy tym żwawo.
- Nieprawda!
Ja go widziałam w jakim był stanie, wiem, że żałuje tego jak się zachował.
- Mogłaś dać
mu czas.
- Tera,
proszę cię. Uczymy się na błędach, każda kłótnia wzmacnia nas i pokazuje co jest
najważniejsze. Sama nie wiesz jakby się Andrzej zachował?
- Na pewno
nie udawałby obrażonego bezpodstawnie. - nadal ciskała.
- Nie wiesz
tego. Nie wywieraj na nim presji, żeby on musiał słuchać się ciebie. A Bartka
pozwól mi kochać po mojemu. - spojrzałam głęboko w jej oczy wprowadzając w małe
osłupienie.
- To ja
powinnam być tutaj psychologiem… - uśmiechnęłam się triumfalnie przenosząc
wzrok na boisko, gdzie na środek wychodziła meczowa 6 plus Pawelec. Nikt ze
zgromadzonych fanatyków siatkówki nie mógł powiedzieć, że w wygranym przez
naszą ekipę spotkaniu nie był emocji, a oglądając czuł się jak na rybach. Mecz
z pozoru łatwy i szybki, bo wygrany 3-0, ale każdy set właściwie końcówki
wygrane na przewagi i to nie małe. Ostatnia partia trwała 47 minut, a ostateczny rezultat seta 41-39.
Kibice, którzy przychodzą na spektakl cieszą się, że mecz się przeciąga, bo dla
nich to kolejna porcja pozytywnych emocji czy wspólnej zabawy na trybunach,
jednak dla głównych bohaterów „teatru” ogromna strata cennych elektrolitów
zostawionych w pocie na boisku. Zmęczeni, ale zadowoleni polscy siatkarze
cieszą się w kółeczku na środku boiska jak gdyby zdobyli złoty medal, a to
tylko przepustka do otwarcia kolejnych drzwi zbliżających ich do głównego celu.
Paweł chcąc
pokazać Ali atmosferę panującą w autokarze załatwił z kierownikiem
reprezentacji, aby ją przemycić w drodze powrotnej. Ich hotel znajduje się 100
metrów od naszego motelu. Ja również zostałam uwzględniona w tej cichej
ucieczce. Po meczu chłopaki podchodzą do nas zabierając do szatni. Idziemy
długim korytarzem co chwilę skręcając w prawo lub lewo, w końcu stajemy przed
drzwiami z napisem „Poland”.
- To my
tutaj na was poczekamy, a wy idźcie się przebrać. - siadam na ławce opierając
się o ścianę, a chłopaki znikają za drzwiami.
- Boże!
Juta, tutaj oddychać się nie da! - Ala chodzi w kółko łapczywie oddychając.
- Kochana,
to zapach zwycięstwa. - śmieję się w
głos z wywodu przyjaciółki. Po dłuższej chwili siatkarze opuszczają
pomieszczenie i ukryte w tłumie dryblasów niezauważone lokujemy się w
autokarze. Witam się z miłym kierowcą, który bezpiecznie wozi polskich
siatkarzy w obecnym sezonie reprezentacyjnym po Polsce. Atmosfera w autobusie
niezmiennie ta sama. Szczególnie po wygranych spotkaniach wesoło, dużo śmiechu,
Krzyś lata ze swoją kamerą i uwiecznia wszystko. Wspaniałe uczucie poczuć
jeszcze raz coś, co do niedawna było normą. Uwielbiam tych wyrośniętych
facetów. Przed hotelem zatrzymali mnie trenerzy i Olek, spytali jak się czuję,
jak po szpitalu. Chyba traktuję ich jak moich wujków, a nie wiem czy te nasze
stosunki nie są zbyt bliskie, jednak nie da ich się nie lubić, oni nie potrafią
dać się nie lubić. Pożegnałam się ze wszystkimi życząc chłopakom zwycięstwa w
jutrzejszym ćwierćfinale. Alicja trajkotała całą drogę do motelu. Była
niesamowicie podekscytowana atmosferą wewnątrz zespołu. Oczywiście, że zdarzają
się również zgrzyty, jeśli tylu facetów przebywa ze sobą prawie dzień w dzień,
lecz nie odbija się to na grze ani chemii w zespole. Na boisku są teamem, poza
dzielą się na mniejsze lub większe grupki.
Ćwierćfinał
rozpoczyna się o 17, od rana chodzimy z Alą nabuzowane. I nam udziela się
napięcie związane z wagą dzisiejszego meczu. Zwycięstwo daje wręcz gwarancję
zdobycia jakiegokolwiek medalu, porażka zmusza do pakowania i powrotu do domu.
Każdy z nich chce już znaleźć się w domowym ognisku, ale wytrzymali tyle, więc
nie poddadzą się na koniec. Kwadrans przed szesnastą opuszczamy pokój. Idziemy
w kierunku hali po drodze wstępując na filiżankę czarnej, mocnej kawy. Na halę
zaopatrujemy się w butelkę wody mineralnej. Siadamy wśród dziewczyn kilku
siatkarzy. Główni bohaterowie przedstawienia są na płycie boiska,
skoncentrowani, głodni zwycięstwa. Przeciwnik nie jest łatwy, ale na takim
szczeblu rozgrywek nikt nie należy do słabeuszy. Rozpoczynamy nerwowo tracąc
seriami punkty, by po chwili odrobić, a w końcówce znowu roztrwonić cenną
przewagę. Andrea w trzecim secie przed piłką setową dla przeciwnika bierze czas
krzycząc na chłopaków, a zarazem zagrzać ich do jeszcze większej walki. Widać,
że zostawiają serce na boisku, ale nie wszystko idzie zgodnie z ich myślą.
Doprowadzamy
do piątego seta. Widać mniejszą skuteczność u zawodników obu drużyn spowodowaną
długim i ogromnie wyniszczającym organizm spotkaniem. Pod siatką zaczynają się
zgrzyty, kapitanowie próbują ujarzmić swoich kolegów. Andrea ciska butelką wody
pod krzesło, krzyczy, macha rękami. Bierze czas i siada na jednym z krzeseł.
Żadnych rozmów, instrukcji, nic. Sportowa złość wymieszana z zaufaniem. Minuta
odpoczynku, zagaszenie pragnienia i powrót na pomarańczowe pole. Tischer
piekielnie serwuje na polskiego libera wywracając go do tyłu, jednak Paweł
odbija piłkę, która rozegrana z prawego skrzydła trafia wprost pod palce Kuby,
a ten siarczyście atakuje obijając blok niemieckich zawodników. Zachodni sąsiedzi
nie poddają się i jakimś cudem podbijają spadający balon. Rozgrywający
zaskakuje nas kiwką i takim sposobem tracimy punkt. Kolejne akcje toczą się
punkt za punkt. Siatkarze są bardzo zmęczeni, mylą się w najprostszych
sytuacjach. Piłka setowa dla Niemców,
Bartek przygotowuje się do serwisu. Stoję od kilku minut, bo nie potrafię
wysiedzieć na miejscu. Modlę się w duchu, żeby ta zagrywka wyszła, żeby jej nie
zepsuł. Podrzuca piłkę do góry i zamierza zrobić wyskok. Zamykam oczy, ściskam
mocno kciuki, a paznokcie wbijają mi się w delikatną skórę.
- Ala
powiedz mi czy piłka przeleciała na drugą stronę. - przekrzykuję tłum.
- As! As!
As! - ściskamy się mocno, to samo robią chłopaki zagrzewając siebie do jeszcze
większej walki na koniec. Wyrównujemy w decydującym secie i wszystko zaczyna
się od nowa. Bartek staje za linią dziewiątego metra wykonując swój rytuał
przed każdym serwem. Podrzut, wyskok, serw - siatka. Dokładnie taśma. Jakimś
cudem piłka przelatuje na stronę przeciwnika. Niemcy kompletnie zaskoczeni nie
bronią. Punkt dla nas, i to my teraz będziemy mieć piłkę setową. Kolejna próba
Bartka. Siadam na krzesełku nie mogąc opanować emocji. Dobra passa zostaje
przerwana, piłka ląduje daleko za boiskiem. Tym razem szczęście sprzyja
przeciwnikom, Grozer ciska piłkę na linie dziewiątego metra zdobywając cenny
punkt dla swojej drużyny. Niemieccy kibice wołają „Vorig” zagrzewając swoich
zawodników do walki. Polski tłum przekrzykuje zachodnich sąsiadów. Z
dziewczynami straciłam prawie głos, ciężko już mi cokolwiek wykrzyczeć. Wodę
dawno wypiłam i nie mam czym zagasić pragnienia. Kolejny raz serwuje niemiecki
atakujący. Odbiera Michał, rozgrywa Łukasz, atakuje Bartek. Jedną ręką pobija
Lukas Kampa, Georg atakuje po palcach Piotrka. Koniec. Sędzia odgwizduje punkt dla
Niemiec i końcowe zwycięstwo. Koniec marzeń o medalu. Koniec przygody w polsko
- duńskich mistrzostwach. Po policzkach mimowolnie płyną łzy. Chłopaki
niedowierzają, proszą o weryfikację, ale już za późno. Siadają na boisku,
krzesłach, ukrywają twarz w dłoniach. Bartek leży na boisku, rękę podłożył pod
głowę i nie podnosi się od kilku minut. Trener podchodzi do każdego chłopaka
podając rękę czy klepiąc po plecach, szepta im coś do ucha. Kibice brawami
dziękują za walkę do ostatniej piłki. Podchodzę do band reklamowych oczekując
na Bartka. Podnosi się z boiska, przeciera oczy i idzie w moją stronę ze
spuszczoną głową. Nic nie mówię tylko mocno przytulam. Gładzę po plecach.
Oddalamy się na kilka centymetrów od siebie, patrzę w jego czerwone, załzawione
oczy.
- Bartuś nie
płacz. - obejmuję jego twarz dłońmi. Niecodzienny widok, płaczący siatkarz. -
Byłeś dzisiaj niesamowity, grałeś fenomenalnie.
- Kiedy
trzeba było nie potrafiłem skończyć piłki.
- To nie
twoja wina. Nie zawsze możesz wszystko wygrać. - niesamowite emocje rządzą jego
ciałem. Wielki żal i zawód. Tyle trudu, potu zostawionego podczas setek godzin
treningów nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Druga, mniej chlubna strona
sportu.
- Dziękuję,
że byłaś tutaj, że jesteś. - wykrzywiam się w zdziwieniu.
- No
przecież zawsze z tobą będę, z wami. - delikatnie się uśmiecha i wraca do
chłopaków. Żegnam się z dziewczynami i wracam z Alą do motelu. Dzwonię do
Wiktora i odklepuję rezerwację biletów do Danii, a chętnie przyjmę dwa do
Łodzi. Późnym wieczorem otrzymuję pozytywną wiadomość, Wiktor załatwił bilety
powrotne. Okazało się, że on będzie kapitanem statku powietrznego, więc nawet
nie muszę prosić w recepcji o wydrukowanie biletów, ponieważ przed odprawą ma
mi je podać na lotnisku.
Tracimy
majątek na taksówkę , która nas zawozi pod nasze domy. Nie rozmawiałam od
wczoraj z Bartkiem, nie chciałam go bezsensownie pocieszać, bo cóż mu z tego,
że powiem, że był świetny, że zagrali jeden
z najlepszych meczy w karierze, że był to bez wątpienia ich najlepszy
mecz mistrzostw? Wie, że jestem z nim myślami, a ta cisza czasem jest dużo
lepsza niż zbędne słowa. Przed południem samolot z reprezentantami ląduje w
Warszawie. Nie ma wielkich powitań, nie
ma telewizji, która by transmitowała na żywo powrót graczy i tutaj świetnie
wpasowuje się piosenka ikony polskiego rock’a : „Jesteś idolem/ Wielbi cię tłum/ Gdzie się pojawisz słychać/ Zdumionych
głosów szum/ W porannej prasie widzisz codziennie swoją twarz” … Nie ma
medalu dla mediów są przegrani. Mało kto zauważa ich wysiłek, bo przecież nie
po to trenują, żeby przegrywać, ale nie zawsze da się wygrać. Czasem decyduje
dyspozycja zawodnika i łuk szczęścia. Tym razem nie było ono po naszej stronie,
ale mamy kolejne cele, plany, marzenia. Z amoku gotowania obiadu i robienia wielkiego
prania wyrywa mnie dźwięk telefonu. Wyrzucam zawartość torebki na stół i biorę
do rąk komórkę. Na wyświetlaczu miga postać Bartka. Przekazuje mi, że właśnie
wrócił do domu, ale nie przyjdzie, gdyż chce się chociaż chwilę przespać.
Ostatniej nocy prawie nie zmrużył oka czemu wcale się nie dziwię. Lekko
zawiedziona rozłączam się, bo liczyłam, że spotkamy się dzisiaj.
Cześć
wypranych ubrań, która zdążyła wyschnąć wyprasowałam i pochowałam. Skarpety i
bieliznę do szuflad, kilka koszulek na wieszak i do garderoby, spodnie też
znalazły swoje miejsce. Po uporaniu się z odzieżą brzuch przypomniał o sobie
coraz głośniejszym burczeniem. Wzięłam się za szykowanie jedzenia, nastawiłam
czajnik z wodą i znowu komórka zadźwięczała. Sms był krótki, ale treściwy - ‘Możesz
przyjść do mnie? Czekam.’ . Zmieniłam dres na coś bardziej wyjściowego, włosy
spięłam w niby koczka, rzęsy przejechałam maskarą, fluid na twarz, portfel i
telefon wrzuciłam do torebki. W przelocie zjadłam połówkę bułki i wskoczyłam w
botki. Kwadrans później stałam już pod bartkowymi drzwiami. Czekałam aż mi
otworzy wymyślając scenariusze co on znowu wymyślił.
- Cześć. -
stoję z rozdziawioną buzią lustrując go od góry do dołu. Ubrany jest w czarne
spodnie i jasną koszulę, która ma odpięte dwa pierwsze guziki. Wchodzę do
środka, ściągam buty i zostaję za rękę przyciągnięta do niego. Patrzy chwilę na
mnie nic się nie odzywając, w końcu przerywa nieznośną cieszę subtelnym
pocałunkiem.
-
Przepraszam za to, jaki byłem ostatnio. - szepta wprost do moich ust.
- Już ci
dawno wybaczyłam, głuptasie. - opiera swoje czoło o moje, przymyka oczy i
wzdycha głęboko spuszczając ciężar, który zgniatał go od środka.
- Zapraszam
na kolację. - ręką zaprasza do wnętrza kuchni. Idę za nim podśmiechując się
sama do siebie z jego gafy. Świetnie się ubrał tylko na nogi wciągnął klapki,
jednak z tej racji lepiej się czuję w jeansach i koszuli w kratkę.
- Pięknie
pachnie. - wczuwam woń przygotowanej potrawy. Facet swobodnie poruszający się
po kuchni w dodatku potrafiący zrobić z tego co widzę zapiekankę makaronowo -
serową ideał!
- Mam
nadzieję, że będzie równie smaczne. - nałożyłam sobie porcję na talerz i
pochłonęłam w zastraszająco szybkim tempie. Bartek przerwał swoje jedzenie i
patrzył na mnie podpierając brodę na rękach.
- Co jest?
Czemu nie jesz? - pytam lekko zdziwiona.
- Jestem
zaskoczony twoim apetytem.
- Bo nie
jadłam nic od południa. - wyszczerzam się na co grozi mi palcem. - Pyszne było.
Dziękuję bardzo. - odnoszę talerz na blat i cmokam mojego kucharza w podziękowaniu
w policzek.
- Tylko się
nie przyzwyczajaj.
- Nie mam
zamiaru, byłabym grubsza niż dłuższa. - zanoszę się śmiechem widząc jego minę.
Przeszłam do
salonu zabierając z półki wino i dwa kieliszki. Pomachałam butelką przed
Bartkiem dając znak mimiką czy mogę otworzyć. Nalałam nam wina i wygodnie
rozsiadłam się na sofie, a nogi położyłam na ławie. Wstałam by zgasić główne
światło, a zapalić kinkiet na równoległej ścianie. W tle słychać było melodyjny
głos Phila Colinsa. Jest idealnie. Bartek przysunął mnie do siebie powodując,
że moje nogi znalazły się na jego i swobodnie zwisały poza bok sofy. Nos
zanurzył w moich włosach, a ja mogłam spokojnie wczuwać zapach jego
intensywnych perfum.
- Byłem nie
do zniesienia ostatnio?
- No trochę.
- uśmiecham się smutno.
- Zawiodłem
cię.
- Bartek, to
nie tak. - przerywam wpadając w małe zakłopotanie jak mu to wytłumaczyć. - Po prostu przykro mi było, że nie mogłeś zrozumieć mojej decyzji
wiedząc, że nic na tym na tracę. Oddać nerkę czy inną część ciała pewnie bym
się bała, i długo zastanawiała jaką decyzję podjąć, ale podarowując komuś szpik
nic nie mogło mi się stać. Nie wiem czy jest nawet setny odsetek procenta
niebezpieczeństwa związanego z tym sposobem. I jeśli miałabym jeszcze raz komuś
pomóc nie wahałabym się ani minuty. Nie powinnam ci tego mówić, bo nawet ja nie
powinnam tego wiedzieć, ale mój szpik pojechał do czteroletniego chłopca.
Wyobrażasz sobie, że może kiedyś oby nie, ale na przykład nasze dziecko mogłoby
zachorować i ktoś odmówiłby mu pomocy? Bartek,
ja nie spodziewałam się, że znajomość z tobą przerodzi się w takie uczucie, że
stworzę z tobą związek. Znany, sławny sportowiec zwrócił uwagę na jakaś pracownicę szkoły. Dajesz mi odczuć tyle ciepła i miłości, o której mogłam
tylko pomarzyć. Chcesz mnie taką jaką jestem, nie udajesz nikogo innego. I
nawet mimo tego nieporozumienia ani przez moment nie zastanawiałam się czy cię
nadal kocham, bo robię to nieustannie.
- Jaki ja tam sławny.
- Media robią swoje, czy tego chcesz czy nie.
-
Pozwoliłaś, żebym był twoim pierwszym prawdziwym facetem, a ja swoją głupotą
skrzywdziłem cię.
- Chcę żebyś
był pierwszym i ostatnim mężczyzną w moim życiu. Proszę już nie obwiniaj siebie.
Niech wraca mój stary Bartek. - odchylam głowę przykładając do jego ramienia i
uśmiecham szeroko.
- Moja
Julisia. - całuje mnie w czoło i mocniej przytula, na co się krzywię.
Zaniepokojony panikuje, a tylko docisnął mojego sińca po igłach. Podnoszę
koszulę pokazując mu zasiniałe miejsce, które ładnie się goi. - Zostaniesz u
mnie dzisiaj?
- Bez ciebie
nigdzie nie idę. - obejmuję dłońmi jego twarz przybliżając do swojej i zaczynam
delikatnie całować. Bawimy się pocałunkami co chwilę się uśmiechając, przerywamy
gorącą serię, by przez chwilę w ciszy patrzeć w oczy, a później wrócić do
zażartych pocałunków.
Wyciągam z
szuflady bartkową koszulkę w której będę spała. Przepłukuję usta płynem stojącym na umywalce i
dołączam do leżącego w łóżku Bartka.
- Wiesz, że
ostatnio wspólnie zasypialiśmy miesiąc temu. - błyskotliwie zauważył. Być może?
Nie pamiętam.
- Dobranoc.
- wtulam się w jego ciepły tors, a zapach perfum otula mnie wkoło.
- Dobranoc.
- szepta i całuje mnie mocno. W bezpiecznych ramionach zasypiam niewiele
później.
Cześć :*
Sielanka wróciła. Jeszcze trochę Was pomęczę tą historią. Oczywiście te dziewczyny, które zostaną, bo grono stopniowo się wykrusza.
Ściskam Was bardzo ciepło ;*
#2 Twoja dwulicowość - nowość.
klepa. <3
OdpowiedzUsuńI bardzo się cieszę z tej sielanki. Nie lubię, gdy się kłócą. Dobrze, że wszystko sobie wyjaśnili i już jest ok.
OdpowiedzUsuńjak dobrze, że się pogodzili. Ale te Mistrzostwa... ciężko było patrzec na chłopaków w realnym świecie. Serce się krajało.
OdpowiedzUsuńNo ale w twoim opowiadaniu widzę, że Kurek szybko zapomina o wszystkim. I dobrze, to najważniejsze.
Pozdrawiam
W końcu jestem. Przepraszam, że tak długo, ale jakoś w ten weekend mi nie po drodze z opowiadaniami, bo zawsze jest coś co muszę zrobić już -,-
OdpowiedzUsuńJak tak czytałam te opisy meczy to miałam przed oczami minione Mistrzostwa Europy tak bardzo dla nas nie udane. Szkoda, że i tutaj im się nie udało. No cóż sport ma zawsze dwie strony, a w Polsce jak przegrywasz to zawsze jesteś ble, a jak wygrywasz i masz medal jesteś niczym bóstwo uwielbiany.
Fajnie, że Julita i Bartek w końcu spędzili wieczór razem i zakończyli definitywnie ich konflikt. Oby teraz już było tylko dobrze chociaż to pewnie mało realne ;)
Ściskam ;*
Cudowny. Kocham to opowiadanie <3. Najlepsze jakie czytałam. Pisz, pisz jak najdłużej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Wieeeelbię.! <3
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to opowiadanie możesz pisać bez końca.! ;*
Kiedy następny rozdział.?
Allyson.
Swietny, na taki blog czekałam ;*
OdpowiedzUsuńKiedy pojawi się kolejny ?
Te co się wykruszają nie wiedzą co tracą :PP
OdpowiedzUsuńJa docieram późno, ale docieram :D
Sielanka? Niby tak, ale chyba nie dla mnie jednak. Bo niby Bartek i Julita się pogodzili, ale ME były smutne...:(
Pozdrawiam,
Dzuzeppe :*
Się podziało!
OdpowiedzUsuńKurczę, z jednej strony podzielam stanowisko Terci- nie podoba mi się że Julita tak szybko przyjęła Bartka z powrotem i zapomniała o kłótni, a z drugiej... Musiała go wspierać w tym trudnym czasie meczy i po przegranej z Niemcami. Dobrze, że nie dałaś tu Bułgarów, bo moje serce chybaby pękło ponownie :( A co do ciszy podczas powrotu- tak niestety już jest. Jak wygrywali to było pięknie, teraz są pod kreską- wieszają na nich psy. Szkoda, że ta zasada nie dotyczy piłkarzy, co do których ZAWSZE "wielcy" komentatorzy i "autorytety" sportowe obiecują cuda, a nic z tego nie ma od lat. Niesprawiedliwe cholernie.
Wykrusza się grono? Ich strata! :) :*
Ściskam Paulinka i przepraszam że tak długo mnie tu nie było :(
Twoja S. :*