niedziela, 28 lipca 2013

27.



Podjeżdżamy pod blok, w którym mieszka Paweł z Karolem. Pierwszy z nich zabiera się z nami do Warszawy. Karol przebywa już w stolicy, skąd pochodzi. Kilka lat temu przeprowadził się z rodziną do Łodzi, a teraz pani Krystyna na obrzeża Bełchatowa. W Warszawie, w domu rodzinnym państwa Kłos zamieszkują dziadkowie naszego utalentowanego środkowego, z racji czego czasem przebywa właśnie w tym mieście.  
Zati ma dużo do gadania z Wiktorem, w sumie obaj są gadatliwi także nie ma się co dziwić. Bartek czasem włącza się do dyskusji, jednak i jemu udziela się moje senne samopoczucie spowodowane nieprzespaną nocą, dlatego zasypiamy po kilku kilometrach jazdy.  Budzę się dopiero po minięciu tablicy informującej o wjeździe do stolicy. Szturcham przyjmującego, żeby zaczął się wybudzać. Widok uroczy - włosy roztrzepane na wszystkie strony, rumieniec na lewym policzku spowodowany przylgnięciem do mojej głowy, zaspany wzrok.
Dostrzegam cześć chłopaków oblegających krzesełka na warszawskim Okęciu. Wszyscy jak jeden mąż ubrani w czerwone koszulki, spodnie mamy prywatne jakie chcemy. Gubimy Zatorskiego, a sami udajemy się w kierunku automatu z gorącymi napojami.  Pogoda nas nie rozpieszcza i mimo, że nie pada zachmurzenie jest bardzo duże.  
- Bartuś, koszulkę masz na lewą stronę. - chichotam wracając myślami do porannych wydarzeń. Pobudka nam się wydłużyła, także mieliśmy mniej czasu na spokojne wyjście. Kurek popatrzył na siebie, niedowierzając w moje słowa i zrobił minę wiedzącą tylko dla niego co oznacza. Popijając przysłowiowy napój bogów zbliżam się do siatkarzy oczekujących na lot.
- Cześć wszystkim. - uśmiecham się na ich widok. Brakowało mi przez te kilka dni ich obecności, docinków, śmiechu.
- Witamy panią fizjoterapeutkę. - z Red Bull’em w ręce szczerzy się do mnie Bartman.
- Cześć Zbyszko z Bogdańca. - śmieję się odszukując go wzrokiem, na co reszta również dołącza się do śmiechu.
- Gdzie zgubiłaś rycerza na białym koniu? - zaraz obok mnie pojawia się Dziku.
- Pojechał zostawić konia na przechowanie do stadniny. - wybuchła salwa śmiechu, że aż ludzie oczekujący na swój lot popatrzyli spod byka na nas.
- Co się stało? - dołączył do nas Bartek.
- Nie wiem? Chyba się z nas śmieją. - wzruszyłam ramionami i dałam Bartkowi resztę niewypitej kawy.
Odprawa, przejazd autokarem pod schody do samolotu i wreszcie oczekiwanie na lot. Zamieniłam się z Andrzejem miejscem, i tak on siedzi obok Piotrka, a ja Kurka. Uruchamiamy tableta, by obejrzeć film.
- Julita mogę cię do siebie na słówko?
- Oczywiście proszę pana. - przechodzę wąską alejką do Olka.
- Usiądź sobie. - nakazuje bym klapnęła.
- Nie ma potrzeby postoję chwilę.
- Nie no siadaj, widzisz, że torujesz przejście. - zniesmaczona usiadłam obok niego. Po chwili stewardessa instruowała jak mamy zapiąć pasy. Wykiwana dziesięcioma minutami rozmowy z Bieleckim reszta lotu zapowiadała się spędzona przy nim. Na szczęście w kieszeni bluzy miałam słuchawki i odtwarzać muzyki. Bartek odwracał się do mnie, jednak co mogłam zrobić? Wzruszyłam ramionami robiąc smutną minę. Zamiast przytulić czy chociaż złapać za rękę mojego lubego muszę polemizować z chrapiącym Olem. Facet mnie kiedyś wykończy. Może zbiorę w sobie na tyle odwagi, że po którymś takim mało śmiesznym incydencie pogadam z nim. Ewidentnie nie toleruje mojej obecności z Bartkiem.
Po 1,5 godzinnym locie szczęśliwie wylądowaliśmy w Bułgarii. z racji, że obowiązuje tutaj czas wschodnioeuropejski dodajemy godzinę, czyli kwadrans po dwunastej opuszczaliśmy samolot trzymając w rękach bagaże podręczne.
- I jak się leciało z Olkiem? - ironicznie pyta mnie Zbyszko.
- Idealnie! Mogę stwierdzić, że ma równomierny oddech, jednak zauważam krzywą przegrodę nosową co wiąże się z chrapaniem. - sarkastycznie się uśmiecham. Siatkarz dezerteruje i odchodzi dalej. Po kolejnych dwóch godzinach w końcu meldujemy się w hotelu.  Czując żołądek przyssany do pleców udaję się na stołówkę zabierając na talerz wszystkiego po trochu ze szwedzkiego stołu.
- Zjesz to? - pyta z otwarta buzią Piotrek, gdy usadawiam się obok niego.
- Tak. Co taki zdziwiony? Głodna jestem. Lepiej weź się za swoje jedzenie, bo może ci zniknąć. - biorę nóż i widelec w ręce i mam zamiar spokojnie skonsumować obiad.
- Julita ty chcesz to zjeść?  - dołącza do nas Kurek.
- Nie, zabrałam dla ciebie! - drwię,  zła do granic możliwości. - Kolejny, któremu nie pasuje. Masz swój talerz zajmij się nim. - rozmowy cichną i każdy jest zajęty swoją miską.

