Wracam z
Olsztyna z zakończonego kilka godzin temu szkolenia. Z głową pełną nowej wiedzy
mijam kolejne kilometry, by móc zamknąć się w domowym zaciszu. Jedynie brakuje
Bartka, ale jeśli wszystko pójdzie po myśli i przy odrobinie szczęścia za
tydzień wraca do Polski. Jutro wybieram się do Gdańska na mecz moich Skrzatów,
którzy walczą z tamtejszym zespołem o brązowy medal. Pierwszy dwumecz zakończył
się remisem, a być może nad morzem zdobędziemy kolejny medal plusligi.
Do Gdańska
zabrała się ze mną Ala, która spędza tutaj noc, bo chce być na miejscu, gdy jej
chłopak wywalczy medal w co głęboko wierzy. Sama chętnie bym została, lecz następnego
dnia mam wizytę u mojej pani doktor i nie chcę jej przekładać.
- Ala,
wróciłam cała i zdrowa, możesz iść spać. - dzwonię do przyjaciółki przed
północą, gdy dotarłam do bełchatowskiego domu.
- To dobrze,
a jutro pojawiasz się na meczu?
- Jeśli nic
się nie zmieni , to tak. Wizytę mam o dziesiątej, a mecz o siedemnastej, także
spokojnie dojadę.
- To do
zobaczenia jutro.
- Ala
czekaj! Rozmawiałaś z Pawłem? Co z tym jego palcem? - pytam, ponieważ w trzecim
secie został kontuzjowany, ale po interwencji Tomka wrócił na boisko.
- No nic.
Mówił, że Tomek czy któryś tam spryskał mu jakimś zamrażaczem, a na jutro ma oblepić
plastrem, bo nie odpuści tak ważnego meczu przez wybicie palca… Znasz go. -
roześmiałam się na nazwę środka, jak Ala zdefiniowała aerozol chłodzący.
- Alutka, to
jest spray chłodzący ma on takie same działanie jak lód, a nie żaden zamrażacz.
- Nieważne,
idź spać, a nie łapiesz mnie za słówka.
- Już idę,
idę. Pa.
Niestety
moja obecność na hali nie przyniosła
zamierzonego efektu i jeszcze nie cieszymy się z medalu. Ostateczna rywalizacja
przenosi się do Bełchatowa. Mając przewagę własnego terenu mamy nadzieję, że
brązowy medal zawiśnie na szyjach miejscowych siatkarzy.
Czekam na
lotnisku na Bartka, aż wyjdzie z hali przylotów. Minął prawie miesiąc od
naszego ostatniego spotkania i szalenie za nim się stęskniłam, choć niedługo
pojedzie na kadrę i także nie będzie go długie tygodnie. Widzę wysoką postać
wyróżniającą się z tłumu i od razu przyspieszam, by jak najprędzej znaleźć w
jego ramionach.
- Dzień
dobry Jutka. - uśmiecha się tak pięknie, tak jak uwielbiam, tak, że zapominam o
wszystkim i cieszę jego widokiem. Czekamy na bagaże, które pojawią się na
taśmie i opuszczamy halę lotniska. - Mogę prowadzić?
- Jasne,
jestem twoim autem.
- Bez
różnicy, a co z twoim?
- Hamulce. -
mówię cicho, bo w ostatnim czasie więcej jest u mechanika niż nim jeżdżę.
- Chyba
musimy poszukać dla ciebie nowego auta.
- Nie mam na
tyle pieniędzy.
- Mamy.
- Dobra, nie
będziemy teraz o tym gadać. - zapinam pas bezpieczeństwa i ruszamy do domu.
Pakuję kilka
najpotrzebniejszych ubrań, by przetrwać dwa dni poza domem, ponieważ wyjeżdżamy
do Andrzeja na działkę gdzieś za Warszawą dokładnie nie wiem. Bartek dogaduje
trasę z przyjacielem, a ja jak zwykle muszę zająć się czarną robotą, bo tak
nazywam pakowanie. Nigdy nie wiem co mi będzie potrzebne, a to co już
stwierdzę, że będzie, to zdecydowanie za wiele jak na tak krótki okres, a
czasem nawet Bartkowi ciężko dogodzić, bo będzie się wkurzał, że wzięłam mu nie
te spodenki czy koszulkę co on chciał, a sam nie poświeci pięciu minut na
wrzucenie tych kilku ubrań.
- Wziąłeś
olejek do opalania z łazienki?
- Nie.
- To wróć
się.
- Kupimy po
drodze.
- A po co
jak jest? Idź ja poszukam jakiejś płyty w schowku. - marudzi pod nosem, ale
wraca do domu.
Przed
południem dotarliśmy na miejsce. Całkiem fajna okolica, spokojna i chciałabym
dodać, że cicha, ale gdy w jednym miejscu spotyka się kilku dwumetrowców,
którzy nie widzieli się ze sobą jakiś czas, to od razu pełno gwaru. Teresy nie
ma z nami, ponieważ jest na obowiązkowej „majówce” organizowanej przez jej
uczelnię, więc Andrzej na zapraszał kolegów i mają zamiar grubo się bawić. Z
dziewczyn jestem tylko ja i Ala.
- Andrzejku,
dlaczego nie powiedziałeś, że organizujesz spotkanie samców? Bo nie wiem co
tutaj z Alą będziemy robić. - podchodzę do siatkarza, który przygotowuje napoje
na wieczór.
- Julita,
jak to po co? Będziecie nas pilnowały przed jakimś głupstwem, gdyby pod wpływem
procentów nam coś przyszło do głowy.
- Aha… W
sumie, to wam i bez procentów nieraz głupstwa przychodzą. - ironizuję.
- No tak,
ale jeszcze ktoś musi nam podawać jedzonko, wódeczkę z lodówki, potem pozbierać
to wszystko. Wiesz ile pracy was czeka!
- Ha ha ha!
Tylko bez wymiotów proszę.
- Tego
obiecać ci nie mogę, gdyż nie znam reakcji na wódeczkę moich serdecznych
kolegów. - na te słowa wybucham śmiechem i wychodzę do naszego tymczasowego
pokoju, żeby się przebrać w krótkie spodenki i koszulkę. - A możesz mi
powiedzieć ilu was będzie? - wracam z powrotem do Wrony.
- Yyy no
dużo, siedemnastu chłopa plus wy dwie. - przewracam oczami i zrezygnowana idę
posiedzieć na świeżym powietrzu. Wieczorem zjeżdżają się chłopaki, tylko dwóch
jest spoza siatkówki. Tak jak przewidywał Andrzej, tak moją i Ali rolą jest
usługiwanie jemu, naszym mężczyznom i reszcie towarzystwa.
- Co ty taka
zła? - zaczepia mnie Bartek.
- Nie zła.
- Przecież
widzę.
- Misiu, nic
się nie dzieje. Tylko nie pij za dużo.
- Julita… -
patrzy na mnie tym wzrokiem, że nie mogę mu odmówić.
- No dobra.
- Kocham
cię. - szepcze mi do ucha, na co zachodzę się śmiechem.
- Nie no
całkiem fajnie, że kochasz mnie kiedy pozwalam ci pić. - droczę się z nim
chwilę, kończymy nasze przepychanki słowne krótkim pocałunkiem, który nie
umknął uwadze chłopaków i po kilku gwizdach, brawach i buczeniach dajemy im za
wygraną.
Od tygodnia
siatkarze są na zgrupowaniu reprezentacyjnym i nie mają wolnego obecnego
weekendu. Dzisiaj idę z Anetą, Alą i kilkoma innymi dziewczynami na wieczór
panieński tej pierwszej. Zamówiłyśmy lożę w Manhattanie i mamy zamiar dobrze
się bawić w towarzystwie samych dziewczyn w ostatnie dni popularnej wolności
Anety.
- I jak
wasze chłopaki będą na moim weselu? - pyta mnie i Alę Aneta.
- My na
pewno będziemy, a co do naszych, to dowiemy się w najbliższych dniach.
Przynajmniej Paweł nic nie wie czy będą mieć wolne. - odpowiada Ala.
- Bartek też
nie, ale po co jacyś tam dryblase, skoro możemy wtedy bez żadnych spin
pooglądać innych facetów, prawda Ala? - śmieję się rozradowana kolorowym
drinkiem.
Jednak
siatkarze dostają wolne od popołudnia w piątek i mają się stawić w niedzielę
wieczorem w ośrodku. Prasuję Bartkowi białą koszulę i czekam na Alę, która ma
przyjechać zrobić mi makijaż.
- Bartuś,
czy ty się w życiu nauczysz zawiązywać ten krawat? - podchodzę do niego, gdy
gramoli się przy lustrze.
- A po co
skoro mam narzeczoną, która potrafi. - jego ręce lądują na moich biodrach, gdy
stoję przed nim.
- Bierz te
ręce.
- A może
spóźnimy się troszkę? - mruczy mi do ucha takim głosem, że w większości
przypadków zgodziłabym się na wszystko.
- A może…
wyjdziemy już z domu, bo i tak się spóźnimy. - przerywam pocałunek i wymijam go
zabierając po drodze kopertówkę pasującą do mojej sukienki w kolorze ecru.
- Musiałaś
tak brutalnie przerwać tę piękną chwilę? - dodaje z wyrzutem, zakłada marynarkę
i zamyka dom.
Ligę
światową kończymy bez medalu. Awansowaliśmy do finałów, ale już w ścisłej
czwórce się nie znaleźliśmy. Forma Polaków nie jest dobrym prognostykiem przed
zbliżającymi się wielkimi krokami igrzyskami olimpijskimi w Brazylii. Wylatujemy
na tygodniowe wakacje do Bułgarii, które zostały nam polecone przez
Winiarskich, którzy w tamtym roku odwiedzili kurort nad Morzem Czarnym. Po
szczerej rozmowie i półrocznym okresie po stracie Maleństwa decydujemy się na ponowne starania. Staram
się nie myśleć w kółko o tym, by nie ograniczać się, że jedynie co chcę
pozyskać z seksu, to bartkowe plemniki.
Mijają
kolejne dni, tygodnie, miesiące. Zmienia pogoda, mój nastrój, ale żadne zmiany
nie zachodzą w moim organizmie. Jest już październik, rozpoczyna sezon ligowy,
a ja staję z dnia na dzień coraz bardziej zrzędzącą babą, z którą Bartek
jeszcze wytrzymuje.
- Z
medycznego punktu widzenia nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby pani nie mogła
zajść w ciążę. - słyszę podczas kolejnej wizyty z ust mojej lekarki, która
wertuje kolejne kartki z badaniami.
- Czyli co
pani może mi poradzić?
- Właściwie,
to nic. Proszę się nie denerwować, uzbroić w cierpliwość i przede wszystkim nie
myśleć ciągle o tym.
- Tak się
nie da. - dodaję cicho.
- Niech pani
mi powie kiedy ostatni raz cieszyła w
pełni z seksu? - popadam w małe zakłopotanie po takim pytaniu. Właściwie to
jestem zaskoczona bezpośredniością lekarki.
- Zawsze.
- Nie prawda
pani Julito. Pani ciągle myśli, że może „dzisiaj” się uda, a to działa tylko na
niekorzyść. - rozgryzła mnie.
- To proszę
wypisać mi jakieś środki na uspokojenie, bo inaczej nie wiem, jak mam nie
myśleć. - odpowiadam podenerwowana.
- Nie ma
takich środków. Chociaż jest jeszcze jedna myśl. Proszę na kolejną wizytę
przyjść z partnerem. Odeślemy go na odpowiednie badania czy jest w pełni
zdrowy, bo naprawdę nie widzę u pani żadnych zagrożeń, które nie pozwalają
zajść w ciążę.
Wyszłam z
gabinetu z receptami w dłoni na kolejne witaminy. Wsiadam do mojego Peugeota,
który został zamieniony z 206 na dużo nowszy model 308 opieram ręce o
kierownice i popadam w rozpacz. Co ze mną jest nie tak, że nie mogę zajść w
ciążę? Jak mam powiedzieć Bartkowi, że ma się iść zbadać? Nie przejdzie to
przez moje gardło.
Jadę do
pracy na popołudniowy trening i intensywnie myślę, jak przeprowadzić z nim
wieczorem tę rozmowę. Siadam w salonie po zjedzonej kolacji i udaję, że
przeglądam jakąś książkę o kinezyterapii. Po wzięciu prysznica dosiada się do
mnie Bartek.
- Móc co się
stało? Wiem, że byłaś u lekarza i chodzisz zdenerwowana, że nawet przy kolacji
nie prosiłem, żebyś mi sól podała, bo wzrokiem zabijasz.
- Chodzę do
lekarki nie do lekarza. - poprawiam go.
- Mówiłem
właśnie. No co się stało?
- Nic,
jestem w pełni zdrowa powinnam bez większych problemów zajść w ciążę.
- Aha, czyli
to samo co za każdym razem. Może rzeczywiście spróbuj o tym nie myśleć, a
każdego seksu nie sprowadzać do tego, że może tym razem zajdziesz w ciążę.
- Ale ja
znowu tak o tym nie myślę. Tylko lekarka powiedziała, żebyśmy razem przyszli na
następną wizytę. - wyrzucam jak z procy i spotykam się, tak jak spodziewałam z
zaskoczeniem siatkarza.
- Razem? A
po co?
- Jakiś tam
wywiad chce zrobić, badania, czy coś…
- Boże,
Julita i ty nie możesz mi tego normalnie powiedzieć?
- Bałam się,
że będziesz zły, że nie wierzę w twoją męskość, ale tak nie jest. To ona
zaproponowała, żebyśmy przyszli razem. - tłumaczę się.
- Okej,
spokojnie. Czy ja coś takiego powiedziałem, hej? - przytula mnie do siebie
gładząc po plecach.
- Ale i tak
cię przepraszam i wiedz, że jesteś dla mnie dwustuprocentowym mężczyzną.
- Nie masz
za co przepraszać, ja to wszystko wiem. - cmoka mnie w czoło. - Z jakimś
dzieciakiem nie chciałabyś chyba zakładać rodziny, nie?
- Kocham
cię, Misiu. - łączę nasze wargi w czułym pocałunku.
Kolejne dni
nie dały nowych poszlaków. Bartek po serii badań okazuje się być w pełni
zdrowy. Ja zostaję odesłana na szczegółowe badania do jednego z najlepszych
specjalistów w Warszawie i Łodzi i także teoretycznie wszystko w porządku, choć
praktycznie nie. Coraz gorzej z moją kondycją psychiczną. Dobrze, że mam
oparcie w Bartku, rodzicach, najbliższej rodzinie. Jadwiga już nie jest tak
miła dla mnie jak przed kilkoma miesiącami. Oczywiście ojciec Bartka jak i Kuba
są nadal tacy sami jak przy pierwszej wizycie.
Przygotowania
do świąt wrą. Skra plasuje się na pozycji lidera i nie chce zbyt pochlebiać,
ale duża zasługa w tym jest Bartka, który świetnie się odnalazł w bełchatowskim
klubie po rocznej przerwie. Jutro idziemy na spotkanie opłatkowe z zarządem
klubu, a pojutrze wspólna wigilia z kibicami.
Dwa dni
przed wigilią mam wyznaczoną wizytę u mojej lekarki. Siedzę jak na szpilkach na
poczekalni i słyszę w głowie jej słowa, że nic mi nie dolega, które słyszę jak
mantrę podczas byłych wizyt. Bartek nie mógł być ze mną, ponieważ sami
siatkarze mają spotkanie przedświąteczne ze sponsorem. Pielęgniarka woła moje
nazwisko i z coraz bardziej bolącym brzuchem ze zdenerwowania wchodzę do
gabinetu. Początek wizyty taki jak zwykle czyli ogólny wywiad. Przechodzimy do
pomieszczenia obok na badanie. Widzę, że lekarce zmienia się wyraz twarzy z
uśmiechniętej do coraz bardziej zaskoczonej, aż w końcu milknie.
- Coś się
dzieje? - pytam nie mogąc dłużej wytrzymać z niewiedzy.
- No cóż
niestety nie mam za najlepszego prezentu na święta. Podejrzewam torbiel na
prawym jajniku. Ale proszę się nic nie martwić, wykonamy kolejne badania,
ewentualnie podamy pani leki. - zrezygnowana nie bardzo pamiętam co dalej mówi.
Ciągle coś notuje przy okazji rozjaśniając mi na czym polegać będzie leczenie.
Może się okazać, że torbiel samoistnie zaniknie, a być może trzeba będzie go
usunąć nawet z jajnikiem. To jest najgorsza wersja, której nie przyjmuję do
wiadomości.
- Wesołych
świąt.
- Obawiam
się, że takie nie będą, ale pani życzę wesołych.
- Proszę się
nie martwić na zapas. Będę robiła co w mojej mocy, by państwo doczekali się
potomka. - uśmiecha się chcąc podnieść mnie na duchu.
- Do
widzenia. - zamykam drzwi do gabinetu i widzę trzy kobiety czekające w kolejce
na wizytę w zaawansowanej ciąży. Tak bardzo im zazdroszczę tego stanu w jakim
są. Opuszczam budynek zalewając się potokiem łez, chociaż to za małe słowo, z
moich oczu wypływa rwąca rzeka słonego płynu.
Jak nie powódź, to upały…
Znowu przeskok czasowy w jednym
rozdziale od kwietnia do grudnia. Do kolejnego.
Michał - ósemka.