Zadowolona z
końcowych wyników zaczynam się pakować,
by jak najszybciej móc opuścić pokój i udać się na lotnisko, chociaż do
odlotu mam cztery godziny wolę buszować po sklepach na lotnisku niż siedzieć
tutaj. Żegnam się z uczestnikami kursu
na koniec pozostawiając Mię i Pabla. Z Włoszką zżyłam się najbardziej, ponieważ
dzieliła nas tylko ściana i w związku z tym najwięcej czasu spędzałyśmy ze
sobą, z resztą w grupie też tej samej byłyśmy. Pablo, norweski Casanova.
Blondyn o beżowym odcieniu z jasnoszarymi oczami i bladą cerą. Wysoki, smukły z
wąskimi ramionami swoją gadką hipnotyzował dziewczyny. Nie potrafiący nic
zrobić w kuchni. Po jednej próbie spalił doszczętnie garnek, gdyż zachciało u
się parówek, a na opakowaniu było napisane „włóż
parówkę do garnka, gotuj 3-4 minuty”, lecz zabrakło „wlej wodę do garnka”. Od tej pory zaprzestał kuchceniu i pozostał
pod opieką dziewczyn w karmieniu. Kiedyś, gdy rozmawiałam z nim podczas przerwy
między zajęciami dowiedziałam się, że ma rodzinę na Lubelszczyźnie. Regularnie
od 14 lat spędza święta u dziadków ze strony mamy właśnie w Polsce.
Włączam
telefon zaraz po wyjściu z samolotu, gdyż stewardessa była bardzo rygorystyczna
i nie pozwala mieć włączonego aparatu. Pokazałam z odległości paszport
kontrolerowi siedzącemu za biurkiem, który nie przywiązywał większej uwagi do
tego kto idzie i czy jest podobny do wizerunku na identyfikatorze. Ciągle
słyszę pikanie telefonu, wyciągam go z kieszeni sprawdzając kto tak się dobija.
- Cześć, coś
się stało, że tyle razy dzwoniłeś? Jesteś już na lotnisku? Ja czekam na bagaże.
- Bo właśnie
jest problem. - zaczynam czuć ciepło od środka wytwarzając w głowie setki
scenariuszy co mogło się stać. - W czasie lotu mieliśmy awaryjne lądowanie i
dalszą trasę pokonujemy autokarem, dlatego nie przyjadę po ciebie.
- Co się
stało?
- Problemy z
podwoziem, woleli nie ryzykować.
- Teraz
bezpieczni jesteście? - serce zaczyna mi bić jak zwariowane.
- Tak.
Minęliśmy polską granicę właśnie. Przed 22 powinniśmy być przed halą.
- W takim
razie widzimy się jutro? - jedną ręką chwytam walizkę stawiając obok siebie i
czekam na drugą.
- Chciałem
dzisiaj… - zawiesza głos. - Ale jak chcesz odpocząć to śpij, jutro przyjdę.
- Czekam na
ciebie. - uśmiecham się na myśl spotkania.
-
Przepraszam, że tak wyszło, a obiecałem.
- Daj
spokój, poradzę sobie. Do zobaczenia. - cmokam do telefonu rozłączając się.
Sprawdzam
rozkład jazdy autobusów kursujących przez Bełchatów i ku mojej uciesze za 20
minut takowy będzie. Uprzednio szukam jakiegoś kiosku lub innego sklepu, by
kupić butelkę wody i wracam z powrotem na przystanek.
Przekręcam klucz
w drzwiach wejściowych, a w środku zastaję widok jaki opuściłam trzy tygodnie
temu wracając do Szwecji po weekendzie na uczelni. Głucha cisza doprowadza mnie
do urojonych dźwięków, dlatego, by im zaprzestać pierwsze co robię, to włączam
radio. Walizki zostawiam w korytarzu, nie mam dzisiaj już ochoty, żeby
uruchamiać pralkę. Otwieram lodówkę, lecz nie znajduję nic pożywnego oprócz
ketchupu, konserwy, pasztetu i zapleśniałej cytryny. Z powrotem zakładam kurtkę
i idę zrobić małe zakupy na przetrwanie do miejscowego sklepu.
Po 21 szukam
w garderobie świeżej piżamy i idę leżeć do wanny, gdyż wiem, że Bartek wróci za
jakąś godzinę. Zniecierpliwiona czekaniem gaszę światło przechodząc do
sypialni. Może po 2 minutach, gdy się położyłam rozbrzmiewa dzwonek od drzwi.
Zakładam szlafrok i nie wiele myśląc kto o takiej porze może się dobijać z
szerokim uśmiechem na ustach otwieram wpuszczając przyjmującego do środka.
Rzucam mu się na szyję nie zważając, że na zewnątrz temperatura jest sporo
poniżej zera i jego twarz jest bardzo zimna, a kurtka mokra od śniegu.
- Julita,
tak bardzo tęskniłem. - szepcze mi do ucha lekko kołysząc nas na boki.
- Ja też,
ale w najbliższym czasie nie planuję na tak długo cię zostawiać. - zanurzam
dłonie w jego włosach namiętnie całując. Stoję oparta o framugę i śledzę jak
ściąga buty i kurtkę.
- Chodź
spać, zmęczona jesteś na pewno. - przytakuję skinieniem.
Spotkanie z
prezesem PGE mam o 13 dochodzi 12, a ja cała w rozsypce. Zamiast przyzwoicie
się ubrać, to chodzę po domu denerwując na siebie, że nie mam czasu.
Przygotowuję wszystkie papiery potwierdzające zdanie ostatniego egzaminu,
licencjatu i innych przebytych kursów czy szkoleń.
W końcu
ubieram spodnie, elegancką koszulę i żakiet. Włosy zostawiam rozpuszczone,
zakładam delikatną biżuterię i robię makijaż.
Przekraczam
próg hali. Czuję ogromne zdenerwowanie, serce mi kołacze. Szukam drzwi na
których widnieje tabliczka z nazwiskiem prezesa Piechockiego.
- Julita,
pierwsza umowa będzie na miesięczny okres próbny, lecz możesz być przekonana,
że dalej z nami zostaniesz. - prezes podnosi kąciki ust ku górze. Przeprosił,
czy może mówić do mnie po imieniu, bo do wszystkich swoich współpracowników tak
się odnosi. Ustaliliśmy wszelkie warunki umowy, która jest na ¾ etatu ze
względu na to, że obecnie studiuję i nie mogę w pełnym wymiarze być z drużyną. Teoretycznie
weekendy mam wolne jednak w te, gdy nie będę miała zajęć mogę być z drużyną, a
w tygodniu odebrać wolne, to będzie na bieżąco dogadywane. Wynagrodzenie jak na
niepełny etat do tego umowę próbną jest
dla mnie w pełni satysfakcjonujące. Nieporadnie chcę powiedzieć o moich
bliskich stosunkach z Bartkiem, lecz moje owijanie w bawełnę śmieszy prezesa,
który domyśla się co mam na myśli.
- Chodzi ci,
że jesteś z Bartkiem? - przytakuję głową czując, że się rumienię. - Znasz
Paulinę Wlazły?
- Tak.
- To wiesz,
że jest żoną Mariusza?
- Tak.
- I w czym
to przeszkadza w pracy? Przecież macie własne obowiązki, a dopóki nie przyłapię
was razem na środku boiska w jednoznacznej sytuacji nie przeszkadza mi
zupełnie. Możecie się trzymać za ręce czy co tam chcecie. - uśmiecha się, co i
ja odwzajemniam ciągle pąsowiejąc. - Nawet będę spokojniejszy, że jeden z
najlepszych przyjmujących jest pod stałą opieką fizjoterapeutki. - żartuje na
koniec. Idziemy razem na halę, gdzie zaraz rozpocznie się popołudniowy trening
chłopaków. Zostaję oficjalnie przedstawiona, a zarazem pozytywnie przyjęta.
Część chłopaków, która nie uległa zmianie z poprzedniego sezonu jest mi dobrze
znana jak i odwrotnie. Podaję każdemu rękę choć dziwnie witać się z Bartkiem
jak z resztą czując, że serce mocniej bije na jego widok. Dogaduję się z moimi
współpracownikami i od jutra rozpoczynam nowy etap w swoim życiu.
- Julisia… -
mruczy mi do ucha obejmując od tyłu, a głowę kładzie na ramieniu.
- Yhym.
Spróbuj. - daję mu do sprawdzenia jadalność sosu do gołąbek.
- Dobry, ale
ja nie po to tutaj przyszedłem.
- To co byś chciał?
- mieszam sos, żeby zbyt nie zgęstniał.
- Obiecałaś
masaż pleców.
- Okej,
wieczór.
- Zgadzasz
się od tak? - zdziwiony odskakuje ode mnie.
- Skoro
obiecałam. - wzruszam ramionami. - Mam prośbę. Możesz z trzy dni się nie golić?
- szczerzę się jak głupia widząc jego zaskoczenie. - Proszę. - zarzucam ręce za
jego szyję uczepiając się ust.
- Gdzie się
podziała grzeczna panna Fedko?
- Ej, bo się
rozmyślę.
- Żartuję
przecież. - szybko zreflektował się.
- Dobra,
koniec czułości idź myć ręce i kolacja.
Wieczorem
Bartek wyszedł z chłopakami na męskie kręgle. W tym czasie wyprałam ubrania,
które od wczoraj leżały w walizce. Partie, które zdążyły wyschnąć ściągałam z
kaloryfera zakładając kolejne, prasowanie zostawałam na następny dzień. Z
lampką czerwonego wina rozłożyłam się wygodnie na sofie, przykryłam kocem i
całkowicie pochłonęłam w lekturze książki Cathy Glass Skrzywdzona. Powieść ta opowiada o małej dziewczynce, która pod
opieką rodziny przechodzi piekło. Niezwykle intrygująca i wzruszająca książka. Nie
wiem kiedy zasnęłam w pozycji w jakiej się położyłam, obudziło mnie szemranie
kluczem w zamku. Wystraszona skuliłam się pod kocem w ogóle nie próbując się
ratować przed teoretycznym napastnikiem.
- Co ty taka
opatulona tym kocem? W ogóle to czemu nie śpisz? - spojrzałam na zegarek,
którego krótsza wskazówka mijała jedynkę.
- Czyś ty do
reszty zwariował?
- Julita,
jakiś koszmar ci się śnił?
- Bartek,
wchodzisz w środku nocy do domu, o czym mi nie mówiłeś, że wracasz do mnie w
dodatku już po pierwszej, a o siódmej masz trening i pytasz głupio czy mi się
koszmar śnił. - wstałam z sofy, książkę odłożyłam na stół i przeszłam do
sypialni.
- O ósmej
mam trening, czy aby pani fizjo coś się pomyliło? - rozsiadł się na łóżku
jedząc wafle, które popijał sokiem.
- A ja mam
na siódmą. Idź z tymi ciastkami nakruszysz po całym łóżku. Do jutra, cześć. -
odwróciłam się w drugą stronę, by jak najszybciej zasnąć.
Dres i inne
oficjalne ubrania klubowe odebrane, jednak na meczu wystarczy, żebym miała na
sobie koszulkę z logo klubu. Przed świętami czeka nas spotkanie opłatkowe z
Klubem Kibica, a kilka dni później kameralne z całym zarządem Skry. W czwartek
jedziemy do Bydgoszczy na mecz z tamtejszym Transferem w którym gra były
bełchatowianin Misiek Winiarski. Cieszę się na to spotkanie, bo w środę dzień
przyjazdu umówiłam się choć na chwilę z Dagmarą, a i mam nadzieję, że Oliwiera
weźmie. Pierwszy oficjalny wyjazd na mecz jako członek sztabu wyzwala we mnie
wielkie podekscytowanie. Nie spodziewałam się rok temu, że będę mogła za kilka
miesięcy zajmować się leczeniem jednych z najlepszych siatkarzy w kraju.
Praktyka z reprezentacją daje przepustkę do wielu innych drzwi. Gdyby nie
liczne namowy Bartka zapewne nie byłabym w miejscu w którym jestem. Czasem
warto zaryzykować, a los uśmiecha się ze zdwojoną siłą.
- Cześć mały
Szkrabie! - wołam Oliego po zakończonym spotkaniu, zwycięskim dla ekipy z
łódzkiego.
- Dzień
dobry. - przytula mnie dość mocno swoimi małymi rękami.
- Fajnie
mieszka ci się w Bydgoszczy?
- Fajnie, bo
często jestem u babci, ale nie ma tutaj kolegów z Bełchatowa.
- Na pewno
poznałeś nowych w szkole. - siadam z nim na krzesłach w ostatnim rzędzie
trybun.
- Tak, ale
jeszcze ich super nie znam, nie bawimy się po szkole na placu zabaw. -
smutnieje spuszczając głowę w dół, a za nią spada burza blond włosków.
- Julka
pytała o ciebie, chciała żebym ją wzięła, ale niestety nie mogłam.
- Wiem,
wujek Daniel obiecał, że z ciocią Adą odwiedzą nas.
- A ty mam
nadzieje, że odwiedzisz mnie mały urwisie. - czochram mu włosy, a młody
Winiarski wierzga głową na boki jeszcze bardziej mierzwiąc czuprynkę.
- Masz to
jak w banku!
- Oliwier,
co ty tutaj wygadujesz? - zjawia się Dagmara, która wróciła z toalety.
- Mamo,
ciocia zaprasza nas do siebie! -
podskakuje na krześle.
- A
podziękowałeś chociaż? - blondasek uśmiecha się wydając siebie.
- To kiedy
jedziemy? Ja chcę do Arka i Julki.
- Kiedyś na
pewno, pewnie w ferie zimowe.
- Dopiero? -
czuć na kilometr zawód w głosie kilkulatka.
- Mogę cię
zapakować choćby dziś, tylko nie wiem kto takiego urwisa weźmie na
przechowanie. - razem z żoną Winiarskiego wybuchamy śmiechem.
- Ja ciebie
wezmę. - przytulam chłopca i muszę wracać do drużyny, która schodzi z boiska.
Gorączka
przed świąteczna dała się we znaki i mnie. Nie wiem co kupić najbliższym, bo
nasze prezenty maja być drobnostką, ale do jakiego sklepu nie wejdę mam
wrażenie, że wszystko tandetne lub bezużyteczne. Z Bartkiem zdążyłam się trzy
razy pokłócić w galerii i w końcu rozchodzimy się osobno na sklepy. Pięć godzin
maratonu po sklepach daje się we znaki, a zamiast prezentów bliskim kupiłam
sobie sweter, legginsy, buty i komin. Do Bartka nie mogłam się dodzwonić, a
szukać po łódzkiej Manufakturze nie miałam zamiaru, bo zapewne i tak nie
znalazłabym. Problem tkwił w powrocie, bo przyjechaliśmy jednym autem i pech
chciał, że nie moim. Z kilkoma papierowymi torebkami w rękach wpakowałam się w
jakiś zardzewiały podmiejski autobus w którym nie działało ogrzewanie poza tym
szpary między szybami pozwalały wpaść kilkuset płatkom śniegu. Zmarznięta doszłam
do domu, a gdy tylko przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi rozdzwonił się
telefon. Rzuciłam wszystkie torby na płytki i odnalazłam brzęczący przedmiot.
- Czego?
- Juliś,
gdzie jesteś?
- Bartuś. -
w pełni sarkastyczne. - Od 3 minut w domu. - rozłączyłam się jeszcze bardziej
nie irytując. Nowo zakupione rzeczy odniosłam do garderoby. Zrobiłam sobie kawę z ekspresu, by oddalić
zbliżający się ból głowy. Nalałam wody do wanny wsypałam przeróżne sole, które
miały mnie odprężyć i leżałam wsłuchując w muzykę. Wieczorem zadzwonił Bartek z
zapytaniem czy może przyjść. W głosie dało się odczuć lekkie zdenerwowanie.
Pokłóciliśmy się trochę na zakupach, ale nie musiał tak się mnie bać. Godzenie,
to też fajna sprawa…
- Dzień
dobry rozpustnico. - mokre usta stykają się z moim nosem.
- Bartek… -
chowam głowę w jego ramionach, a własną temperaturą ciała mam wrażenie, że go
oparzę.
- Mnie się
wstydzisz?
- Po
ostatniej nocy, chyba nie. - dukam ledwo słyszalnie czując, że nabieram
wypieków na policzkach.
- Julitusia,
z tymi rumieńcami jesteś jeszcze bardziej seksowna. - opuszkami palców
przejeżdża po moich ramionach, aż do ud. Jego dotyk mnie paraliżuje. Zaczynamy oddawać
sobie skradzione pocałunki, języki toczą walkę, który zwinniejszy, moje ręce
dotykają co rusz faktury jego ciała na przemian z krótkimi włosami, a jego
dłonie stopniowo wpełzają pod koszulę nocną.
- Stop.
Popołudniu masz trening. - łagodzę nasze przyspieszone oddechy.
