-
Wszystkiego najlepszego Kochanie. - podaje mi podłużną kopertę. Zaskoczona waham
się co zrobić? Przejmuję biały papier, a w środku znajdują się dwa bilety na
lot do Chorwacji na 6 dniowe wakacje w malowniczym miejscu Vodice. Przyglądam
się co rusz jemu i kartkom w ręce.
- Bartek,
nie mogę tego przyjąć, to jest za drogie żebyś płacił za moje wakacje.
- To jest
prezent imieninowy. Pieniędzmi się nie przejmuj. Chcę spędzić kilka dni tylko z
tobą. - zakłada kosmyk włosów za moje ucho, a kciukiem delikatnie smyra po
policzku.
- Dziękuję.
- wspinam się na palce, i soczyście całuję.
- Przecież
nie musisz tak się stroić, to tylko poczciwe małżeństwo w średnim wieku. -
jestem zadziwiona ubiorem Bartka. Rzadko ubiera się elegancko, a teraz
wyciągnął spodnie od garnituru i jasną koszulę.
- Muszę
jakoś się prezentować. - zawadiacko się uśmiecha.
- Masz być
dobrym człowiekiem, a nie przystojnym. - podchodzę do niego, i uwieszam się na
szyi. Łącząc w długim pocałunku, dotykam jego nagą, klatkę piersiową przejeżdżając
palcami. Podoba mu się co robię, jednak łagodzi moje zapędy.
- Jedziemy
do twoich rodziców, Juliś.
- Możemy nie
jechać? - bardziej stwierdzam, niż pytam.
-
Obiecaliśmy.
- Zadzwonię,
że będziemy godzinę później. Teraz to ja chcę się z tobą kochać, a nie ubierać.
- szepczę mu do ucha, na koniec przygryzając.
- Wytrzymasz
do nocy. - zbywa mnie przelotnym całusem i bierze się za zakładanie koszuli. Zrezygnowana
też się ubieram.
Jak dobrze,
że obecnie samochody wyposażone są w klimatyzację. Za oknem słońce bardzo mocno
grzeje, a w środku jest tak przyjemnie,
że na myśl zetknięcia z obecną temperaturą nie chcę opuszczać bartkowego auta.
Korzystając z chwili postoju na czerwonym świetle, w czasie zmiany biegu Bartek
przenosi swą wielką dłoń na moje udo przesuwając coraz wyżej.
- Przestań!
Mogłeś zostać w domu, teraz patrz na drogę masz już zielone. - kręci głową
podśmiechując się.
Cały
wyluzowany, uśmiechnięty gramoli się za mną Kurek.
- Julita
czekaj nie wziąłem kwiatów.
- A co ja mam
w rękach? Trzymaj je. - przekraczamy próg drzwi wejściowych. W środku cisza.
Niemożliwe, że nikogo nie ma, bo dom otwarty. Wchodzimy dalej, szklane drzwi z
wyjściem na taras otwarte, czyli rodzice są z drugiej strony domu. Bartek coś
szepcze mi na ucho, z czego co chwilę się podśmiechuję. Nie wychodzimy do nich,
tylko czekamy robiąc niespodziankę.
- To wy już
jesteście? - wchodzi tato, a za nim mama.
- Tak.-
uśmiecham się i mocno ściskam każde z tej dwójki. - Mamo, tato to jest Bartek.
- robię krok w tył przysuwając się do niego.
- Pani
Basiu, niezmiernie miło mi panią poznać. - obdarza ją swoim firmowym uśmiechem.
Mama nieruchomieje, wpatruje się w niego nie mrużąc powiek. Mamo weź się w garść! Milczy jak
zaklęta, podaje Bartkowi dłoń, a on uracza ją muśnięciem.
- Jakie
dżentelmeńskie maniery. - uśmiecha się Jerzy, i również wymienia uściskiem z
przyjmującym. - Pomyśleliśmy z Basią, że zjemy w altance, grill już rozpalony.
Chodźcie usiąść, i opowiadajcie.
Czas miło
biegnie, komary zaczynają atakować, jednak świeczki zapachowe studzą ich zapały
kąsania nas. Idę z mamą do kuchni po szarlotkę.
- Bartek
będzie zachwycony plackiem, bo wielki łakomczuch z niego. - mama uśmiecha się,
cały wieczór mało co mówi. - Stało się
coś?
