piątek, 16 maja 2014

62.



Przepłakałam połowę nocy, właściwie to nie był płacz a rozpacz, której nie da się opisać. Już nie płakałam „po ludzku”, wyłam jak ranne zwierzę.  Środki przeciwbólowe podane w szpitalu przestały działać i dopiero teraz odczułam potworny ból. Ból z którym nie mogłam sobie poradzić. Fizyczny i psychiczny skumulowany odebrał mi w jednej krótkiej chwili radość życia, moje maleństwo.
Poronienie. Nic przyjemnego. Nie życzyłabym najgorszemu wrogowi. Okropny ból. Okropny krwotok. I ta świadomość, że twoje dziecko nie żyje. Nie ma go i już nie wróci. Zniknęło bezpowrotnie.
Nie mogę znieść nadopiekuńczości mamy. Rozmów o niewiadomo czym, byle coś mówić, ale nie wchodzić w temat dzieci.
- Mamo, opowiedziałaś mi chyba historię całej rodziny, kto z kim i dlaczego. Ominęłaś w każdym małżeństwie i związku temat dziecka. Rozmawiamy o czym? Właściwie, to ty prowadzisz monolog, ja nawet nie potrafię słuchać tego co mówisz. Mijamy się w tym mieszkaniu i mam wrażenie, że jesteś naszą służącą. - spotykam się z jej zaskoczonym wzrokiem. - Nie dopuszczasz mnie do kuchni, przygotowujesz dla Bartka każdy posiłek, myjesz, sprzątasz, gotujesz. Ja nie mogę ciągle siedzieć, bo ja wtedy myślę o tym co się stało, ja zwariuję od tego, a już mi niewiele brakuje. Mamuś, kocham cię tak bardzo, ale proszę wracaj do Polski. - zalewam się kolejną porcją płaczu i chowam twarz w dłoniach opierając łokcie o blat stołu. Mama siada koło mnie i przytula, nic nie mówi.  - Jesteś pielęgniarką nieraz miałaś do czynienia z takimi kobietami, mamo doradź mi coś.
- Jutka, ale ty jesteś moim dzieckiem, moją córką, która straciła swój skarb i nie każ mi tego porównywać z obcymi kobietami, z którymi łączyła mnie tylko kobieca posługa matczyności.
Popołudniu Bartek odwozi mamę na lotnisko, gdyż postanowiła wrócić do Polski. Wie, że jej obecność mi nie pomoże, a tylko irytuje. Wie, że muszę sobie w głowie ułożyć to wszystko, muszę z tym poradzić ja i Bartek, bo to w nas uderzyło, to cierpienie. Przeklęty los. Nienawidzę cię cholerny losie. Wyrocznio nasza. Nienawidzę cię tak mocno z całych sił, że nawet najgorsze słowa wykrzyczane do zdarcia gardła nie oddadzą tego co czuję w sercu. Mieliśmy tyle planów, mieliśmy po powrocie do Polski wyremontować pokoik dla maleństwa. Przeglądaliśmy katalogi, łóżeczka, wózki, najpotrzebniejsze akcesoria i nadeszła jedna chwila, która zburzyła wszystko, zrzuciła nas z góry i staczam się w dół, chcę chwycić podaną mi u góry rękę, ale ciągle brakuje kilku centymetrów.
Może lepiej było nie chwalić się ciążą, nie mówić nic nikomu? Przynajmniej te pierwsze miesiące. Jednak powiedziałam o dobrej nowinie, i teraz muszę oznajmić tą złą, a przy okazji zetknąć się z udawanym w niektórych przypadkach współczuciem.
Na kilka dni przyleciała Ala, chciała zaraz jak się dowiedziała o moim poronieniu, ale szefowa nie dała jej wolnego. Dobrze zrobiła mi jej krótka wizyta. Choć na chwilę  odwróciłam myśl od utraty naszego dziecka, bo nie mogłam zapomnieć, z tyłu głowy ciągle widnieje ta myśl.
Przyszło mi spędzać najgorsze urodziny w moim życiu, bo choć był i jest Bartek, którego bardzo kocham, to nie ma naszego maleństwa. Nie lubię słowa płód i go nie używam. Płód, płodzić, zapładniać, w całej tej rodzinie słów nie ma miejsca na miłość i rodzicielstwo, a dla nas ta istotka od początku była dzieckiem. Naszym upragnionym maleństwem.
Teraz, jak nigdy polubiłam mecze wyjazdowe Bartka, ponieważ mogłam w spokoju przeżywać moją żałobę. Tak, to jest odpowiednie słowo. Coraz częściej nękały mnie wyrzuty sumienia. Coś musiałam zrobić źle? Może mogłam jakoś temu zapobiec? Nie dopuszczałam do siebie myśli, żeby iść do psychologa, bo uważałam, że sama sobie świetnie poradzę, w końcu to mnie i Bartka dotyczy. Z pomocą wyszła Teresa, moja bardzo dobra koleżanka, narzeczona przyjaciela mojego chłopaka i psycholożka. Nieświadoma dobroczynności podejmowałam z nią rozmowy dość często w krótkim odstępie czasowym. Na Bartku też wymusiła ze dwie takie rozmowy przez skype. Niby zwyczajne, a dające nam uczucie spokoju. Kiedy już uporałam się trochę ze sobą, zaczęłam tęsknić za dzieckiem. Chciałam z nim jakoś pożegnać, ale jak pożegnać, skoro ktoś odszedł bez pożegnania?  Nasze dziecko nie miało pogrzebu. Nie miało aktu urodzenia ani zgonu. Statystycznie nie istniało. Tylko dlaczego ktoś, kto „nie istniał”, dokonał takiej destrukcji w naszym życiu? Życie jest krótkie, kruche, delikatne i mija szybko i bezpowrotnie nawet każda najmniejsza chwila.  Mam kolosalne wsparcie w Bartku, i mam nadzieję, że ja też dla niego jestem.
Mijają kolejne dni, tygodnie, jest już marzec, mam jeszcze tydzień zwolnienia lekarskiego.
- Julita i co teraz? - dołącza do mnie, gdy sprawdzam pocztę i siedzę w salonie na kanapie. Staram się zachowywać normalnie, nie płakać co chwilę.
- A co masz na myśli?
- W niedzielę kończy ci się zwolnienie.
- I będę musiała wrócić do Bełchatowa. Nie chcę, jak jeszcze nigdy w życiu nie chcę wracać do pracy, którą uwielbiam, nie chcę wracać bez ciebie, nie chcę rozstawać z tobą. - wtulam się jego ramię.
- Nie rozstajesz ze mną, bo cię bardzo kocham, a ty, to doskonale wiesz. Kończę sezon i wracam.
- Nie chcę żebyś ze względu na mnie wracał do polskiej ligi. Nie zniosę tego, nie po raz drugi.
- Kotek, spokojnie. - zamyka mnie w objęciach, gdy głos mi się łamie i staram uchronić przed płaczem, który stał się moim przyjacielem. - Wiesz na jaką sumę opiewał ten transfer, zarobiłem dwa razy więcej niż w Bełchatowie, ale sezon nie układał się za najlepiej i jeśli teraz nie awansujemy do finału, to będziemy walczyć o piąte miejsce, co aktualnie nie wygląda za dobrze, bo przeciwnicy prowadzą 2-0 w rywalizacji do trzech zwycięstw. Zamiast się rozwijać, walczyć o najwyższe trofea, to ja się cofam. Rozmawiałem parę dni temu z prezesem, oczywiście ta rozmowa nie była żadnym zobowiązaniem, ale spytał czy rozważałbym powrót do Skry, a ja w to miejsce zawsze wrócę.
- A może chciałbyś w jakimś innym klubie? Rzeszów jest też w czołówce, Jastrzębie.
- Rzeszów i Skrę można porównać do piłkarskiej wojny klubów czyli Wisły Kraków, a Legii Warszawa i tak samo miałoby się to w siatkarskim światku. Lubię Piotrka, dzielę niestety. - wypowiedział to z ironią, bo uśmiechnął na myśl o opanowanym koledze. - Z nim pokój podczas sezonu reprezentacyjnego, ale nie chciałbym tam grać.
- To może jakiś inny? Inna liga?
- Nie. Nie liczą się pieniądze, trochę ich mamy, a ja nie kończę kariery. A nawet jeśli ją zakończę za kilka lat, to nie będę siedział bezczynnie, tylko zajmę jakąś pracą blisko siatkówki. Bełchatów, to mój dom. Klub jest w pełni profesjonalny, najlepsza kadra, sztab, opieka. Super atmosfera.
- Już mi nie słódź.
- Kochanie mimo szczerych intencji nie tylko ty wchodzisz w skład tej grupy. - uśmiecha się. - Może to w Bełchatowie jest nasze miejsce? W końcu tam jest nasz dom, to znaczy twój.
- Mówiłam, żeby iść do notariusza i przepisać ten dom na nas oboje. - wtrącam.
- Nieważne. Tam poznałem ciebie i to było najlepsze co mogło mi się przytrafić. - chyba po raz pierwszy od styczniowego wydarzenia wymieniam z moim chłopakiem czułości, które nie kończą się na pocałunku w policzek czy czoło. Nie jestem jeszcze gotowa na seks. Nie jestem gotowa na starania o dziecko, ponieważ rany po stracie maleństwa nie zabliźniły się.

Środa 23.03.2016r. ważny dzień w moim, w naszym życiu. Zmieniam status z dziewczyny mojego Bartosza  na narzeczoną Bartosza Kurka.  Podczas luźnej rozmowy w czasie obiadu zgadzam się zostać jego żoną. Pierścionek, jak się dowiedziałam od kilku miesięcy czekał aż się zgodzę. Nie wiem jak i kiedy zmienił moje nastawienie do małżeństwa, bo do tej nie byłam zwolenniczką tego sakramentu. Jednak moje wypowiedziane „tak” nie oznacza, że za niedługo czy nawet za rok weźmiemy ślub. Takiej rozmowy nie było i nie planujemy w najbliższej przyszłości ślubu, ale wiem, że kiedyś chcę. Chcę być pełnoprawnie jego żoną, nosić obrączkę i móc mu urodzić dziecko. Nasze maleństwo, które straciliśmy na zawsze będziemy mieć w sercu, ale kolejna ciąża to nowe życie, nowa historia.
Spędzamy wspólnie te ostatnie dni przed moim powrotem do Polski. Staramy się funkcjonować normalnie, wracać do starej codzienności i niby wszystko jest tak jak przed TYM, ale nic nie jest takie samo. Zmieniło się dużo. Nie byłam już mamą, nie byłam jeszcze mamą. Nie jesteśmy rodzicami. Bo Bartek też to przeżywa, też swoje wycierpiał i nieraz uronił łzę, choć chciał być przede mną twardy, ale wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Kruchymi. Dla społeczeństwa: nie ma ciąży, nie ma dziecka, nie ma zwłok, nie ma pogrzebu, nie ma problemu…  Dla nas: jest wielka pustka, żal, cierpienie. Jesteśmy rodzicami „w zawiasach”.
Pakuję swoje rzeczy do dwóch walizek , ponieważ jutro po południu wracam do Polski. Nie chcę wracać, ale nie mogę dłużej przebywać na zwolnieniu lekarskim. Od straty naszego dzieciątka minęły już dwa miesiące i najwyższa pora żebym wróciła do normalności, do pracy, a nie ciągle użalała nad sobą. Za niecały miesiąc Bartek kończy sezon i spędzimy kilka dni razem w Bełchatowie. A moi siatkarze ze Skry będą walczyć w najbliższych dniach o brązowy medal. Wychodzę z mieszkania po południu i idę pod halę w Trento, gdzie siatkarze kończą zaraz trening. Zabieram Bartka na małe zakupy, by uzupełnić mu lodówkę i przygotować jakieś posiłki na najbliższe chociaż dwa dni. Gdy jestem zajęta, to nie myślę nie potrzebnie. Po dwudziestej drugiej idę wziąć prysznic i wracam do kuchni, by wyłączyć piekarnik z mięsem w środku.
- Julita, komórka ci dzwoni. - dociera do mnie głos siatkarza z sypialni. Biegnę w jego stronę po drodze stykając się z idącym do mnie Bartkiem.
- O mama, ciekawe co chce o tej porze. - patrzę na ekran i przeciągam zielony przycisk.
- Cześć Jutka, co tam u was? - głos mamy jest wyraźnie zdenerwowany.
- Pakuję się, bo jutro wracam. A coś się stało? - stoję w bezruchu i wymieniam spojrzeniem z Bartkiem, który także nie ma pojęcia co się dzieje.
- A jest koło ciebie Bartek? - uśmiecham się, bo pewnie wyczytała coś o jakimś wypadku we Włoszech i jak zwykle dzwoni, żeby się upewnić, czy przypadkiem Bartkowi nic się nie stało.
- Jest.
- A siedzisz?
- Boże! Mamo, mówże co się stało. - siadam na sofie, a Bartek razem ze mną.
- Tylko się nie denerwuj.
- Mów.
- Babcia nie żyje. Godzinę temu przewieźli ją do szpitala z rozległym zawałem, nie udało jej się uratować. - łamie jej się głos, a mi strużkiem spływają łzy. Zdezorientowany Bartek przejmuje moją komórkę, a ja uciekam do łazienki. Kolejna osoba, która odeszła ode mnie bez pożegnania.
Wracam do Łodzi, a na lotnisku czeka na mnie Patrycja, której oczy są nie wiele lepsze jak moje, czerwone, podpuchnięte.
- Gdzie masz Emilkę?
- Zostawiłam ją z teściową.
- Patrycja, nie zdążyłam się z babcią pożegnać. Ostatnio rozmawiałam z nią dwa tygodnie temu, mówiła, że świetnie się czuje i czeka na prawnuka. - łkam w jej koszulkę. Rana po moim maleństwie, która zaczęła się zabliźniać została ponownie rozszarpana z podwójną siłą. W ciszy jedziemy do Pabianic do rodziców. Nie mogę słuchać o sprawach związanych z pogrzebem, o wiązankach, ubraniach, przygotowaniach. Siostra odwozi mnie do domu w Bełchatowie. Zajmuję myśli rozpakowywaniem walizek, piorę część ubrań,  wkładam do szafy. Odpalam mojego Peugeota, który coraz częściej się psuje niż jest sprawny, a po takim okresie nieużywalności mógł mi sprawić problem, jednak odpalił za drugim razem. Jadę do najbliższego spożywczaka kupić najpotrzebniejsze produkty, bo choć nie mam ochoty jeść, to cokolwiek muszę jeść czy pić.
Wieczorem łączę się przez komunikator z Bartkiem i choć jakieś osiem godzin temu wdziałam jego twarz z bliska, tak już tęsknię za jego obecnością. Okazuje się, że we wtorek rano przylatuje w dzień pogrzebu babci Marysi. Dostaje dzień wolnego i jeszcze tego samego dnia wieczorem będzie musiał wrócić do Trento.
W niedzielę pojawiam się na meczu Skry, a po spotkaniu muszę zjawić się u prezesa, który wczoraj gdy go informowałam o śmierci mojej babci prosił, żebym się niezwłocznie u niego pojawiła, a nie chce załatwiać tej sprawy przez telefon.
Po spotkaniu idę do gabinetu prezesa, pukam do drzwi i wchodzę do środka. Dostaję propozycję dwutygodniowego szkolenia w zakresie fizykoterapii. Z tym, że jest ono płatne. Połowę finansuje klub, a połowę ja. Całość wynosi osiem tysięcy sześćset włącznie z noclegiem.
- Julita, wiem, że masz ciężki okres obecnie, ale byłbym wdzięczny gdybyś dała mi odpowiedź do jutra.
- Dobrze. Muszę się pojawić osobiście czy mogę zadzwonić?
- Zadzwoń. - żegnam się z prezesem i wracam do domu. dzwonię do Bartka, żeby się poradzić i finalnie decyduję na to szkolenie.
W piątek muszę znaleźć się na miejscu w Olsztynie. Biorę bartkowy samochód, bo mój jest w naprawie. Najpóźniej do dziesiątej mamy zjawić się w ośrodku szkolenia. Oprócz mnie jest jedenaście innych osób. Melduję się w swoim jednoosobowym pokoju, rozpakowuję walizkę i włączam laptopa. Sprawdzam pocztę i piszę smsa do mojego narzeczonego czy mu się chce wejść na skype, bo jeśli nie spotkał się z kolegami, to powinien być już w mieszkaniu po treningu. Dziesięć minut później siedzę wygodnie na łóżku i czekam na połączenie z Włoch.
- Jak tam na szkoleniu? - widzę jego roześmianą twarz, którą tak bardzo kocham.  
- Dobrze, choć momentami nudno na wykładach. A u ciebie co tam?
- Właściwie to po staremu. Wróciłem po treningu, miałem zrobić coś do jedzenia, ale napisałaś, żebym wszedł na skype… - wchodzę mu w słowo.
- To idź zrób sobie kolację, a możemy później pogadać.
- Spokojnie, zamówiłem pizze.
- Misiek, nie możesz tyle pizz jeść.
- Oj tam, jutro po treningu nie będzie po niej śladu. O, chyba przyszła, bo dzwonek dzwoni. Poczekaj, zaraz wracam. - wyciągam z torebki paczkę paluszków i biorę za przegryzanie.  Rozmawiamy jeszcze z godzinę o różnych sprawach mniej lub bardziej ważnych, gdy nagle tracę humor po opowieści Bartka o dziecku jego kolegi z drużyny. - Juta, co jest?
- Nic.
- Przecież widzę.
- Nasze dzieciątko miałoby już prawie sześć miesięcy. - łamie mi się głos i słone krople wydobywają z oczodołów raniąc aż w głąb serca niczym szkło.