Zmęczona masowaniem chłopaków, kładę się na łóżku oczekując na kolację. Zadowolona z siebie zamykam oczy, by móc chociaż chwilę się zdrzemnąć regulując brak snu z poprzedniej nocy. Mam nadzieję, że nasze igraszki nie wpłynął negatywnie na formę Bartka. Dzisiejszy rozruch nie dał mi żadnej informacji na ten temat prócz tego, że Kuraś był nad wyraz uśmiechnięty i zadowolony.
- Julita nie śpij! - nad łóżkiem stoją Karol, Zati i Andrzej.
- Zwariowaliście? Po co mnie budzicie?
- Zaraz kolacja, a później idziemy świętować twoja obronę.
- Co? Jakie świętować?
- Szybko! - Paweł łapie za róg kołdry zrywając ją ze mnie.
- Zatorski! Niech cię dorwę w swoje ręce! - po chwili widać tylko kurz unoszący się w pokoju spowodowany ich szybką ucieczką. Ociężale wstaję. Poprawiam a’la koka, sztucznie uśmiecham do lustrzanego odbicia i wychodzę na kolację.
O dziwo zamiast jakiś kanapek mamy żurek. Panie gotujące się postarały, smak wspaniały. Rozglądam się po sali, wszyscy zatraceni w swoich talerzach, zero rozmów. Coś niespotykanego.

Przebrana w krótkie spodenki, koszulkę z Krecikiem bohaterem kreskówki z dziecinnych lat, sandały na stopy sweter do ręki, przepasana torebką zamykam pokój. Przed hotelem czekają na mnie chłopcy. To co tam zastaje przechodzi moje najśmielsze oczekiwania! 13 z 14 siatkarzy idzie gratulować moją obronę, tylko nasz podstawowy rozgrywający przegrał z grypą jelitową.
- Was aż tylu?
- A co myślałaś, że tylko twój Bartuś może świętować? - z tłumu zbliża się w moim kierunku Igła.
- Krzysiu, powiem ci coś tak na uszko. - ściszam głos i obejmuję polskiego libero. - Bartuś już gratulował. - jego mina jest bezcenna. Wybucham śmiechem, a on patrzy na mnie zażenowany.
W końcu znajdujemy ogródek piwny, który pomieści naszą ferajnę. Siadamy pod parasolami i już chcę iść zamawiać soki, gdy Piotrek mnie zatrzymuje.
- Ej, Złotko nie przyszliśmy, żeby napić się soczku pomarańczowego czy jabłkowego. Ja proponuję dla każdego po piwku. - składa swe zamówienie Zbyszko.
- Me żywe Srebro, czy chcesz publicznie spożywać piwo na oczach gapiów?
- Dlaczego nie?
- A dlatego, że znając „życzliwych” jutro pojawią się w największych pismakach wasze zdjęcia jak podczas wyjazdów na mecze uraczacie się piwem. - uśmiecham się ironicznie.
- Czyli mamy nie korzystać z uroków życia i bułgarskiego Zagorka?
- Cena sławy Kochany. - cmokam w powietrzu, i idę do wnętrza budynku. Dogadać się z kelnerem po angielsku graniczyło z cudem. Już myślałam, że będę musiała rysować co chcę, żeby nam podał.
- Julita, sok?  - kipi ze złości atakujący.
- Zbyszek! Uspokoisz się? Inni nie narzekają tylko ty. - karcę go, jednak wiem jaka jest zawartość szklanki, a reszta cierpliwie czeka aż im podadzą i nie marudzi.
- A przepraszam, takie soczki proszę częściej. - tym razem uśmiecha się od ucha do ucha i mlaska, za co mam ochotę nakopać mu do dupy. Wszyscy uraczamy się kolorowymi drinkami. Przechodnie nie zarzucą nam, że się alkoholizujemy w końcu sączymy kolorowy płyn z rureczką. Czas miło ucieka, wszyscy żartujemy, reszta chłopaków spoza bełchatowskiego klubu „otwarła” się w pewnym sensie przede mną. Przed zmrokiem zbieramy się do powrotu. Wracając bułgarskimi alejkami panuje swawola.
- Chłopaki, ale te drineczki były w celu regeneracji psychofizycznej, w końcu jesteście sportowcami, wielka presja na was ciąży.
- Oczywiście proszę pani. W końcu kogo mamy słuchać w tej kwestii jak nie naszej fizjoterapeutki. - odzywa się nadzwyczaj rozbawiony kapitan.
- Tylko spróbujcie pisnąć słowo Bieleckiemu. - mrożę ich wzrokiem.
- Spoko. Ale między wami to atmosfera taka, że siekierę można wieszać. - uśmiecha się cwaniacko Zbyszek. Nie odpowiadam nic, tylko zajmuje się rozmową z Pawłem.  Pojawia się obok mnie Bartek, łapie za dłoń i w takim złączeniu przemierzamy kolejne metry drogi powrotnej.
- Ej, Kurki! - słychać przodownika naszej sporej grupki.
- Tak Karolku?
- A może jakieś podziękowanie dla mnie? -spoglądamy na siebie nie wiedząc o co chodzi środkowemu. Momentalnie staje w miejscu i czeka aż dojdziemy do niego. Kiwam głową nie wiedząc co ma na myśli.  - Gdyby nie ja, nie szlibyście sobie tutaj razem. - teatralnie przenosi wzrok w górę, oczekując jakiegoś wsparcia z Niebios?
- Aaa o to chodzi? - chwytam go pod rękę, a w drugiej ściskam bartkową dłoń. - Karolek, jesteśmy ci bardzo wdzięczni! Tylko nie wiem komu składać podziękowania: tobie czy twoim rodzicom? - teraz to on przybiera minę myśliciela nie wiedząc co mi chodzi po głowie. - Zdziebełko, gdyby nie pani Krysia i twój tata, nie byłoby ciebie. A wtedy nie miałabym Bartka, i co byśmy poczęli? - robię smutną minę. Kłosiątko nie wytrzymało i wybuchło śmiechem, co również i my uczyniliśmy.  - A tak poważnie. - szepczę mu na ucho. - Dziękuję ci za wszystko. Wiem, że niejednokrotnie ustawiałeś nasze spotkania. - uśmiecham się przyjaźnie i cmokam w policzek.
- Julita! - oburza się Bartek.
- No co? Zazdrośniku ty mój.

Pierwsze spotkanie za nami. Po męczarniach wygrane 3-2, lecz droga do awansu nadal jest otwarta dla co najmniej 4 drużyn. Wszystko wyjaśni się w ostatnim meczu. Wracamy do hotelu przed 22, gdyż spotkanie odbyło się o wcześniejszej porze niż zwykle. Kolejny dzień jest dniem przerwy.
Zmęczona przywracaniem chłopaków do w miarę normalnego funkcjonowania, nie korzystam z zaproszenia Wronaska na pokera, tylko  kładę się na łóżko. Doskwiera mi od kilku dni ból w podbrzuszu. Nie jest ciągły, ale zdarza się siarczystym skurczem przypomnieć o sobie. Nie wiem czym to może być spowodowane, ponieważ niedawno miałam wykonywane badania i nie było żadnych problemów.
- Misia, co jest? Miałaś przyjść oglądać film do nas. - Bartek siada na podłodze.
- Bartuś zmęczona jestem. Innym razem posiedzę z wami. Nawet nie wyobrażasz sobie jak mnie ręce bolą.
- Yhym. - wskakuje na łóżko na co się krzywię. - Boli cię coś?
- Nie, trochę mi niedobrze. - leżę na boku, z głową na jego ramieniu.
- Okres?
- Nie. Po prostu, jajniki przypominają gdzie są umiejscowione. - silę się na nikły uśmiech. Podnosi rękę, by mnie pomasować po bolącym brzuchu, na co natychmiast reaguję krzykiem aby  tego nie robił.
- Może lekarza ci trzeba? Blada jakaś jesteś, temperaturę też masz. - odzywa się w nim nieodkryty lekarski talent.
- Daj spokój! Odpocznę i będzie wszystko dobrze.
- Ale jak by cię bolało…
- Tak. - przerywam jego mądrości. - To pójdę do lekarza, w końcu mam go na miejscu. A teraz uciekaj do spania. - niechętnie opuszcza pokój.