- Nie,
dlaczego pytasz?
- Prawie się
nie odzywasz, języka zapomniałaś? - ironizuję.
- Oj
Julitka.
- Co?
Przyglądasz się Bartkowi ciągle. Nie pasuje ci? Mamo, ja go kocham, i nie zmienię stsunków względem niego, bo ci nie odpowiada. - przykro mi, że rodzicielka nie akceptuje mojego chłopaka, ale nie
znaczy to, że go zostawię. To ja chcę z nim żyć, a nie ona.
- Córeczko
co ci przyszło do głowy? - łapie mnie za dłoń. - Jestem pod wielkim wrażeniem,
jakie wywarł na mnie Bartek. Widzę jak patrzy na ciebie oczami pełnymi
szczęścia i miłości. Cieszę się bardzo, że znalazł się na twojej drodze taki
mężczyzna. Wodzi za tobą wzrokiem, ciągle kątem oka bacznie przygląda. - podnoszę na nią wzrok, który utkwił na płytkach, i widzę jak się
jej oczy szklą. Z uśmiechem na ustach wracamy do naszych chłopaków.
- Co wy tak
długo tam robiłyście? - szepcze mi na ucho Bartek.
-
Przekonywałam mamę do ciebie.
- Aż tak
źle? - kiwam głową, jednak widząc jego smutne oczy w końcu wybucham śmiechem.
- Młodzieży
co tam konspirujecie?
- Nic tato.
- A może
napijecie się wina? Ja mam ochotę. - nim coś odpowiemy wychodzi po kieliszki.
- Ja
dziękuję, nie chcę. - odwracam kieliszek przydzielony mi.
- Dlaczego?
- Nie mam
ochoty. Bartek pije, to ja prowadzę.
- Możecie
przecież zostać u nas.
- Wiem, ale
nie bardzo możemy, bo rano przychodzą do nas znajomi. - Bartek patrzy na mnie,
bo sprzedaję tacie tanią wymówkę. Nie chcę pić, ponieważ nadal odczuwam ból w
dole brzucha, czasem przeplatany skurczami. Kuraś nie wie nic o tym, bo już
dawno zmusił by mnie do wizyty u lekarza.
Po mile
spędzonym wieczorze wracamy do bartkowego mieszkania. Mój dom prosi się o
posprzątanie po remoncie, by w nim móc zamieszkać. Dopiero co wróciliśmy z
podboju Argentyny, także dałam sobie spokój z porządkami, a mam gdzie
tymczasowo mieszkać.
Szybko się myję
i udaję pod kołdrę, nie czekając aż siatkarz wróci z łazienki. Budzę się około
drugiej w nocy i biegnę do toalety, gdyż mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Jednak przeliczyłam się. Przykładając głowę do zimnych płytek, na chwilę
ochładzam swe ciało. Oblana potem idę do kuchni nalać sobie szklankę wody. Nim
dochodzę zginam się w pół, z powodu silnego skurczu. Pomału wracam do sypialni,
i siadam na łóżku.
- Julita, co
się stało? Dlaczego siedzisz? - przebudził się Bartek, albo obudziło go światło.
- Nic, byłam
w łazience i po wodę, bo pić mi się chciało. Śpij.
- Dobrze się
czujesz? Jesteś bardzo rozpalona, i masz gorączkę.
- Dobrze.
Chodźmy spać. Czekaj, jeszcze światło zgaszę. - wstaję, by w połowie drogi znowu dostać
skurcz. Cichutko jęknęłam.
- Boże! Julita,
co ci się dzieje?
- Nic, za
dużo mięsa zjadłam. Położę się nic mi nie będzie.
- Masz znowu
skurcze, czy tylko cię boli?
- Tylko
boli.
- Na pewno?
Spójrz na mnie. - łapie mnie za podbródek zmuszając, żebym popatrzyła na niego.
Nic nie odpowiadam, czyli wie co mi się dzieje. - Ubierz się. Masz od kilku dni
skurcze, gorączkę, rozgrzana jesteś.
- Bartuś
poczekaj do rana, zobaczysz, że to ustanie.
- Parę dni mi tak mówisz. Pomóc ci się ubrać?
- Nie,
poradzę sobie. Ale ty piłeś? - chwytam się ostatniej deski ratunku.
- Pół
kieliszka wina kilka godzin temu. Nie kombinuj.
Jadąc z
zawrotną prędkością jakbym miała co najmniej urodzić w tym aucie, w niedługim
czasie znaleźliśmy się w szpitalu. Kilka pacjentów okupowało krzesełka izby
przyjęć. Panie pielęgniarki chodziły jakby je ktoś koniecznie zmusił do tej
pracy. W końcu zostałam zaproszona do gabinetu, lecz nie spędziłam tam wiele
czasu. Starsza lekarka poleciła bym się udała na konsultację ginekologiczną, bo
ona nie wie co mi dolega. Profesjonalistka…
W kolejnym
gabinecie szybko zostałam przyjęta. Od razu został mi wykonany zastrzyk
domięśniowy, w celu złagodzenia bólu. Miła pielęgniarka pobrała mi krew, a
ginekolog zrobił wymas i kazał iść na poczekalnie, gdy będą wyniki zawoła. Inna
pielęgniarka uzupełniała moje dane do nowoutworzonej kartoteki.
- Imię i
nazwisko?
- Julita
Fedko.
- Data
urodzenia?
- Pierwszy
luty 1989.
- Pani
nazywa się Fedko, a ten siatkarz Kurek? Jak to tak? - patrzy na mnie spod
okularów.
- To chyba
nie powinno pani interesować. - wbiłam w nią wzrok, nic nie odpowiedziała tylko
dalej pisała coś w komputerze.
Wszelki ból
został uśmierzony zastrzykiem. Siedzimy na korytarzu, milcząc w oczekiwaniu na
wyniki.
- Julitka, a
pomyślałaś może o tym co ja?
- Jakbym
wiedziała o czym myślisz to pewnie tak. Ale nie wiem co ci w głowie siedzi.
- Nie
pomyślałaś o ciąży?
- Nie,
dziecka miał nie będziesz. Możesz być spokojny.
- Chciałbym
z tobą dziecko.
- Ja też,
ale jeszcze nie teraz. Pamiętaj, że ja stosuję plastry. Misiek, nudności, bóle
brzucha nie są jedynie oznaką ciąży. Są tysiące chorób, jednak mam nadzieję, że
mi nic nie jest. - przysypiałam na
bartkowym ramieniu do czasu aż uchyliły się drzwi gabinetu.
- Pani Fedko
zapraszam, mąż też może wejść. - żaden mąż, ale okej niech wejdzie nie będę
robić scen. Lekarz zasiadł za biurkiem i wertował papierki jak się domyślam z
wynikami badań. My zaś zajęliśmy krzesełka naprzeciw specjalisty.
- Nie mam
zbyt dobrych wiadomości, ale również nie ma powodu, by się nadmiernie martwić.
- podniósł na nas wzrok i delikatnie uśmiechnął. Facet
powiedz wreszcie, a nie trzymasz mnie w niepewności! - Potwierdziły się
moje przypuszczenia. Cierpi pani na ostre zapalenie przydatków. Przydatki to
wspólna nazwa jajników, jajowodów i wiązadeł macicy. Organy te leżą tuż przy
sobie, także w stanach zapalnych często razem są objęte chorobą.
Najpopularniejszymi objawami są: silne skurcze w dole brzucha, gorączka czasem
nudności. - wyrecytował formułkę jak z encyklopedii.
- Ale nie
muszę zostawać w szpitalu?
- Nie widzę
takiej potrzeby. Przepiszę pani antybiotyk, który będzie pani zażywać 7 dni. W
czasie kuracji antybiotykowej radziłbym wystrzegać się współżycia, by nie
doszło do reakcji alergicznej. Zalecane jest również spędzenie kilku dni w
łóżku. Dodatkowo będzie pani brała tabletki przeciwzapalne, przeciwbólowe i
przeciwgorączkowe.
- Dobrze
panie doktorze. Mam jeszcze pytanie, w przyszłym tygodniu wybieramy się na
wakacje. Czy są jakieś przeciwwskazania?
- Nie,
proszę tylko nie ziębić szczególnie tych organów, które są zainfekowane. Gdy
będzie pani pływać, nie radzę przebywać później w mokrym stroju w cieniu. Wtedy
będzie idealne środowisko dla rozwoju bakterii, i stan zapalny wróci. Jednak
jest lato, nie sądzę, aby pani mogła oziębić ciało. - uśmiecha się zerkając na
nasze podenerwowane twarze. - Potrzebuje pani zwolnienie lekarskie, gdyż
przysługuje?
