Widok jaki
zastałem sparaliżował mnie. Zamiast coś zrobić stałem jak kołek i patrzyłem
niedowierzając. Minęło kilka sekund nim podbiegłem do leżącej na podłodze
Julity. Zacząłem panikować, zapominając o jakiejkolwiek pierwszej pomocy.
Uklęknąłem przed nią próbując obudzić. Delikatnie szarpałem za ramiona,
bezskutecznie.
- Julisia!
Kochanie, obudź się! - ze łzami w oczach błagałem klęcząc przed jej ciałem. Coś
mnie otrzeźwiło, krew dotarła do mózgu,
by pomyśleć żeby wziąć ją do Sokala. - Ratunku! Nikola!!!
- Co się
stało? - dziewczyna wpadła do pokoju.
- Dzwoń do
naszego doktora, jest na sali. Szybko!
- Co jej się
stało?
-
Spostrzegawcza jesteś, nie ma co! Nie pierdol tylko dzwoń szybko! Julita
straciła przytomność!
- To może
byś jej nogi podniósł do góry ratowniku od siedmiu boleści. - wkurzony do
granic możliwości, bezsilny wziąłem kruche ciałko mojej dziewczyny na ręce, by
iść w stronę doktora. W połowie korytarza spotkałem się z Sokalem, a za nim z
torbą biegł Andrzej.
- Wracaj z
nią do pokoju! - pan Jan dał rozporządzenie, natychmiast zawróciłem. Położyłem
jej delikatnie ciało na łóżku, lekarz kazał mi się odsunąć, bo więcej
przeszkadzałem niż pomagałem. - Co jej się stało? Wiesz coś?
- Nie mam
pojęcia. Gdy wszedłem do pokoju leżała na podłodze, a obok niej przewrócony
karton z sokiem. - zdałem krótką relację.
- Panie
doktorze, tutaj leży jakaś mucha. - detektyw Wrona patrzył na plamę na dywanie
po soku.
- Mucha jak
mucha, Andrzej robisz sensację. - nie zwracałem uwagi na wywody kolegi, jedynie
liczyło się, żeby Jutka szybko otworzyła oczy.
- Nie! To
jest osa albo pszczoła!
- Pokażcie.
- obok nas znalazł się doktor. -Osa! Musiała ją użądlić. Natychmiast
wstrzykujemy jej adrenalinę. Andrzej podaj torbę, nie ma na co czekać, bo nie
wiemy w jakie miejsce ją użądliła, jak w przełyk to nie mamy dużo czasu żeby do
obrzęku i uduszenia nie doszło. - chyba się przesłyszałem?! Co On gada?! Jakie
uduszenie?!
- Doktorze,
niech pan coś zrobi! Niech pan ją wybudzi! Błagam!
- Bartek
uspokój się, zaraz odzyska przytomność.
Zaczęła się
wybudzać. Najpierw głośno kaszlała, później otworzyła oczy. Obraz ją chyba
raził, bo szybko zamknęła. Zaniepokojony brakiem odzewu z jej strony już
wyrywałem się, by spytać Sokala co jest szybko odczytał moje intencje nakazując
się uspokoić, i czekać chwileczkę.
***
Obraz przed
oczami był strasznie niewyraźny, a zarazem bardzo jaskrawy. Kilka razy
mrugnęłam oczami próbując wyostrzyć obraz. Spojrzałam na boki, i nie wiedziałam
czy to sen jakiś czy mi się wydaje, że stoi przede mną doktor Sokal, Bartek i
Andrzej?
- Naprawdę
tutaj stoicie?
- Tak.
- Co pan
tutaj robi? - spytałam reprezentacyjnego lekarza.
- Julita
użądliła cię osa, straciłaś przytomność, nie przyszłaś na trening, i Bartek
przyszedł po ciebie. Wezwali mnie, dałem ci zastrzyk i już powinno być dobrze.
Słyszę, że mówisz ściszonym głosem, i ciężko oddychasz czyli musiał owad wpaść
ci do soku, a ty nieświadomie przechyliłaś karton, a wtedy użądlił cię w
okolice przełyku.
- Dziękuję.
- niedowierzałam w słowa doktora Jana. Nigdy nie byłam uczulona, nigdy żadnych
reakcji alergicznych nie miałam.
- Nie ma za
co. Teraz leż.
- Ale ja
powinnam dawno być na treningu.
- Masz
odpocząć. Zabraniam ci dziś pracować! Słyszysz? - tak groźnego doktora to ja
jeszcze nie wiedziałam, przytaknęłam mu dla uspokojenia. - Później Bartek przyniesie Ci wapno, widzimy
się jutro w pracy.
- Jeszcze
raz bardzo panu dziękuję. - podałam mu rękę.
- Nie mi
dziękuj. To on cię znalazł. - wskazał na Bartka, uśmiechnęłam się nikle. Cała
trójka opuściła szybko pokój zostawiając mnie samą. Po kolacji każdy z
chłopaków mnie odwiedził. Czułam się zupełnie jak w szpitalu, gdy nadeszła pora
odwiedzin. Większymi lub mniejszymi grupkami wchodzili do mnie rozbawiając mnie
do łez. Każdy do mnie zaglądnął prócz mojego chłopaka. Nawet trenerzy zapytali
jak się czuję. Wzięłam piżamę i poszłam się myć.
- Co tutaj
robisz? - na łóżku siedział Kurek trzymając w ręce plastikowy pojemnik.
-
Przyniosłem ci wapno. Jak się czujesz?
- Już okej,
dzięki. - wzięłam dwie tabletki musujące rozpuściłam w połowie szklanki wody
mineralnej. Siatkarz nie odzywał się nic, tylko śledził każdy mój ruch. - Nie
idziesz spać? - przerwałam ciszę.
- Andrea
powiedział żebym dzisiaj został z tobą.
- Co ty
gadasz? - szerzej otworzyłam oczy. Ja
rozumiem, że mogłam o mało zejść z tego świata, gdyby nikt nie przyszedł popołudniu
do mnie, ale żeby sami zaproponowali, że mamy razem spać?! Jeśli Bielecki wie o
tym, i nie zabronił to chyba go aż polubię! - No to skoro tak, to chodź
kładź się.
- Julita,
nie wyobrażasz sobie, jak bardzo bałem się o ciebie. - mocno mnie objął, jak
gdyby bojąc się, że zaraz gdzieś ucieknę. - Napędziłaś mi strachu. - schował
swój nos w moich włosach.
-
Przepraszam, ale ja nie wiedziałam… - nie dał mi dokończyć.
- To nie
twoja wina, każdemu mogła się trafić tak niefortunna przygoda. Przez te kilka
minut, gdy byłaś nieprzytomna wariowałem, i traciłem racjonalne myślenie. Kocham
cię jak wariat, i boję straty. - ostatnie zdanie wypowiedział już szeptem.
- Bartek, bo
się zaraz popłaczę. - głos mi się łamał. - Nie chciałam żeby tak się stało. Też
cię bardzo kocham. - mocnym pocałunkiem zapieczętowałam końcowe słowa. Schowana
pod kołdrą, z głową ukrytą w zagłębieniu jego ramienia pogrążyłam się we śnie.
Kolejnego
dnia czułam się już dobrze. Zeszliśmy razem na śniadanie po drodze zbierając
się w grupkę. Dzisiaj królowała jajecznica
ze szpinakiem, jednak mój przełyk nie był w idealnym stanie, żeby jeść
gorące potrawy dlatego też poprosiłam panie z kuchni o serek topiony plus
ogórek. Również nie posmakowałam kawy, a jedynie sok mandarynkowy.
- Julita jak
się czujesz? - spytał Krzyś z nieodłącznym elementem w ręce.
- Dobrze,
tylko błagam nie nagrywaj mnie jak jem.
- Nie chcesz
żeby fani polskiej siatkówki zobaczyli co jadasz na śniadanie? - nadal z
włączoną kamera krążył wokół stołu.
- Myślę, że
nie będą w pełni usatysfakcjonowani widząc co jem, i w ogóle patrząc na mnie.
Dlatego teraz ja przechwycę ten nowoczesny sprzęt i pokażę państwu co jada
libero reprezentacji Polski na śniadanie. - wyszczerzyłam się do kamery, i
zabrałam mu ją z rąk bez większych ceregieli. Przeszłam całą stołówkę wzdłuż i
wszerz nagrywając każdego z chłopaków. Wiem, że to jest ekstra gratka dla
kibiców, którzy śledzą życie siatkarzy „od kuchni”. Sama wcześniej oglądałam w
internecie filmiki autorstwa Ignaczaka.
Po obfitym
śniadaniu jak zwykle mamy kwadrans na wyjście z pokoi, gdy wyszłam na korytarz
i miałam już otworzyć drzwi do pokoju Miśka z Ziomkiem zawołał mnie Andrea.
Posłusznie poszłam z nim do jego lokum, które zajmował w spalskim grodzie.
Sprawił mi niewyobrażalną radość podarowując reprezentacyjną najnowszą bluzę.
Nie wiele myśląc przytuliłam trenera, po chwili powracający rozum się odezwał co ja robię? Oblałam się rumieńcem i po raz ostatni dziękując wyszłam z pokoju. Zeszłam do hollu, bluzę wyciągnęłam z folii i założyłam na siebie przeglądając się w lustrze. Bardzo podobała mi się ta bluza, jednak dostała się tylko chłopakom. Bartkowa była na mnie dużo za duża, ale i tak często ją zakładałam. Teraz dostałam najmniejszy rozmiar jaki produkują. Nie wiem czym wkupiłam się w łaski trenera? Bardzo go lubię, jak się okazuje ze wzajemnością. Największą radość sprawił mi, gdy nazwał mnie córką. Zawsze uśmiechnięty, miły, z dobrą radą. Idealny szkoleniowiec.
- Co się tak
przeglądasz? - pojawił się obok mnie Fabian.
- Patrz co
mam na sobie? - zaczęłam się prężyć przed nim.
- Bluzę? -
spytał retorycznie.
- No tak.
Ale patrz jaką! Tą waszą najnowszą, najfajniejszą! - nadal byłam
podekscytowana. Czerwony kaptur świetnie komponował się z czarnym kolorem.
Wstawka ze stójką plus kawałek zabarwionego zamka genialnie zaprojektowany.
- Kobiety… -
westchnął zrezygnowany.
Po
zakończonym piątkowym treningu nastał upragniony weekend. Mój samochód stał na
parkingu, ponieważ później dojechałam na zgrupowanie, a z racji tego
bezpośrednio mogliśmy wracać nie czekając aż ktoś po nas przyjedzie.
- Andrzej
jedziesz z nami?
- Nie,
dzięki. Ja do Bydgoszczy jeszcze.
- Pozdrów
Tercię. - uścisnęłam go na pożegnanie.
- Julitka,
mogę zabrać się z wami do Bełka? - przepasany torbą Zatorski wyszedł z ośrodka.
- Jasne. A
nie wiesz czy reszta ma zamiar dziś stąd wyjechać?
- Myślę, że
dzisiaj. - roześmiał się. Korzystając, że jesteśmy sami nie mogłabym sobie
wybaczyć, gdybym nie podpytała Pawełka o stosunki z Alą.
- Co tam u
Ali? Nie odzywała się do mnie w tym tygodniu. - zaczęłam prowokująco.
- Hahaha
ściemniaro ty jedna! A kto z nią wczoraj przez skype gadał? - oskarżycielsko
popatrzył na mnie.
- Eee Yyy
Bartek nie ja! - wyszczerzyłam się zdradzając swoje zamiary.
- A nie
możesz po prostu zapytać jak się mamy?
- Mogłabym,
ale wtedy wyszłabym na strasznie ciekawską.
- I tak
wyszłaś. - znowu nieodłączny element pawłowej mimiki w postaci uśmiechu. -
Dobrze u nas. Przynajmniej tak myślę. Nie jestem zbyt nachalny, a ona odbiera,
że ją olewam co nie jest prawdą. Ładnie nas wrobiłaś zostawiając u siebie w
domu samych, także była okazja do szczerej rozmowy, i polepszenia stosunków.
- To się
cieszę. Obiecaj, mi tylko, że nie skrzywdzisz Ali, bo tego ci nie wybaczę.
- Obiecuję
mediatorze. - śmiech Zatorka udzielił się również i mnie.
Wczesnym
wieczorem wróciliśmy do swoich domów. Zostawiłam Bartka w jego mieszkaniu, a
sama podjechałam do Pabianic pokazać się mamie. Kilka dni mnie nie widziała,
więc co dzień przypominała, że mam ją odwiedzić.
- Co tam u
Wiktora? Mai? Dawno ich nie widziałam. - zrobiłam mały wywiad środowiskowy.
- Wiktor
bardzo dużo teraz lata, bo wiesz jak to w lecie dużo czarterowych lotów. Maja
również zwiększyła ilości lotów. Obiecali pojawić się na wrześniowym Memoriale.
- Co? Oni na
meczu?
- Kochanie,
mając w przyszłości takiego zięcia czy szwagra zobowiązuje do czegoś. -
popatrzyłam na nią krzywo.
- Mamo, daj
spokój. Nie chcą niech się nie zmuszają.
- Oj tam.
Jeśli chcemy to dlaczego nie?
- Okej. A to
ty z tatą też? - oczy o mało wyskoczyć mi chciały.
- Tak. Już
mamy bilety.
- Koniec
świata. Chociaż ty mnie nie dziwisz, w końcu jak byłam mniejsza chodziłaś z
nami na mecze, ale tata?!
- Przecież
Jurek oglądał mecze w telewizji zawsze, gdy miał okazje. Ma taka pracę, że nie
zawsze może być ze wszystkim na bieżąco.
Posiedziałam
jeszcze chwilę, kolejna okazja do zobaczenia będzie chyba na Memoriale. W
przyszłym tygodniu lecimy do Serbii na sparingowe mecze, a później już Płock.
- Bartuś. -
siadłam obok niego na kanapie, gdy przeglądał coś w Internecie. Nie przerywając
buszowania wydał dźwięk w oczekiwaniu na kontynuację mojej wypowiedzi. - Chodź
już spać.
- Jest
dopiero 22. Jutka, to nie Spała. Jutro możemy spać do której chcemy. -
przeniósł wzrok na mnie szczerze się uśmiechając.
- No właśnie
nie bardzo. Zabieram cię gdzieś, i wcześnie musimy wstać. Tylko błagam nie
pytaj, bo i tak ci nie powiem. - zamknęłam mu usta pocałunkiem.
Bartek
jeszcze nie wie jaki prezent wymyśliłam na jego dwudzieste piąte urodziny. Mimo,
że był sceptycznie nastawiony co do lotu akrobacyjnego tak lot balonem myślę,
że mu się spodoba. Tym razem będę z nim, żadnych ekstrawagancji w powietrzu nie
będzie tylko podziwianie krajobrazu gór z około tysiąca metrów nad ziemią.
Chciałabym, żebyśmy w okolicach piątej wyjechali, ponieważ droga do Zakpanego
może być zatłoczona w sobotę wakacyjną.
- Ubierz się
wygodnie, a buty najlepiej sportowe załóż. - zaspany wielkolud szukał w torbie
ubrań.
- Gdzie ty
mnie zabierasz?
- Dowiesz
się niedługo. - ubrałam legginsy, koszulę w kratkę i trampki. Z szafki
wyciągnęłam mały czarny plecak do którego wrzuciłam dokumenty, aparat i wodę.
Do auta wrzuciłam kurtki chroniące przed deszczem, gdyby pogoda diametralnie
się zmieniła. Sprawdziłam jeszcze wzrokiem
po mieszkaniu czy wszystko wzięłam łącznie z płytą.
- Znowu
lotnisko? - zniesmaczony grymasił, gdy zatrzymaliśmy się na parkingu
zakopiańskiego, sportowego lotniska.
- Spokojnie,
żadnych męczarni nie będziesz przeżywał. Zaufaj mi. - opuściliśmy samochód,
weszliśmy na teren lotniska. Znalazłam pana Czesława, z którym uzgadniałam
wszystko telefonicznie, i który to został naszym pilotem i przewodnikiem w
powietrzu. Krótko wyjaśnił nam na czym polega cały lot. Ogólnie krótko mówiąc
jest to bezpieczna przygoda niewymagająca specjalnej odwagi. Z pomocą stopnia weszliśmy do kosza balonu.
Po kilku minutach odbiliśmy się od ziemi unosząc się coraz wyżej. Widok z
powietrza na zielone pastwiska, góry, panoramę Zakopanego genialny! Temperatura
na górze zbliżona do tej na ziemi, wiatr też niewielki. Pan Czesio zrobił nam
kilka pamiątkowych zdjęć. Bartek był bardzo zadowolony, żadnych nerwów, pełen
luz. Po blisko dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy na ziemi. Podziękowaliśmy za
opiekę, i poszliśmy w stronę auta. Będąc w Zakopanym nie moglibyśmy nie
pojechać do Centrum. Korzystając z uroków końca lata przechadzaliśmy się po
Krupówkach.
- Kochanie
podobał się lot balonem? - spytałam po chwili milczenia.
- Bardzo.
Jak wpadłaś na taki pomysł?
- Musiałeś
zapamiętać swoje dwudzieste piąte urodziny. Do podniebnego lotu mam coś jeszcze
tym razem przyziemnego. - z każdym moim słowem szerzej otwierał usta.
Wygrzebałam z plecaka najnowszą płytę Peji, której nie zdążył kupić. W środku
znajdował się bilet na koncert rapera w łódzkiej Atlas Arenie, który odbędzie
się dopiero 13 października. - Bartuś, wszystkiego najlepszego. Życzę ci
spełnienia w siatkówce, zdrowia i szczęścia. Reszta się ułoży. - wspięłam się
na palce, gdyż w trampkach brakowało mi kilku centymetrów żebym mogła swobodnie
dostać się do jego ust mimo, że byłam dość wysoka. Chwilę później nie czułam już podłoża pod
nogami, ponieważ znajdowałam się jakiś metr nad ziemią w jego objęciach.
- Ty jesteś
moim szczęściem. Dziękuję za prezenty, ale nie musiałaś, bo ty jesteś
najlepszym prezentem jaki mogłem dostać od losu. Kocham cię Julitka. - ujęłam
jego twarz w dłonie, policzek lekko gładziłam kciukiem jednocześnie zatapiając
się w błękicie bartkowych tęczówek.
- Otwórz tą
płytę. - nakazałam, gdy postawił mnie na ziemi. Gdy znalazł bilet, wydał okrzyk
zachwytu. Poinstruowałam go, że na koncercie nie będzie osamotniony, ponieważ
wybiera się też Andrzej terescyn. Mnie taka muzyka nie porywa, a oni jeśli ją
lubią niech idą i dobrze się bawią.
Korzystając na tym, iż dzień się jeszcze
nie skończył, zorganizowaliśmy sobie małą wycieczkę do Jaskini Mroźnej.
Odstawiliśmy samochód na parkingu i spacerkiem po malowniczej Dolinie
Kościeliskiej, gdzie czuć było czyste powietrze, dotarliśmy na miejsce. Tyle
górskich krajobrazów, jakich sobie zafundowaliśmy, nie miałam w życiu. Niestety
nie pomyśleliśmy o pewnej bardzo ważnej kwestii. Jak to w jaskiniach, trafiają
się różne przejścia, raz większe, raz mniejsze. To z tymi ostatnimi był
największy problem i najwięcej śmiechu dla mnie, gdy Bartek ledwo się
przeciskał na czworaka. Ortalionowa kurtka okazała się zbawienna, na te
wilgotne przeprawy. Powoli zeszliśmy na dół do Doliny. Sprzedałam Kurkowi swój
podręczny plecak i trzymając się za ręce szliśmy w drogę powrotną. Zahaczyliśmy
o bacówkę, gdzie można było znaleźć oscypki z prawdziwego, owczego mleka, a nie
to, co w sklepach, czy nawet na Krupówkach. Jako, że nie było nam jeszcze dość
atrakcji, podjechaliśmy pod Morskie Oko, by dopełnić oczom uciechę na długi
czas.
- Julisia, co powiesz gdybyśmy zostali tutaj na noc? - zapytał, gdy wsiadaliśmy do auta, by wracać już do domu.
- W samochodzie? Nie, dzięki. - roześmiał się razem ze mną.
- Julisia, co powiesz gdybyśmy zostali tutaj na noc? - zapytał, gdy wsiadaliśmy do auta, by wracać już do domu.
- W samochodzie? Nie, dzięki. - roześmiał się razem ze mną.
- Poszukamy jakiegoś pokoju. Już się
ściemnia zanim wrócimy do domu wręcz północ będzie dochodzić. Co powiesz na
jutrzejszy powrót?
- Ale nie mam bielizny na zmianę, ubrań. - jęknęłam.
- To jedziemy kupić ci majtki, chociaż nie wiem po co. - poruszył brwiami, zawadiacko się śmiejąc.
- Bartek! Weźmiemy dwa pojedyncze pokoje i przestaniesz tak się śmiać.
- Zapomnij o samotnym spaniu dzisiaj kochanie. - głośniej wciągnęłam powietrze.
Po drodze zatrzymaliśmy się w jakimś miejscowym sklepie odzieżowym, szybko kupiłam koszulki, spodenki i bieliznę na jutrzejszy dzień dla nas. Znaleźliśmy pensjonat, w którym wynajęliśmy ku uciesze Bartka wspólny pokój. Wieczór wybraliśmy się na kolację do typowej góralskiej Karczmy, gdzie rodowici Górale przygrywali na instrumentach strunowych umilając czas biesiadnikom. Ku mojemu zaskoczeniu mój ukochany zamówił sobie barana. Na samą myśl żołądek podchodził mi do gardła, ale co będę komuś żałować takiej strawy.
- Ale nie mam bielizny na zmianę, ubrań. - jęknęłam.
- To jedziemy kupić ci majtki, chociaż nie wiem po co. - poruszył brwiami, zawadiacko się śmiejąc.
- Bartek! Weźmiemy dwa pojedyncze pokoje i przestaniesz tak się śmiać.
- Zapomnij o samotnym spaniu dzisiaj kochanie. - głośniej wciągnęłam powietrze.
Po drodze zatrzymaliśmy się w jakimś miejscowym sklepie odzieżowym, szybko kupiłam koszulki, spodenki i bieliznę na jutrzejszy dzień dla nas. Znaleźliśmy pensjonat, w którym wynajęliśmy ku uciesze Bartka wspólny pokój. Wieczór wybraliśmy się na kolację do typowej góralskiej Karczmy, gdzie rodowici Górale przygrywali na instrumentach strunowych umilając czas biesiadnikom. Ku mojemu zaskoczeniu mój ukochany zamówił sobie barana. Na samą myśl żołądek podchodził mi do gardła, ale co będę komuś żałować takiej strawy.
Cześć :)
Zastanawiam się, dlaczego nikt nie
zaproponował, że może Julita z jakimś innym facetem została przyłapana w
pokoju?;> Część dobrze myślała, nikt celnie nie trafił. Przepraszam za nieporadne
pisanie myślami Bartka, jednak nie bardzo umiem się wpasować w męski punkt
widzenia.
Rozdział koniecznie z dedykacją
Happci ;* . Gdyby nie ona, nie byłoby czołgającego Bartka w jaskini.
I S., bo jakaś smutna ostatnio :( ;*
Ściskam ;*
20. 09 - Jedziem z tym koksem! ME!
Będzie medal? Na pewno będzie walka.