W niedzielę
nie dałam rady iść na mecz. Obiecałam być na obiedzie u mamy a spotkanie miało
rozpocząć się o 14.30. moja mama lubiła robić czasem rodzinne obiadki. Wtedy
pojawiała się Patrycja z rodziną, czasem Maja z Wiktorem i ja. Emilka coraz
więcej mówiła, mimo, że byłam u niej kilka dni temu do dzisiaj powiększyła swój
słownik o kolejne słowa. Wieczorem wróciłam do domu obładowana jedzeniem jak to
zwykle gdy wracam od mamy bo „przecież ty nie dbasz o siebie, nie chce ci się
gotować, chudniesz w oczach”. Tak, moja mama wie lepiej co ja robię… a chudnę?
Dobry żart! Obżeram się słodyczami, ale mamy jak to mamy :) i tak się cieszę,
że zaakceptowała moje usamodzielnienie. Nie podobał się jej na początku pomysł
mojej przeprowadzki do Bełchatowa gdy wujek wyjeżdżał do Warszawy. Według niej
mieszkanie może stać puste a jak z kimś się zwiążę to wtedy będziemy mieć
gotowy dom. A może mój los taki, że się nie zwiążę? I tak ma mnie ‘na oku’ w
końcu daleko nie mieszkam od niej.
Moi
bełchatowscy koledzy, bo chyba mogę ich tak nazwać? Wygrali dzisiejsze
spotkanie 3-0 i odprawili Warszawę z kwitkiem. Nie widziałam spotkania co
zrozumiałe, jednak wiarygodne źródło informacji pochwaliło się mi: „Wygraliśmy! A widzisz nie było ciebie, nie
rozpraszałaś nas i łatwo poszło :D haha”. Jasne, może w ogóle już nie będę
szła na żaden mecz? Ale trzeba poznać poczucie humoru przyjmującego i odebrać
to jako suchar. Na oglądał się Familiady czy co?
I znowu ta
szara rzeczywistość, zima nie ustępowała mimo, że marzec na karku. Wręcz
przeciwnie teraz dawała o sobie znać. Dochodzi 7 trzeba wstawać i zmierzyć się
z dzisiejszym dniem. Na samą myśl pracy żołądek zmieniał swoje położenie. Ale
nie będę skręcała długopisów, żeby przeżyć jakoś.
Wykonałam
poranną toaletę, ubrałam błękitne jeansy, bluzkę
i żakiet z
rękawem ¾. Na śniadanie nie miałam jakoś smaku i ochoty. Kupię coś jak będę w
pracy i wróci mi apetyt. Za piętnaście ósma szczelnie opatulona wyjechałam do
pracy.
Ociężale
wspięłam się po 4 wejściowych schodach. Dostrzegłam jeszcze Karola, który
przywiózł panią Krystynę do pracy. Że też chciało mu się wstawać rano żeby ją
przywieźć. Chyba, że został na noc u rodziców? No cóż, nie powinno mnie to interesować
co też uczyniłam. Pomachałam mu tylko i się uśmiechnęłam na przywitanie
niewerbalne.
Dzieci pełne
energii biegały po korytarzu bawiąc się w berka, ganionego czy skacząc z gumą.
Nie wiem skąd czerpią takie pokłady sił? Nawet malutkiego promienia słońca nie
dostrzegłam, które dałoby mi trochę wigoru.
Przywitałam
się ze wszystkimi, którzy już popijali kawę w pokoju nauczycielskim. Zawiesiłam
płaszcz na wieszaku i już ktoś mnie wołał. Tym kimś okazał się być dyrektor.
Dopiero co weszłam i już ktoś coś chce ode mnie!
-Dzień dobry
panie dyrektorze –wysiliłam się na nikły uśmiech
-Witaj,
chciałbym ci kogoś przedstawić –w tym momencie doznałam lekkiego szoku.
Omroczenia? Nie zazdroszczę bokserom, jak oni muszą się czuć po mocnym ciosie?
A ja po spotkaniu kogoś doznaje mrówek przed oczami.
-My się już
znamy –uprzedził Mateusz. Tak, Mateusz. Pamiętacie go? To w niego wpadłam na
stoku. Chociaż to nie ja, tylko on zboczył z trasy.
-Tak?
–zapytał zdziwiony dyrektor, a ja jak ten kołek stałam bez słowa
-Tak, poznaliśmy
się na stoku przez przypadek podczas ferii –podał mi rękę, i znowu ten sztuczny
ale jakże prawdziwy uśmiech z mojej strony.
-To skoro
Julita znasz się z panem Mateuszem to już nie muszę was sobie przedstawiać. Pan
Rączka będzie odpowiedzialny za wychowanie fizyczne naszych uczniów. Pani Zosia
jest w ciąży i od tego tygodnia przebywa na zwolnieniu lekarskim –moje oczy
zmieniały swój kształt z każdym wypowiedzianym słowem dyrektora. On jest panem
od wf? Tutaj w Bełchatowie? Zosia w ciąży? I ja nic nie wiem?! Może nie chciała
się chwalić? Jej decyzja. Wróciłam do mojego stanowiska pracy. Małe
pomieszczenie gdzie wszystkie ściany są białe, w rogu za mną stoją duże dwie
szafy w których są segregatory wypełnione po brzegi, ja siedzę za biurkiem na
którym mam 1500 kartek z czego 1200 niepotrzebnych pewnie. Do dyspozycji miałam
komputer stacjonarny i sporadycznie laptop oczywiście ze środków funduszy
europejskich. Zaksięgowałam kilkanaście faktur, które wpłynęły do szkoły.
Dzieci w czasie ferii jeździły na łyżwy, basen, do kina itp. Przed 15 zaczęłam
zbierać się do domu. W drzwiach spotkałam się z Mateuszem.
-Nie dałabyś
się zaprosić na kawę?
-Na kawę
nie, ale na herbatę chętnie –puściłam mu oczko
-Ok., to za
chwilę się widzimy w pobliskiej kawiarni, dobrze?
-Jasne,
znowu cie wyprzedzę tylko mnie nie zmasakruj –zaśmiałam się a on zaczął
mamrotać coś pod nosem.
Po pół
godzinie kończyliśmy pić gorące napoje, ale nurtowało mnie skąd się tutaj
wziął? Czysty przypadek, że spotkaliśmy się na Wierchomli i w Bełku? Widocznie
tak.
Kolejne dni
mijały na pracy i odpoczynku. Czwartek też praca jak zwykle a po południe
miałam zarezerwowane dla chłopaków. Znowu godzinę spędziłam z nimi. Naprawdę
bardzo pozytywni, z poczuciem humoru faceci. Po treningu z Bartkiem, Pawłem, Maćkiem,
Alkiem i Jędrzejem poszłam na pizzę. Reszta chłopaków pojechała do domów do
żon, dzieci, dziewczyn czy po prostu odpocząć.
Tydzień
minął bardzo szybko, znowu witajcie studia! Chłopaki dostali wolny weekend.
Trening o ile zostałam dobrze poinformowana mają w poniedziałek po południu.
Większość z nich rozjechała się do rodzin w tym też Bartek do Wrocławia.
W
poniedziałek zadzwonił Bartek, żebym go odwiedziła. Przy okazji będzie to moja
pierwsza wizyta u niego. Prace skończyłam po 13, wcześniej telefonując
poinformowałam go, że do 20 minut pojawię się u niego tylko niech poda mi swój
adres. Bartka osiedle graniczyło z moim on na Tysiąclecia a ja na Konopnickiej.
Wsiadłam do samochodu i podążałam ku ulicy 1 Maja, m.5/3. Po drodze wstąpiłam
do piekarni i kupiłam dla nas kawałek ciasta z jagodami, o tej porze roku to
istny rarytas. Nie wiem i chyba nie chce wiedzieć skąd teraz jagody się w
placku znalazły? Ważne, by smakował. A Kurek zauważyłam, że jest koneserem
słodkości. Zaparkowałam przed blokiem. Dosyć ładne miejsce, czyste, elewacja
odnowiona. I nawet winda jest! Wyjechałam na 3 piętro i znalazłam mieszkanie nr
5. Zadzwoniłam i uśmiechnięty przyjmujący otworzył drzwi. Zgadniecie po co mnie
zaprosił? Wrócił od mamuśki i nawiózł jedzenia to i dla mnie zaserwował.
Podobno to on przyrządził w zamian za moje obiadki. Ale mimo, że chciałabym mu
wierzyć nie ma takiej możliwości, żeby on przyrządził tak smaczne potrawy.
Wyszliśmy razem z pomieszczenia przed 17, on szedł na trening a ja pojedzona aż
za bardzo do siebie. Spotkaliśmy się z Karolem i Pawłem, którzy szli na nogach na
halę, zaoferowałam całej trójce podwózkę. Dryblasy zmieścili się w moim małym
samochodziku. Żaden głową ‘dachu’ nie przebił.
Do piątku
podobnie dni mijały. Jedyną atrakcją był dzień kobiet. Od dyrektora dostałyśmy
symbolicznego kwiatka, którego nawet nie brałam do domu został na biurku w
pracy. Tam też mu będzie dobrze.
Dzień by nie
był zaliczony gdyby nie odwiedził mnie Kurek. Ale tym razem misja specjalna,
jak wspomniałam święto nas –kobiet. Dostałam dość spory bukiet popularnych w
ten dzień tulipanów
+ rafaello. Chłopaki dzisiaj późnym wieczorem
wyjeżdżali do Jastrzębia – Zdroju by zacząć batalię o finał. Miałam się u nich
pojawić jeszcze na naszym co tygodniowym rozruchu.
Po 18
obdarowana przez każdego różą zaczęłam się zbierać do domu, a im życzyłam
wygranej i być może spotkania jutro na meczu. Droga zajęła by mi około 2,5
godziny. Z racji że mam zajęcia od 8 do 13 a spotkanie jest o 18 więc może się
wybiorę. Dzisiaj byłam samochodem także nie przewiduje kłótni kto i w ile osób
mają mnie odprowadzać. Ja ich trochę nie rozumiem? Nie mają innych koleżanek?
Czy mnie jakoś tak wyjątkowo traktują?
Wyszłam
przed halę i już miałam wsiadać do auta gdy nie wiedzieć skąd pojawili się
przede mną: Winiar, Mariusz i Daniel. Każdy z nich trzymał w rekach bombonierkę
Milka z napisem na opakowaniu „Thank you”. Oho, coś chcą –pomyślałam.
-Cześć
–wyszczerzyli się równo, jakby się umówili
-Cześć –też
ugrałam jak oni
-Mamy
sprawę- zaczął Wlazły
-Słucham?
–poprawiłam naręcze kwiatów
-Bo ty
Julitka przyjedziesz juro na nasz mecz? –zaczął trzepać oczyskami Misiek
-Może
–przeciągnęłam
-I tutaj
mamy prośbę do ciebie –wtrącił póki co cicho stojący środkowy
-To mówcie
sprężnie –ponaglałam ich, popatrzyli na siebie, Misiek wziął głęboki oddech i
wydusił
-Bylibyśmy
ci wdzięczni jeśli byś mogła wziąć nasze dzieci na mecz. Bo one często bywają i
też jeżdżą na wyjazdowe ale właśnie nie mają tym razem z kim. Nasze małżonki
nie dadzą rady się wybrać a skoro ty będziesz miała wolne miejsce to czy
zaopiekowałabyś się taką gromadką? Pierwotnie miała jechać Ada, ale też nie da
rady. –moje oczy się znacznie powiększyły.
-Nie widzę
problemu, tylko nie jestem w stu procentach pewna czy pojadę. Około 14 dałabym
znać. Ale musicie mi podać swoje numery telefonów i wasze żony wiedzą o tym
pomyśle w ogóle? Aaa i jaka Ada? –zbadałam sytuację.
-Julita!
Kochamy cię! Tak, wspominałyśmy im ale nie chcą ci problemu robić. Ada, moja
żona –odezwał się Daniel
-Twoja
żona!? Myślałam, że ma Marta na imię. Ok., żaden problem
-Na drugie
ma Marta i nie wiedzieć czemu to imię zrobiło się popularne ale faktycznie ma
na imię Adrianna –powiedział swoim charakterystycznym zachrypniętym głosem.
-Zważamy
też, że nasze dzieci cię lubią –podlizywał się Mariusz, uśmiechnęłam się na te
słowa. Miło słyszeć, ale oni mają tak rozgadane i odważne maluchy, że nie
sposób ich nie lubić.
-Ok., to ja
mam do was zadzwonić? Czy do dziewczyn?
-Obojętne
-Ok., tylko
chłopaki wyskakujcie ze swoich adresów, muszę wiedzieć gdzie was szukać.
–podali mi swoje adresy. Wręczyli czekoladki, jednak nie wiedziałam czy brać w
końcu to przekupstwo :P
Szybko
wróciłam z zajęć w Łodzi. Coś w pośpiechu zjadłam, przebrałam się,
przepakowałam torbę i wyruszyłam po dzieciaki.
Zanim je zgarnęłam, wstąpiłam po koszulkę, w
końcu skoro jedzie się w gości trzeba pokazać komu kibicuje.
Maluchy, chociaż
to już nie takie maluchy, Oliwier pewnie byłby niezadowolony gdybym go tak
nazwała. Latorośl Winiarskiego i Julka Plińska zechcieli siedzieć razem w
tyle. A pierworodny Wlazłego towarzyszył
mi z przodu. Oczywiście cała trójka bezpiecznie zapięta w fotelikach. Z racji,
że na drodze nie było ruchu i podróż mijała szybko zrobiliśmy sobie przerwę.
Zabrałam moje przedszkole na trochę niezdrowe ale jakże lubiane przez dzieci
jedzenie. Kwadrans po 17 byliśmy na hali Jastrzębskiego. Do rozpoczęcia meczu
jeszcze mieliśmy sporo czasu, więc dzieciaki załatwiły swoje potrzeby
fizjologiczne, żeby w czasie meczu nie biegać. Wstąpiliśmy do spożywczaka obok
hali po picie gdyby tak w czasie dopingu nam zaschło w gardle :)
Wreszcie
dochodziła 17.40 chłopaki rozgrzewali się a pierwsi kibice zasilali halę.
Dzieciakom założyłam koszulki z numerami tatusiów i swoimi imionami. Ja sama
uprzednio odrywając metki założyłam swoją.
Przywitaliśmy się z zawodnikami i zajęliśmy swoje miejsca.
Bełchatowianie
wygrali 3-2. Po meczu dzieciaki wbiegły na boisko. Dochodziła 21, nie chciałam
wracać aż tak w nocy jeszcze się rozpadało ale co zrobimy. Kazałam mojemu
przedszkolu zbierać się bo wracamy lecz wtedy podszedł do mnie Mariusz, Paweł
W. i Daniel z Julką na rękach
-Od której
jutro masz zajęcia?
-Jutro mam
tylko 3,5 godziny wykładu od 14 na który zastanowię się czy jechać. Ale teraz
Julka zwołuj swoich towarzyszy i wracamy do mam.
-A nie
mogłabyś zostać z nimi do jutra?
-Co? A gdzie
będziemy spać?
-W tym
hotelu co śpimy są wolne miejsca. Rozpadało się, już po 21, zanim wyjedziesz
minie jeszcze chwila i będziesz po północy jeździć z dzieciakami? –jakby się
nad tym zastanowił może mieli rację?
-Ale
powiedziałam waszym żonom, że dzisiaj wrócą
-Wiem, ale
nie przewidziałaś jak i one, że mecz mógł się przeciągnąć. No nie daj się
prosić. Ty też odpoczniesz
-Ale nie mamy
nic do spania, ani szczoteczek, pasty
-Spoko,
szczoteczki wam zaraz kupimy, dzieciaki mogą w tych koszulkach spać a Tobie
znajdziemy jakąś czystą –uśmiechnął się kapitan
-Ok., tylko
czystą! –zastrzegłam. Po około 40 minutach byliśmy już w hotelowym pokoju po
uprzednim zjedzeniu kolacji. Chłopaki dostarczyli naszej czwórce akcesoria do
higieny jamy ustnej. W hotelowych pokojach były ręczniki więc swobodnie można
było się odświeżyć. Pokój mieliśmy na tym samym piętrze co zawodnicy tylko my
na końcu, dużo dalej od niech. Pierwotnie miałam usadowić Arka z Olim a Julka
ze mną, ostatecznie postanowiliśmy złączyć oba łóżka i zrobić jedno wielkie łoże.
Dzieci przed 23 zasnęły, a ja miałam zamiar wziąć prysznic z racji, że nikt mi
jeszcze koszulki nie przyniósł napisałam do matek ‘moich’ dzieci smsa, z
informacją, że zostajemy za co je przepraszam. Siatkarze dali im wcześniej
znać, żeby nie było, że uprowadziłam! Każda szybko odpisała z wyrażeniem
pozytywnym, przez co się uspokoiłam. W końcu pojawił się u mnie Misiek z
koszulką Jędrzeja, który miał zapasową.
-Dziękuję
-Nie ma
problemu
-Ale mam
jeszcze prośbę –zatrzepotałam rzęsami, jednak nie potrafiłam tak jak on mimo,
że kobietą jestem
-Co jeszcze?
-Spodenki…
-powiedziałam niepewnie, Michał podrapał się po głowie
-Ech nie
wiem, będę szukał –wyszedł a ja czekałam na dolne odzienie. Po 5 minutach
wszedł Bartek z egzemplarzem czarnych,
treningowych krótkich spodni. Nie wiem po co je wziął? Ale nie powinno mnie to
zastanawiać, ważne, że są.
-Dzięki,
oddam ci na miejscu
-Czemu?
Jutro dasz
-Wyprać
muszę! Idź już Bartek, wyśpij się, jutro kolejny mecz. Musisz odpocząć,
dobranoc.
Szybko się
umyłam i idąc przysłowiowo na paluszkach wspięłam się na łóżko.
Rano obudził
mnie dźwięk flesza aparatu. Nie wiedzieć jak dostali się tutaj Mariusz i Kłos i
cykali nam zdjęcia
-Ej! Cicho,
bo ich obudzicie. Skąd się tutaj wzięliście? –ziewnęłam w między czasie
-Mogłaś drzwi
zamknąć na noc –zarechotał Kłos, pacnęłam się w głowę
-Dobra,
wypad. Pewnie zobaczymy się na śniadaniu. –po pół godzinie zeszłam z
dzieciakami na stołówkę. Małe Skrzaciki pobiegły do dużych Skrzatów.
Przed
południem byliśmy już w Bełchatowie. Deszcz roztopił śnieg i zrobił jedno
wielkie błoto, szaro, mgliście, ponuro. Pojechałam na te zajęcia do Łodzi. W
końcu ma ze mnie być porządny fizjoterapeuta! Chłopaki niestety przegrali
spotkanie 1-3, remisując ogólnie w rywalizacji. Kolejne dwa spotkania w Energi,
gdzie wierni kibice dodadzą skrzydeł graczom i mam nadzieję, że zapewnią sobie co
najmniej medal ze srebrnego kruszcu a może wywalczą złoto!?
Z racji, że przed świętami się nie 'spotkamy' chcę złożyć Wam życzenia.
Ciekawe czy ten Kurczaczek przyniósł Wam NiespoPISANKĘ?!;> |
Kochane! Życzę Wam wesołych i spokojnych świąt Wielkiejnocy!
Smacznego śniadania i miłej atmosfery wśród najbliższych.
Żebyście w czasie świąt odpoczęły o ile będzie to możliwe :)
***
PS. To moje pierwsze "blogowe" święta :)
Jestem Wam niezmiernie wdzięczna za to, co robicie tutaj każdego dnia, czyli
odwiedzacie mój profil! Część może przypadkiem wchodzi i wychodzi? Ale myślę,
że jakaś cząstka śledzi tylko się nie ujawnia?;> Jeśli tak, to naprawdę dziękuję!
A tym moim Miśkom, które regularnie
wyrażają swoją opinię i w dodatku zamęczam Was na gg – po prostu - DZIĘKUJĘ ♥
Żeby tradycji stało się zadość, od kilku lat choruję w okresie świąt wielkanocnych i muszę faszerować się antybiotykiem + inne leki pomocnicze :/
Postaram się jak najszybciej nadrobić Wasze blogi, bo troszkę się 'zapuściłam' :)
Postaram się jak najszybciej nadrobić Wasze blogi, bo troszkę się 'zapuściłam' :)
Pozdrawiam i do następnego ;*