- Ja chcę
jeszcze powtórkę…
- Na
najbliższym meczu pewnie będzie challenge. - uśmiecham się między kolejnym
muśnięciem. - Miś, wstajemy już 10 minęła.
- Ech, daj
się poprzytulać chociaż.
- Pod
warunkiem, że robisz śniadanie.
- Dobra.
Wiedz, że będzie jajecznica.
- Nie mam
jajek.
- Ale ja
mam. - śmieje się.
- Głupek! -
kolejna, tym razem wspólna salwa śmiechu unosi się w sypialni. - Mój głupek.
Sorry, że zawaliłam. Nie mam jakiegoś
konkretnego wytłumaczenia. Nie mam humoru.
♫ - Uwielbiam piosenkę, choć
tytuł zamieniłabym na „Nie ufaj im”.
Taka tam prywata.
świetny: :) Oli tęskni ale zawsze może liczyć na Julitę :) Bartek niech teraz przeprasza Julitę :)
OdpowiedzUsuńPiosenka cudowna, słucham od 3 dni na okrągło <3.
OdpowiedzUsuńRozdział jak każdy Cuuuuuuuuuuuuudowny.
Pozdrawiam :)
Julita ma szczęście skoro ma miesiąc próbny, a później podpisze umowę. Chętnie bym się z nią zmieniła. Nie koniecznie pracować w tym zawodzie, ale umowę to bym poprosiła ^^
OdpowiedzUsuńDzieci siatkarzy czy innych sportowców nie mają lekko. Jak tylko się zadomowią czy zaprzyjaźnią z kimś muszą zmieniać otoczenie i klimatyzować się od nowa. Nie mają lekko i wcale się nie dziwie Oliwierowi, że tęskni.
Kurki coraz częściej się godzą w łóżku. Coś czuje, że idą w ślady moich Drzyzgów :D
Pozdrawiam :*
" a jego dłonie stopniowo wpełzają pod koszulę nocną.
OdpowiedzUsuń- Stop. Popołudniu masz trening. - łagodzę nasze przyspieszone oddechy.
- Ja chcę jeszcze powtórkę…
- Na najbliższym meczu pewnie będzie challenge. - uśmiecham się między kolejnym muśnięciem. - Miś, wstajemy już 10 minęła.
- Ech, daj się poprzytulać chociaż.
- Pod warunkiem, że robisz śniadanie.
- Dobra. Wiedz, że będzie jajecznica.
- Nie mam jajek.
- Ale ja mam. - śmieje się.
- Głupek! - kolejna, tym razem wspólna salwa śmiechu unosi się w sypialni. - Mój głupek. "
Świetny ten kawałek .!!! Rozwaliłaś mnie nim ;d
Pozdrawiam ;*
koniec był najlepszy! :) leżę na stole i płaczę ze śmiechu. Aż nie wiem co napisac o rozdziale. Może tak: był świetny. Przepraszam, że docieram tak późno. Pozdrawiam, dawniej Oleńka_Kg
OdpowiedzUsuńByłam, przeczytałam, czekam :)
OdpowiedzUsuńmiło, przyjemnie czytało się ten rozdział, koniec najlepszy ;)
a co do piosenki świetna, nie przestaję słuchać od tygodnia :D
Pozdrawiam serdecznie :* A.
Byłam tu już wcześniej ale zapomniałam skomentować i tak to jest ze mną ;p
OdpowiedzUsuńBartosz staje się jakiś taki apodyktyczny mam wrażenie. A Julita uwielbia mu dogryzać i chyba dlatego się tak często kłócą. Natomiast takie godzenie to ja poproszę częściej :D
Kurde, Julita ma ogromne szczęście że zatrudnili ją w Skrze. Serio, po zaocznych studiach, bez magistra, tylko z kursem w Szwecji... Wow. Chciałabym tak. I nie wątpię w to że Kuraś będzie teraz pod stałą opieką fizjo haha xD
Całuję, S. :*
Ooo, kiedy można spodziewać się czegoś nowego tutaj?
OdpowiedzUsuńOd kilku dni zaglądam tu co kilka godzin i sprawdzam, czy jest coś nowego.
Btw, ja czytam tu wszystko, tylko przeważnie nie komentuje.
Jestem tu codziennie co najmniej kilka, nawet kilkanaście razy ;)
Piszę to, żebyś wiedziała, że Twoje opowiadanie czytają nie tylko osoby komentujące! ;D;*
Pozdrawiam, Patrycja! :*