- Julitka, nie płacz. Za niedługo zajdziesz w ciąże wierzę w to głęboko. - delikatnie się uśmiecha. - Przytuliłbym cię, ale mimo wielkiego postępu technologii takiej możliwości nie mamy. Najpóźniej za trzy tygodnie będę w Polsce i w końcu spędzimy kilka dni z dala od siatkówki.
- Wiem. Wiesz co, ja będę już uciekała, bo idę wziąć prysznic i kładę spać, ty też idź odpocznij.
- Do zobaczenia, pisz i dzwoń kiedy chcesz wiesz kiedy mam trening, to wtedy nie odbiorę. Kocham cię Słońce. - przesyła mi wirtualnego buziaka.
- Ja ciebie też kocham, śpij dobrze. - wylogowuję się z komunikatora, wyłączam laptopa i idę się umyć. Reguluję ciepłą wodę pod prysznicem i wraz z lejącą wodą kapią moje łzy. Łzy tęsknoty. Za babcią. Za Bartkiem. Za maleństwem.
                                                                                                                                                    

Ech, na koniec coraz bardziej psuję, to pisanie. Nie umiem pisać takich rozdziałów. Przepraszam.
Pewnie są błędy, później je wyłapię i poprawię.
Michał- nowa siódemka.
Ask.

7 komentarzy:

  1. ale smutny ten rozdział. Oj cieżko jej będzie wrócic do normalności, ale wierzę, że w końcu urodzi dziecko. Pozdrawiam i przepraszam za jakośc komentarza, ale najzwyczajniej w świecie nie mam na nic siły

    OdpowiedzUsuń
  2. Zabiję, zabiję i jeszcze raz ZABIJĘ!!!
    Nie no mnie nie było tu tydzień temu, ale za żadne skarby nie pomyślałabym, że Julita i Bartek stracą swoje Maleństwo, że tak bardzo będą cierpieć. Dodatkowo Babcie Julity... Za dużo cierpienia jak na tak krótki czas.
    I to niby ja jestem tą złą, co uwielbia rozwalać sielankę w opowiadaniach w sytuacjach, które są piękne, tak? ;/ Taka rola nie jest fajna i masz szybciutko od niej odejść.
    Jedyną pozytywną wiadomością z tych dwóch rozdziałów jest to, że Julita zmieniła swoje zdanie odnośnie małżeństwa ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju, jak smutno.. Aura za oknem idealnie się tutaj wpasowuje.
    Moim zdaniem świetnie przekazałaś emocje jakie towarzyszyły głównej postaci. Rozdział świetny! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Znowu smutno;//
    Oby wszystko się ułożyło :))
    rozdział świetny, z resztą tak jak zawsze;D
    nie moge się doczekać następnego ! pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu jestem. Ech jakoś nie po drodze mi ostatnio z komputerem zwłaszcza teraz jak pogoda robi takie mało zabawne niespodzianki.
    Przez cały rozdział ciągnie się rozpacz po stracie dziecka i to jest zrozumiałe. To jest potworny cios i długo nie będą mogli się z tym pogodzić. Ciężko pocieszyć niedoszłych rodziców po takiej stracie, bo co by się nie powiedziało może zostać źle odebrane. Ciężko coś sensownego napisać odnośnie rozdziału poza tym co już zostało napisane.
    Ściskam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. No szkoda mi Julity:) Dobrze, że przy niej jest Bartek który ją wspiera. Teraz potrzebuje dużo wsparcia. Ciekawi mnie co prezes może chcieć od niej. Już nie mogę się doczekać kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie zawsze mam czas porządnie przeczytać, a co dopiero skomentować. Nie wiem jak mam ująć w miarę poprawne zdania to co chcę powiedzieć. Z góry przepraszam za to coś na dole.
    Popłakałam się. Bardzo mi szkoda Julity. Była szczęśliwa, że zostanie mamą, a tu chwila i dzieciątka nie ma na tym świecie. Jeszcze ten lekarz mnie zdenerwował w poprzednim rozdziale. Jak można być takim egoistą. Dobrze, że Bartek tak bardzo ją wspiera, pociesza ją. Trudna jest sytuacja jednak najważniejsze jest to żeby się nie poddać.Jeszcze ta śmierć babci dobiła ją kompletnie. Przepraszam, ale już więcej nie mogę z siebie wydusić bo w oczach mam już łzy.
    Pozdrawiam,
    Jagoda.

    OdpowiedzUsuń