piątek, 23 maja 2014

63.



Wracam z Olsztyna z zakończonego kilka godzin temu szkolenia. Z głową pełną nowej wiedzy mijam kolejne kilometry, by móc zamknąć się w domowym zaciszu. Jedynie brakuje Bartka, ale jeśli wszystko pójdzie po myśli i przy odrobinie szczęścia za tydzień wraca do Polski. Jutro wybieram się do Gdańska na mecz moich Skrzatów, którzy walczą z tamtejszym zespołem o brązowy medal. Pierwszy dwumecz zakończył się remisem, a być może nad morzem zdobędziemy kolejny medal plusligi.
Do Gdańska zabrała się ze mną Ala, która spędza tutaj noc, bo chce być na miejscu, gdy jej chłopak wywalczy medal w co głęboko wierzy. Sama chętnie bym została, lecz następnego dnia mam wizytę u mojej pani doktor i nie chcę jej przekładać.
- Ala, wróciłam cała i zdrowa, możesz iść spać. - dzwonię do przyjaciółki przed północą, gdy dotarłam do bełchatowskiego domu.
- To dobrze, a jutro pojawiasz się na meczu?
- Jeśli nic się nie zmieni , to tak. Wizytę mam o dziesiątej, a mecz o siedemnastej, także spokojnie dojadę.
- To do zobaczenia jutro.
- Ala czekaj! Rozmawiałaś z Pawłem? Co z tym jego palcem? - pytam, ponieważ w trzecim secie został kontuzjowany, ale po interwencji Tomka wrócił na boisko.
- No nic. Mówił, że Tomek czy któryś tam spryskał mu jakimś zamrażaczem, a na jutro ma oblepić plastrem, bo nie odpuści tak ważnego meczu przez wybicie palca… Znasz go. - roześmiałam się na nazwę środka, jak Ala zdefiniowała aerozol chłodzący.
- Alutka, to jest spray chłodzący ma on takie same działanie jak lód, a nie żaden zamrażacz.
- Nieważne, idź spać, a nie łapiesz mnie za słówka.
- Już idę, idę. Pa.
Niestety moja obecność  na hali nie przyniosła zamierzonego efektu i jeszcze nie cieszymy się z medalu. Ostateczna rywalizacja przenosi się do Bełchatowa. Mając przewagę własnego terenu mamy nadzieję, że brązowy medal zawiśnie na szyjach miejscowych siatkarzy.

Czekam na lotnisku na Bartka, aż wyjdzie z hali przylotów. Minął prawie miesiąc od naszego ostatniego spotkania i szalenie za nim się stęskniłam, choć niedługo pojedzie na kadrę i także nie będzie go długie tygodnie. Widzę wysoką postać wyróżniającą się z tłumu i od razu przyspieszam, by jak najprędzej znaleźć w jego ramionach.
- Dzień dobry Jutka. - uśmiecha się tak pięknie, tak jak uwielbiam, tak, że zapominam o wszystkim i cieszę jego widokiem. Czekamy na bagaże, które pojawią się na taśmie i opuszczamy halę lotniska. - Mogę prowadzić?
- Jasne, jestem twoim autem.
- Bez różnicy, a co z twoim?
- Hamulce. - mówię cicho, bo w ostatnim czasie więcej jest u mechanika niż nim jeżdżę.
- Chyba musimy poszukać dla ciebie nowego auta.
- Nie mam na tyle pieniędzy.
- Mamy.
- Dobra, nie będziemy teraz o tym gadać. - zapinam pas bezpieczeństwa i ruszamy do domu.

Pakuję kilka najpotrzebniejszych ubrań, by przetrwać dwa dni poza domem, ponieważ wyjeżdżamy do Andrzeja na działkę gdzieś za Warszawą dokładnie nie wiem. Bartek dogaduje trasę z przyjacielem, a ja jak zwykle muszę zająć się czarną robotą, bo tak nazywam pakowanie. Nigdy nie wiem co mi będzie potrzebne, a to co już stwierdzę, że będzie, to zdecydowanie za wiele jak na tak krótki okres, a czasem nawet Bartkowi ciężko dogodzić, bo będzie się wkurzał, że wzięłam mu nie te spodenki czy koszulkę co on chciał, a sam nie poświeci pięciu minut na wrzucenie tych kilku ubrań.
- Wziąłeś olejek do opalania z łazienki?
- Nie.
- To wróć się.
- Kupimy po drodze.
- A po co jak jest? Idź ja poszukam jakiejś płyty w schowku. - marudzi pod nosem, ale wraca do domu.
Przed południem dotarliśmy na miejsce. Całkiem fajna okolica, spokojna i chciałabym dodać, że cicha, ale gdy w jednym miejscu spotyka się kilku dwumetrowców, którzy nie widzieli się ze sobą jakiś czas, to od razu pełno gwaru. Teresy nie ma z nami, ponieważ jest na obowiązkowej „majówce” organizowanej przez jej uczelnię, więc Andrzej na zapraszał kolegów i mają zamiar grubo się bawić. Z dziewczyn jestem tylko ja i Ala.
- Andrzejku, dlaczego nie powiedziałeś, że organizujesz spotkanie samców? Bo nie wiem co tutaj z Alą będziemy robić. - podchodzę do siatkarza, który przygotowuje napoje na wieczór.
- Julita, jak to po co? Będziecie nas pilnowały przed jakimś głupstwem, gdyby pod wpływem procentów nam coś przyszło do głowy.
- Aha… W sumie, to wam i bez procentów nieraz głupstwa przychodzą. - ironizuję.
- No tak, ale jeszcze ktoś musi nam podawać jedzonko, wódeczkę z lodówki, potem pozbierać to wszystko. Wiesz ile pracy was czeka!
- Ha ha ha! Tylko bez wymiotów proszę.
- Tego obiecać ci nie mogę, gdyż nie znam reakcji na wódeczkę moich serdecznych kolegów. - na te słowa wybucham śmiechem i wychodzę do naszego tymczasowego pokoju, żeby się przebrać w krótkie spodenki i koszulkę. - A możesz mi powiedzieć ilu was będzie? - wracam z powrotem do Wrony.
- Yyy no dużo, siedemnastu chłopa plus wy dwie. - przewracam oczami i zrezygnowana idę posiedzieć na świeżym powietrzu. Wieczorem zjeżdżają się chłopaki, tylko dwóch jest spoza siatkówki. Tak jak przewidywał Andrzej, tak moją i Ali rolą jest usługiwanie jemu, naszym mężczyznom i reszcie towarzystwa.
- Co ty taka zła? - zaczepia mnie Bartek.
- Nie zła.
- Przecież widzę.
- Misiu, nic się nie dzieje. Tylko nie pij za dużo.
- Julita… - patrzy na mnie tym wzrokiem, że nie mogę mu odmówić.
- No dobra.
- Kocham cię. - szepcze mi do ucha, na co zachodzę się śmiechem.
- Nie no całkiem fajnie, że kochasz mnie kiedy pozwalam ci pić. - droczę się z nim chwilę, kończymy nasze przepychanki słowne krótkim pocałunkiem, który nie umknął uwadze chłopaków i po kilku gwizdach, brawach i buczeniach dajemy im za wygraną.

Od tygodnia siatkarze są na zgrupowaniu  reprezentacyjnym i nie mają wolnego obecnego weekendu. Dzisiaj idę z Anetą, Alą i kilkoma innymi dziewczynami na wieczór panieński tej pierwszej. Zamówiłyśmy lożę w Manhattanie i mamy zamiar dobrze się bawić w towarzystwie samych dziewczyn w ostatnie dni popularnej wolności Anety.
- I jak wasze chłopaki będą na moim weselu? - pyta mnie i Alę Aneta.
- My na pewno będziemy, a co do naszych, to dowiemy się w najbliższych dniach. Przynajmniej Paweł nic nie wie czy będą mieć wolne. - odpowiada Ala.
- Bartek też nie, ale po co jacyś tam dryblase, skoro możemy wtedy bez żadnych spin pooglądać innych facetów, prawda Ala? - śmieję się rozradowana kolorowym drinkiem.
Jednak siatkarze dostają wolne od popołudnia w piątek i mają się stawić w niedzielę wieczorem w ośrodku. Prasuję Bartkowi białą koszulę i czekam na Alę, która ma przyjechać zrobić mi makijaż.
- Bartuś, czy ty się w życiu nauczysz zawiązywać ten krawat? - podchodzę do niego, gdy gramoli się przy lustrze.
- A po co skoro mam narzeczoną, która potrafi. - jego ręce lądują na moich biodrach, gdy stoję przed nim.
- Bierz te ręce.
- A może spóźnimy się troszkę? - mruczy mi do ucha takim głosem, że w większości przypadków zgodziłabym się na wszystko.
- A może… wyjdziemy już z domu, bo i tak się spóźnimy. - przerywam pocałunek i wymijam go zabierając po drodze kopertówkę pasującą do mojej sukienki w kolorze ecru.
- Musiałaś tak brutalnie przerwać tę piękną chwilę? - dodaje z wyrzutem, zakłada marynarkę i zamyka dom.

Ligę światową kończymy bez medalu. Awansowaliśmy do finałów, ale już w ścisłej czwórce się nie znaleźliśmy. Forma Polaków nie jest dobrym prognostykiem przed zbliżającymi się wielkimi krokami igrzyskami olimpijskimi w Brazylii. Wylatujemy na tygodniowe wakacje do Bułgarii, które zostały nam polecone przez Winiarskich, którzy w tamtym roku odwiedzili kurort nad Morzem Czarnym. Po szczerej rozmowie i półrocznym okresie po stracie Maleństwa  decydujemy się na ponowne starania. Staram się nie myśleć w kółko o tym, by nie ograniczać się, że jedynie co chcę pozyskać z seksu, to bartkowe plemniki.

Mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące. Zmienia pogoda, mój nastrój, ale żadne zmiany nie zachodzą w moim organizmie. Jest już październik, rozpoczyna sezon ligowy, a ja staję z dnia na dzień coraz bardziej zrzędzącą babą, z którą Bartek jeszcze wytrzymuje.
- Z medycznego punktu widzenia nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby pani nie mogła zajść w ciążę. - słyszę podczas kolejnej wizyty z ust mojej lekarki, która wertuje kolejne kartki z badaniami.
- Czyli co pani może mi poradzić?
- Właściwie, to nic. Proszę się nie denerwować, uzbroić w cierpliwość i przede wszystkim nie myśleć ciągle o tym.
- Tak się nie da. - dodaję cicho.
- Niech pani mi powie kiedy ostatni raz cieszyła  w pełni z seksu? - popadam w małe zakłopotanie po takim pytaniu. Właściwie to jestem zaskoczona bezpośredniością lekarki.
- Zawsze.
- Nie prawda pani Julito. Pani ciągle myśli, że może „dzisiaj” się uda, a to działa tylko na niekorzyść. - rozgryzła mnie.
- To proszę wypisać mi jakieś środki na uspokojenie, bo inaczej nie wiem, jak mam nie myśleć. - odpowiadam podenerwowana.
- Nie ma takich środków. Chociaż jest jeszcze jedna myśl. Proszę na kolejną wizytę przyjść z partnerem. Odeślemy go na odpowiednie badania czy jest w pełni zdrowy, bo naprawdę nie widzę u pani żadnych zagrożeń, które nie pozwalają zajść w ciążę.
Wyszłam z gabinetu z receptami w dłoni na kolejne witaminy. Wsiadam do mojego Peugeota, który został zamieniony z 206 na dużo nowszy model 308 opieram ręce o kierownice i popadam w rozpacz. Co ze mną jest nie tak, że nie mogę zajść w ciążę? Jak mam powiedzieć Bartkowi, że ma się iść zbadać? Nie przejdzie to przez moje gardło.
Jadę do pracy na popołudniowy trening i intensywnie myślę, jak przeprowadzić z nim wieczorem tę rozmowę. Siadam w salonie po zjedzonej kolacji i udaję, że przeglądam jakąś książkę o kinezyterapii. Po wzięciu prysznica dosiada się do mnie Bartek.
- Móc co się stało? Wiem, że byłaś u lekarza i chodzisz zdenerwowana, że nawet przy kolacji nie prosiłem, żebyś mi sól podała, bo wzrokiem zabijasz.
- Chodzę do lekarki nie do lekarza. - poprawiam go.
- Mówiłem właśnie. No co się stało?
- Nic, jestem w pełni zdrowa powinnam bez większych problemów zajść w ciążę.
- Aha, czyli to samo co za każdym razem. Może rzeczywiście spróbuj o tym nie myśleć, a każdego seksu nie sprowadzać do tego, że może tym razem zajdziesz w ciążę.
- Ale ja znowu tak o tym nie myślę. Tylko lekarka powiedziała, żebyśmy razem przyszli na następną wizytę. - wyrzucam jak z procy i spotykam się, tak jak spodziewałam z zaskoczeniem siatkarza.
- Razem? A po co?
- Jakiś tam wywiad chce zrobić, badania, czy coś…
- Boże, Julita i ty nie możesz mi tego normalnie powiedzieć?
- Bałam się, że będziesz zły, że nie wierzę w twoją męskość, ale tak nie jest. To ona zaproponowała, żebyśmy przyszli razem. - tłumaczę się.
- Okej, spokojnie. Czy ja coś takiego powiedziałem, hej? - przytula mnie do siebie gładząc po plecach.
- Ale i tak cię przepraszam i wiedz, że jesteś dla mnie dwustuprocentowym mężczyzną.
- Nie masz za co przepraszać, ja to wszystko wiem. - cmoka mnie w czoło. - Z jakimś dzieciakiem nie chciałabyś chyba zakładać rodziny, nie?
- Kocham cię, Misiu. - łączę nasze wargi w czułym pocałunku.

Kolejne dni nie dały nowych poszlaków. Bartek po serii badań okazuje się być w pełni zdrowy. Ja zostaję odesłana na szczegółowe badania do jednego z najlepszych specjalistów w Warszawie i Łodzi i także teoretycznie wszystko w porządku, choć praktycznie nie. Coraz gorzej z moją kondycją psychiczną. Dobrze, że mam oparcie w Bartku, rodzicach, najbliższej rodzinie. Jadwiga już nie jest tak miła dla mnie jak przed kilkoma miesiącami. Oczywiście ojciec Bartka jak i Kuba są nadal tacy sami jak przy pierwszej wizycie.
Przygotowania do świąt wrą. Skra plasuje się na pozycji lidera i nie chce zbyt pochlebiać, ale duża zasługa w tym jest Bartka, który świetnie się odnalazł w bełchatowskim klubie po rocznej przerwie. Jutro idziemy na spotkanie opłatkowe z zarządem klubu, a pojutrze wspólna wigilia z kibicami.
Dwa dni przed wigilią mam wyznaczoną wizytę u mojej lekarki. Siedzę jak na szpilkach na poczekalni i słyszę w głowie jej słowa, że nic mi nie dolega, które słyszę jak mantrę podczas byłych wizyt. Bartek nie mógł być ze mną, ponieważ sami siatkarze mają spotkanie przedświąteczne ze sponsorem. Pielęgniarka woła moje nazwisko i z coraz bardziej bolącym brzuchem ze zdenerwowania wchodzę do gabinetu. Początek wizyty taki jak zwykle czyli ogólny wywiad. Przechodzimy do pomieszczenia obok na badanie. Widzę, że lekarce zmienia się wyraz twarzy z uśmiechniętej do coraz bardziej zaskoczonej, aż w końcu milknie.
- Coś się dzieje? - pytam nie mogąc dłużej wytrzymać z niewiedzy.
- No cóż niestety nie mam za najlepszego prezentu na święta. Podejrzewam torbiel na prawym jajniku. Ale proszę się nic nie martwić, wykonamy kolejne badania, ewentualnie podamy pani leki. - zrezygnowana nie bardzo pamiętam co dalej mówi. Ciągle coś notuje przy okazji rozjaśniając mi na czym polegać będzie leczenie. Może się okazać, że torbiel samoistnie zaniknie, a być może trzeba będzie go usunąć nawet z jajnikiem. To jest najgorsza wersja, której nie przyjmuję do wiadomości.
- Wesołych świąt.
- Obawiam się, że takie nie będą, ale pani życzę wesołych.
- Proszę się nie martwić na zapas. Będę robiła co w mojej mocy, by państwo doczekali się potomka. - uśmiecha się chcąc podnieść mnie na duchu.
- Do widzenia. - zamykam drzwi do gabinetu i widzę trzy kobiety czekające w kolejce na wizytę w zaawansowanej ciąży. Tak bardzo im zazdroszczę tego stanu w jakim są. Opuszczam budynek zalewając się potokiem łez, chociaż to za małe słowo, z moich oczu wypływa rwąca rzeka słonego płynu.
                                                                                                                                                         

Jak nie powódź, to upały…
Znowu przeskok czasowy w jednym rozdziale od kwietnia do grudnia. Do kolejnego.
Michał - ósemka.
Kto nie wygrywa 3-0, przegrywa 2-3  :(

7 komentarzy:

  1. jak nie upały to przeklęte burze i prawie zniszczony sprzęt. Ale do rzeczy. Ja mam nadzieję, że w końcu doczekają się potomka, bo w tym przypadku czas nie działa na niczyją korzyśc. I dlaczego w rozdziale pojawił się Andrzej? Prześladowca jeden. Pozdrawiam i czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super:))
    pozdrawiam :)
    oby zaszła w tą ciąże :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślałam, że utrata dzieciątka będzie najgorszym wydarzeniem jakie ich mogło spotkać, a ty jeszcze bardziej komplikujesz. Jezu jak mi jest ich szkoda. Jakbym mogła to bym ryczała razem z nimi. Nieźle sobie to Andrzej wymyślił. Majówka z 17 chłopami. Biedna Julita i Ala. Służące. Podaj, przynieś, posprzątaj, pozamiataj.
    Pozdrawiam do następnego,
    Jagoda :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Oby jeszcze do nich szczęście się uśmiechnęło i zostali wspaniałymi rodzicami.

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu dotarłam do Ciebie. Przeczytałam w piątek wieczór na telefonie, ale z racji zapchanego weekendu pracą i paroma innymi rzeczami dopiero teraz jestem.
    Szkoda mi Julity, bo niedawno straciła dziecko, a jeszcze teraz się okazało, że ma torbiel... Życie jest bardzo brutalne co doskonale pokazujesz. Tak wiele kobiet nie może cieszyć się darem macierzyństwa przez różne komplikacje. Jednak mam nadzieje, że doczekają się w końcu malej pociechy :)
    Przepraszam, że tak krótko i beznadziejnie :(
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Wcześniej ty miałaś do mnie pretensje o brutalność moich historii, a teraz co? :D Liczę na to, wróć, jestem pewna, że na ich ulicy też kiedyś zaświeci słońce. Są młodzi, jeszcze doczekają się potomka, jestem tego pewna. Trzymam za nich mocno kciuki, szczególnie za Julitę.

    Ściskam mocno, twoja zołza (pamiętam!) ♥

    OdpowiedzUsuń