„Radość przychodzi w zaskakujący sposób, a mianowicie wtedy,
gdy najważniejsze jest dla nas to, by radośni byli ci, których kochamy...”
- Marek Dziewiecki
Święta minęły
spokojnie pod znakiem rodzinnych spotkań. W jednym miejscu mogliśmy je spędzić
ze swoimi rodzicami i teściami, a Leonek miał oboje dziadków wokół siebie.
Malec zrobił się cwany i przez te świąteczne przechodzenie z rak do rąk nie
chce w łóżeczku spać tylko podczas noszenia, a każde ułożenie na materacu
powoduje płacz. Sylwestra spędzam w towarzystwie męża i synka, moich dwóch
fantastycznych mężczyzn. Zamiast obcisłej sukienki, szpilek, ułożonej fryzury i
makijażu mam na sobie koszulę nocną, szlafrok, włosy spięte w byle jakiego
kucyka. Siedzę na sofie, a Bartek masuje moje stopy w rytm muzyki wydobywającej
się z telewizora, gdzie leci transmisja z jednego z miast w którym ludzie bawią
się na rynku w ostania noc roku. Stopniowo przysuwa się do mnie aż kładzie
obok, jego ręce wędrują coraz wyżej, a głowa coraz bliżej mojej. Znowu tonę w
jego radosnych oczach, dłonią przejeżdżam po głowie zatrzymując ją na karku. Korzystając
z błogich chwil obdarowujemy siebie pocałunkami zupełnie zapominając o transmisji
koncertu zamykając się we własnym świecie.
- Bartuś...
Leoś. - niechętnie przerywa pocałunek, gdy zauważyłam na monitorze niani, że
malec się obudził.
- Synek masz
idealne wyczucie czasu. - karcę go wzrokiem. Leo przebudził się, teraz pewnie
chwilę poleży, a że dawno nie jadł, to zaraz zacznie płakać, gdy nikt obok
niego się nie pojawi. Reaguje już na mój głos czy dotyk inaczej niż na resztę i
w miarę szybko uspokaja.
- Przyniesiesz
Leo? - cmokam go w usta promiennie
uśmiechając. Szybko wstaje i idzie po naszego synka na górę. Chwilę później
maluszek łapczywie ssie mleko bawiąc przy tym piąstkami, a ja w tym czasie
rozmawiam z Bartkiem.
- Czyli nasz
syn inauguruje wejście do nowego roku dosłownie z piersią w buzi? Młody, masz
lepiej ode mnie, bo dla mnie twoja mama nie jest już taka łaskawa. - wybucham
śmiechem i odstawiam synka od pokarmu, a pierworodny męża uśmiecha i wierzga
rączkami.
- Leoś, co
ten tata za głupoty opowiada? - kładę synka w pozycji pionowej opierając jego
główkę o ramię i klepię po pleckach czekając, aż mu się odbije. Po oglądnięciu
pokazu fajerwerków Bartek wyłącza telewizor, gasi światło i idziemy spać.
W trzecią
niedzielę stycznia odbywa się chrzest naszego synka. Chrzestną bezapelacyjnie
została Ala, a chrzestnym kuzyn Bartka Łukasz. Od kiedy przyjaźnię się z Alutką
zawsze obiecałyśmy sobie, że będziemy naprzemiennie chrzestnymi naszych dzieci.
Ja już swoje maleństwo mam, pora na Alę, która w maju bierze ślub z Pawłem.
Leoś został obsypany prezentami w postaci zabawek interaktywnych czy ubranek
mimo, że chrzest odbył się w bardzo kameralnym gronie. Byli tylko moi i Bartka
rodzice, nasze rodzeństwo, dziadkowie oraz Ala z Pawłem i sam Łukasz. Leonek z dnia na dzień staje się coraz
aktywniejszy, coraz częściej domaga o jedzenie, a nie jak wcześniej była
regularność co około trzy godziny. Po położeniu go na brzuszku podnosi główkę
do góry i utrzymuje blisko minuty patrząc na wprost. Uwielbia towarzystwo
Emilki i Oliwki, ale lepszy kontakt nawiązuje z Oliwką, która ma niespełna dwa
latka. Gdy chodzę po pokoju, a położę go na łożu odwraca za mną główkę i
wierzga nóżkami i rączkami. Lubi zabawy z grzechotkami czasem udaje mu się je
dłużej utrzymać w drobnych paluszkach i potrząsnąć nimi.
Siatkarze
bełchatowskiego klubu dostali wolny weekend, więc dzisiejszego wieczoru
wychodzę z Bartkiem. Wszystko owiane jest tajemnicą, choć domyślam się, że do
restauracji. Popołudniu przychodzą moi rodzice, by zaopiekować się wnukiem
podczas naszej nieobecności. Najchętniej nie rozstawałabym się z maluszkiem.
Nie chcę jednak sprawiać przykrości Bartkowi, bo widzę, że się stara. Z resztą
bliskość z mężem dobrze mi zrobi. Nie mamy tyle czasu dla siebie, jak
dawniej. Pojawienie się Leonka przewróciło nasze życie do góry nogami. Maluch,
nie zawsze bywa spokojny; miewa chwile, w których nie idzie go uspokoić. Gdy Bartek wraca wieczorem z treningu, zazwyczaj przygotowuję mu kolację, która
czeka na niego na stole. Gdy on je, ja przygotowuję ubranka, pieluchę, szampon,
wanienkę do kąpieli synka. Do tego Leoś nie przesypia każdej chwili, jak zaraz
po urodzeniu. W nocy budzi się kilka razy i nie zawsze zasypia zaraz po
nakarmieniu. Nie zawsze możemy go uspokoić mlekiem czy smoczkiem. Musi swoje
odpłakać, poleżeć z otwartymi oczkami, pobawić się grzechotką, powierzgać
nóżkami i dopiero zmęczenie go usypia. Nieraz dochodzi do sprzeczek między mną,
a Bartkiem; gdy chce się zająć synem, a jest przed, czy zaraz po meczu. Wiem,
że jest zmęczony i potrzebuje snu na regenerację, choć za wszelką cenę chce mi
pomóc, ale przecież nie ma potrzeby byśmy we dwoje byli przy synku, gdy i tak
jedno z nas go bawi.
Widząc, że Bartek ma na sobie elegancie spodnie i niebieską koszulę z białym
kołnierzem decyduję się ubrać czarną, rozkloszowaną spódnicę i brzoskwiniową
bluzkę z długim rękawem. Przed dziewiętnastą wychodzimy z domu i kierujemy w
stronę kina. Nie pytam o nic męża, ale poznaję dokąd jedziemy. Po obejrzeniu
komedii wracamy do samochodu w dobrym humorze. Zapinam pas i rozmawiając o
przeróżnych sprawach dnia codziennego mijamy kolejne kilometry, które kierują
nas w stronę osiedla w którym znajduje się mieszkanie Bartka, a obecnie mieszka
tam Ala z Pawłem.
- Jedziemy
do Alicji? - marszczę brwi odwracając w stronę mojego kierowcy.
- Tak jakby.
- tajemniczo się uśmiecha skręcając na parking. Wychodzimy z samochodu i
jedziemy windą na górę. Po chwili Bartek z kieszeni płaszcza wyciąga klucze do
drzwi i je otwiera. Zaskoczona wodzę za nim wzrokiem. Wchodzimy do wnętrza,
ściągamy buty i płaszcze, które zawieszamy na wieszaku.
- Bartek, co
ty wymyśliłeś? Gdzie Ala z Pawłem? Tutaj
coś się piecze, bo czuć zapach z kuchni! - wbijam oskarżycielski wzrok w męża.
- Julisia,
spokojnie. - ucisza mnie pocałunkiem, łapie za rękę i wprowadza do salonu,
gdzie przygotowane są dwa talerze i dwa kieliszki z wodą z plastrem cytryny. -
Ala z Pawłem pojechała w góry na weekend, także mieszkanie jest nasze.
-
Przypominam, że nasz syn w domu.
- Wiem. -
uśmiecha się i cała złość mija. - Spędzimy miło wieczór i wracamy do Leośka.
- Czyli Ala
była z tobą w zmowie? My do kina, a ona przy garach? Wszystko przygotowała i
pojechała na narty, yhym. - siadam przy stole i czekam, aż Bartek przyniesie
pysznie pachnącą kolację.
- Możesz spokojnie
jeść mimo, że karmisz Leosia. - nakłada mi porcję duszonego kurczaka z
warzywami. Zjadamy w ciszy posiłek obdarzając się ukradkowymi spojrzeniami
niczym para zakochanych. Mąż zbiera brudne naczynia i wkłada do zmywarki
ustawiając jej pracę. Przeprasza mnie, ale musi na moment wrócić do samochodu
pod pretekstem zapomnienia komórki. Rozglądam się po mieszkaniu, które nie
uległo zbyt wielkiej zmianie po tym, jak pomieszkiwał w nim Bartek. Parę minut
później słyszę, że otwierają się drzwi wejściowe.
- Wszystkiego
najlepszego kochanie. - zaskoczona zapominam o języku w buzi. Urodziny miałam
dwa tygodnie temu. Owszem Bartka nie było, ponieważ był na wyjeździe, jednak w
ciągu siedmiu lat przez które jesteśmy zawsze kurierem w ten dzień przysyłał mi
bukiet, gdy sam nie mógł być przy mnie. Otwieram małe prostokątne pudełko w
którym znajduje się piękny zegarek.
- Miłość
wszystko zwycięża. - czytam sentencję, która jest po łacinie wygrawerowana na
tyle zegarka. Przenoszę wzrok z tarczy zegarka na oczy męża i nasycam miłością
z nich płynącą. - Dziękuję. - obdarzam go namiętnym pocałunkiem. - Teraz mi
głupio, bo wczoraj były walentynki, a ja nie mam nic dla ciebie…
- Ty
codziennie dajesz mi całą siebie, ty dałaś mi syna i za to kocham cię
najmocniej jak umiem. - czuję, że nabieram rumieńców. Zakłada mi kosmyk włosów
za ucho i przejeżdża opuszkami palców po policzku. Zbliżamy swoje głowy, by
zetknąć ustami. Żarliwe pocałunki przeistaczają się w coraz zuchwalszą walkę
języków na zwinność i przyjemność jaką sprawiają. Bartkowe ręce z pleców i
bioder przenoszą się na pośladki, a moje założone są na jego głowie i szyi
maksymalnie na ile to możliwe zbliżając głowę do mojej.
- Misiu… -
przerywam pocałunek ciężko oddychając. - Leoś na nas czeka.
- Juliś, on
jest pod doskonałą opieką i nie zamartwiaj ciągle przecież wrócimy, ale
odrobinę później chyba, że nie chcesz?
- Chcę.
- Ale co
chcesz?
- Kochać się
z tobą. - odwzajemnia uśmiech i ponownie wracamy do miłosnej gry rąk i języków.
- Bartuś, Bartuś poczekaj. - dłonią zatykam jego usta. - Zadzwonię do mamy,
spytam czy Leo nie płacze, proszę.
- Okej. -
podnosi kąciki ust do góry i siada na sofie.
Wyciągam komórkę
z torebki i wybieram numer do mamy.
- Cześć
mamuś! Jak tam sobie radzicie z naszym dzieckiem?
- Leoś jest
prze kochany. Dziadek pobawił się z nim się trochę, zrobił mu niespodziankę do
pieluchy, później zgłodniał i od pół godziny śpi.
- Czyli
grzeczny?
- Bardzo.
- To dobrze,
my wrócimy może za godzinę. - zerkam na Bartka, który się podśmiewa. - Albo za
dwie. Mamusia, w lodówce jest butelka z moim mlekiem, tylko do podgrzewacza
włożysz ewentualnie jest mleko w proszku w kuchni na stole.
- Dziecko wiem,
wszystko wiem. Nie musicie się spieszyć, dajemy z tatą radę. Bawcie się dobrze,
pa. - po rozłączeniu odkładam telefon na bok i siadam na bartkowych kolanach.
- Spokojna?
- Tak, teraz
mogę zająć się tobą.
- Albo ja
tobą. - odpinam bartkową koszulę, by chwilę później pozbyć się własnej, a
zwinny język męża łaskocze moją skórę, która jest spragniona jego dotyku po
długiej nieobecności.
Mijają
tygodnie, Skra plasuje się na miejscu lidera tworząc zgrany zespół. Jak co roku
pojawiają się propozycji kontraktów z innymi klubami lub przedłużenia umów z
dotychczasowymi pracodawcami. Moja umowa obowiązuje do końca sezonu 2021, więc
jestem spokojna, choć nie wiem co zdecyduje Bartek ze swoją karierą. Ubieram
synka, ponieważ wybieramy się z nim na basen, by wzmocnić jego stawy i mięśnie,
a poza tym dostarczyć mu nowych wrażeń podczas zabawy w wodzie. Dziecko do
nawet ósmego miesiąca życia zachowuje prawidłowe odruchy w wodzie, tak samo jak
w łonie matki, przecież tam też było otoczone wodą.
- Co
postanowiłeś w związku z przyszłością? W jakim klubie siebie widzisz? - wtulam
się męża po tym, jak uśpiłam synka.
- W Skrze
Bełchatów.
- Kończy ci
się kontrakt.
- To
przedłużę, bo prezes nieraz mnie pytał czy biorę taką możliwość pod uwagę.
- Ale ja nie
chcę, żebyś ze względu na moją umowę zostawał tutaj, jeśli czujesz, że spełnisz
się w innym klubie, w innej lidze, to masz to wybrać. Wiesz, że zawsze za tobą
pojadę gdziekolwiek byś grał.
- Wiem, ale
tutaj jest mój dom, tutaj czuję się najlepiej, tutaj mam wszystkich na
wyciągnięcie ręki. Nie chcę zostać ze względu na to, że umowa cię obowiązuje,
chcę tutaj zostać, bo jest mi najzwyczajniej w życiu dobrze. Spróbowałem swoich
sił w Rosji i we Włoszech z różnym skutkiem. Mam trzydzieści dwa lata i chcę
nacieszyć wami, bo uwielbiam, to co robię, ale to ty, Leon i bliscy jesteście
dla mnie najważniejsi, a nie pieniądze z kontraktu.
- Ty też
jesteś dla mnie najważniejszy, tak samo jak Leo. Kocham cię mój ty domatorze. -
cmokam go w policzek i po obejrzeniu programu z informacjami idziemy na górę,
jednak nie od razu spać, ponieważ obudził się nasz synek, który następne dwie
godziny dokazywał.
Koniec
sezonu był szczęśliwy dla bełchatowskich siatkarzy, którzy obronili tytułu
mistrza i ponownie na ich szyjach zawisły złote medale. Bartek zawiesił krążek
w pomieszczeniu w którym znajdują się wszystkie jego zdobycze; dyplomy z
juniorskich lat, statuetki, medale. Muszę przyznać, że pokój stał się małym
muzeum bartkowych nagród, których przez lata zdobył bez liku. Część statuetek mvp
z meczów ligowych rozdał na aukcje czy fanom.
W drugi
weekend maja Ala z Pawłem wzięli ślub. Zabawa była szampańska. Nie zabrakło
wielu siatkarzy, którzy tworzą wspaniały klimat, oczywiście byli też moi
rodzice, Patrycja z rodziną i Wiktor z Majką, którzy będą ślubować w lipcu.
Bartek dumnie zajmował się półrocznym Leosiem, choć malec zrobił furorę wśród
znajomych. Nie boi się ludzi i niejedna osoba mogłaby go zabrać ze sobą. Dom
weselny w którym bawili się goście posiadało na piętrze dwanaście pokoi, więc
wynajęliśmy jeden, by móc przebrać czy nakarmić synka, gdyż nie wyobrażam sobie
paradować na wpół rozebraną wśród gości.
Mój mąż
został kapitanem kadry narodowej przez co pękam z dumy. Jest w świetnej formie
i nie chwaląc go jest solidnym trzonkiem zespołu. Leosiek coraz więcej
gaworzy. Wprowadzam mu do jadłospisu stopniowo zupki i desery przy których
brudzi siebie i mnie. Częstym gościem w naszym domu jest Ala, która jest w
ciąży i przebywa na zwolnieniu lekarskim, ponieważ praca w salonie kosmetycznym
wiąże się z czynieniem z wieloma chemikaliami, które po pierwsze nie są w jej
stanie zdrowe, a poza tym biedulka cierpi na okropne mdłości i wymioty. Na
szczęście ja podczas ciąży z Leosiem nie miałam takich objawów. Rozgrywki ligi
światowej nabierają rumieńców. W „polskiej” grupie walczymy o wejście do ścisłego finału z Australijczykami.
Oglądam spotkanie w towarzystwie synka, który siedzi oparty o sofę, a wokół ma
zabawki i klocki. Po kwadransie nudzi mu się ta pozycja, więc biorę go na ręce.
Po chwili rączkami dostaje się do mojej bluzki czyli zachciało mu się jeść. Rozpinam
guziki, kładę go w pozycji leżącej i dostawiam do piersi. Minął cały set, a Leo
dalej nie najadł. Zaczynają wychodzić mu ząbki i zaczyna mnie gryźć,
jednak nie na tyle mocno, by bolało.
- Leoś
wystarczy? Bo widzę, że się bawisz, a nie jesz. Mama położy ciebie tutaj, a
sama ubierze i będziemy szukać tatusia w telewizji, dobrze? - nie wiem czy mnie
w pełni rozumie, ale zazwyczaj dzielnie trzyma główkę odwróconą w moją stronę i
słucha, a później uśmiecha. Biorę go na ręce i sadzam sobie na kolanach do
rączek dając mu gryzak. Po chwili wspólnego oglądania zaczyna marudzić, wtedy
zaczynam coś do niego mówić, pokazywać kolejne zabawki, które są w mim zasięgu
i maluch uspokaja, by po chwili znowu wywinąć usta w podkówkę. - Leo, zobacz,
kto tam jest, to tata. - kieruję główkę synka w stronę ekranu, gdy realizator
pokazuje Bartka przygotowującego się do zagrywki. Nagle mój maluch wybucha bez
powodu płaczem. Uspokajam go, a gdy ponownie pojawia się jego tata w ekranie
telewizora sytuacja się powtarza.
- Tati, tati.
- słowo „tati” od tygodnia figuruje w
słowniku Leonka, czasem woła też „mami” niezależnie czy coś chce czy bawi i
uzupełnia swój język o kolejne literki czy krótkie słówka.
- Syneczku
nie płacz, tatuś niedługo wróci do domu. - całuje chłopca w główkę i niezauważalnie
odwracam tyłem do telewizora, by nie widział Bartka, ponieważ za każdym razem,
gdy kamera Polsatu pokazuje siatkarza, mały poznaje tatę i zaczyna popłakiwać.
Po światówce
wybieramy się z Alą i Pawłem na wakacje w to samo miejsce, co w poprzednim
roku, jednak tym razem dodatkowo towarzyszy nam Leosiek. Ala już dobrze się czuje
i nie ma przeciwwskazań przed podróżą
samolotem. Bardziej obawiam się, jak lot zniesie nasz syn, ale zaopatrzyliśmy się
w kilka zabawek w bagażu podręcznym. Paweł do swojego plecaka włożył mokre chusteczki,
gdyby Leo sprawił nam niespodziankę.
Pięciodniowy
urlop od siatkówki, od spraw codziennych, od zwykłej rzeczywistości był
zbawienny dla nas. Leoś bawił się wyśmienicie w piasku, wodzie czy z wujkiem
Pawłem i ciocią Alą, która jest jego ulubioną. Wieczorem, gdy chciałam wyjść z
Bartkiem na kolację, to przyjaciele opiekowali naszym dzieckiem. Po powrocie do
Polski siatkarze mieli jeszcze trzy dni wolne, więc pojechaliśmy na weekend do
Wrocławia. W poniedziałek do czternastej chłopaki mają się stawić w Spale, by
rozpocząć przygotowania do igrzysk olimpijskich, które odbędą się w stolicy
Japonii - Tokio.
Dwa tygodnie
przed rozpoczęciem igrzysk rozgrywany jest memoriał Wagnera w krakowskiej hali.
Jadę sama z synkiem na ten mecz, ponieważ nie mam chętnych na spędzenie całego
weekendu w Krakowie. Nasz synek pierwszy raz będzie na żywo na meczu, na tak
wielkiej hali. Zaopatrzona w najpotrzebniejsze rzeczy wychodzę z pokoju
hotelowego i z synkiem na rękach idę na halę.
Siedzimy jak
najbliżej to możliwe boiska, Leoś przechodzi z rąk do rąk, ponieważ siedzę obok
żony Zbyszka i Piotrka. Najpierw się
wstydził, a po kilku minutach żywo dokazuje bawiąc między innymi zwykłą, czerwona kartką, która
była na krzesełku. Wygrywamy dwa sety z Francuzami, w trzecim prowadzimy trzema
punktami na drugiej przerwie technicznej. Po minutowej przerwie siatkarze obu
drużyn wchodzą na boisko, a do serwisu przygotowuje się Mateusz Mika. Polacy
bronią skutecznie atak, Fabian rozgrywa do Bartka, a ten skutecznie atakuje
obijając palce przeciwników. Jednak zamiast cieszyć się z punktu upada na
boisko ogromnie krzycząc z bólu, tak że aż do naszego sektora słychać mimo
gwaru na hali. Z pomocą fizjoterapeuty próbuje wstać, jednak gdy staje na lewej
nodze znowu się przewraca. Zaczynam coraz bardziej się denerwować co mu się
stało, mając w głowie czarny scenariusz, lecz staram go wyprzeć z umysłu. Koledzy
chwytają go za nogi, a on podpiera o Michała i Kamila i siada na krzesełku z
grymasem bólu. Mecz dalej się toczy, jednak moja głowa skierowana jest na męża
i sztab, który wokół niego biega. Upadek Bartka wyglądał jak na mocny skurcz,
ale to z pewnością nie był tylko skurcz. Coś jest nie tak chyba z łydką, gdyż
przyłożyli mu do niej lód. Chcę na moment zostawić syna pod opieką Sylwii i iść
spytać co się stało, jednak ochroniarz mnie nie przepuszcza, bo nie mam przy
sobie identyfikatora, a na słowo mi nie uwierzy, że jestem żoną Bartka Kurka. Lekarz
w asyście fizjoterapeutów, którzy prowadzą Bartka wychodzi z hali. Leon nagle
też zaczął strasznie marudzić i popłakiwać przy tym. Spotkanie kończy się
wygraną do zera, jednak wcale mnie nie to nie cieszy, ponieważ jestem szalenie
ciekawa co dolega mojemu mężowi. Z pokoju hotelowego dodzwaniam się do Bartka i
dowiaduję, że jest po badaniach i czeka na diagnozę. Pakuję walizkę, ubieram
Leosia i wracam do Bełchatowa. Bartek już więcej w memoriale na pewno nie
zagra, oby był w stanie jechać na igrzyska.
W drodze
powrotnej synek zasypia, lecz gdy dojeżdżam do domu i chcę go wyciągnąć z
fotelika budzi się i płacze. Nie mogę go uspokoić już od półgodziny, a mój
telefon aż się pali od kolejnych połączeń członków rodziny z zapytaniem co się
stało Bartkowi. Sama nie wiem co się stało. Przed pierwszą udaje mi się uśpić
synka, biorę szybki prysznic i siadam na łóżku czekając na telefon. Leo po
maksymalnie godzinie snu znowu się budzi tym razem do jedzenia. Po nakarmieniu
kładę go obok siebie na łóżu, ponieważ jest niespokojny i co chwilę budzi. W końcu
dzwoni Bartek. Z mocno bijącym sercem odbieram telefon.
- I co?
- Nie jest
dobrze. - łzy napływają do moich oczu. - Zerwałem mięsień brzuchaty łydki. Początkowo
myślano, że tylko naderwałem czy naciągnąłem, ale diagnoza jest katastrofalna. Już
jest po igrzyskach dla mnie. Wyjazd za półtora tygodnia, a leczenie i
rehabilitacja potrwa co najmniej pięć - sześć
tygodni. Boże, Julita jestem tak strasznie zły! - jest załamany, co czuć w jego
głosie. Tak ważna impreza sportowa, był w wyśmienitej formie i jeden moment, jeden
wyskok przekreślił wszystko. Pojawia się jednak
o kulach w Kraków Arenie na sobotnim i niedzielnym meczu, by śledzić
poczynania kolegów z trybun. W poniedziałek przed południem wraca do domu. Dla
niego skończył się już sezon. Teraz będzie tylko mentalnie z chłopakami. Pierwsze
dni jest ciężko z nim wytrzymać. Jest nerwowy, wszystko go uraża, czasem nawet
zbyt bardzo hałasujący Leon. Nie odzywam się nic, bo wiem, jak ważny był dla
niego wyjazd na igrzyska, wiem jak solidnie się przygotowywał do tego występu. Życie
weryfikuje wszelkie plany. Po tygodniu oswoił się z tym co się stało, przyjął
do wiadomości. Coraz więcej żartuje i uśmiecha, nie tylko podczas zabaw z synem.
- Misiu,
oglądamy otwarcie igrzysk?
- Chcesz to
oglądaj, ja nie dam rady. - jego oczy zaczynają nabierać szklącej cieszy. Podchodzę
do moich chłopaków, którzy siedzą na sofie i bawią. Siadam obok, a Leoś podaje
mi styropianowego puzzla słodko uśmiechając. Przytulam męża nie spuszczając wzroku
z roześmianego synka.
- Kocham cię,
tak bardzo, jak teraz mocno ściskam i przejdziemy tę kontuzję razem. Będziesz mocniejszy,
a następne igrzyska będą twoje, słyszysz?
- Juliś, za
cztery lata będę miał trzydzieści sześć lat, nie wiem czy jakiś klub będzie
mnie chciał, a ty mówisz, że zagram na igrzyskach.
- Nie
przesadzaj, że twój wiek jest już starością siatkarza. Jesteś moim młodym
mężem, który o ile pozwoli mu zdrowie będzie podbijał długie lata siatkarskie
parkiety. - cmokam go w policzek.
- Nie
pomyliłaś mnie z jakimś młokosem? - uśmiech wdziera się na jego usta.
- Nie,
jesteś moim jedynym i niepowtarzalnym mężem, który musi być w formie, żeby
nasze dzieci wprowadzić w świat siatkówki.
- Dzieci? Mam
rozumieć, że po wyleczeniu kontuzji mogę liczyć na powiększenie rodziny? -
składa coraz śmielsze pocałunki na moich ustach.
- Ależ
oczywiście, że tak, tylko nie licz, że od razu po wyleczeniu kontuzji, bo póki
co mamy dziewięciomiesięcznego synka. - poddaję się jego malinowym ustom.
- Mami! -
odrywamy się od siebie i przekręcamy głowy w stronę syna.
- Chyba jest
zazdrosny. - wybuchamy śmiechem. Biorę go na ręce i kładę sobie na kolanach zwracając
go w stronę Bartka.
- Leoś ciebie
mamusia też bardzo kocha. - całuję syna w pulchną rączkę, a Leo pięknie
uśmiecha, jak gdyby rozumiał co do niego mówię.
- Tata też
kocha Leosia i Julisię. - Bartek obejmuje mnie ramieniem przekładając kule na
drugą stronę. - Są i jakieś plusy tej kontuzji, w końcu mam czas pobyć z wami.
Zobaczyć jak nasz syn zmienia się z dnia na dzień, być obok ciebie cały dzień,
a nie tylko między jednym, a drugim treningiem, meczem, wyjazdem. Cóż poradzić
takie życie.
Rehabilitacja
Bartka przebiega wzorowo. Na rozpoczęcie plusligi powinien być w pełni sprawny
i gotowy do dyspozycji trenera. Ja wracam do pracy od dwudziestego września. W czasie,
gdy będziemy w pracy Leosiem opiekować się będzie moja kuzynka Bożena, do
której mam zaufanie, która ma doświadczenie przy opiece dzieci, a Leosiek ją
lubi. Bożena studiuje pedagogikę opiekuńczo - wychowawczą i naprawdę ma
podejście do dziecka. Nasz synek coraz więcej mówi, nie są to oczywiście pełne
wyrazy, ale naśladuje różne dźwięki. Obecnie raczkuje i nawet na moment nie
można go spuścić z oka, gdyż znika z pomieszczenia i wkłada do buzi wszystko co
znajdzie się na jego drodze. Najgorzej, gdy jesteśmy na górze, wtedy
szczególnie trzeba uważać, żeby nie wyszedł z pokoju i nie spadł ze schodów.
Spotkanie inauguracyjne
zostaje w błyskawicznym tempie zakończone przez bełchatowski zespół, który
zatrzymał u siebie trzy punkty. O ile to możliwe będę starała się jak najmniej
brać udział w meczach wyjazdowych, by nie zostawiać syna samego pod opieką
mamy. Zostało to uzgodnione z Tomkiem i prezesem.
Bartek od
trzeciej kolejki wrócił do podstawowego składu, forma także wraca. Leonek
zaczyna stawiać pierwsze kroczki. Zrobi dwa kroczki i upada, ale dzielnie dalej
próbuje. Za tydzień będziemy obchodzić jego pierwsze urodziny. Skra mecz
rozgrywa w sobotę popołudniu i jeśli wygra, to niedzielę chłopaki będą mieć
wolną. Bartek ma dodatkową motywację, by wygrać, ponieważ wtedy będzie mógł
spędzić cały dzień z synem.
Wywalczyłam
z mamą, że wigilię w tym roku chcę spędzić w swoim domu. Śmiesznie brzmi, ale
taka prawda, ponieważ ona co roku widzi swoje dzieci z rodzinami przy niej. Wiem,
że jest moją matką, mam do niej ogromny szacunek, ale ja też mam rodzinę. Chłopaki
dostali cztery dni wolnego; wigilię, dwa dni świąt i dzień po świętach. Wigilię
spędzamy razem, pierwszy dzień jedziemy do moich rodziców, a drugiego dnia z
rana do Wrocławia. Były plany, żeby teściowie przyjechali do nas, jednak
dziadek nie czuje się najlepiej, by wybierać w kilkugodzinną trasę. Bartek
zajmuje się Leosiem, a ja przygotowuję ostatnie potrawy na stół. Dla Leosia jest
mnóstwo atrakcji, ponieważ są to jego pierwsze świadome święta. Podoba mu się
choinka i migające na niej światełka. Chce ściągać bombki, więc z dolnych
partii musieliśmy przełożyć na górne gałązki. Bartek przebiera się w eleganckie
spodnie, białą koszulę i czarny, wąski krawat. Ja ubieram w chabrową sukienkę z
krótkim rękawem. Włosy zostawiam rozpuszczone i robię delikatny makijaż. Biorę synka
na ręce i wynoszę na górę, by przebrać. Zmieniam mu pieluchę i ubieram w
koszulę i ciemne spodenki. Na stopki zakładam skarpety i buciki. Znoszę
Leonka
na dół i stawiam na podłodze. Widząc Bartka, że kładzie kolorowe pudełka i
torebki pod choinkę biegnie do niego wołając czysto:
- Tata!
- Tu jesteś!
- Bartek bierze go na ręce i podrzuca do góry, a chłopiec radośnie piszczy. - Mamusia pięknie ciebie ubrała. - stawia go z powrotem na podłodze. Biorę zapałki
z kuchni i zapalam świecę na środku stołu w salonie. Chwilę później Bartek
podaje mi opłatek do dłoni, a ja czuje, że zaraz wybuchnę płaczem.
- Julisia,
czego ja mogę ci życzyć? Żebyś była zdrowa. Żebyś była szczęśliwa. Żebyś miała
choć małą pociechę ze mnie i Leosia. Żebyś była cierpliwa i znosiła nasze
humory. Żebyś pozostała taka kochana na zawsze, bo taką cię pokochałem. Żebyś kochała
mnie równie mocno, jak ja ciebie, bo z tobą mogę znieść wszystko. - patrzę
nadal w jego błękitne oczy, jak zahipnotyzowana. Przez głowę przelatują mi wszystkie
lata naszej znajomości. Najpierw beztroskiej, później ciężkiej z licznymi
niepowodzeniami starań o dziecko, które Bóg zechciał nam później dać. Ile ja dzięki
temu facetowi zdołałam przejść. Ile on sprawił mi radości swoim zaistnieniem w
moim życiu. Chwytam go za prawą dłoń i przyglądam świecącej obrączce. Równocześnie
odwracamy głowy w stronę choinki, gdy wesoły zachwyt wydobył z siebie Leonek
zdołając rozpakować kolorowy papier z prezentu jaki na niego czekał. Wzruszam się
na ten widok. Na myśl, jaka krąży po mojej głowie. Mam rodzinę o której zawsze
marzyłam. Mam najcudowniejszego męża i równie wspaniałego syna. Słyszałam już
niejednokrotnie z ust mojego synka słowo „mama” czy „tata” skierowane do Bartka
i pękam za każdym razem z dumy.
- Kochaj
mnie choć przez połowę, tak jak ja ciebie. - nie hamuję potoku łez. Bartek próbuje
mnie uspokoić, jednak emocje górują. Wtulam się w niego opierając głowę o
ramię. Obejmuje mnie szczelnie opierając swoją głowę o moją, a Leoś podchodzi
do nas i łapie mnie za nogę. Biorę go na ręce i jak zwykle całuję w policzek.
Jestem szczęśliwa mając ich obok.
Witam.
Przepraszam Was bardzo, że tak długo,
że tak szczegółowo. Może się komuś nie spodoba, ale musiałam tak napisać, by
być zadowoloną. Przepraszam za błędy, które bez wątpienia są.
Jeszcze - do zobaczenia.