Ubrana w reprezentacyjny dres wychodzę z Maćkiem na halę. Siadamy na wyznaczonych dla nas miejscach. Dzisiaj razem z panem Aleksandrem spędzamy mecz obok siatkarzy, a nie w moim przypadku na trybunach jak dotychczas. Olek zaczyna mnie dażyć nutką sympatii, jednak zdrowy się czuje, gdy nie widzi mnie  z przyjmującym razem. Oczywiście nadal nie mogę legalnie masować Bartka, bo z myślenia Bieleckiego „dzieci z tego będą”?
Bułgarzy wykorzystując atut jakim jest swoja publiczność plus efektowna zagrywka panują nad naszymi Orłami w dwóch z trzech setów. Bartkowi niestety nie wychodzi dzisiejsze spotkanie i już po drugiej partii zostaje zmieniony na Dzika. Zarówno Kuba jak i Andrzej nie są dziś w szczytowej formie. Co kilka piłek Gardini podaje tabliczki z numerkami na koszulkach poszczególnym graczom, którzy szukają antidotum na bułgarski blok i serw.
Spotkanie po zaciętej końcówce zostaje przez nas przegrane i zamiast cieszyć się z awansu do turnieju finałowego musimy czekać na wynik z ostatniego spotkania, w którym grają Brazylijczycy z Francuzami. Widać złość w oczach chłopaków. W ciszy wracamy do hotelu nie wiedząc czy mamy się pakować i wracamy do Polski czy od razu do Argentyny? Jeśli powrót do domu, to w tą noc z kolei do Mar del Plata jutro około południa.
Do siatkarzy lepiej się nie odzywać, bo nawet popatrzenie na nich grozi niepotrzebną awanturą.
- Ja idę spać. - opanowany Kosok przerywa oglądanie decydującego meczu.
- Ciebie popierdzieliło? - irytuje się Zbyszek. - Nie wiemy gdzie lecimy, a ty sobie chcesz iść spać?
- Mogliśmy grać lepiej, a nie teraz liczyć na szczęście. - wyrzuca środkowy. - Dajcie mi znać, jaki wynik.- ziewa, zamykając za sobą drzwi.
- A weź idź, i nie wkurwiaj ludzi. - mruczy pod nosem wybuchowy atakujący. Nie odzywam się nic, na szczęście nie dochodzi do rękoczynów. Francuzi wcale nie są tak słabi, jak twierdzili eksperci; na własnej skórze o tym się przekonaliśmy. Jednak w polskim mniemaniu jest ocenianie wszystkich, taka mentalność, i nie ma co z tym walczyć, bo czy wygrał ktoś kiedyś z wiatrakami?
Sama zasnęłam pod koniec spotkania, w końcu zakończyło się nad ranem naszego czasu. Wybuchy radości, krzyki, tańce dają mi znak, że Brazylia wygrała i dzięki nim również i my!
- Julita słyszysz?! - drze się Winiar.
- Zaraz mi bębenki pękną, a ty się głupkowato pytasz.
- Lecisz z nami do Argentyny! Wyobrażasz to sobie!? - tym razem ściska mnie Zatorek.
- Chciałabym, bo wy z pewnością ja jeszcze nie wiem czy Aleksander będzie mnie potrzebował. - nie zawracając sobie głowy, co stanie się za kilka godzin cieszę się radością chłopaków. 
                                                                                                                                                                
Witam po przerwie, spowodowanej różnymi sprawami, które nie pozwalały mi bywać na komputerze, co wiąże się z wielkimi zaległościami, które jak najszybciej postaram się nadrobić, cierpliwości! :)
Miłego tygodnia Wam życzę ;*


NIE ZOSTAWIAJCIE W KOMENTARZACH PUSTYCH LINKÓW DO NOWYCH OPOWIADAŃ!
JEST SPECJALNE MIEJSCE NA TO W ZAKŁADCE NOWOŚCI, KTÓRA ZNAJDUJE SIĘ PO PRAWEJ STRONIE.

11 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :) Oby było coraz lepiej i Julita poleciała z nimi wtedy może wydarzyć się wiele rzeczy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O jaaa,do Argentyny? :D
    Poleci,poleci,poleci :D
    I Olek na pewno będzie jej potrzebował,w końcu,oni nas zawsze potrzebują :D
    Pozdrawiam bardzo bardzo gorąco ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. hohoho, Hi, Argentyna... szkoda, że tylko w opowiadaniu :)Bardzo fajny rozdział !
    Co się dzieje z Julitką ? Co to za bóle ? Niech lepiej pójdzie do lekarza..
    Olo jak ją podpuścił - ja bym mu uciekła, gdy chrapał pogrążony we śnie. :)
    Czekam na nn!
    Zapraszam do mnie:
    1)http://canyouhearme-thewanted.blogspot.com/
    2)http://love-is-a-contradiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zawsze suprer rozdzial, moze to ciąża? poczekamy zobaczymy. ja uwazam ze jagby nie bylo powinłas sie czymac prawdy, rzeczywistosci czyli ze Polska nie awansowala i ze np, brazylia grala z usa a nie z francja. ale to tylko moja uwaga, zrobisz jak chcesz

    Pozdrawiam <33

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam Karolka za te ustawki Julity i Bartka :D Co by było, gdyby nie ten człowiek własnie... ;)
    Ej, ja też pomyślałam o ciąży! Olo na pewno nie będzie zachwycony...
    Dobrze, że chociaż tu udało się wywalczyć awans!
    Całuję ;*
    K.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zacznę od tego, że martwią mnie boleści Julity. To może być objaw, który nie wróży nic dobrego, ale mogę się mylić ;)
    Już myślałam, że Olo w samolocie chciał przemówić do Julity ludzkim głosem, ale jak widać się myliłam by zależało mu tylko na tym żeby nie siedzieli obok siebie, Kurde co on ma do nich to ja nie wiem.
    Dobrze, że chociaż u Ciebie jadą na finały LŚ do Argentyny ;) Trochę sobie utrudnili drogę, ale Brazylia zagrała dla Orłów ;)
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kapitalne opowiadanie :)
    znalazłam je dopiero wczoraj wieczorem i przeczytałam dzisiaj jednym tchem :)
    świetnie piszesz, oby tak dalej. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział świetny ! Trochę irytuje mnie zachowanie Olka względem Julity i jestem lekko zaniepokojona jej stanem zdrowia, co ty dziewczyno kombinujesz !? ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. No wreszcie dotarłam ;)
    Od razu śmiem donieść, że wreszcie widzę cały tekst :D Dziękuję :*
    Kurcze no czy Olek zawsze musi chcieć rozdzielić Julitę i Bartka. Może robi to dziecinnie i niezdarnie, ale no mógłby już sobie odpuścić :/
    Chociaż tutaj będziemy mogły delektować się meczami w Final Six LŚ. To mnie bardzo cieszy. No i Julita coś tam chora. Kurcze no ja chcę już, żeby się wszystko wyjaśniło.
    Pozdrawiam,
    Dzuzeppe :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie ogarniam, dlaczego Olo tak bardzo jest cięty na Julitę. Rozumiem że nie chce małych Kurasiątek na wyjeździe, ale no bez przesady. Od siedzenia obok siebie w samolocie jeszcze nikt nie zaszedł w ciążę -.- A biedna Juliś musiała znosić jego chrapanie przez całą drogę. Wkurza mnie pan Recydywista i to tak na maksa. Dobrze że przynajmniej dał możliwość dziewczynie popracować i uczestniczyć w meczu, bo inaczej tobym go znalazła i pobiła :D
    Chłopaki jak zwykle dają czadu i nawet Karollo tu jest, rzucając żarcikami jak z rękawa! Przyczynił się do połączenia Bartusia z Julitą, ale no bez przesady, przecież się zeszli z własnej, nieprzymuszonej woli ;p
    Jak cudownie, że chociaż tutaj Orzełki jadą do Argentyny, nie to co w rzeczywistości... Może dadzą nam trochę radości?
    Całuję Cię Miśku mój, S. :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Wydaję mi się,że Olka dopadł jakiś syndrom ojca,stara się trzymać Julitę pod kloszem,jakby rzeczywiście była jego córką.A może tylko mi się tak wydaję?
    Niepokoi mnie zdrowie Julity,może tylko problemy z zaaklimatyzowaniem się na ziemi bałkańskiej,oby!:)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń