piątek, 25 kwietnia 2014

59.



Z niewielkim opóźnieniem ląduję na lotnisku w Weronie, pomyślnie przechodzę kontrolę paszportową, choć pani celnik dokładnie prześwietliła moje dokumenty i próbowała znaleźć problem w zdjęciu, które mam zrobione w paszporcie, gryż kilka lat temu miałam inną długość włosów i inne ścięcie, a mimo, że pokazałam jej dowód nie chciała mnie przepuścić, lecz inny celnik powiedział jej coś po włosku i z niesympatyczną miną kazała iść dalej. Poczekałam na walizkę i miałam iść do baru na kawę, a w między czasie zadzwonić po taksówkę, których numery widniały nieopodal wyjścia. Wysuwam rączkę walizki, podróżny bagaż niosę w ręce i nie wiele myśląc odwracam się uderzając z impetem w kogoś. Zaklęłam po polsku wkurzając się nieporadnością jakiegoś podróżnika, gdy tą niezdarą okazuje się mój siatkarz.
- Bartek? Co ty tutaj robisz!? Miałeś być na treningu! - rzucam mu się na szyję mocno ściskając po ponad miesiącu rozłąki.
- A ty kłamczucho miałaś być teraz w pracy. - uśmiecha się i mnie całuje.
- Niespodzianka. - ponownie łączę nasze wargi i znowu przytulam. - Kto ci powiedział, że przylatuję?
- A jak myślisz?
- Nie wiem? Chłopaki z klubu wiedzieli, rodzice, Pati…
- A kto znał dokładną godzinę odlotu i przylotu?
- Ala… Paweł ci powiedział!? - zgaduję, a odpowiedzią jest jego łobuzerski uśmiech.
- Jedziemy do mojego mieszkania? Za dwie godziny mam trening, a kawałek drogi przed nami. - trzymając go za rękę opuszczamy budynek lotniska i idziemy na parking, na którym stoi klubowy samochód Bartka z jego imieniem i nazwiskiem oklejonym na drzwiach i znaczkiem klubu. Jadę wpatrzona w jego posturę chcąc się nasycić widokiem, którego przez ostatnie tygodnie nie miałam.
- Macie tutaj w Trento jakiegoś fryzjera?
- Oj Juta…- przejeżdża dłonią po dużo za długich włosach.
- A maszynek też nie ma w sklepie?
- Ogolę się wieczór, ale całkiem całkiem ten zarost wygląda. - schlebia sobie patrząc w lusterko na przedniej szybie.
- Yhym, chyba z dwa tygodnie się nie goliłeś, to bardzo ładny. - dodaję z sarkazmem.
- Nie miałem dla kogo się stroić.
- Misiu, dla własnej wygody. - wzdycham podziwiając zielone pola.
- Mi on tam nie przeszkadza. - mówi sam do siebie.
 Na niektórych skrzyżowaniach wpuszczają nas dość mili kierowcy, a raczej fani Bartka, którzy rozpoznają go w samochodzie co jest z resztą nietrudne, jak auto jest oznakowane.
- Ma się te przywileje, to nawet w Bełku tak dobrze nie masz. - ironizuję na co siatkarz tylko się zaśmiewa.
- A co tam w Skrze? Wojtek wyleczył kostkę?
- Przecież codziennie ci wszystko mówię przez telefon, Włodar już lekko trenuje, chociaż myśleliśmy, że jego organizm szybciej się zregeneruje, ale cóż poradzić.
- A no widzisz, nic nie zrobisz. - skręca na nowoczesne osiedle.
- Tutaj mieszkasz? - rozglądam się dokoła po wyjściu z samochodu.
- Tak, drugie piętro, widzisz te zasunięte zielone rolety? Tam mieszkamy.
- Mieszkamy? Aha.
- Juliś, ja mieszkam, a ty niedługo. - całuje mnie w policzek, gdy tak stoję jak słup soli. Bierze moje walizki i idziemy do głównych drzwi.
- Na razie, to nic nie zapowiada, żebym miała tutaj mieszkać. - dodaję cicho idąc za nim, na szczęście nie słyszy tego.  Otwiera czarne drzwi ze złotym numerem pięć na środku i wpuszcza mnie pierwszą do wewnątrz.
- Bartek, jaki ty masz tutaj syf. - krzywię się widząc pełno porozrzucanych ubrań, jakiś płyt, gazet czy talerzy.
- No bo nie zdążyłem posprzątać, nie przejmuj się tym. Tutaj jest kuchnia, tutaj łazienka, tutaj salon, a tutaj nasza sypialnia. - ręką pokazuje pomieszczenie, a do sypialni wciąga mnie, by pokazać naprawdę wielką przestrzeń. Ogólnie mieszkanie jest bardzo nowoczesne i  duże, jak na jedną osobę w nim mieszkającą, jednak taki metraż zaproponował sponsor klubu, który płaci czynsz, a Bartek tylko rachunki, więc skorzystał z okazji mieszkania w bardzo nowoczesnym mieszkaniu o którym sami możemy pomarzyć, by remontować nasze w Polsce na takie udogodnienia. - Obiadu nie ma, w lodówce tak sobie… przepraszam, ale nie zdążyłem zrobić zakupów, a teraz muszę lecieć na trening. - przewracam oczami znając jego bałaganiarstwo i nieporadność. Zabiera torbę na trening z sofy, całuje w usta i w przelocie informuje, że wróci za jakieś dwie i pół godziny. Zostaję sama w przedpokoju, w płaszczu, z bałaganem i ogniem miłości do tego człowieka, który zostawił mnie, by po raz tysięczny trenować te same zagrania. Rozpinam płaszcz i zawieszam w szafie przy drzwiach wejściowych. Zbieram wszystkie naczynia, które są w moim zasięgu wzroku i wkładam do zmywarki. Chwilę z nią walczę nim ją włączę, gdyż jest bardziej skomplikowana, a może bardziej unowocześniona niż ta w moim domu. Kilka bluz i swetrów wkładam do komody, a podkoszulki i spodnie dresowe wrzucam do kosza na pranie. Mieszkanie po uprzątnięciu zaledwie kilku naczyń i ubrań znacznie lepiej wygląda, chociaż przydałoby się jeszcze ścieranie kurzy, ale to z pewnością nie dzisiaj. Gdy żołądek zaczyna o sobie przypominać zbliżam się do lodówki, by ocenić sytuację czy mamy co jeść i niestety nie ma w czym wybierać. Piszę do niego smsa, żeby w drodze powrotnej zrobił małe zakupy i nie zapomniał o bułkach albo chlebie, ponieważ sześć jajek jest w lodówce i można by zrobić jajecznice. Poszłabym coś kupić, bo widziałam osiedlowy sklepik może trzydzieści metrów od bloku, ale nie wiem gdzie są klucze, by zamknąć mieszkanie. Zanoszę walizkę do sypialni, rozsuwam i wyciągam skąpą z prześwitami koszulę nocną z szlafrokiem w której Bartek mnie jeszcze nie widział i idę wziąć prysznic. Włączam telefon, któremu nie zmieniłam profilu z samolotowego i dzwonię do mamy, żeby ją uspokoić, że dotarłam na miejsce cała. Po dziewiętnastej drzwi wejściowe otwierają się, a za nimi postać Bartka. Rzuca torbę na płytki, ściąga buty i kurtkę i wchodzi roześmiany do kuchni.
- Miałaś się rozgościć, a nie sprzątać.
- Jak nie miałam gdzie usiąść nawet.  Gdzie masz zakupy?
- Zapomniałem.
- No to idź, bo nie mamy co jeść.
- Od kiedy ty masz taki apetyt? - śmieje się rozpinając mój szlafrok i przyciskając mnie do lodówki.
- Widzisz ile potrafię przejeść? Bierz te ręce i idź kup coś do jedzenia, bo oprócz sześciu jaj, oleju, pomidora i połowy dżemu nic nie masz. Co ty w ogóle tutaj jesz?
- Pizze albo na mieście, rano płatki. - odsuwa się niechętnie, ubiera i wychodzi.
W końcu udaje nam się zjeść kolację, wkładam talerze do zmywarki i siadam na bartkowych kolanach wtulając w jego tors. Siedzimy w milczeniu przytuleni do siebie, by choć w niewielkim stopniu nadrobić rozłąkę. Przymykam powieki i chłonę zapach jego ostrych perfum. Budzę się po jakimś czasie w ciemnym pomieszczeniu przykryta pościelą.
- Gdzie jesteś? - szepczę szukając go w ciemności.
- Jestem, byłem w łazience.
- Chodź do mnie.
- Już się kładę. - podnoszę kołdrę i zaspana przesuwam się robiąc miejsce dla Bartka. Przyciąga mnie do siebie, a ja wtulam w niego jak mała dziewczynka w ulubioną maskotkę, która ratowała ją w nocy przed atakiem dzikich bestii. Nie myślę o tym, że za parę nocy będę musiała znowu wracać do Polski i zmierzyć sama z rzeczywistością.
Dzisiaj wybrałam się z Bartkiem na halę, by zobaczyć na własne oczy obiekt w którym rozgrywają mecze. Przyzwyczajona jestem po polskich pomarańczowych boisk, a tutaj we Włoszech lubią płytę boiska mieć udekorowaną w kolorze flagi narodowej, co nie wiem może komuś się podoba, ale osobiście nie jestem fanką takiego pomysłu i nie wyobrażam, że w Polsce jedna połowa byłaby biała a druga czerwona. Co kraj, to inna kultura. Poznałam chłopaków i usiadłam w ostatnim rzędzie, by nie przeszkadzać w treningu. W między czasie zdążyłam się wynudzić i wymieniłam kilka smsów z Alą i Anetą, ta ostatnia coraz bardziej przygotowuje się do ślubu, który w maju będzie brać.
- Chodź zabieram cię na obiad.
- Ale nie na pizze? - wybucha śmiechem. - I czemu się śmiejesz?
- Bo widzę, że na pizzę nie możesz patrzeć. Proponuję tradycyjny obiad z zupą i drugim daniem.
- No wiesz, ja nie widzę problemu tyle zjeść, ale ty możesz?
- Po raz kolejny zaskakujesz mnie swoim apetytem, a nic a nic nie tyjesz.
- Dla mnie to dobrze. - szczerzę się. - Najpierw zjem duży obiad, a potem ciebie… - puszczam mu oczko uśmiechając się.
- Wiem, wiem Kurek junior czeka, dlatego muszę nabrać dużo siły.
- Znowu nie przesadzaj, że tak cię męczę.
- I to jeszcze jak! Na treningu mniej się spocę.
- Bartek… - dostaje kuksańca w bok za głupie gadanie.
- Żartuję Jutka. - szepcze mi do ucha i obejmuje w tali mocniej. Pogoda w Trento jest bardzo ładna jak na początek listopada.
I z pięciu dni spędzonych we Włoszech pozostał ostatni, którego już kilka godzin minęło. Wylot mam o 18, ale na lotnisku muszę być co najmniej półtorej godziny wcześniej. Zbieram rzeczy, które rozłożyłam gdzieś po mieszkaniu i pakuję walizkę. Korzystając w czwartek z dobrego humoru Bartka poszliśmy na zakupy i kupiłam kilka nowych ubrań, które nie chcą mi się zmieścić w walizce.
- Misiek, tą sukienkę zostawiam, bo nie chcę jej tak bardzo pomiąć. Będziesz kiedyś leciał do mnie to ją weźmiesz.
- Okej, a nie możesz zostać chociaż do jutra? Mogłabyś zobaczyć mnie w akcji.
- Też żałuję, że nie widziałam meczu z twoim udziałem, ale nie mogę zostać, bo jutro idę do pracy. Chłopaki podejmują przeciwników z Olsztyna. Zobaczę cię jak przylecisz do Polski, którego dokładnie?
- Dwudziestego piątego listopada gramy mecz z Jastrzębskim, to jest środa, więc przylecimy chyba w poniedziałek po południu.
- To postaram się wziąć wolne na ten czas i zatrzymam gdzieś blisko waszego hotelu.

Każdy kolejny dzień w Polsce ciągnie się z godziny na godzinę. Odliczam dni do przylotu Bartka, choć jeszcze jest ich sporo. Nie wiem dlaczego zgodziłam się dzisiaj iść z Anetą szukać sukienki ślubnej na jej wesele. Nie lubię takich sztucznych uśmiechów pań sprzedających, które zachwalają każdy model sukienki i natarczywie próbują sprzedać wybrany model klientce dołączając wszystkie akcesoria. Jednak mam tyle wolnego, że chyba z nudów wolę iść z przyszłą panną młodą poplotkować niż oglądać telewizję i jeść słodycze.
- A w tej jak wyglądam? - prezentuje się przede mną.
- Jak worek ziemniaków, nie pasuje do ciebie.
- Julita, to już jest ósma sukienka.
- Widocznie nie ma tutaj dla ciebie tej wyjątkowej. - wyszłyśmy ze sklepu i musiałam przeżyć kolejne dwa salony ślubne w których Aneta mierzyła sukienki, a mi żadna się nie podobała. Na szczęście w ostatnim w którym byłyśmy była mała sofa na której mogłam usiąść, bo zakupy doszczętnie wyczerpały ze mnie energię. Ostatecznie zgodziłam się z gustem Anety i wybrała tą jedyną, najpiękniejszą. Chociaż dla mnie nadal nie miała tego czegoś, ale nie marudziłam, gdyż chciałam jak najszybciej zakończyć tą mordęgę.
- Juta, dobrze się czujesz?
- Tak, tak, tylko zakręciło mi się w głowie. - Aneta spanikowała, gdy na moment mnie zamroczyło.
- Na pewno?
- Tak. - zaśmiałam się nerwowo. - Ale nie będziesz się gniewać, jeśli wrócę do domu?
- Jasne, chodź odwiozę cię. - chętnie skorzystałam z propozycji i po kilku minutach byłam w domu. Po szybkim rozpłaszczeniu poszłam się położyć, bo wyjątkowo źle się czułam.
Od wczoraj jesteśmy z drużyną w Bydgoszczy. Udało mi się spotkać z Winiarem przed treningiem bełchatowian. Według oczekiwań trenera spotkanie wygrane za trzy punkty i z uśmiechem na twarzach możemy wracać do Bełchatowa, lecz z racji, że spotkanie było rozgrywane późnym wieczorem powrót mamy następnego dnia około dziewiątej. Budzę się o szóstej rano i pierwsze co, to biegnę do toalety zatykając usta dłonią. Wczorajsza kolacja wyjątkowo mi nie podeszła i nie mam najmniejszej ochoty, by coś przełknąć, ale schodzę, by napić się filiżankę gorzkiej herbaty, według babci najlepszy sposób na poranne niestrawności. Niestety podczas drogi powrotnej dalej źle się czuję, i co jakiś czas proszę kierowcę, by się zatrzymał, bo nie chcę na oczach chłopaków zapełniać reklamówki foliowej czy innego pojemnika. Jestem szczerzona przez klubowego lekarza, dalszą trasę mijam na jednym z pierwszych miejsc w autobusie oparta o chłodną szybę. Karol podwozi mnie pod dom, gdyż samochód zostawił na parkingu przed klubem. Od razu po wejściu do domu kładę się na łóżko i nie odbieram telefonu od Bartka, bo w takim stanie nie mam zamiaru z nim rozmawiać, ponieważ wywęszy, że cos ze mną nie tak. Ala poinformowana przez Pawła, że miałam małe problemy ze zdrowiem suszy mi głowę, że mam iść do lekarza. Nigdzie nie idę, bo nie widzę takiej potrzeby, jakaś jelitówka mnie złapała i minie.
- Co ty tutaj robisz? - gani mnie Tomek zaraz po wejściu do pokoju.
- Jak to co? Przyszłam do pracy.
- Wczoraj wymiotowałaś pół drogi…
- Ale dzisiaj czuję się świetnie. Zjadłam bułkę na śniadanie, naprawdę nic mi nie jest. - klepię go po ramieniu i idę przebrać się w klubowy dres.

Bartek jednak przylatuje we wtorek do południa, a nie, tak jak przewidywał w poniedziałek. Na czwartek umówiłam się z moją lekarką, bo nieznacznie opóźniony okres daje mi maleńka nadzieję, że może spełni się nasze marzenie. Gdy pielęgniarka wywołuje moje nazwisko z mocno bijącym sercem wchodzę do gabinetu.
- Dzień dobry pani Julito, proszę się rozebrać. - miła blondynka zza biurka posyła delikatny uśmiech i ręką pokazuje dobrze znane mi miejsce.
- Niech pani coś powie, bo zaraz umrę… - niecierpliwię się podczas badania i analizuję każdy, nawet najmniejszy ruch twarzy doktor Szymańskiej. 
- Niech pani nie umiera, macica nie jest jeszcze powiększona, ale jak pani mówiła to dopiero dwa tygodnie od ewentualnego zapłodnienia, więc wszystko w porządku.
- Czyli co muszę czekać?
- Nie, zaraz wykonamy usg, a jeśli po nim nie będziemy miały sto procent pewności, to wtedy zrobimy badanie moczu z uwzględnieniem poziomu betaHCG. - ubrałam się i wraz z lekarką przeniosłam do sąsiedniego pomieszczenia, by wykonać badanie usg.  - Pani Julito, widzi pani tą mini kropeczkę w pęcherzyku? To pani maleństwo. Jego wielkość mierzy zaledwie około półtora milimetra. - podekscytowana i ze łzami w oczach podziękowałam kobiecie nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Pani doktor, ale na pewno jestem w ciąży? - dla wewnętrznego spokoju wolałam spytać o oczywistą rzecz.
- Na pewno. Proszę się nie martwić, jest pani w czwartym tygodniu ciąży, nawet już drugi dzień piątego tygodnia. Za około półtora tygodnia zapraszam na badanie, prawdopodobnie usłyszy pani bicie serduszka, dumny tatuś mile widziany. Do zobaczenia. - odebrałam recepty z witaminkami i z szczerym uśmiechem opuściłam pomieszczenie.

We wtorek rano pojechałam do Jastrzębia, gdzie około południa dojedzie Bartek wraz z kolegami z Trento, by dzień później rozegrać spotkanie z rodzimym klubem, który reprezentuje naszą ligę na międzynarodowych arenach. Umówiłam się z Bartkiem, że po treningu przyjdzie do hotelu w którym się zakwaterowałam na dwie noce, a który to mieści się od niego o jakieś pół kilometra. Nie wie o ciąży, bo nie chciałam mu przez telefon takiej informacji przekazywać. Właściwie nikt nie wie oprócz prezesa, nawet sztab ani moja rodzina. Gdy wchodzi do mojego pokoju rzucam mu się na szyję stęskniona jego obecnością.
- Misiu, tak bardzo cię kocham. - nie wypuszczam go z objęć.
- Ja ciebie też Jutka.
- Muszę ci coś powiedzieć, a chciałam osobiście. - ściszam głos i usadawiam na jego kolanach.
- Stało się coś?
- Tak. - widzę przerażenie  w jego oczach. - Ale spokojnie nic złego, wręcz przeciwnie. Jestem w ciąży.
- Serio? - wytrzeszcz jego oczu powoduje u mnie wielki śmiech.
- Tak, kończy się piąty tydzień ciąży.
- Będę tatą, tak?
- Yhym, najlepszym na świecie. - łączę nasze usta w długim, pełnym miłości pocałunku.
- I jak ja mam grać? Ja nawet myśleć racjonalnie nie mogę! - objęta silnym ramieniem wymieniam czułości z ojcem naszego maleństwa.
                                                                                                                                             
Witam.
Zepsułam po całości, choć i tak pewnie zaprzeczycie, ale wiem swoje :/  To nie koniec niespodzianek. To chyba na tyle.
Pozdrawiam.

7 komentarzy:

  1. doczekałam się!!!!!! No w końcu zaszła w tę ciążę. Teraz tylko czekac czy będzie to chłopiec, a może dziewczynka. Pozdrawiam i czekam na następny. Tylko niech ci nie wpadnie do głowy pomysł zabijania tego maleństwa, bo cię znajdę i będę niemiła :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww jak słodko :**
    W końcu !! :DD Mam nadzieję, że zamieszka już z Bartkiem we Wloszech ;))

    pozdrawiam i do następnego ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. słdoko *.* tylko, żeby się nie popsuło!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam za opóźnienie z komentarzami, ale wiesz ktoś testy musiał napisać :p
    Piękne wakacje, to i piękne czasy po nam się szykują. Nie będzie łatwo Julicie samej w kraju przez te kilka tygodni, czy już później we Włoszech. To jednak inne realia, jednak mam wielką nadzieję, że te niespodzianki, to wszystkie będą szczęśliwe i nic nie popsujesz między Kurkami ;))
    Pozdrawiam,
    Dzuzeppe :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu się doczekali upragnionej ciąży <3 Teraz to niech Julita biegnie po zwolnienie lekarskie na czas rozwiązania i prędko niech leci do Kurka, bo ta sierota zginie z brudu, głodu i póki nie przytyje od tego stołowania się na mieście ^^
    Teraz tylko żeby wszystko poszło dobrze bez żadnych komplikacji o których kiedyś tam prowadziłyśmy konwersacje na gg ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. mam nadzieję, że te kolejne niespodzianki będą oczywiście pozytywne :D
    cieszę się, że Julita w końcu w ciąży :) może będą bliźniaki :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Julita w ciąży ... w KOŃĆU. Rewelacyjny rozdział , pozrawiam Madwoman :D

    OdpowiedzUsuń