piątek, 14 marca 2014

54.



Koniec sezonu nie nastąpił z ostatnim meczem dającym bełchatowianom mistrzostwo. Nocna podróż z Jastrzębia upłynęła bardzo miło w radosnym autobusie. Nie znałam prezesa od tak rozrywkowej strony, duża ilość szampana wszystkim chłopakom się udzieliła. Do Bełchatowa dotarliśmy około pierwszej w nocy, lecz to, co zastaliśmy na parkingu przeszło moje oczekiwania. Spora grupa kibiców przywitała chłopaków śpiewając mistrzowskie hasła. Bartek z chłopakami chwilę postał wśród fanów, a ja w tym czasie wzięłam nasze walizki z autokaru i włożyłam do samochodu, który zostawiłam na parkingu. Po drugiej dotarliśmy do domu, wzięłam szybki prysznic po mnie Bartek i nie czekając aż wróci z łazienki zasnęłam po długim, lecz pełnym radości dniu.
Na wtorkowe popołudnie zaplanowała została feta na rynku miasta. Jako członek sztabu musiałam w niej uczestniczyć chociaż nie lubiłam takich imprez publicznych, nie lubiłam pokazywać się publicznie z Bartkiem na oficjalnych spotkaniach.
- Nie wiesz co się stało z moją koszulką klubową? Rano miałam ja zawieszoną na krześle.
- Dałem ją do prania. - mówi jak gdyby nic zakładając buty.
- Co? Ona była czyta.
- To załóż inną co za problem.
- Nie mam, bo dwie są w koszu na pranie, jedną mam brudną  z wyjazdu, a ostatnią mi wyprałeś.
- No to załóż moją.
- Bartek i będę wyglądała jak w koszuli nocnej? Gotowy jesteś? Jedziemy do klubu tam mam ostatnią w miarę używalną.
- Spoko, możemy już iść. - opuszczamy po chwili dom i szybko kierujemy się w stronę Energii.
Tłum kibiców świętuje mistrzostwo, rozgadany wodzirej zabawia towarzystwo śmiesznymi anegdotkami dotyczącymi życia zawodowego z nutką prywatności siatkarzy, które wcześniej musiał zaskarbić od Tomka. Podczas przemówienia prezesa i kapitana drużyny stoję między Bartkiem a Karolem, którzy ciągle gadają.
- Ej, a słyszeliście tan kawał, Zati mi dzisiaj zapodał.
- Nie wiem co masz na myśli mówiąc ‘ten’, więc mów.
- Jaś i Małgosia…
- Zawsze muszą oni być bohaterami?
- Cóż ci poradzę? W przedszkolu Jasia i Małgosi jest organizowany bal przebierańców. Wszystkie dzieci są w jakiś strojach, tylko Małgosia jest naga, pomalowana cała na biało. Nauczycielka ją pyta: „Małgosiu, a ty za kogo się przebrałaś?” na co dziewczynka podnosi nogę do góry i odpowiada: „ Nie widzi pani? Za zęba z dziurą.”. - Karol wybucha śmiechem, ja również, a Bartek nawet nie drgnie tylko patrzy na nas zakłopotany.
- Nie wiem z czego się śmiejecie. - w końcu przestajemy się śmiać, ponieważ w końcu zostaniemy zauważeni , gdy milkniemy wsłuchując się w słowa Mariusza, który mówi coś do mikrofonu, Bartek wybucha niepohamowanym śmiechem, gdyż w końcu zrozumiał puentę dowcipu. Wszystkie oczy zwrócone są na nas, jednak mężczyzna prowadzący fetę wymyśla jakiś scenariusz rozweselając cały tłum popisowym śmiechem Kurka.
Późnym wieczorem wracamy do domu, a na drugi dzień umówieni jesteśmy na obiad z prezydentem Bełchatowa. Popołudniu zaś spotykamy się na kolacji z klubem kibica. W czwartek chłopaków czeka sesja mistrzowska, spotkanie ze sponsorami i popołudniu spotkanie zawodników, sztabu, wszystkich pracowników zajmujących się promocją, księgowością i prezesa przed wakacjami podsumowujące udany sezon. Jak co roku, tak i w tym nastąpić ma zmiana kilku siatkarzy.  Wychodzę z łazienki i idę do kuchni zrobić sobie filiżankę kawy na którą naszła mnie wielka chęć. Suszę włosy i gdy mam zamiar iść do garderoby szukać odpowiedniej sukienki na spotkanie z prezydentem ktoś, a raczej na pewno do drzwi dzwoni Bartek.
- A ty zawsze w takim stroju otwierasz ludziom drzwi? - przypiera mnie do ściany mocno całując.
- Jeśli tak mają mnie witać, to nie widzę problemu.
- Julita…
- Dobra, dobra przestań już, bo ci się koszula pomnie elegancie ty mój. - wymykam się pod jego rękami opartymi o ścianę i idę do garderoby. Idzie za mną i podaje sukienki, które z pewnością nie nadają się na takie okazje. W końcu rezygnuję z sukienki na rzecz beżowej spódnicy z wysokim stanem, białej koszuli i jasnego żakietu. Staję przed wielkim lustrem, ściągam szlafrok, ręce kładę na boki i odwracam z boku na bok.
- A ty co się przeglądasz?
- Bartek no spójrz, patrz jakie mam masywne uda, brzuch wystaje i biodra też za szerokie. - marudzę oglądając się w lustrze.
- Co ty za głupoty wygadujesz? Jesteś piękna. - staje za mną i obejmuje mnie od tyłu, teraz oboje widzimy siebie w lustrze.
- Nawet piersi niesymetryczne. - poprawiam miseczki.
- Julita, piersi to ty masz idealne, cała jesteś dla mnie idealna. - odwraca mnie do siebie i każe patrzeć w oczy. - Jesteś dla mnie najpiękniejsza, o czym dobrze wiesz i kocham cię najbardziej na świecie.
- I kochasz nawet moją większą lewą pierś niż prawą? - śmieje się.
- Tak kocham, chociaż one obie są piękne i chętnie bym ci to wytłumaczył, ale nie mamy teraz czasu, bo głupio spóźnić się na obiad do prezydenta.
- O Boże, ile czasu mamy? - panikując ubieram rajstopy.
- Do wyjścia z domu jakieś czterdzieści minut. - w przyspieszonym tempie ubieram przygotowane ciuchy. Włosy zostawiam rozpuszczone, z pomocą Bartka zakładam delikatną biżuterię i robię równie delikatny makijaż.
Po wielu spotkaniach z okazji zdobycia mistrzostwa i zakończenia sezonu klubowego Bartek ma tydzień wolnego dokładnie od pierwszego maja do ósmego, choć w ten dzień rano musi stawić się w Spale.  W tym krótkim czasie postanowiliśmy nigdzie nie wyjeżdżać na wakacje, a pozostawić  czas na leniuchowania na sierpień. W piątek jedziemy do rodziców Bartka na weekend. Nie jestem zadowolona z racji spędzenia paru dni z Jadwigą, ale nie chcę robić przykrości Bartkowi. Wyjeżdżamy z Bełchatowa w piątek rano i przed południem docieramy na miejsce. Ojca Bartka nie ma w domu wita nas tylko Kuba, który ma wolne, gdyż jest długi weekend, dodatkowo wita nas jamnik biegający wkoło naszych nóg.
- Kuba, a gdzie mama?
- W pracy. - cieszę się, że choć parę godzin jej nie będzie. Bartek wnosi nasze walizki do jego pokoju, a ja idę  z Kubą do kuchni zrobić nam coś do picia.
- Młody, masz coś do jedzenia?
- Kanapki sobie zrób, obiadu nie ma.
- Jestem gościem, to ty mi zrób.
- Nie będę ci robił, jesteś u siebie.
- Nie jestem.
- Spokój chłopaki, zaraz wam zrobię coś do jedzenia. Kuba lubisz pomidorówkę?
- Lubię.
- No to zupa będzie nad drugim pomyślimy. - z pomocą braci Kurek robię naleśniki z marmoladą jabłkową i serem. Zjadamy obiad i sprzątamy po sobie. Miło spędzamy czas aż do chwili, gdy pojawia się Jadwiga w drzwiach.
- Ooo mój Bartuś! - rzuca reklamówki na posadzkę i leci do synalka. Karcę się w myślach, która z nas dwóch jest wyżej w hierarchii kobiet dla siatkarza.
- Mamo, no przestań przecież widzieliśmy się dwa tygodnie temu w święta.
- Podgrzać pani obiad?
- Obiad?!
- Tak, zrobiłam z pomocą chłopaków.
- A to jeśli moi chłopcy robili, to proszę. - uśmiecha się, a ja nie wierzę, że to ta sama kobieta, które chce się mnie pozbyć, bo zatrzymałam przy sobie jej syna. Nakładam jej na talerz zupę, Kuba podaje łyżkę, a Bartek bawi w salonie z psem. Jadwiga uśmiecha sztucznie i siada przy stole. Bierze łyżkę do reki i teraz czekam za co mnie skrytykuje.
- Zasmażałaś tę zupę?
- Tak. Zawsze taką robię Bartkowi smakuje, Kuba nie narzekał.
- Ale ja miałam operację na usunięcie woreczka żółciowego i nie zasmażam zup tylko jemy czyste. - mówi przez zęby mierząc mnie wzrokiem. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że na pewno nie przypadnę jej do gustu, a przymilanie obiadem nie było dobrym pomysłem. Bartek słysząc co jego matka wygaduje pojawia się obok nas.
- Mamo chyba nic ci się nie stanie jak zjesz kilka łyżek i tak zażywasz tabletki. - widzę, że jest zły na matkę. Uspokajam go ciepłym spojrzeniem.
- Może zje pani chociaż naleśniki?
- Dobrze. - Bartek podaje talerz z dwoma naleśnikami złożonymi w chustkę.
- Opiekane? Dziękuję, nie zjem. - odchodzi od stołu. Teraz robi mi się przykro, ale nic nie mogę poradzić na to. Kuba nie wiedząc jak ma się zachować wychodzi z kuchni do swojego pokoju.
- Może byś tak chociaż jednego zjadła, by nie robić Julicie przykrości. - strofuje mój chłopak matkę. Próbuję go zatrzymać przed lawiną niepotrzebnych słów, które kieruje pod kierunkiem matki, jednak nie zdążam.
- Rozumiesz, że nie jem takich potraw, a ty jako profesjonalny sportowiec też powinieneś uważać co jesz.
- Jasne, może zdziczeje jak ty? Nie martw się jem takie potrawy i nic mi się nie dzieje jak widzisz nadal gram, więc nie przyczepiaj się do kuchni Julity.
- Bartek, uspokój się. - chwytam go za rękę.
- Sądziłam, że ważne dla ciebie jest moje zdrowie. - Jadwiga wychodzi oburzona zachowaniem syna, albo moim, bo na swoje dziecko słowa nie powie, a nawet jeśli, to pewnie ja go przerobiłam. Zostawiam go samego i wychodzę przed dom na huśtawkę.
- Mówiłam, że lepiej będzie jak nie przyjadę. - odzywam się, gdy siada obok mnie.
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Moja matka nie będzie tak ciebie traktowała.
- Spoko, przywykłam. - uśmiecham się rozładowując napiętą atmosferę. Opieram głowę o jego ramię i milczymy. Zastanawiam się skąd w tej kobiecie tyle nienawiści do mnie? Przez myśl mi przelatują teściowe moich koleżanek, Patrycji, mama Mai i każda z nich lubi synową czy zięcia, widzę jak moja mam reaguje na Kacpra, traktuje wręcz jak syna, a Jadwiga, to że mnie nie lubi jest bardzo łagodnie powiedziane. Moje przemyślenia przerywa ojciec Bartka, który wrócił  z pracy. Podchodzi do nas podaje rękę Bartkowi, a mnie mocno przytula. Lubię go, tak bardzo, jak i Kubę.
- Co wy macie takie posępne miny? Stało się coś?
- Nie. - kłamię.
- Jadwiga? - bada nasz wzrok. - Przepraszam za nią cokolwiek znowu zrobiła. Wchodźcie do domu. - zaprasza nas ręką do środka i razem z nim wchodzimy.
- Tato zjesz zupę pomidorową i naleśniki?
- A co ty Bartek obiad gotowałeś? - z łazienki wychodzi pan Adam.
- Prawie. Z Kubą i Jutą, tylko zupa zabielana, a naleśniki opiekane.
- No to co? Wiesz, że takie lubię najbardziej. - Bartek wie, że jego matka jest w salonie dlatego dość dobitnie tłumaczy ojcu co może zjeść. Sobota i niedziela są dość znośne, z Jadwigą to chyba na zawsze pozostaniemy na dystans. Namówieni przez Kubę żebyśmy zostali do poniedziałku tak też robimy i po wczesnym śniadaniu wracamy do domu. za dwa i pół dnia Bartek jedzie do Spały i długo nie będziemy mogli nacieszyć się sobą na dłużej niż kilka godzin. W tym wolnym czasie musimy odwiedzić na pewno Emilkę, której obiecaliśmy dzień dziecka miesiąc wcześniej.  
Walizka spakowana czeka na jutrzejszą podróż do spalskiego ośrodka. Zostaję na noc w bartkowym mieszkaniu, gdyż rano odwożę go wraz z Andrzejem, Karolem i Pawłem na zgrupowanie.
- Nie wiesz kiedy Andrea wam wolne? - pytam, gdy leżymy już na łóżku.
- Nie mam pojęcia Juliś. Zawsze możesz przyjechać do mnie, w tamtym roku też bywałaś.
- Wiem, ale to nie to samo, gdybyś w domu był.
- Takie życie.
- Wiem. Wiem, że jesteś profesjonalnym sportowcem, reprezentantem kraju i już nie marudzę. Kocham cię. - głaszczę jego policzek, przysuwam bliżej i całuję w usta.
- Ja ciebie też.

Okazało się, że chłopaki po piątkowych badaniach w Warszawie mają wolny weekend, jednak w niedzielę najpóźniej  o dwudziestej pierwszej muszą zjawić się w Spale. Służę za szofera czołowych siatkarzy z Bełchatowa i biorę ich ze sobą do Spały. Niektórzy dziennikarze sieją plotki o dużej liczbie graczy z łódzkiego klubu w reprezentacji. W ośrodku mijam się z Olkiem z którym w zeszłym roku miałam nieprzyjemny incydent, jednak po kłótni doszliśmy do porozumienia i dzisiaj mamy koleżeńskie stosunki. Zatrzymuje mnie również na chwilę Andrea, z którego ust uśmiech nigdy nie schodzi. Rozmawiamy chwilę ze sobą, a ciepło które od niego bije odtwarza we mnie wspomnienia z czasu, gdy byłam z nimi w tym ośrodku jak i przez całą ligę światową. Anastasi żartuje, że chętnie zatrudniłby mnie w swoim sztabie, ale wtedy musiałby wyrzucić Olka. Żegnam się z nim i jeszcze raz z Bartkiem, który ile może opóźnia mój wyjazd.
Kolejne dni ciężkiej, żmudnej pracy na treningach zaowocowały pomyślny wynik baraży do przyszłorocznych mistrzostw Europy, a wygrane i dobra gra są świetnym prognostykiem przed zbliżającą się wielkimi krokami ligą światową. Siatkarze dostają wolną sobotę i tym razem całą niedzielę, gdyż za tydzień oni inaugurują rozgrywki ligowe meczem z Brazylijczykami na ich terenie. Wczesnym rankiem wylatują do Canarinhos, gdzie czeka ich zmiana strefy czasowej. Z czterema cennymi punktami lecą prosto do Włoch, gdzie stoczą walkę o kolejne punkty. Po dwóch tygodniach na wyjazdach kolejne spotkanie odbędzie się przy polskiej publiczności. Chłopaki prosto z lotniska mogą jechać do domów na prawie półtorej dnia. Andrea ma to do siebie, że dla niego bardzo ważna jest więź siatkarza z rodziną, odpoczynek choć na kilka godzin od siatkówki, od ciągłego towarzystwa kilku facetów. Jadę z Alą po Bartka i Pawła na bydgoskie lotnisko, czekamy aż wyląduje samolot, gdyż dojechałyśmy sporo przed czasem. Wreszcie z walizką w ręce, a drugą przepasaną idzie mój siatkarz w moją stronę. Wtulam się w niego przymykając na moment oczy.
- Tęskniłam, co dzień bardziej. - szepczę, żeby mnie nikt nie usłyszał, choć stoimy w kącie, gdzie nikogo nie ma. Zajmuję się pracą, raz w tygodniu dalej chodzę na wolontariat, na studiach zaczął się gorący okres, mam więcej czasu dla bliskich i znajomych, ale wśród tych wszystkich osób brakuje najważniejszej z którą codziennie rozmawiam, lecz brakuje obecności.
- Ja też. - głaszcze  mnie po plecach. Podchodzi do nas Ala z Pawłem, którego całuję w policzek na powitanie i idziemy na parking. Bartek prosi, że chce kierować, bo zapomni jak się jeździ.
- Bartuś, nikogo nie odwiedzamy w tym czasie, gdy jesteś w domu? - pytam z nadzieją, że przytaknie.
- Nie. - uśmiecha się przytulając mnie do siebie. - Jeszcze ci się znudzę. - śmieje się. Kiwam przecząco po chwili wymieniając z nim się czułościami.
                                                                                                                                  

Witam.
Właśnie wróciłam z pracy, także dodaję od razu, bo później może mnie nie być.
Przepraszam za błędy, jeśli je wyłapię poprawię, jeśli Wy dajcie znać. Nie mam czasu sprawdzać teraz, a rozdział wręcz ‘ciepły’. W opowiadaniu jest nadal Andrea trenerem, bo nie umiem jeszcze przestawić się na innego, z resztą tutaj zupełna fikcja.
Zapraszam na Michała - drugi rozdział, a wszelkie pytania możecie zadawać na asku.
Pozdrawiam.

6 komentarzy:

  1. o co chodzi matce Bartka? Wyjątkowo wredna baba. Oby jednak w końcu przekonała się do Julity. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja to się do Jadwigi nie przekonam, chociaż już miałam na początku, jak się pojawiła, myśli, że może się kobicina zmieni i jakoś zacznie z lekka lubić Julitę, a tu proszę klops ze śliwką robaczywką :P
    Ale za to uwielbiam tatę Bartka i Kubusia :D Fajne chłopaki :D
    Julita i Bartek znów w rozjazdach. Łatwo nie będzie, ale dadzą radę i już za parę tygodni znów będą razem codziennie ;-)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział czytałam wyjątkowo na raty ;) Jadwiga w centrum zdarzeń jak zwykle widzę :) pomimo tego rozdział bardzo fajny, sympatycznie się czytało :)
    do następnego, pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawi mnie co mus się stać aby matka Bartka zmieniła nastawie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jadwiga to okropne babsko. Podniosła mi nie mało ciśnienie. Bidula ma problemy z zaakceptowaniem Julity jako przyszłej synowej, bo zabrała jej synka. Nie rozumiem takich kobiet, które mają problemy z zaakceptowaniem swoich przyszłych synowych zwłaszcza jak praktycznie świecą ideałem. Powinna być wdzięczna, że Julita ugotowała obiad, a jak nawet nie mogła jeść to nie musiała robić z tego Jadźka show ^^
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta jego matka pewnie ma jkaiś powód i dlatego tak ja traktuje. Przynajmnie ja tak sądzę. Bardzo mi się ten blog piodoba. I zapraszam cie na swojego :
    http://najwazniejsza-jest-milosc-i-siatkowka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń