Z niewielkim
opóźnieniem ląduję na lotnisku w Weronie, pomyślnie przechodzę kontrolę
paszportową, choć pani celnik dokładnie prześwietliła moje dokumenty i
próbowała znaleźć problem w zdjęciu, które mam zrobione w paszporcie, gryż
kilka lat temu miałam inną długość włosów i inne ścięcie, a mimo, że pokazałam
jej dowód nie chciała mnie przepuścić, lecz inny celnik powiedział jej coś po
włosku i z niesympatyczną miną kazała iść dalej. Poczekałam na walizkę i miałam
iść do baru na kawę, a w między czasie zadzwonić po taksówkę, których numery
widniały nieopodal wyjścia. Wysuwam rączkę walizki, podróżny bagaż niosę w ręce
i nie wiele myśląc odwracam się uderzając z impetem w kogoś. Zaklęłam po polsku
wkurzając się nieporadnością jakiegoś podróżnika, gdy tą niezdarą okazuje się
mój siatkarz.
- Bartek? Co
ty tutaj robisz!? Miałeś być na treningu! - rzucam mu się na szyję mocno
ściskając po ponad miesiącu rozłąki.
- A ty
kłamczucho miałaś być teraz w pracy. - uśmiecha się i mnie całuje.
-
Niespodzianka. - ponownie łączę nasze wargi i znowu przytulam. - Kto ci powiedział, że przylatuję?
- A jak
myślisz?
- Nie wiem?
Chłopaki z klubu wiedzieli, rodzice, Pati…
- A kto znał
dokładną godzinę odlotu i przylotu?
- Ala… Paweł
ci powiedział!? - zgaduję, a odpowiedzią jest jego łobuzerski uśmiech.
- Jedziemy
do mojego mieszkania? Za dwie godziny mam trening, a kawałek drogi przed nami.
- trzymając go za rękę opuszczamy budynek lotniska i idziemy na parking, na
którym stoi klubowy samochód Bartka z jego imieniem i nazwiskiem oklejonym na
drzwiach i znaczkiem klubu. Jadę wpatrzona w jego posturę chcąc się nasycić
widokiem, którego przez ostatnie tygodnie nie miałam.
- Macie
tutaj w Trento jakiegoś fryzjera?
- Oj Juta…-
przejeżdża dłonią po dużo za długich włosach.
- A maszynek
też nie ma w sklepie?
- Ogolę się
wieczór, ale całkiem całkiem ten zarost wygląda. - schlebia sobie patrząc w
lusterko na przedniej szybie.
- Yhym,
chyba z dwa tygodnie się nie goliłeś, to bardzo ładny. - dodaję z sarkazmem.
- Nie miałem
dla kogo się stroić.
- Misiu, dla
własnej wygody. - wzdycham podziwiając zielone pola.
- Mi on tam
nie przeszkadza. - mówi sam do siebie.
Na niektórych skrzyżowaniach wpuszczają nas
dość mili kierowcy, a raczej fani Bartka, którzy rozpoznają go w samochodzie co
jest z resztą nietrudne, jak auto jest oznakowane.
- Ma się te
przywileje, to nawet w Bełku tak dobrze nie masz. - ironizuję na co siatkarz
tylko się zaśmiewa.
- A co tam w
Skrze? Wojtek wyleczył kostkę?
- Przecież
codziennie ci wszystko mówię przez telefon, Włodar już lekko trenuje, chociaż
myśleliśmy, że jego organizm szybciej się zregeneruje, ale cóż poradzić.
- A no
widzisz, nic nie zrobisz. - skręca na nowoczesne osiedle.
- Tutaj
mieszkasz? - rozglądam się dokoła po wyjściu z samochodu.
- Tak,
drugie piętro, widzisz te zasunięte zielone rolety? Tam mieszkamy.
- Mieszkamy?
Aha.
- Juliś, ja
mieszkam, a ty niedługo. - całuje mnie w policzek, gdy tak stoję jak słup soli.
Bierze moje walizki i idziemy do głównych drzwi.
- Na razie,
to nic nie zapowiada, żebym miała tutaj mieszkać. - dodaję cicho idąc za nim,
na szczęście nie słyszy tego. Otwiera
czarne drzwi ze złotym numerem pięć na środku i wpuszcza mnie pierwszą do
wewnątrz.
- Bartek,
jaki ty masz tutaj syf. - krzywię się widząc pełno porozrzucanych ubrań, jakiś
płyt, gazet czy talerzy.
- No bo nie
zdążyłem posprzątać, nie przejmuj się tym. Tutaj jest kuchnia, tutaj łazienka,
tutaj salon, a tutaj nasza sypialnia. - ręką pokazuje pomieszczenie, a do
sypialni wciąga mnie, by pokazać naprawdę wielką przestrzeń. Ogólnie mieszkanie
jest bardzo nowoczesne i duże, jak na
jedną osobę w nim mieszkającą, jednak taki metraż zaproponował sponsor klubu,
który płaci czynsz, a Bartek tylko rachunki, więc skorzystał z okazji
mieszkania w bardzo nowoczesnym mieszkaniu o którym sami możemy pomarzyć, by
remontować nasze w Polsce na takie udogodnienia. - Obiadu nie ma, w lodówce tak
sobie… przepraszam, ale nie zdążyłem zrobić zakupów, a teraz muszę lecieć na
trening. - przewracam oczami znając jego bałaganiarstwo i nieporadność. Zabiera
torbę na trening z sofy, całuje w usta i w przelocie informuje, że wróci za
jakieś dwie i pół godziny. Zostaję sama w przedpokoju, w płaszczu, z bałaganem
i ogniem miłości do tego człowieka, który zostawił mnie, by po raz tysięczny
trenować te same zagrania. Rozpinam płaszcz i zawieszam w szafie przy drzwiach
wejściowych. Zbieram wszystkie naczynia, które są w moim zasięgu wzroku i
wkładam do zmywarki. Chwilę z nią walczę nim ją włączę, gdyż jest bardziej
skomplikowana, a może bardziej unowocześniona niż ta w moim domu. Kilka bluz i
swetrów wkładam do komody, a podkoszulki i spodnie dresowe wrzucam do kosza na
pranie. Mieszkanie po uprzątnięciu zaledwie kilku naczyń i ubrań znacznie
lepiej wygląda, chociaż przydałoby się jeszcze ścieranie kurzy, ale to z
pewnością nie dzisiaj. Gdy żołądek zaczyna o sobie przypominać zbliżam się do
lodówki, by ocenić sytuację czy mamy co jeść i niestety nie ma w czym wybierać.
Piszę do niego smsa, żeby w drodze powrotnej zrobił małe zakupy i nie zapomniał
o bułkach albo chlebie, ponieważ sześć jajek jest w lodówce i można by zrobić
jajecznice. Poszłabym coś kupić, bo widziałam osiedlowy sklepik może
trzydzieści metrów od bloku, ale nie wiem gdzie są klucze, by zamknąć
mieszkanie. Zanoszę walizkę do sypialni, rozsuwam i wyciągam skąpą z
prześwitami koszulę nocną z szlafrokiem w której Bartek mnie jeszcze nie
widział i idę wziąć prysznic. Włączam telefon, któremu nie zmieniłam profilu z
samolotowego i dzwonię do mamy, żeby ją uspokoić, że dotarłam na miejsce cała.
Po dziewiętnastej drzwi wejściowe otwierają się, a za nimi postać Bartka. Rzuca
torbę na płytki, ściąga buty i kurtkę i wchodzi roześmiany do kuchni.
- Miałaś się
rozgościć, a nie sprzątać.
- Jak nie
miałam gdzie usiąść nawet. Gdzie masz zakupy?
-
Zapomniałem.
- No to idź,
bo nie mamy co jeść.
- Od kiedy
ty masz taki apetyt? - śmieje się rozpinając mój szlafrok i przyciskając mnie
do lodówki.
- Widzisz
ile potrafię przejeść? Bierz te ręce i idź kup coś do jedzenia, bo oprócz
sześciu jaj, oleju, pomidora i połowy dżemu nic nie masz. Co ty w ogóle tutaj
jesz?
- Pizze albo
na mieście, rano płatki. - odsuwa się niechętnie, ubiera i wychodzi.
W końcu
udaje nam się zjeść kolację, wkładam talerze do zmywarki i siadam na bartkowych
kolanach wtulając w jego tors. Siedzimy w milczeniu przytuleni do siebie, by
choć w niewielkim stopniu nadrobić rozłąkę. Przymykam powieki i chłonę zapach
jego ostrych perfum. Budzę się po jakimś czasie w ciemnym pomieszczeniu
przykryta pościelą.
- Gdzie
jesteś? - szepczę szukając go w ciemności.
- Jestem,
byłem w łazience.
- Chodź do
mnie.
- Już się kładę. - podnoszę kołdrę i zaspana przesuwam się robiąc miejsce dla
Bartka. Przyciąga mnie do siebie, a ja wtulam w niego jak mała dziewczynka w
ulubioną maskotkę, która ratowała ją w nocy przed atakiem dzikich bestii. Nie
myślę o tym, że za parę nocy będę musiała znowu wracać do Polski i zmierzyć
sama z rzeczywistością.
Dzisiaj
wybrałam się z Bartkiem na halę, by zobaczyć na własne oczy obiekt w którym
rozgrywają mecze. Przyzwyczajona jestem po polskich pomarańczowych boisk, a
tutaj we Włoszech lubią płytę boiska mieć udekorowaną w kolorze flagi
narodowej, co nie wiem może komuś się podoba, ale osobiście nie jestem fanką
takiego pomysłu i nie wyobrażam, że w Polsce jedna połowa byłaby biała a druga
czerwona. Co kraj, to inna kultura. Poznałam chłopaków i usiadłam w ostatnim
rzędzie, by nie przeszkadzać w treningu. W między czasie zdążyłam się wynudzić
i wymieniłam kilka smsów z Alą i Anetą, ta ostatnia coraz bardziej przygotowuje
się do ślubu, który w maju będzie brać.
- Chodź
zabieram cię na obiad.
- Ale nie na
pizze? - wybucha śmiechem. - I czemu się śmiejesz?
- Bo widzę,
że na pizzę nie możesz patrzeć. Proponuję tradycyjny obiad z zupą i drugim daniem.
- No wiesz,
ja nie widzę problemu tyle zjeść, ale ty możesz?
- Po raz
kolejny zaskakujesz mnie swoim apetytem, a nic a nic nie tyjesz.
- Dla mnie
to dobrze. - szczerzę się. - Najpierw zjem duży obiad, a potem ciebie… - puszczam mu oczko uśmiechając się.
- Wiem, wiem
Kurek junior czeka, dlatego muszę nabrać dużo siły.
- Znowu nie
przesadzaj, że tak cię męczę.
- I to
jeszcze jak! Na treningu mniej się spocę.
- Bartek… - dostaje
kuksańca w bok za głupie gadanie.
- Żartuję
Jutka. - szepcze mi do ucha i obejmuje w tali mocniej. Pogoda w Trento jest
bardzo ładna jak na początek listopada.
I z pięciu
dni spędzonych we Włoszech pozostał ostatni, którego już kilka godzin minęło.
Wylot mam o 18, ale na lotnisku muszę być co najmniej półtorej godziny
wcześniej. Zbieram rzeczy, które rozłożyłam gdzieś po mieszkaniu i pakuję
walizkę. Korzystając w czwartek z dobrego humoru Bartka poszliśmy na zakupy i kupiłam
kilka nowych ubrań, które nie chcą mi się zmieścić w walizce.
- Misiek, tą
sukienkę zostawiam, bo nie chcę jej tak bardzo pomiąć. Będziesz kiedyś leciał
do mnie to ją weźmiesz.
- Okej, a
nie możesz zostać chociaż do jutra? Mogłabyś zobaczyć mnie w akcji.
- Też
żałuję, że nie widziałam meczu z twoim udziałem, ale nie mogę zostać, bo jutro
idę do pracy. Chłopaki podejmują przeciwników z Olsztyna. Zobaczę cię jak
przylecisz do Polski, którego dokładnie?
- Dwudziestego
piątego listopada gramy mecz z Jastrzębskim, to jest środa, więc przylecimy
chyba w poniedziałek po południu.
- To postaram
się wziąć wolne na ten czas i zatrzymam gdzieś blisko waszego hotelu.
Każdy
kolejny dzień w Polsce ciągnie się z godziny na godzinę. Odliczam dni do
przylotu Bartka, choć jeszcze jest ich sporo. Nie wiem dlaczego zgodziłam się
dzisiaj iść z Anetą szukać sukienki ślubnej na jej wesele. Nie lubię takich
sztucznych uśmiechów pań sprzedających, które zachwalają każdy model sukienki i
natarczywie próbują sprzedać wybrany model klientce dołączając wszystkie
akcesoria. Jednak mam tyle wolnego, że chyba z nudów wolę iść z przyszłą panną
młodą poplotkować niż oglądać telewizję i jeść słodycze.
- A w tej
jak wyglądam? - prezentuje się przede mną.
- Jak worek
ziemniaków, nie pasuje do ciebie.
- Julita, to
już jest ósma sukienka.
- Widocznie
nie ma tutaj dla ciebie tej wyjątkowej. - wyszłyśmy ze sklepu i musiałam
przeżyć kolejne dwa salony ślubne w których Aneta mierzyła sukienki, a mi żadna
się nie podobała. Na szczęście w ostatnim w którym byłyśmy była mała sofa na
której mogłam usiąść, bo zakupy doszczętnie wyczerpały ze mnie energię. Ostatecznie
zgodziłam się z gustem Anety i wybrała tą jedyną, najpiękniejszą. Chociaż dla
mnie nadal nie miała tego czegoś, ale nie marudziłam, gdyż chciałam jak
najszybciej zakończyć tą mordęgę.
- Juta,
dobrze się czujesz?
- Tak, tak, tylko zakręciło mi się w głowie. - Aneta spanikowała, gdy na moment mnie
zamroczyło.
- Na pewno?
- Tak. -
zaśmiałam się nerwowo. - Ale nie będziesz się gniewać, jeśli wrócę do domu?
- Jasne,
chodź odwiozę cię. - chętnie skorzystałam z propozycji i po kilku minutach
byłam w domu. Po szybkim rozpłaszczeniu poszłam się położyć, bo wyjątkowo źle
się czułam.
Od wczoraj jesteśmy
z drużyną w Bydgoszczy. Udało mi się spotkać z Winiarem przed treningiem
bełchatowian. Według oczekiwań trenera spotkanie wygrane za trzy punkty i z
uśmiechem na twarzach możemy wracać do Bełchatowa, lecz z racji, że spotkanie
było rozgrywane późnym wieczorem powrót mamy następnego dnia około dziewiątej. Budzę
się o szóstej rano i pierwsze co, to biegnę do toalety zatykając usta dłonią. Wczorajsza
kolacja wyjątkowo mi nie podeszła i nie mam najmniejszej ochoty, by coś
przełknąć, ale schodzę, by napić się filiżankę gorzkiej herbaty, według babci
najlepszy sposób na poranne niestrawności. Niestety podczas drogi powrotnej
dalej źle się czuję, i co jakiś czas proszę kierowcę, by się zatrzymał, bo nie
chcę na oczach chłopaków zapełniać reklamówki foliowej czy innego pojemnika. Jestem
szczerzona przez klubowego lekarza, dalszą trasę mijam na jednym z pierwszych
miejsc w autobusie oparta o chłodną szybę. Karol podwozi mnie pod dom, gdyż samochód
zostawił na parkingu przed klubem. Od razu po wejściu do domu kładę się na
łóżko i nie odbieram telefonu od Bartka, bo w takim stanie nie mam zamiaru z
nim rozmawiać, ponieważ wywęszy, że cos ze mną nie tak. Ala poinformowana przez
Pawła, że miałam małe problemy ze zdrowiem suszy mi głowę, że mam iść do
lekarza. Nigdzie nie idę, bo nie widzę takiej potrzeby, jakaś jelitówka mnie
złapała i minie.
- Co ty
tutaj robisz? - gani mnie Tomek zaraz po wejściu do pokoju.
- Jak to co?
Przyszłam do pracy.
- Wczoraj
wymiotowałaś pół drogi…
- Ale
dzisiaj czuję się świetnie. Zjadłam bułkę na śniadanie, naprawdę nic mi nie
jest. - klepię go po ramieniu i idę przebrać się w klubowy dres.
Bartek
jednak przylatuje we wtorek do południa, a nie, tak jak przewidywał w
poniedziałek. Na czwartek umówiłam się z moją lekarką, bo nieznacznie opóźniony
okres daje mi maleńka nadzieję, że może spełni się nasze marzenie. Gdy
pielęgniarka wywołuje moje nazwisko z mocno bijącym sercem wchodzę do gabinetu.
- Dzień dobry
pani Julito, proszę się rozebrać. - miła blondynka zza biurka posyła delikatny
uśmiech i ręką pokazuje dobrze znane mi miejsce.
- Niech pani
coś powie, bo zaraz umrę… - niecierpliwię się podczas badania i analizuję
każdy, nawet najmniejszy ruch twarzy doktor Szymańskiej.
- Niech pani
nie umiera, macica nie jest jeszcze powiększona, ale jak pani mówiła to dopiero
dwa tygodnie od ewentualnego zapłodnienia, więc wszystko w porządku.
- Czyli co
muszę czekać?
- Nie, zaraz
wykonamy usg, a jeśli po nim nie będziemy miały sto procent pewności, to wtedy
zrobimy badanie moczu z uwzględnieniem poziomu betaHCG. - ubrałam się i wraz z
lekarką przeniosłam do sąsiedniego pomieszczenia, by wykonać badanie usg. - Pani Julito, widzi pani tą mini kropeczkę w
pęcherzyku? To pani maleństwo. Jego wielkość mierzy zaledwie około półtora
milimetra. - podekscytowana i ze łzami w oczach podziękowałam kobiecie nie
mogąc uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Pani doktor,
ale na pewno jestem w ciąży? - dla wewnętrznego spokoju wolałam spytać o
oczywistą rzecz.
- Na pewno. Proszę
się nie martwić, jest pani w czwartym tygodniu ciąży, nawet już drugi dzień
piątego tygodnia. Za około półtora tygodnia zapraszam na badanie,
prawdopodobnie usłyszy pani bicie serduszka, dumny tatuś mile widziany. Do zobaczenia.
- odebrałam recepty z witaminkami i z szczerym uśmiechem opuściłam
pomieszczenie.
We wtorek
rano pojechałam do Jastrzębia, gdzie około południa dojedzie Bartek wraz z
kolegami z Trento, by dzień później rozegrać spotkanie z rodzimym klubem, który
reprezentuje naszą ligę na międzynarodowych arenach. Umówiłam się z Bartkiem,
że po treningu przyjdzie do hotelu w którym się zakwaterowałam na dwie noce, a który
to mieści się od niego o jakieś pół kilometra. Nie wie o ciąży, bo nie chciałam
mu przez telefon takiej informacji przekazywać. Właściwie nikt nie wie oprócz
prezesa, nawet sztab ani moja rodzina. Gdy wchodzi do mojego pokoju rzucam mu
się na szyję stęskniona jego obecnością.
- Misiu, tak
bardzo cię kocham. - nie wypuszczam go z objęć.
- Ja ciebie
też Jutka.
- Muszę ci
coś powiedzieć, a chciałam osobiście. - ściszam głos i usadawiam na jego
kolanach.
- Stało się
coś?
- Tak. -
widzę przerażenie w jego oczach. - Ale
spokojnie nic złego, wręcz przeciwnie. Jestem w ciąży.
- Serio? -
wytrzeszcz jego oczu powoduje u mnie wielki śmiech.
- Tak,
kończy się piąty tydzień ciąży.
- Będę tatą, tak?
- Yhym,
najlepszym na świecie. - łączę nasze usta w długim, pełnym miłości pocałunku.
- I jak ja
mam grać? Ja nawet myśleć racjonalnie nie mogę! - objęta silnym ramieniem
wymieniam czułości z ojcem naszego maleństwa.
Witam.
Zepsułam po całości, choć i tak
pewnie zaprzeczycie, ale wiem swoje :/ To nie koniec niespodzianek. To chyba na tyle.
Pozdrawiam.