Ze sporym opóźnieniem lądujemy w Krakowie. W trakcie lotu rozpętała się burza, lecieliśmy krótki czas w niemałych turbulencjach, o ile mi się zdarzyło kiedyś w takich warunkach lecieć i byłam w miarę spokojna, to Bartek wręcz miażdżył mi dłoń ściskając swoją, koloryt cery śnieżnobiały, pot na czole i szybki oddech świadczyły o wielkim zdenerwowaniu. Po północy doczekaliśmy się na walizki, gdyż moja zaginęła, ale na szczęście została odnaleziona. Prosto z lotniska przechodzimy na strzeżony parking po klucze i samochód. Stoimy przed małą budką i próbujemy dostać się do portiera. Pukamy, stukamy i nic. Dochodzi pierwsza w nocy, zimno na dworze, a my w dość cienkim stroju okupujemy blaszak.
- Idź sobie
ubierz spodnie, tam są łazienki. - wskazuje palcem, gdzie mam iść widząc jak
dygotam z zimna. - Ja zadzwonię do właściciela co się tym zajmuje.
- Nie
trzeba, wytrzymam. Dzwoń, bo tutaj chyba nikogo nie ma. - usiadłam na walizce.
Po burzliwej rozmowie z Malinowskim Bartek chodzi tam i z powrotem. Facet za
chwilę ma przyjechać do nas z kluczami, bo według niego na dzisiejszą noc nie
miał nic nikomu wydawać, a samochody zostawiać można tylko do 20 więc nie było
sensu zostawać.
- Jaka ty
jesteś zimna! Ubieraj sweter. - dotyka mojego ramienia.
- Uspokój
się despoto, i siadaj na dupie. - roześmiałam się rozładowując atmosferę. W końcu siedzimy w wygodnym bartkowym
samochodzie. Mając taką pogodę w Polsce chętnie wróciłabym na Chorwację. Noce
ciepłe, klimatyzowany apartament, jedzenie podawane do pokoju, gdy nam się nie
chciało zejść, ale koniec dobrego trzeba zmierzyć się z rzeczywistością.
- Na pewno
chcesz prowadzić?
- Tak.
- Ale miałeś
ciężki lot.
- Nie
znaczy, że nie mogę prowadzić. - warknął.
- Dobrze. Co
ty taki zły?
- Ten cały
Malinowski podniósł mi ciśnienie!
- I będziesz
wyżywał się na mnie?
- Nie.
Włączyć ogrzewanie?
- Na chwilę.
Jedziemy za
wiele nie odzywając się do siebie. Droga jest dość pusta, czasem miniemy jakiś
samochód. Mniej więcej od Dąbrowy Górniczej przed nami jedzie zielony golf, a jeszcze
przed nim ścigacz. Jakoś nie sympatyzowałam za tym środkiem transportu.
- Jak widzę
ten motor, to przypomina mi się zabawna sytuacja. - Kuraś śmieje się na
wspomnienie tego wydarzenia.
- Mów.
- Gdy miałem
14 lat jeden z kolegów miał starszego brata, który miał Simsona czy Komara nie
wiem jakiś taki swojej roboty motor. - znowu nie posiada się ze śmiechu.
- No i?
- I wszyscy
chcieliśmy na tym jeździć, a rodzice nie pozwalali nam. Także spotykaliśmy się,
gdy Rafał był sam w domu. Pewnego razu była moja kolej, a że nie potrafiłem za
bardzo jeździć to po przejechaniu może 20 metrów wywaliłem się. Złamałem nogę,
chyba z 3 miesiące nie mogłem grać, motor musiał tata naprawiać, szlaban miałem
na spotykanie się z chłopakami, a mama zmuszała mnie do intensywnej nauki i czytania
lektur.
- Bartek,
jaki ty głupi byłeś. Jak nie palenie na strychu, to jazda na motorze. Założę
się, że nie miałeś kasku?
- No nie,
nikt nie miał. - jego głupota czasem mnie zadziwia. Chociaż wtedy był
dzieckiem, teraz jest dużo mądrzejszy, ba dojrzalszy. W końcu ukołysana
charyzmatycznym głosem Igora z Lemon’u zasnęłam. Bartek jest dobrym kierowcą
nie mam czego się obawiać.
Jakiś pisk,
gwałtowny skręt w prawo, hamulec - otwieram oczy i patrzę co się stało.
- Jesteśmy
już w domu? - ziewam.
- Nie. Ten
ścigacz co jechał przed nami miał wypadek. - od razu się obudziłam, szeroko
otworzyłam oczy i zapytałam jeszcze raz, żeby się upewnić czy aby się nie
przesłyszałam. Wybiegliśmy z samochodu, szczęście w nieszczęściu akurat
przejeżdżała tą drogą karetka. Ze ścigacza za wiele nie zostało, kawałki blachy
leżały na środku drogi i wkoło. Chłopaka wyrzuciło na przeciwny pas.
- Nie patrz
tam. - zasłonił mi oczy, i momentalnie zamknął w szczelnym uścisku. Okazało
się, że młody motocyklista zjechał na przeciwny pas uderzając w osobówkę, a w
golfie jadącym przed nami jechała jego dziewczyna. Raptem godzinę temu kupili
jednoślad. Natychmiast przyjechały straże pożarne, druga karetka, która zajęła
się pasażerami z osobówki na szczęście każdy wyszedł z auta o własnych siłach.
Po motocyklistę leciał już śmigłowiec, jednak po blisko godzinnej reanimacji
nie podjął akcji serca. Jego dziewczyna póki tliła się iskierka nadziei na
ocalenie utrzymywała trzeźwość umysłu, lecz, gdy lekarze odeszli od niego
uklękła przed nim szarpiąc za szczątki ubrania, krzycząc, całując twarz,
ramiona. Nie chcę sobie wyobrażać co ta dziewczyna mogła czuć. Jak teraz będzie
funkcjonować, pewne jest, że w pamięci do końca życia zostanie i do swojej
śmierci przed oczami będzie miała to zdarzenie.
Blisko dwie
godziny staliśmy w korku, ponieważ ruch był zamknięty. Przejeżdżając obok
miejsca wypadku widać jeszcze było krew i olej z motocykla mimo, że zostały
posypane proszkiem. Straszny widok. Od razu przeleciały mi przed oczami
wszystkie miesiące naszej znajomości, i każda chwila razem.
Nad ranem
znaleźliśmy się w domu. Zmęczeni nocną przygodą z autem, później nieprzyjemny
wypadek - marzyliśmy o kilku godzinach snu.
- Możesz
mnie tylko przytulić? - gdy zamykałam oczy, wszystko wracało, a na ciele robiła
się gęsia skóra.
- Mogę,
chodź tutaj do mnie. - zamknięta w silnych ramionach zasnęłam.
Po wstępnym
ogarnięciu się po podróży, zrobieniu prania, wyprasowaniu, zaopatrzeniu lodówki
w jakieś produkty, skoszeniu trawy, i ogólnego spędzenia wspólnie czasu przed
telewizorem mija kolejny wolny dzień. Jeszcze niecały tydzień i Bartek wraca do
spalskich lasów.
- Nie
widziałeś gdzie położyłam sukienkę dla Emci? - biegam po domu i nie mogę
znaleźć.
- U mnie
została. Jak się rozpakowywałem to znalazłem w mojej walizce. - przypomniało mi
się, że jednak do jego bagażu włożyłam ciuszek dla Emki, gdyż moja walizka
ledwo wytrzymywała na szwach po zakupieniu kilku chorwackich ubrań.
W drodze do
Piotrkowa zahaczamy o bartkowe mieszkanie po ubranie i jeszcze tablice po
której można pisać kolorowymi pisakami. Nie, tablica nie z Chorwacji. Sprzętu
takiego kalibru nie pakowalibyśmy do walizki. Wczoraj, gdy byliśmy na zakupach Bartek
upatrzył sobie, i musiał kupić.
- Cześć
ciociu! - biegnie w naszą stronę mała blondynka. Ledwo zdążyłam kucnąć, a już
uwiesiła się mocno na szyi. - Tęskniłam za tobą. Tak długo cię nie było. -
momentalnie zaszkliły mi się oczy.
- Ja za tobą
też, ale już jestem. - cmoknęłam ją w cieplutki policzek. - Zobacz kto ze mną
przyjechał.
- Wujek Baltek.
- bierze ją na ręce wysoko podrzucając do góry na co zachodzi się śmiechem.
- Cześć
Emilka. A dasz wujkowi buzi? - natychmiast obdarza go słodkim muśnięciem w
polik.
- Musisz się
ogolić jak tatuś. Mamusia mówi, że ma policzki jak moja pupcia. - odwróciłam
się w drugą stronę, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem. - Tesz masz wakacje jak
ciocia?
- Dobra,
następnym razem ogolę się. Tak mam wolne, ale niedługo wracamy do pracy. - Mała
robi smutną minkę. - A ty z mamą i tatą przyjedziesz na nasz mecz?
- Tak. I
będziemy rzucać piłką?
- Jasne, że
będziemy. Popatrz co z ciocią mamy dla ciebie. - kładzie ją z powrotem na
trawie i wyciąga z samochodu torebkę z sukienką, słodycze i tablicę.
- Mamusiu,
mamusiu patsz co mam!- biegnie do Patrycji, która ciągle stała na schodach i
przysłuchiwała się naszej pogawędce.
- A
podziękowałaś?
- Dziękuję.
- perliście się uśmiechnęła i zaczęła zajadać kinderkami. Tablica zrobiła
większą furorę niż moja wyszukana sukienka. Weszliśmy do domu, za niedługo
wrócił Kacper, który po raz kolejny był pod wrażeniem, że jeden z najlepszych
siatkarzy przebywa u niego w domu.
- Zacznij
się przyzwyczajać, że będziesz miał szwagra samego Bartka Kurka. - Patrycja
zwróciła się do męża.
- Serio bierzecie
ślub? - wypalił jak z procy.
- Nie. Nic o
tym nie wiem, poza tym nie planuję ślubu. - roześmiałam się.
- Choć się
ze mną bawić. - Emila odeszła od zabawek i przyszła do nas.
- Emilcia
rozmawiamy. Później ciocia z wujkiem pobawią się z tobą. - stanowczy głos ojca dźwięczał
nam w uszach. Mała niezadowolona odeszła od nas z głową zwieszoną w dół.
- Emilka,
wujek z tobą się pobawi tylko musisz powiedzieć w co.
- Malowanie!
- radośnie klasnęła małymi rączkami. Ku uciesze Bartka chodziło o malowanie po
tablicy.
- Ciocia,
musisz jusz jechać? - Mała stanęła przede mną kurczowo trzymając za rękę.
- Już się
późno robi, a ty zaraz będziesz oglądała swoją ulubioną dobranockę „Świnkę
Peppę” i pójdziesz spać. - biorę ją na
ręce.
- Ale ciebie
teraz prawie nie ma. - obejmuje mnie swoimi małymi rączkami za szyję.
- Zapytaj
mamę z tatą czy możesz jechać do nas na noc. - szepta jej Bartek na ucho. W
sekundzie schodzi z rąk i biegnie do rodziców. Po krótkiej wymianie zdań
ulegają. Mała cała w skowronkach pakuje najpotrzebniejsze rzeczy do swojego
różowego plecaczka, i staje obok nas.
- Dobra,
dzieciarnia do spania. Emilka chodź się myć. - odrywam duże dziecko i małe od
siebie, tak się zatracili w zabawie, że stracili zupełnie rachubę czasu.
- Jeszcze
chwileczkę. - protestuje Marszałkówna.
- Nie Emila.
Już jest bardzo późno, wujek też idzie spać. - prosząco patrzę na Bartka, żeby
utwierdził ją w tym przekonaniu. Zniesmaczona podreptała ze mną do łazienki.
Przebrałam ją w piżamę na której przedstawione było Smerfiątko. Oglądając bajkę
w salonie popijała mleko pod opieką Bartka, a ja szybko wzięłam prysznic.
- A ty nie
idziesz do swojego domu? - wyraźnie zaskoczony takim pytaniem przez ponad
dwulatkę Kurek próbował wyjść z opresji.
- Nie.
Dzisiaj śpię z wami.
- Ja zawsze
z ciocią spałam.
- To dzisiaj
będziesz spała z wujkiem i ciocią, może być?
- Nie, ja
chcę z ciocią. - zbierało się już Małej na płacz.
- Emcia, idź
wybierz wujkowi pokój w którym ma spać, i my też zaraz pójdziemy. - wzięła
Bartka za rękę i pomaszerowała do pokoju naprzeciw sypialni.
- Nie
zamykaj drzwi, żeby wujek nie bał się spać. - mała mądralińska.
- To idź
zanieś mu misia, bo tobie dzisiaj niepotrzebny. - zeszła z łóżka i zostawiła
pluszaka - wiewiórkę przy bartkowej głowie.
- Julita! -
dało się słyszeć wykrzyczany głos z ironią z równoległego pokoju.
- Też cię
kocham. Śpij dobrze. - zaśmiałam się pod nosem. Emka wykonała swój rytuał,
czyli całowanie i przytulanie na noc, a po chwili obie zasnęłyśmy.
Następnego
dnia wczesnym po południem odwieźliśmy moją chrześnicę do rodziców. Pozwoliła
nam odjechać pod warunkiem, że jeszcze ją zabierzemy do siebie. Mądra
dziewczynka z tysiącami pomysłów, beztroska i uśmiechnięta, która potrafi się
cieszyć z najmniejszej rzeczy.
- Jutro
przyjeżdża Tera z Andrzejem.
- O której?
- Nie wiem.
Do nas mają wieczorem przyjść .
- Będziesz w
swoim żywiole?
- Co masz na
myśli?
- Babskie
pogaduchy. - w pomieszczeniu rozległ się jego głośny śmiech. Nie omieszkałam
skomentować, że za to oni dorwą się do picia co podsumował głośnym fuknięciem.
Zapiekanka
makaronowa z serem już czeka w gorącym piekarniku na przyszłe państwo Wrona,
główni zainteresowani powinni zaraz się pojawić. I przyszli, ale widać, że mimo
gry pozorów chyba się pokłócili. Tereska zerka na Andrzeja bazyliszkowym
wzrokiem, trochę nie wiemy jak się zachować, ale również udajemy, że wszystko
gra.
- Witaj
kochana! - przytuliłyśmy się mocno. - Pięknie opalona jesteś. A ty Bartek nie
przeszedłeś odprawy, i nie byłeś na wakacjach? Biały jesteś jak mąka
tortowa. - wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
- Wiedzę, że
żarty się ciebie trzymają.
-
Przyjacielu mam coś dla ciebie. - wyraźnie niewzruszony tereskowym spojrzeniem
Andrzej szczerzy się do Bartka wyciągając jakiś pakunek z torby. Kurek śledzi
każdy ruch przyjaciela, by po chwili zawyć, że o mało bębenki nam nie popękają!
- Bartek!
Zwariowałeś? Oprócz jegomości jeszcze z Jutą jesteśmy tutaj. - Michalikówna
okazała swe niezadowolenie.
- Terenia
wdech - wydech.
- Kurek
błagam idź z nim gdzieś, zostaw mnie z Julitą, zajmijcie się sobą! Weź mi Wronę
z oczu.
- Tercia,
zająć to ja się mogę Julitą. - dostał ode mnie strzałę w bok.
- A powiecie
co się stało? - popatrzyli na siebie, Andrzej się uśmiechnął tylko.
- Bo ten,
ten. - Tera najwyraźniej szukała słów.
- Kochanie,
Andrzej mam na imię. - zmierzyła go wściekłym wzrokiem.
-
Oglądaliśmy fajne mieszkanko, już wyposażone, wymalowane. Mieliśmy uzgadniać
warunki wynajmu, dopóki ta siatkarzyna nie spytała faceta, czy może nas
zostawić samych.
- A po co?
- A otóż po
to Jutka, żeby sprawdzić czy łóżko w sypialni nadaje się na użytkowanie. - obaj
mężczyźni w naszym gronie wybuchli śmiechem. - I co się śmiejesz? - Tereska
wyprostowawszy się zbliżyła dłoń ku andrzejkowej głowie i zwinnym ruchem oddała
cios, którego nawet nie powstydziłaby się Halinka Kiepska.
- Ała! Co ty
taka nerwowa? - Wrona rozmasowywał obolałą głowę. - Żartowałem przecież, nawet
facet się śmiał tylko ty musiałaś narobić dymu.
- Jesteś
facet, myślisz penisem. Zero szarych komórek, i ludzkiej przyzwoitości. -
sytuacja wychodziła spod kontroli, i zaraz może dojść do rękoczynów, gdyż zła
kobieta to nieprzewidywalna kobieta. Dlatego w ekspresowym tempie przenieśliśmy
się do salonu. Bartek wyciągnął z barku „wodę mówiącą”, by wprowadzić Tercię w
stan hibernacji. Aż mi jej żal, ale z drugiej strony zna poczucie humoru
Andrzeja i nie musiała się tak unosić. Z każdym kolejnym kieliszkiem u panów, a
drinkiem w naszym wykonaniu przekonywała się z powrotem do swojego chłopaka,
ale nie dała się ugłaskać czułym słówkiem. Bartek za to wziął się za jedzenie
wiejskich wyrobów, które przywiózł mu Andrzej. Dziadkowie środkowego mieszkają
na wsi, i kilka razy w roku kupują od znajomego gospodarza świniaka, z którego
od razu wyrabiane są podroby dla ukochanego wnuka, a że Bartek jest wielkim
miłośnikiem takich zakąsek, to przyjaciel o nim pamięta.
- Bartek,
nabawisz się cholesterolu! - nie mogę patrzeć jak zjada kolejne kawałki
pasztetowej, kaszanki a przegryza wędzoną wiejską kiełbasą.
- Spokojnie
kochanie. A może chcesz troszeczkę? - podsuwa mi kanapkę z salcesonem, żywo
protestuję. - Nie chcesz? - czknie sobie. - I prawidłowo, więcej dla mnie.
Takich rarytasów w sklepie nie znajdziesz. - sama mam ochotę strzelić mu przez
głowę, ale usprawiedliwiam, że zdecydowanie za dużo wlał w siebie
wysokoprocentowej. Po północy kończymy imprezę, na domiar złego wymieszałam z
Terą drinki z winem.
Wrona z
Teresą idą do przygotowanego pokoju spać, ciągle się sprzeczając, a my bierzemy
szybki prysznic, który odrobinę nas otrzeźwia.
- Gdzie ty
łazisz? - otwieram zaspane powieki, Kurek chodzi po ciemnym pokoju i majstruje
przy radiu.
- Włączam
muzykę.
- Po co?
Chodź, że na łóżko. - przewracam się na drugi bok.
- Imię Andrzej
słyszałem we wszystkich możliwych głosach, wystarczy.
- Oj no,
godzą się. Przy okazji sprawdzają nasze łóżko. -uśmiech wkrada mi się na usta
wracając do pomysłów Wronasa.
- Twoje. To
twój dom.
- Mój jak i
twój. Nie majacz. - kładę głowę na jego ramieniu z powrotem zamykając oczy. -
Bartuś, masz pilota do radia? Weź może pogłośnij tą muzykę, bo i ja coś słyszę
zza ściany. - później już nic nie pamiętam.
Nasi goście
wstali w zdecydowanie lepszych humorach niż szli spać. Przygotowałam z Terą
kilka kanapek z pomidorem, serem żółtym i szynką. Nalałam nam do 4 kubków kawy
z ekspresu + mleko i przeniosłam na stół.
- Dobrze się
wam spało? -wypalił Kuraś wgryzający się w kanapkę z boczkiem, pozostałościami
andrzejowej wałówki dla niego.
- Znakomicie.
- rozweselony środkowy nie omieszkał się uśmiechnąć.
- Słyszałem.
- Bartek wybuchł śmiechem, za co dostał kopniaka w nogę pod stołem, a Wrona i Tera momentalnie spąsowiali.
Pisany kiedyś. Kiedyś się podobał, teraz niekoniecznie.
Sorki, za brak odzewu u Was ode mnie, ale nie miałam czasu,
ponieważ jakieś życie poza blogowe też prowadzę. Ani nie bywałam na
Internecie. W pracy też miałam gorący okres.
Postaram się jak najszybciej nadrobić wszystko. Przepraszam.
Pozdrawiam.