- Nie,
dziękuję. Nie ma takiej potrzeby.
- To
wszystko. - podaje nam recepty, i ściska dłonie na pożegnanie. - Proszę dbać o
żonę. Pani również niech uważa na siebie, żeby nie doszło do żadnych powikłań.
Najgroźniejszym może być bezpłodność, a tego myślę, że państwo z pewnością nie
chcą. - oboje z rozdziawionymi buziami kiwamy przecząco. W ciszy udajemy się do
samochodu stamtąd do całodobowej apteki i około piątej rano wracamy pod blok, w
którym mieszka Bartek.
Wczesnym po
południem wybieramy się do rodziców Bartka do Wrocławia. Boję się tego spotkania,
ale musi kiedyś nastąpić. Wolę przed naszym wyjazdem na wakacje niż odpoczywać
z myślą, jak państwo Kurek zareagują na moją osobę.
- Juliś
śniadanie!
- Dobrze. -
Kuraś przejął się bardzo, aż za bardzo moim stanem zdrowia. Wręcz nie dopuszcza
mnie do kuchni, rano wychodzi do sklepu po świeże pieczywo, kolacje również on
musi zrobić. Ledwo udaje mi się ugotować obiad, ale także z jego pomocą. Na
wczorajszy dzień miałam zaplanowane sprzątanie mojego domu, by móc wrócić. Oczywiście
prawie nic nie mogłam zrobić sama, ledwo ograniczyłam się do odkurzania. Bartek
zadzwonił po Karola, Mariusza i Daniela. Chłopaki przyszli z żonami i dziećmi.
Mnie zaciągnęli do pilnowania maluchów, a reszta sprzątała. Ochrzaniłam Bartka,
ale co to dało? Nic. Czułam się jakbym była niepełnosprawna, albo miała
niedowład, jakbym sama nie umiała sobie
poradzić. Jest tak nadopiekuńczy, że kiedy mogę wysyłam go na zakupy, żeby
tylko nie słuchać jego wywodów o moim odpoczynku.
- Kiedy
wracamy? - pytam, nakładając sobie konfiturę na pachnącą bułkę.
- W
niedzielę tak jak planowaliśmy.
- Yhym, nie
wiesz jaka pogoda ma być? Nie chcę pakować nie wiadomo ile ubrań.
- Cały
weekend słonecznie, o ile możemy wierzyć Kretowi.
- A dlaczego
by nie?
- Bo co on
może wiedzieć, skoro mieszka pod ziemią. - popukałam mu się w czoło. Po obfitym
śniadaniu pakuję na wyjazd kilka ubrań, kosmetyki, bieliznę i inne
najpotrzebniejsze rzeczy. Zamykamy drzwi, zjeżdżamy windą na parter i mkniemy w
kierunku województwa dolnośląskiego.
- Włącz
klimatyzację. - proszę siatkarza, gdy po wyjechaniu poza obszar Bełchatowa
nadal tego nie zrobił, a temperatura sięga 30 stopni.
- Uchyl
sobie szybę.
- Jest
gorąco, nic nie da. Włącz tą klimatyzację.
- Nie, bo
nie możesz się ziębić.
-
Zwariowałeś, tak? To mogłeś mnie zostawić w domu, zaopatrzyć w jedzenie,
najlepiej jakąś opiekunkę mi podesłać, i żebym nigdzie się nie ruszała. Mam
stan zapalny jak każdy inny. Gdy masz grypę również konsekwencją niewyleczenia
może być zapalenie mięśnia sercowego, i nawet śmierć. Ty jak chorujesz
przestrzegasz zaleceń, leżysz w łóżku tydzień? - wbiłam w niego złowrogie
spojrzenie, które zignorował patrząc przed siebie. - No widzisz, nie
odpowiadasz. Dlatego nie przesadzaj ze mną, zjem ten cholerny antybiotyk, i
wszystko wróci do normy. - sama włączyłam zimny nawiew, bo inaczej zaczęłabym
się topić.
- Kocham
cię, i martwię się o ciebie. - wydusił skruszony, gdy zatrzymaliśmy się na
stacji.
- Wiem, ale
nie możesz trzymać mnie w próżni, muszę żyć normalnie. Ludzie cierpią na dużo
gorsze choroby, a ja mam tylko stan zapalny. - wyszłam do sklepiku, kupiłam dla
Bartka kilka batonów i wodę. Połowa drogi za nami.
Wyszło jakieś piedolamento :| Upały
dają się we znaki -.-
Jesteście? Zapraszam do komentowania.
Prawdopodobnie do za tydzień,
pozdrawiam ;*
jejku... BEzpłodność ? :O Makabra...
OdpowiedzUsuńDobrze, że spotkanie u jej rodziców poszło dobrze. Jestem ciekawa jak tam z rodzicami Siuraka wyjdzie xD
Opiekuńczy Siurak <3 hahah
czekam na nn !
Zapraszam do mnie:
http://canyouhearme-thewanted.blogspot.com/
http://love-is-a-contradiction.blogspot.com/
To słodkie, że tak się martwi i nią opiekuję, ale jakby mnie to spotkaało to bym cholery dostała jakbym miała słuchać nadopiekuńczych wywodów... Ale tą bezpłodnością to mnie wystraszyłaś. Proszę, nie rób jakiś głupich rzeczy!
OdpowiedzUsuńA mi nawet ta domniemana bezpłodność nie przeszkadza, bo bd mogli pomóc jakiemuś dziecku, które nie ma rodziny,a na nią zasługuję. Takie przeżycie, jeśli się wydarzy, ale może jednak nie, bardzo by ich do siebie zbliżyło.
OdpowiedzUsuńSama już nie wiem, co lepsze. upały mnie wykończą w blogowym świecie, bo mi się nic nie chce :P
Pozdrawiam,
Dzuzeppe :*
Przeczytałam rozdział na komórce jeszcze wczoraj i stwierdziłam, że muszę skomentować, bo zapomnę. (ostatnio mam sklerozę :P)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze to chyba wypada bić przed Bartkiem pokłony, że odmówił seksu! ;) Normalnie u facetów to rzecz niebywała, oj niebywała :D
Uff jak to dobrze, że to jednak nic poważnego te skurcze i boleści w dole brzucha, no i na wakacje pojadą to sobie wszystko odbiją ;) No chyba, że Bartek do wyjazdu na Chorwację dobije ją swoją nadopiekuńczością ;)
No i jeszcze dla formalności zostali do poznania państwo Kurek i Kuba, ale jestem pewna, że pójdzie tak dobrze jak z poznaniem państwa Fedko przez Bartka ;)
pozdrawiam ;)
Przede wszystkim muszę to powiedzieć- ale byłam przekonana że Juliś jest w ciąży :D Wiem że nosi plasterek zapobiegawczy, ale to nie zmienia faktu że tak sobie umyśliłam. A tu taki klops. Dorze że to nie jest coś bardziej poważnego i spokojnie da się wyleczyć antybiotykiem. Do wakacji dojdzie do siebie i Bartuś będzie mógł jej wszystko wynagrodzić *.*
OdpowiedzUsuńW takiej wersji pielęgniarki, Kurek zdecydowanie jest do zniesienia, ba, zaczynam go jeszcze bardziej lubić ;p To Twoja zasługa Pauluś!
Całuję, S. :*
Dlaczego cały czas mi się wydaje, że Julita trzyma Bartka na dystans? Nie wiem, takie odnoszę wrażenie, cholera no.
OdpowiedzUsuńBałam się, że coś poważnego się z nią dzieje, przez myśl przemknęła mi ciąża ale bardziej podejrzewałam właśnie jakieś kobiece sprawy. Dobrze, że skończyło się na strachu i możliwości wyleczenia całego ustrojstwa lekami i nie przyjmuje do wiadomości żadnej opcji związanej z powikłaniami.
Mam nadzieję, że mój stosunek do Jutki się przekona..Może:)
ściskam Cię mocno! :*
Nominowałam Twój blog do konkursu "Najlepsze Opowiadanie 2013 roku". Nie będę już tu więcej gadać, tylko podaję link do posta. Mam prośbę: poproś swoich czytelników o głosowanie na Twój blog!:) http://kibicowelove.blogspot.com/2013/08/konkurs-najlepsze-opowiadanie-2013-roku.html
OdpowiedzUsuńDobrze, że Julicie nic poważnego nie jest. Czeka ją teraz spotkanie państwa Kurek oby poszło tak dobrze jak z rodzicami Julity.
OdpowiedzUsuńSuper, czekam na kolejny. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń