Kolejne
ciężkie dni życia w nadziei. Nadziei nigdy nie przestanę mieć. Wierzę, że
zostaniemy rodzicami, bo nie wyobrażam sobie dalszego istnienia na tej ziemi
bez najpiękniejszego owocu jakim jest dziecko. Nowe życie poczęte przez nas,
dwie kochające się bezgranicznie osoby. W ostatnim czasie odwiedzam koleżanki,
które mają dzieci i rozpieszczam. Emilka już od dawna jest naszym oczkiem w
głowie i nieraz Patrycja nas ochrzania za pozwalanie na zbyt wiele małej
Marszałkównie. Nie mam swojego dziecka, to rozpieszczam cudze. Jeszcze nie mam.
Mój wróg,
który bez mojej zgody zamieszkał w moim ciele i pomału prowadzi do destrukcji
nie wchłonął się sam podczas kolejnych cykli. Teraz czeka mnie terapia
antybiotykowa i zobaczymy jaki efekt przyniesie. Zapomnienie odnajduję w pracy,
gdyby nie ona zwariowałabym już od ciągłego myślenia.
Dzisiaj po
pracy jadę do Anety, która od początku roku spędza całe dnie w domu rozkoszując
się ciążą. Przyszła mama czuje się świetnie, jednak doskwiera jej podwyższone
ciśnienie i uczyła w szkole do końca grudnia, a od pierwszego stycznia wyleguje
się na zwolnieniu lekarskim. Bogdan pracuje w jednostce wojskowej w Łodzi i
wspólnie z Anetą oczekują przyjścia na świat ich pierwszego dziecka. Patrzę na
koleżankę, która ma wyraźnie zaokrąglony brzuszek i nie potrafię skupić na
jakiejkolwiek rozmowie z nią, bo ciągle wpatruję w jej ciało, gdzie rozwija się
nowe życie.
- Chcesz
zobaczyć pokoik dla naszej córki? Boguś przedwczoraj skończył remontować. -
wbrew sobie uśmiecham się i idę obejrzeć pokoik, by nie robić jej przykrości. W
czasie, gdy oglądam różowe ściany, Aneta zostaje w kuchni, by przygotować dla
mnie kawę, więc mogę sama uronić kilka łez. Pokoik jest piękny, naprzeciw
wejścia czeka łóżeczko z kolorową pościelą, na regale stoją najpotrzebniejsze
rzeczy czyli butelki, smoczki, kremy, szampon i pieluszki tetrowe. W szufladzie
łóżeczka włożone są dwie paczki pampersów i kilka ubranek. Na ścianie
przyklejone postacie Kubusia Puchatka i Smerfetki nie mogę dłużej znieść tego
jakże sielskiego widoku. Chciałabym, ale działam wbrew sobie, chcę wykrzyczeć
jak jest mi źle, jak bardzo cierpię, ale nie mogę jej sprawiać przykrości.
Wracam do salonu z standardowo przyklejonym uśmiechem.
- Podoba się
pokoik?
- Bardzo.
- Miło mi.
Musimy jeszcze kupić kilka rzeczy, ale staram się jak mogę odciągnąć od tego
Bodzia, bo wydaje mi się, że to jeszcze za wcześnie, nie chcę zapeszać.
- Aneta,
mogę dotknąć twojego brzuszka? - pytam nieśmiało, chociaż chcę się wyrwać i nie
przestawać dotykać jej brzucha. Uśmiecha się i pozwala podnosząc bluzkę do
góry. Delikatnie kładę dłoń po jej okrągłym niczym piłka brzuchu, a gdy czuję,
że maleństwo się rusza mimowolnie spadają łzy z moich oczu. - Przepraszam. -
odsuwam się i wycieram oczy.
- Jutka, wam
też się uda. Zobaczysz! - ściska moją dłoń leżącą na stole.
-
Chciałabym, ale coraz bardziej się boję.
- Musisz być
silna, masz Bartka, ale pamiętaj, że on też ma ciebie i ty jego też musisz
wesprzeć.
- Wiem.
Który to już miesiąc?
- Końcówka
szóstego, termin mam na początek kwietnia. Jeśli nie będzie żadnych komplikacji
i będę czuła dobrze, to chcemy chrzest zrobić w połowie maja w naszą rocznicę
ślubu.
- Może nie
okazuję tego w należyty sposób, ale cieszę, że jesteś szczęśliwa.
- Julita, ty
też jesteś przy Bartku szczęśliwa, a do pełni tego szczęścia brakuje maleństwa,
które niebawem się pojawi.
- Ech… -
wzdycham ciężko. - Dobra, kończymy temat, bo nie przyszłam tutaj się żalić. -
jeszcze chwilę spędzam w towarzystwie Anety i zbieram się do siebie. Bartka nie
będzie w domu, ponieważ Karol z Pawłem zorganizowali wieczór gry w fife.
-
Przyjeżdżaj do mnie częściej, bo jak widzisz siedzę tylko w domu.
- Żebyś
wiedziała, że będę, bo nie mogę napatrzeć twojemu widokowi. Maleństwo rośnij
zdrowo i daj mamusi spać. Do zobaczenia
kochana. - przytulam Anetę i opuszczam mieszkanie.
W połowie
kwietnia Bartek otrzymuje powołanie do reprezentacji, co nie jest żadnym
zdziwieniem dla nas, bo jest w życiowej formie. Szukam dla siebie jakiegoś
zajęcia na wakacje, by nie musieć siedzieć w domu samej przez całe dnie. Klub
nie potrzebuje dodatkowej pomocy do księgowości, a po zakończonym sezonie
ligowym fizjoterapeuci nie mają co robić. Złożyłam wniosek, by móc pracować z
kadetkami w obecnym sezonie. Jestem po wstępnej rozmowie i ostatecznie mam
czekać na maila, więc pocztę odświeżam przysłowiowo co pięć minut na razie bez
rezultatu.
- Julita
przez tą twoją pracę, prawie nie będziemy się widzieć. - marudzi Bartek, gdy
pakuję walizkę, gdyż jutro wyjeżdżam do Spały na tygodniowe zgrupowanie kadry
kadetek.
- Nie
przesadzasz? Za trzy dni ty też tam się zjawisz z chłopakami i mimo, że
będziemy przydzieleni w innych salach, to na pewno będzie możliwość żeby się
zobaczyć.
- Ale to nie
o to chodzi. Ja chcę żebyś była w domu, odpoczywała, zbierała siły na dziecko.
- A czy ja
wróciłam z rocznej pracy w kopalni? Mam się zaszyć w domu? Nie mogę! Bartek
zrozum, że jak bezczynnie siedzę, to myślę o tym i zaczynam wariować. Bez
przerwy widzę kobiety w ciąży albo z dziećmi nie wiem czy to przypadek czy to moja
obsesja. Rozpoczęłam kurację hormonalną, więc na razie nie będzie starań o
maleństwo, a dla mnie lepiej, że zajmę jakąś pracą. A pracować z dziewczynami,
które mają piętnaście lat czy mniej, to dużo lżej niż z reprezentacją mężczyzn,
dlatego nie martw się, bo wszystko jest pod kontrolą. Nie mam żadnego
zwolnienia, więc mogę normalnie pracować.
- No dobra,
przepraszam.
- A ty idź
się kładź i spróbuję podleczyć twoje plecy przed zgrupowaniem.
- To
poczekaj, tylko prysznic wezmę.
- Później
weźmiesz.
- Nie, bo
jak ty mnie poprzestawiasz, to już nie będę mógł poruszać.
- Bardzo
śmieszne! - wołam za nim, bo jego postać zniknęła mi za ścianą.
W połowie
sierpnia kończę przygodę z reprezentacją kadetek, które całkiem dobrze sobie
radziły i wywalczyły srebrny medal mistrzostw Europy w swojej kategorii
wiekowej. Jeśli nadal będą się tak rozwijać, to są dobrym prognostykiem na
przyszłe lata do żeńskiej kadry siatkarek.
W
Bełchatowie rozpoczynamy przygotowania do sezonu ligowego, kilku graczy jest na
zgrupowaniu i pojawią się w zespole na przełomie września i października. Jak
zwykle po wakacjach miło jest się spotkać z przyjaciółmi, bo tak nazywamy
siebie w Skrowej rodzinie. Po porannym treningu wybieram się z Alą do Kruszynki
Anety, które ma już prawie cztery miesiące. Rozpieszczamy ją przy każdej
wizycie, ale nie możemy oprzeć jej urokowi.
Siatkarze
przed wylotem na mistrzostwa Europy rozgrywają jak co roku memoriał tym razem w
Bydgoszczy. Jadę do Patrycji po moją już pięcioletnią chrześnicę Emilkę, która
stała się wielką fanką wujka Bartka.
- Emilka,
cieszysz się, że będziesz chodziła już do szkoły, a nie do przedszkola?
- I tak i
nie.
- A to
dlaczego?
- Bo teraz
będę miała więcej nauki.
- Milusia, a
kto ci tak powiedział? W przedszkolu uczyłaś się literek i cyferek, poza tym
jesteś mała mądrala i na pewno będziesz się doskonale uczyła.
- No wiem
ciociu wiem, ale chciałabym być teraz więcej czasu z mamusią.
- Przecież
będziesz z nią po szkole.
- Będę, ale
mamusia urodzi dzidziusia, a z przedszkola mogłabym wcześniej wrócić, albo nie
iść jak mamusia jest w domu. - zaskoczyła mnie jej odpowiedz, bo nic nie
wiedziałam, że Patrycja jest w ciąży. Pociągnęłam małą za język i wgadała się
więcej, a we mnie odezwała wszystkie negatywne emocje, bo kto jak kto, ale nie spodziewałam
się, że własna matka i siostra będą ukrywać, że siostra jest w ciąży.
- Emilka,
usiądź sobie tutaj na krześle z tym lodem, a ja zadzwonię do twojej mamy, że
dotarłyśmy na miejsce, dobrze?
- Tak. -
chrześnica z rożkiem pełnym lodów usiadła na wiklinowym krześle, a ja oddaliłam
kilka metrów by ją ciągle widzieć , a móc zadzwonić do Patrycji.
- Cześć
Pati, dotarłyśmy całe. Gratuluję ciąży, ale nie miej mnie za psychicznie chorą
na punkcie ciąży i dziecka i mogłaś powiedzieć mi, a nie dowiaduję się o
Emilki.
-
Przepraszam, nie chciałam robić ci przykrości.
- A ty
słyszysz siebie? Jesteś moją siostrą cieszę się, że będziesz miała dzieciątko! Dobra,
może zakończmy tą rozmowę, bo do niczego dobrego nie doprowadzi. Wracamy pojutrze,
cześć. - rozłączyłam się, ścisnęłam mocno oczy przed płaczem i podeszłam do
Emilki.
*
Kolejne tygodnie
i miesiące terapii hormonalnej nie przyniosły efektów. Mama z przeróżnych
świętych miejsc na Ziemi przywozi mi wody, które po wypiciu mają dać cud, ale
go nie dają. Nie pomagają także zamawiane we wszelakich miejscach msze,
widocznie ten na Górze nie widzi mnie w roli matki. Staram się funkcjonować
normalnie i fizycznie to robię, za to psychicznie coraz bardziej wysiadam. Lekarka
zaleca mi usunięcie prawego jajnika, który jest zainfekowany przez torbiel, ale
nie zgadzam się. Dopóki nie będzie zagrażać mojemu życiu nie usunę jajnika. Ciągle
we mnie się tli nadzieja, że może się uda zajść w ciążę. Mam dopiero albo aż 28 lat i nie poprzestanę w
walce o dziecko.
- I jak tam
Juliśka po wizycie? - siada za moimi plecami Bartek, który wrócił po
popołudniowym treningu. Leżę chwilę i nie reaguję na jego kolejne sowa, szepty,
okrężne ruchy dłońmi po plecach. - No powiedz coś… - szepcze.
- Mamy się
zastanowić nad in vitro. - nastała cisza. Długa, krępująca nas cisza. Leżę w
bezruchu, a mój Bartek przytulony do pleców za mną. Ronię kolejne łzy, które są
moimi przyjaciółmi, których nie mogę się pozbyć od straty maleństwa sprzed
dwóch lat. Odwracam się twarzą w stronę Bartka i patrzę zamglonym wzrokiem na
niego. Tak bardzo go kocham, a nie mogę mu dać kawałka nas w postaci
dzieciątka.
- Damy radę,
nie zostaniesz z tym sama, bo jestem przy tobie. Tak samo dotyczy to mnie jak i
ciebie. - leżymy dłuższą chwilę dopóki
nie rozdzwoniła się moja komórka. - Kacper dzwoni. - podaje mi aparat Bartek.
- Co tam
szwagier? - rozpoczynam rozmowę niewielkim uśmiechem. - Okej, już jedziemy. A
gdzie Emilka?
- Co się
stało? - zaniepokojony Bartek podnosi się po pozycji siedzącej.
- Patrycja
zaczęła rodzić, jedziemy do szpitala.
- A co z
Emilką?
- Została z
mamą Kacpra. - szybko ubieram zimowe buty, płaszcz, szalik, biorę torebkę i
opuszczamy dom.
Chodzę od
ściany do ściany po wąskim korytarzu oczekując aż moja siostra urodzi swoje
drugie dziecko. Prawdopodobnie ma być to synek, ale lekarz nie był pewny, bo
podczas kolejnych badań usg, gdzie można było stwierdzić płeć maleństwa
odwracało się przeciwnie do ekranu. Wypijam drugą kawę z automatu i po trzech
godzinach dreptania siadam na jednym z szpitalnych krzesełek. Wewnątrz rządzą
mną skrajne emocje, bo cieszę się, że moja siostra doczeka się drugiej
pociechy, a zarazem tak bardzo jej zazdroszczę tego stanu. Ciąży, porodu,
własnego dziecka. Po jakimś czasie już
nie orientuje się, którą godzinę tutaj siedzimy, ale wiem, że dochodzi północ
wychodzi położna.
- Pani
Marszałek urodziła siłami natury zdrową dziewczynkę. Gratuluję. - mówi z
uśmiechem i wraca na salę. Gdy Kruszynka zostaje zbadana, zważona, umyta,
ubrana i nakarmiona salowa pozwala nam zobaczyć noworodka. Od pierwszego
wejrzenia zakochuje się w tym maleństwie. Jest tak maleńka, bezbronna, kochana,
a ja nie mogę dostąpić tego cudu. Zupełnie bez powodu wybucham płaczem i
wychodzę z pomieszczenia zostawiając osłupiałych rodziców i Bartka. wybiegam
przed szpital i mimo ujemnej temperatury siadam na jednej z oszronionych ławek,
by ostudzić głowę.
- Julita, co
się dzieje? - zdyszany Bartek wyrasta przede mną. Nic nie odpowiadam. Doskonale
wie, co się dzieje, o co płaczę. Siada obok i przyciąga mnie do siebie. Nie wiem
skąd ma jeszcze w sobie tylko pokładów cierpliwości, jak znosi moje humory, mój
ciągły płacz, zmienny nastrój. - My też będziemy mieć takie maleństwo,
zobaczysz. A teraz chodź wracamy do domu, już druga dochodzi, a rano praca.
- Wrócisz na
górę i powiesz mamie, że jedziemy.
- Już się z
nimi pożegnałem. - wsiadam do bartkowego samochodu, zapinam pas i w ciszy
przerywanej dźwiękami z radia wracamy do domu.
Po ciężkiej
rozmowie decydujemy się na zabieg in vitro. Zdania w rodzinie są podzielone na
zwolenników i przeciwników, ale ostatecznie to my decydujemy, to nas ta sprawa
będzie dotyczyć. Przechodzimy serię badań, jesteśmy wysłani od lekarza do
lekarza. Chodzę obecnie do profesor Aliny Pawlikowskiej w Łodzi, ponieważ moja
lekarka z Bełchatowa nie zajmuje się tą metodą. Kwalifikuję się na tzw. „krótki
protokół” czyli cały proces zostanie wykonany podczas jednego cyklu. Wszystko udaje
nam się załatwić w kwietniu przed sezonem reprezentacyjnym, bo mamy o tyle
gorzej, że Bartek nie jest stale w Bełchatowie lub w pobliżu. Jeśli będzie na
zagranicznym wyjeździe, to cały proces nie ma szans, ponieważ nie ma
możliwości, żeby był na polecenie lekarza w wyznaczonym terminie. Dzisiaj nastąpi pobranie komórek jajowych. Pół
nocy nie mogłam spać ciągle rozmyślając czy dobrze robimy poddając się
sztucznemu zapłodnieniu, ale nie mogłabym sobie darować, że nie wykorzystałam
każdej z danych mi szans na samodzielne urodzenie dziecka, na to, by mieć je w
swoim łonie i przeżyć wszystko to, co czują kobiety w ciąży.
- Nie
zamartwiaj się tyle, to nasza decyzja. - pociesza mnie Bartek, który jest dla
mnie i partnerem i psychologiem.
- Twoja mama
nie podziela tego…
- I co z
tego? Żyjemy swoim życiem i ponosimy jego konsekwencje. Twoja komórka jajowa,
moje plemniki, więc i dzidziuś nasz. Głowa do góry, a wszystko się uda.
Trzy dni
później powstały embrion zostaje bezboleśnie wprowadzony za pomocą rurko -
cewnika do macicy. I teraz najważniejsze da tygodnie, po których albo popadnę w
stan euforii albo wpadnę w depresję, bo mój organizm może tego dłużej nie
wytrzymać.
W piątek
mija czternaście dni od zapłodnienia pozaustrojowego. Bartek wraca wieczorem ze
Spały, a jutro jedziemy do profesor na kontrolne badanie. Mogłam dzisiaj, ale
nie chciałam iść sama, z resztą obiecałam Bartkowie, że razem dowiemy się o
naszym maleństwie. Popołudniu kupiłam
testy ciążowe, które choć trochę zaspokoją naszą ciekawość wyniku. Nie wierzę w
ich działanie do końca, ale zawsze to milej, jeśli będą dwie kreski, a jutro
zostaną nasze podejrzenia potwierdzone przez specjalistę.
- I jak? -
stuka do drzwi łazienkowych Bartek.
- No nie
wiem jeszcze pięć minut. A chciałbyś
dziewczynkę czy chłopczyka?
- Obojętne,
byle chłopiec. - wybuchamy śmiechem. Niecierpliwię się coraz bardziej i tylko
wyczekuje, żeby zadzwonił alarm, który ustawiłam na telefonie. Zadzwonił. Zerknęłam
nieśmiało, jedna kreska i całe pozytywne myślenie prysło. - I jak tam? Zamilkłaś
jakoś. Wpuść mnie, też chcę przywitać małego człowieczka. - słysząc w jego głosie tą radość jeszcze
większym strumieniem płyną łzy z moich oczu. Przekręcam zamek, ale nie otwieram
drzwi. parę sekund później sam wchodzi z roześmianą twarzą nagle wpada w
konsternację widząc mnie zapłakaną który to już raz.
- Nie ma
małego człowieczka. - mówię beznamiętnie, bez emocji.
- Może jakiś
test wadliwy, masz inny weź zrób. Tylko teraz nie wychodzę już.
- Proszę
wyjdź, zaraz cię wpuszczę i razem będziemy czekać.
Pięć
negatywnych testów. Na żadnym nie pokazała się druga kreska. Słowa pocieszenia,
że testy nie są stuprocentową pewnością mają się nijak do poprawy mojego stanu.
Nie mam po co jutro jechać do kliniki, chyba tylko, by potwierdzić, że nie
jestem w ciąży. I tak też się dzieje, nie jestem. Przykro profesorce, ale
zabieg się nie udał. Jeśli jej jest przykro, to jak może być mi? Nam? Nie mogę myśleć
tylko o sobie. Nie mogę obarczać swoim cierpieniem Bartka, bo to, że ja jestem
kobietą, ja mam zajść w ciążę nie zwalnia go z przeżywania tego co się dzieje. Jest
mężczyzną i zarówno, jak ja kobieta chce tego dziecka i odczuwa wszystko.
Nie znam się dokładnie na tej metodzie, także przepraszam za wszelkie błędy. Znowu przeskoki, mam nadzieję, że się odnajdujecie.
Do kolejnego! :)
Do kolejnego! :)
Ten Bartek to jest jednak anioł, że tak z nią wytrzymuje. Na jego miejscu już dawno bym się pewnie z nią rozstała, albo wysłała na jakieś sesje do psychoterapeuty. Dla mnie takie zachowanie to już przegięcie zaburzenia w psychice.
OdpowiedzUsuńAnonimie, weź pod uwagę, jak bardzo ona pragnie dziecka, oni i nie sądzę, że potrzebny jej psychoterapeuta. Ma wsparcie w Bartku i rodzinie, a to najważniejsze. Coquette nam przedstawia jej odczucia, jej żal i robi to znakomicie.
UsuńMoże ja to tak odbieram, bo nie mam już "naście" lat i teoretycznie sama mogłabym być już matką i patrzę na Julitę przez pryzmat siebie? Dlatego ją rozumiem i jest mi jej żal. Więc mam nadzieję, że nasza kochana pisarka da im cieszyć się macierzyństwem na co czekam :)
Pozdrawiam, Alicja :)
Droga Alicjo,
Usuńrzeczywiście emocje głównej bohaterki są przedstawiane naprawdę znakomicie i ja się staram wszystko zrozumieć i akceptować, ale jednak mam jakieś granice i dla mnie takie zachowanie, tj. Julity, do normalnych nie należy.
Ja również "naście" lat mam już za sobą i (o zgrozo!) pewnie ciąża mogłaby się zdarzyć, ale mimo wszystko patrzę na to nieco inaczej niż Ty. Cóż, może to po prostu ze względu na moją niechęć do posiadania potomstwa w dalszej czy bliższej przyszłości.
Ciekawy temat swoją drogą, poruszyłam go już z kilkoma znanymi mi kobietami (między innymi matkami) i po naświetleniu sytuacji przedstawionej w opowiadaniu, większość ma raczej podobne nastawienie do mojego. A szczerze mówiąc już się bałam, że to wszystko przez moją "znieczulicę".
ALE, rozumiem, a raczej staram się rozumieć, że każdy odczuwa inaczej, mamy różne priorytety, a chęć posiadania dziecka pobudza do różnych... nazwijmy to zachowań. ;)
Pozdrawiam!
Aneta
Aneta, skoro nie chcesz mieć dzieci (może w życiu zmienisz zdanie, bo dzieci są wspaniałe), to wiadome, że nie będziesz się aż tak wczuwała w emocje bohaterki.
UsuńOsobiście, rozumiem rozpacz Julity po kolejnej próbie bez poczęcia. I przepraszam Cię bardzo, ale nie wiem o co Ci chodzi? O to, że Julita płacze? Robi, to w domu, więc okej. To, że dotyka brzucha przyjaciółki? Skoro są w znakomitych relacjach, nie dziwi mnie. To, że jej przykro, gdy widzi umeblowany pokój dla dziecka przyjaciółki? Nie dziwi mnie, bo ona też chce zostać matką, a nie jest jej dane.
Dziewczyna niżej pisze, że przeżyła to samo, co bohaterka i to jest dowód dla mnie, że wszystko, co tutaj jest zapisane, jest normalnym zachowanie kobiety, która chce zostać matką, a nie może z przyczyn niezależnych od niej. Mężczyzna, który jest obok, kocha ją i dzielnie wspiera. Gdyby nie było między nimi więzi już dawno by się rozstali.
Mnóstwo, jest takich przypadków w życiu, ale wolimy udać, że ich nie widzimy. Coquette, przepraszam, że Ci zaśmiecamy :)
Pozdrawiam, Alicja.
Jak ja jest strasznie współczuję, sama to przechodziłam, starania, leczenie, in vitro, dla nas ostatnią deską ratunku do posiadania dziecka była adopcja, teraz jesteśmy szczęsliwymi rodzicami kilkunastomiesięcznego chłopca, który trafił do nas jako kilkumiesięczne dziecko. Z upływu czasu niczego nie żałujemy z mężem, ale taka trauma to ogromny sprawdzian dla związku szczególnie jeśli kolejnym z otoczenia się udaje a nam dalej nie. Dlatego bardzo dobrze Jutkę rozumiem.
OdpowiedzUsuńRzadko odpisuję, ale tym komentarzem poruszyłaś mnie.
UsuńGratuluję determinacji w dążeniu do celu! :)
Jest mi niezmiernie miło, że osoba dorosła, po przeżyciach, z wieloma obowiązkami czyta moje wypociny. Dziękuję za obecność i ten komentarz :)
Nie masz za co dziękować, ja osobiście bardzo się cieszę, że w blogach zaczynają pojawiać się właśnie takie bardzo poważne życiowe problemy, tak jak jedna z dziewczyn opisywała przypadek przemocy domowej ukrytej za pozorami cudownej kochającej się rodziny. Dla wielu dziewcząt a nie ukrywajmy blogi czytają przeważnie bardzo młode osoby jest to pierwsze zetknięcie z tego typu dylematami, może pomoże to otworzyć wielu osobom oczy i uświadomić jak ważne jest wsparcie rodziny, reakcja na zło, które się dzieje wokół nas.
UsuńNawet nie wiem, jak mogę ten rozdział skomentować. Samo "jest mi smutno" zdecydowanie nie wystarczy, a jednak na coś innego chyba mnie nie stać. :/
OdpowiedzUsuńNie potrafię wyobrazić sobie tego życia, jakie teraz przeżywa Julita oraz Bartek. Dla mnie to totalna abstrakcja, jednak wiem, że wszystko jest możliwe. Wierzę, że uda im się stworzyć rodzinę. ;)
Pozdrawiam,
Dzuzeppe :-*
♡
OdpowiedzUsuńNie potrafię sobie tego wyobrazić. Jezu jak to czytam to mi się serce kraje. Dziwię się im, że wytrzymują jeszcze psychicznie, że się nie poddawają. Nie wiem czy bym wytrzymała. Nie wiem jak mam ubrać w słowa to co teraz czuje. Idę już stąd bo się popłaczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ej no weeeź! Tak mi smutno. Chciałabym żeby im się wkońcu ułożyło i żeby mieli dziecko. Proooosze ;D
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jest spoko tylko zabardzo smutny.
pozdrawiam i do kolejnego :)
Dobrze by było żeby im w końcu się udało. Do pełni szczęścia brakuje im tylko dziecka.
OdpowiedzUsuńTak bardzo mi jest żal Julity. Chce, bardzo chce zostać matką, a nie może. Myślałam, że in vitro pomoże, a tutaj kolejna klapa. Doskonale opucujesz uczucia jakie targają bohaterką i Bartka jako wspierającego mężczyznę. Medycyna zna coś takiego jak cud i mam nadzieje, że ten cud chociaż wystąpi. Jeżeli nie to jest przecież tyle malutkich dzieci pozbawionych miłości rodzicielskiej, które można pokochać tak mocno i stworzyć taką więź jak z własnym dzieckiem.
OdpowiedzUsuńŚciskam :*
♥
OdpowiedzUsuń